Kto śledzi blog read2sleep.pl od początku jego istnienia, pewnie pamięta, że jakoś dwa lata temu zaczęłam wrzucać krótkie, jednorazowe opowiadanka własnego autorstwa. Wrzuciłam może ze trzy, gdy uznałam, że to jednak nienajlepszy pomysł. Wówczas na mój blog zaglądała homeopatyczna ilość czytelników (już wiem, dlaczego tak było...), więc stwierdziłam, że nie ma sensu rozwlekać zakresu tematycznego. Ponieważ jednak zakładając read2sleep.pl chciałam pisać nie tylko o twórczości innych, ale również o swojej, szybko zatęskniłam za publikowaniem własnych prac. Daję więc tej króciutkiej historii jeszcze jedną szansę i wrzucam ją dla Was w poniższym poście. Może komuś umili długi, listopadowy wieczór? ;)
Ściskam i pozdrawiam
Sil
Listopad i inne nieszczęścia
Na nabrzeżu nie było nikogo. Całe szczęście, bo ostatnie czego w tym momencie potrzebowałam to było towarzystwo innych ludzi. Nawet to pozorne towarzystwo. Nawet tych zupełnie obcych ludzi. Dobrze się złożyło, że stopy poniosły mnie w tym kierunku a nie tam gdzie zwykle. Moja codzienna trasa powrotna to może również nie śródmiejski deptak, ale jednak, bywa tam tłoczno. Westchnęłam i oparłam się o mokrą balustradę, by melancholijnie popatrzeć na brudną wodę. Niczego innego tu chwilowo nie było. Łabędzie czy kaczki, które widywałam nad rzeką pewnie już odleciały do ciepłych krajów, skubane. No, może nie skubane, jeśli mówimy o kaczkach. W tym przypadku bym im nie zazdrościła. Chociaż przynajmniej nie musiałyby teraz stać na pustym nabrzeżu, moknąć, marznąć i zastanawiać się nad swoim życiem. Chociaż, gdyby kaczki były już oskubane… Ok, nie podoba mi się, gdzie zawędrowała ta myśl.
Odchrząknęłam mentalnie i powróciłam do pierwszej koncepcji odkrywania, „co by było gdyby” oraz dlaczego jestem dziś w tym a nie w innym miejscu. Nie, nie dosłownie. Chodziło mi o etap w życiu a nie o to nabrzeże. Kurczę, nawet myśli mi się dziś nie układały.
Westchnęłam ciężko i odruchowo spojrzałam na zegarek, aby sprawdzić, ile mam jeszcze czasu na moknięcie i marznięcie na nabrzeżu w listopadzie. Dobrze, jeszcze trochę zostało. O czym to ja? A o kaczkach i ciepłych krajach. Nie! O życiu! O etapie w życiu lub ogólnie o etapach. Więc jestem na etapie „faceci to świnie” oraz „kobiety jednak nie mogą mieć męskich przyjaciół” oraz „dwa miesiące po rozwodzie” oraz „mój były może zajmować się naszym synkiem cały weekend od dzisiejszego popołudnia do niedzieli”. Do bani. Szczerze mówiąc nie sądziłam, że tak szybko będzie zainteresowany zabraniem naszego pięciolatka do siebie, choć muszę uczciwie przyznać, że nigdy nie wątpiłam w miłość ojca do Adasia. Po prostu… nie sądziłam, że tak szybko będzie go chciał pod jednym dachem ze swoją nową dziewczyną. Aż zacisnęłam zęby. Nie znałam jej, nigdy jej nie widziałam. A jeśli zjedna sobie mojego jedynaka? A jeśli Adaś pokocha ją bardziej niż mnie? A jeśli ona nie będzie dla niego dobra, jak w tym filmie, gdzie macocha próbowała otruć dzieci męża... OMG, co jest ze mną nie tak? Potrząsnęłam głową i znów spojrzałam na zegarek. Dobra, jeszcze z 10 minut i ruszam do domu. Dziś nie miałam wiele pracy, więc mogłam spokojnie jeszcze ponarzekać w myślach. Dwa krótkie dokumenty do tłumaczenia i jeden artykuł naukowy, ale też nie za długi. 4-5 godzin wystarczy a to i tak dopiero na poniedziałek. Od biedy mogłam dziś w ogóle wziąć wolne i popracować w sobotę, skoro i tak nie ma mojego malucha w domu. Dzięki Ci, Opatrzności, za własną działalność. Ale nie, jeśli pracowałabym w weekend to byłby precedens, a przecież Dawid ma Adasia tylko jeden weekend w miesiącu. Nie, nie. Zrobię wszystko dziś.
Ponownie westchnęłam i zebrałam w ręce wilgotne od mżawki włosy, by przerzucić je przez ramię. Trochę mi już ziębiły kark. Zaplotłam luźny warkocz i naciągnęłam kaptur, który w zasadzie też był już wilgotny, ale przynajmniej chronił przed wiatrem. O czym to ja? A, o świniach. Tzn. facetach. Dlaczego, no dlaczego uznałam, że to dobry pomysł wyjść za mąż za przyjaciela ze studiów? Jaki normalny facet idzie na anglistykę? Na moim roku było tylko pięciu i żaden nie był do końca normalny, ale Dawid? On zawsze wydawał się bezpieczną opcją. Obserwując od 30 lat burzliwy związek moich rodziców uznałam, że lepiej mieć za męża przyjaciela niż jednego z tych gorących przeciwieństw, które się przyciągają. Dawid wydawał się uważać podobnie, jakże rozsądnie z naszej strony. Problem pojawił się wtedy, gdy na jego drodze stanęło to gorące przeciwieństwo. Więc ok, może nie miałam złamanego serca w rozumieniu… no nie wiem, normalnym? Ale czy to właśnie nie gorzej? Miałam 30 lat, straciłam męża i przyjaciela w jednym i nie tylko nigdy nie przeżyłam żadnego prawdziwego romansu, ale pewnie już nawet nie będę miała szansy. Ot, tyle z bezpieczeństwa w związku. Dobrze, że Adaś chociaż w miarę lekko to znosi, ten cały rozwód bla bla bla. Choć to naprawdę nieodpowiedzialne ze strony Dawida, że już chce wprowadzać do życia syna jakąś inną kobietę. Ok, rozumiem. Zakochał się, ale powinien wiedzieć lepiej, co jest dobre dla dziecka! Ja np. nigdy bym nie…
Nie dokończyłam myśli, bo w pobliżu rozległo się szczekanie, a gdy odwróciłam głowę, by zlokalizować intruza, poczułam coś mokrego na twarzy i ciepłą, brązową kulkę na sobie. Cholera, czy ja leżałam właśnie na mokrym nabrzeżu i moją twarz lizał pies?
- Pestka, siad! Nie, najpierw zejdź z tej pani!
Przewróciłabym oczami, ale nie mogłam, bo bałam się podnieść powieki. Czułam, że całą twarz miałam mokrą już nie tylko od deszczu... Fuj! W końcu jednak pies faktycznie ze mnie zszedł, a ja poczułam obok siebie obecność kogoś innego. Niepewnie otworzyłam oczy i usiadłam.
- Już? Mogę wstać? - zapytałam, jak idiotka.
- Tak, oczywiście, przepraszam za nią - mężczyzna wyciągnął rękę a ja po chwili wahania ją ujęłam – To nie jest właściwie mój pies, pilnuje jej pod nieobecność sąsiada.
- A sąsiad nie zostawił przypadkiem smyczy? - zirytowana wreszcie odważyłam się przyjrzeć twarzy mężczyzny i ullala! Było na co popatrzeć. Tak, chyba powoli zaczynam rozumieć tę magię przeciwieństw, bo w tym facecie nie było nic, co można było uznać za wspólny mianownik ze mną. Wysoki, ciemnowłosy, ciemnooki i nawet karnację miał kilka tonów ciemniejszą niż ja, ale to akurat nie było żadne wyzwanie… Cholera, facet chyba coś do mnie mówił, co takiego?
- Wszystko w porządku? Wydaje się pani zagubiona? Nie uderzyła się pani w głowę?
- Hej, nie każdy małomówny człowiek jest idiotą! – zawołałam sfrustrowana i wybałuszyłam oczy, gdy mężczyzna przede mną wybuchnął śmiechem.
- Szanowna pani, ja pytałem dosłownie – (ależ jego śmiech był seksowny) – Upadła pani na plecy. Chcę się upewnić, że nie stała się pani krzywda.
- Nie – odchrząknęłam, mając nadzieję, że moja twarz nie zaróżowiła się zanadto.
- Moja siostra jest neurologiem. Może mógłbym jednak zaproponować pani konsultację. Tak dla pewności.
- Nie, nie. Dziękuję, naprawdę.
Skinął głową, ale nie wyglądał na zadowolonego z odpowiedzi. Chyba faktycznie musiałam wyglądać, jakbym doznała urazu głowy gapiąc się na niego na samym początku. Choć mogłabym przysiąc, że on również nie patrzył na mnie tak zupełnie obojętnie...
- To może odprowadzę panią chociaż do domu? Na wszelki wypadek, gdyby jednak coś było nie tak.
- Mieszkam dwa osiedla dalej. To prawie godzina drogi. Poza tym nic mi nie jest.
- I tak planowaliśmy dłuższy spacer.
- My?
- Ja i pies sąsiada – ok, tym razem MUSIAŁ wziąć mnie za idiotkę. OCZYWIŚCIE, że miał na myśli siebie i psa.
Nie wiedząc, co odpowiedzieć, żeby nie brzmieć jeszcze bardziej głupio, uznałam, że poprzestanę na zwyczajnym pożegnaniu i odejdę.
- To ja już sobie pójdę. Do widzenia – wymamrotałam. Tak, to tyle jeśli chodzi o „nie brzmieć jeszcze bardziej głupio”.
- Hej! Mówiłem poważnie, wolałbym odprowadzić panią do domu po takim upadku.
- Nie, nie! nie trzeba. Dziękuję, ale pana nie znam.
- Aaa… to.
- Właśnie TO, więc jeśli pan pozwoli…
- Aron Belgrad, miło mi.
- Anna Pustelnik – odpowiedziałam, zanim zdążyłam pomyśleć i złapałam jego wyciągnięto dłoń – Masz na imię Aron?
- Dziwne – roześmiał się, a ja naprawdę poczułam się, jakbym zaliczyła wszystkie możliwe poziomy niezręczności – Zwykle wszystkich dziwi moje nazwisko, nie imię.
- A tak, to też.
- Ok, Anno Pustelnik – (cholera, zapamiętał moje imię i nazwisko) – Opowiem ci o swoim imieniu i nazwisku, ba! podam ci nawet swój wiek, zawód i wykształcenie, ale pod warunkiem, że pozwolisz odprowadzić się do domu. Umowa stoi?
- Ale dlaczego tak ci na tym zależy, Aronie Belgrad? - (Ha!)
- Bo jak inaczej będę mógł opowiadać kiedyś naszym wnukom, jak poznałem ich babcię?
- YYY... – ok, nowy poziom niezręczności osiągnięty.
- Dobrze powiedziane, a teraz chodźmy…
The end
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz