wtorek, 3 grudnia 2024

Natręt i Zołza - Rozdział 1


Kochani!

Króciutkie, blogowe opowiadanie "Natręt i Zołza", które składa się tylko z 3 części, napisałam dwa lata temu jako bonus przedświąteczny. Jest to taka typowo blogowa opowieść - krótka, otwarta, bez nadmiaru szczegółów. Później, zrezygnowałam z publikowania swoich drobnych prac a'la literackich ;) na read2sleep.pl i usunęłam z bloga wszystkie dodatki tego typu, jednak tegoroczna rewolucja sprawiła, że chętnie przywrócę możliwość przeczytania na R2S "Natręta". Poprawiłam dziś kilka błędów, które znalazłam w tekście i wklejam pierwszy rozdział. 

Ściskam i pozdrawiam 

Sil


Natręt i Zołza

Rozdział 1


Wiktor


Zaparkowałem motor i sięgnąłem do kieszeni po papierosy, ale nie było ich tam. Cholera! Doskonale wiedziałem, skąd ten brak i wiedziałem również, że mogłem obwiniać za sytuację tylko siebie i moją nowo zdobytą cechę. Postanowiłem być PRAKTYCZNY i oszczędzić trochę mojego cennego czasu. Pojechałem więc na siłownię w spodniach od dresu... Gdybym pojechał w bojówkach, jak pierwotnie zamierzałem, jak robiłem do tej pory, fajki byłyby na miejscu. Zakląłem pod nosem zastanawiając się, czy zawrócić do domu, czy nie. To był w końcu tylko kilometr, który notabene z reguły pokonywałem piechotą, ale nie dziś. Spieszyłem się, by spotkać się z Dorotą, bo od tygodnia marudziła, że ostatnio nie mam dla niej czasu. Cóż, nie miałem. Lub raczej nie chciałem mieć. Dziewczyna była gorąca, nie powiem i dobrze się z nią bawiłem, ale od paru tygodni coraz częściej zaczynała przebąkiwać o wspólnym mieszkaniu czy wakacjach, a to już wyglądało nieco zbyt podobnie do związku, zaś ja nie chciałem znów zabłądzić na tamten grunt. Nie po moim ostatnim... Spojrzałem na zegarek i stwierdziłem, że wracanie do domu po fajki to zły pomysł, chyba że chciałem spędzić na siłowni nie więcej niż pół godziny... to z kolei byłoby zupełnie bez sensu. Westchnąłem, próbując sam siebie przekonać, że dam radę wytrzymać te półtorej godziny bez papierosa, że przecież to nic takiego. Wcale nie byłem uzależniony i w ogóle. Ostatecznie machnąłem na to ręką, przypomniawszy sobie, że u Doroty miałem jakiś zapas. Na szczęście paliła to, co ja.

Choć dochodziła dwudziesta, czyli najpopularniejsza godzina treningów dla korposzczurów z mojego biura, w budynku było podejrzanie cicho. Pobrałem na recepcji kluczyk do szatni i poszedłem, by zostawić torbę z rzeczami na zmianę i założyć buty sportowe. Dresy czy nie, jeszcze od ojca nauczyłem się lata temu, że na motor wsiada się tylko w butach motocyklowych. Odwiesiłem kurtkę i sięgnąłem po butelkę z wodą oraz ręcznik, po czym skierowałem się na salę gimnastyczną. Była pusta. Rozejrzałem się i podrapałem po głowie, zastanawiając się, czy dziś jest jakieś święto lub inne bzdury, o których nie miałem pojęcia. Spojrzałem na smartwatch i odczytałem datę - 6 grudnia... Coś mi to mówiło. Co to było? A wiem. Uśmiechnąłem się, przypominając sobie jak ludzie z PR od paru dni truli mi dupę o to, jakie to ważne, by zapewnić jakieś paczki dla dzieci pracowników. Machnąłem ręką i podpisałem ich budżet, nie było to takie znowu drogie. Choć w głowie mi się nie mieściło, dlaczego w tym kraju Mikołaj przychodzi dwa razy w tym samym miesiącu...

Zaśmiałem się w duchu i poszedłem w kierunku bieżni, aby zacząć trening i stanąłem jak wryty. Jednak siłownia nie była pusta, bo okazało się, że mam towarzystwo i to jakie. Mogę śmiało powiedzieć, że przede mną rozpościerał się niezapomniany widok. Na jednej z bieżni szła szybkim krokiem kobieta. Tak jest, kobieta. Nie żadna dziewczyna, nie laska, ale kobieta przez wielkie K.

Włosy miała jasne i długie, delikatnie spływające jej z ramion aż za całkiem kształtny biust, który odcinał się wyraźnie na tle czarnego topu, skórę miała złotą, jakby dopiero co muśniętą słońcem, a przecież mieliśmy grudzień! Jej czarny top sięgał aż za dość kształtne biodra i niżej do połowy ud. Czarne leginsy nie pozostawiły złudzeń co do kształtu jej nóg, a na stopach miała najprostsze tenisówki, które z jakiegoś powodu wydały mi się seksowne. Ale był jeszcze jeden szczegół, który mi się rzucał w oczy. Na lewym nadgarstku miała przewiązaną wielką czerwona kokardę! LOL!

Stałem i gapiłem się dłuższą chwilę aż do momentu, gdy nagle zwróciła twarz w moją stronę. Odchrząknąłem, przez ułamek sekundy czując się niezręcznie, że przyłapała mnie na gapieniu się na nią. Musiała mnie wziąć za niezłego zboka, bo przewróciła oczami, po czym odwróciła twarz. Zaśmiałem się cicho i na przekór sytuacji zająłem bieżnię tuż obok niej.


- Cześć - zagadnąłem.


Spojrzałem na mnie i przez dłuższą chwilę się nie odzywała. Byłem pewien, że mnie zignoruje, ale z jakiegoś powodu nie dawałem za wygraną.


- Nigdy wcześniej cię tu nie widziałem - ciągnąłem - Jesteś tu nowa?


Znów spojrzała na mnie, tym razem wyglądała, jakby rozważała, czy mi odpowiedzieć, zignorować czy posłać do diabła. 


- To jednorazowa sprawa - wzruszyła ramionami.

- Nie jesteś fanką siłowni? 

- Nie.


Tej krótkiej odpowiedzi udzieliła już nie patrząc na mnie i mogłabym przysiąc, że uznała rozmowę za zakończoną. Chwilę biegłem bez słowa, ale jakoś nie potrafiłem dać za wygraną.


- Śliczna kokardka – wyszczerzyłem się, wskazując brodą na jej nadgarstek – Ktoś zapakował cię na prezent?

- Coś w tym stylu – mruknęła w odpowiedzi, po czym dodała ciszej – Chybiony…


Nie mogłem się powstrzymać i wybuchnąłem śmiechem. Tak, robiło się tu interesująco.


- Po co tu przyszłaś, jeśli nie lubisz siłowni? - chciałem wiedzieć.

- Obiecałam.

- Aha – dobra odpowiedź, bo na chwilę musiałem się zamknąć. Naprawdę nie wiedziałem, dlaczego tak zależało mi na rozmowie z tą kobietą, która wyraźnie nie podzielała mojego zainteresowania. Po prostu nie mogłem się powstrzymać. Tyle że nie bardzo wiedziałem, co mam począć z tą odpowiedzią.


Przez dłuższą chwilę ćwiczyliśmy w milczeniu, po czym moja towarzyszka zatrzymała bieżnię i z niej zeszła. Ja akurat też kończyłem swoją codzienną przebieżkę. Dobre wyczucie czasu.


- Na czym teraz będziesz ćwiczyć? - zagadnąłem.

- Jeszcze się nie zdecydowałam, ale to i tak w sumie nie twoja sprawa.


Ok, rozumiałem, że każe mi się odpieprzyć, ale z jakiegoś powodu wolałem rżnąć głupa.


- Przepraszam, że próbuję nawiązać jakąś kulturalną rozmowę – wzruszyłem ramionami i przetarłem kark ręcznikiem. Łyknąłem też trochę wody.

- Dziękuję, ale nie przyszłam tu nawiązywać kontaktów międzyludzkich.

- Ok, przeprosimy przyjęte – znów wyszczerzyłem zęby w głupkowatym uśmiechu, na co nieznajoma tylko przewróciła oczami – Wyluzuj – dodałem szybko – Tylko się droczę.

- Więc znajdź sobie do tego inny podmiot – odburknęła, odchodząc w kierunku mat do rozciągania i drabinek. O nie, nie, nie. Nie mogłem tego tak zakończyć.

- Hej! - zawołałam – Zawsze jesteś taką zołzą?


Nie wiedzieć czemu, kobieta uśmiechnęła się a ja wstrzymałem oddech, gdy całe pomieszczenie rozświetliło się od tego maleńkiego uśmiechu, jakby właśnie wzeszło słońce.


- Nie, nie zawsze – puściła do mnie oko – Nawet ja potrzebuję czasem przerwy. Jestem zołzą tylko przez siedem dni w tygodniu. A Ty? Zawsze jesteś taki natrętny?

- Nie, tylko od poniedziałku do niedzieli.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najpopularniejsze posty :)