piątek, 29 listopada 2024

Niezłe, ale... czyli kilka słów o chaptersowej opowieści fantasy

     Nie jest tajemnicą, iż od kilku lat jestem użytkownikiem aplikacji Chapters. W pierwszym roku czytałam ich wersję polską (czytałam każde opowiadanie bez wyjątku) i aktywnie komentowałam opowieści. Któregoś razu zauważyłam, że opowiadania, które na wersji polskiej dopiero zaczynają być publikowane, są od dawna dostępne w wersji angielskiej. Nie oszukujemy się, językowi używanemu w adaptacjach i autorskich opowieściach Chapters daleko do literackiego, więc nie miałam żadnego problemu, aby zrozumieć historie dostępne w języku oryginalnym. Szybko przerzuciłam się więc całkowicie na angielskie Chapters i tam już sobie jestem do dziś. Jednak jakość opowieści z czasem zaczęła mi przeszkadzać i przestałam czytać nowości w aplikacji, Zamiast tego zaczęłam traktować Chapters jako inspirację do wyszukiwania oryginalnych powieści. Część z nich dało się kupić z łatwością w postaci e-booka, innych niestety nie znalazłam do dziś.

    Gdy kilka tygodni temu Chapters w swojej angielskiej wersji zaproponowało opowieść "Having the Viking King's Baby" moją pierwszą myślą było "co za idiotyczny tytuł". Ale już sama okładka zainteresowała mnie bardziej. Na tyle, że przeczytałam opis. I tak się złożyło, że blurb zdecydowanie mnie zainteresował. Swojego czasu moje lektury pochodziły głównie ze zbioru książek fantasy, dlatego ucieszyłam się, iż jest coś z tego gatunku do zgłębienia. Niestety, choć szukałam, nie udało mi się znaleźć oryginalnej powieści. Fakt, nie miałam wiele czasu na research i może nie był on zbyt dokładny, jednak nie zmienia to faktu, że miałem tylko jedno wyjście. Albo porzucić historię, albo czytać w aplikacji Chapters. Najczęściej w ostatnich latach wybierałam to pierwsze, ale nie tym razem. Potrzebowałam chwili nieskomplikowanego relaksu i wiedziałam, że najnowsze opowiadanie może mi to zapewnić.
    "Having the Viking King's Baby" składa się z 22 rozdziałów i o ile początek jest dość niemrawy to końcówka jest aż przeładowana akcją. Dosłownie przeładowana. W pewnym momencie zaczynałam mieć już dość. Ale od początku...
    "Having the Viking King's Baby" to historia miłości, która zrodziła się między przedstawicielami wrogich nacji - Celtów oraz Vikingów. Finella, młoda druidka, właśnie sposobiła się, by przymusowo poślubić starszego od siebie, wybranego dla niej przez ojca, mężczyznę, Erik zaś, jako Viking robił to, czego wymagał od niego jego lud - napadał wrogów. Podczas jednej z tego typu wypraw wziął w niewolę właśnie piękną Finellę. Pomimo niesprzyjających okoliczności, początkowej wrogości i obawom po obu stronach, wkrótce przystojny Viking i piękna przedstawicielka Celtów zaczynają dostrzegać w sobie coś więcej niż przeciwników. Rodzi się między nimi uczucie, a jednocześnie wiedzą, że jeśli ulegną własnym pragnieniom, mogą zapłacić za to najwyższą cenę.
    "Having the Viking King's Baby" jako ogólna koncepcja jest bardzo ciekawym opowiadaniem. Fabuła dość długo się rozpędza, się jak już się rozpędzi jest szybsza niż błyskawica. Pod koniec historii perypetii jest naprawdę za dużo. Spokojnie można byłoby odjąć połowę z nich i opowieść nie ucierpiałaby na tym. 
    Opowiadanie, aby miało dobry tok wymaga około 4-5 odpowiedzi premium (płatnych diamentami) na rozdział, czyli jest dość drogie. Można przyoszczędzić nie płacąc za stroje (choć te czasem mają znaczenie) i za sceny intymne, które w drugiej połowie są dość... udziwnione. Ja szczerze mówiąc, choć diamentów do opłacania premiowanych odpowiedzi mam aż zanadto, nie płaciłam za część scen intymnych, bo wg mnie autorów nieco poniosło. Skrupulatnie płaciłam natomiast za wszystkie elementy fantasy, czyli wzmacniałam możliwości głównej bohaterki. Chciałam, aby była potężna jako wojowniczka i jako wiedźma. Skrupulatnie ratowałam też i wspierałam wszystkich przyjaciół głównych bohaterów oraz płaciłam krocie za surowe kary dla wrogów.
    Ogólnie historię czytało mi się dobrze. Oczywiście jak na Chapters... Wiadomo, że opowieściom prezentowanym w aplikacji przeważnie daleko jakością do poziomu powieści. Są lepsze i gorsze historie, ale akurat "Having the Viking King's Baby" zaliczam do tych lepszych. Nie było nudno, nie chodziło "tylko o jedno", było magicznie i nieraz mistycznie. Za minus uważam serię oklepanych wątków. Sposób zdrad niektórych bohaterów był analogiczny do miliona innych, które znam z literatury, więc mogłam tylko przewrócić tu oczami. Ale klimat był ogólnie dopracowany, strona wizualna również okay.
    "Having the Viking King's Baby" było dla mnie miła odskocznią od codzienności, chwilą relaksu nie wymagającą wielkiego wysiłku umysłowego. Kto lubi fantasy a nie ma czasu na opasłe tomiszcza powieści, powinien być zadowolony ;).

Ściskam i pozdrawiam
Sil


Prt Sc by Sil


środa, 27 listopada 2024

Kto jeszcze pamięta rok 1995 i to, że karierę robili wówczas Chojnacki i Piaseczny? Może ja ;)

 

    To trochę smutne, ale w 1995 roku byłam już formalnie nastolatką, która pisała swoje wiersze i uwielbiała muzykę. Uczyłam się wówczas gry na pianinie (że tak górnolotnie nazwę mój ówczesny sprzęt...) a niedługo później śpiewałam w szkolnym chórze. Ale to oczywiście było za mało. Szukałam. 

    W połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku nie było w Polsce czegoś takiego jak Internet, ale były bardzo fajne i bardzo łatwo dostępne radia. Chłonęłam więc wszystko, co się dało z popularnych rozgłośni, gdy pewnego dnia uderzyła mnie piosenka "Budzikom śmierć". Ale nie, nie swoją oryginalną treścią. Ja jeszcze przez wiele, wiele lat byłam przekonana, iż refren brzmi "I do południa budzi GO ŚMIERĆ" A wiecie, co jest najlepsze? Że nie tylko ja właśnie te słowa rozpoznałam z wokalu Piasecznego. Podobnie uważały moje szkolne koleżanki a nawet starszy brat, który mówił po odsłuchaniu utworu, że jest całkiem fajny, choć nie bardzo rozumie o co chodzi z tym "budzeniem śmiercią". 

    Piosence "Budzikom śmierć" bardzo daleko do poezji. Właściwie tekst jest... słaby. To zlepek potocznych stwierdzeń młodzieńca, któremu nie chce się wstawać z łóżka. Utwór ma trochę przewrotności, sporo humoru, ale nie jest najwyższych lotów. W latach dziewięćdziesiątych również był odbierany bardziej jako żart i pewnie tym właśnie miał być. U większości osób, które słuchały piosenki "Budzikom śmierć" wzbudzało uśmiech i jak dla mnie właśnie w tym tkwi wartość utworu. 

    "Budzikom śmierć" to utwór z płyty Sax&Sex (1995), która łączy wokal Andrzeja Piasecznego z kompozycjami Roberta Chojnackiego. Album ma swój urok i pewnie nie jeden z naszych rodaków ma do niego sentyment. Ale powiem szczerze, że ja tę płytę traktowałam i dalej traktuję z przymrużeniem oka. To nie jest coś, co wzbudza we mnie głębsze emocje.

    A dlaczego akurat dziś pojawił się tutaj taki post? Ponieważ piosenka "Budzikom śmierć" przyśniła mi się wczoraj :D.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil (zdjęcie strony tekstowo.pl)


wtorek, 26 listopada 2024

odcięcie

 

pożegnałam beznadzieję
lecz wciąż nie odchodzi
patrząc na mnie dziwnie
sierp jej od ucha do ucha
zamknęłam siłą oczy,
ale nadal widzą
krzyknęłam więc "dość"
lecz nikt mnie nie słucha

"co z oczu" i tak dalej
kłamstwo czy złudzenie?
słyszę dźwięki stęsknione
syczą niczym żmije
"to z serca" być powinno
lecz nadal nie zniknęła
myśl ta bez znaczenia
głęboko się kryje

Sil

poniedziałek, 25 listopada 2024

Nauki płyną z codziennego życia

 

    Czasami wartościowe okazują się być krótkie obserwacje codziennego życia. Czasami mimochodem wyciągamy naukę z czegoś, na co zwykle nie zwracamy uwagi. Refleksja po krótkiej obserwacji odkurzacza, który od godziny przeszkadzał mi w pracy wcale nie osiągając zadawalających efektów: 

Jeśli zawęzimy pole swojego działania, jesteśmy w stanie wykonać daną czynność dokładniej... ;)

Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil


Informacyjnie

 

    Kochani, nie zdążyłam doczytać tego, o czym dziś chciałam pisać. Jeśli mi się uda, może dodam post wieczorem, a jeżeli nie to na kilka słów o chaptersowej opowieści o pewnym Vikingu  trzeba będzie poczekać do piątku ;)

Ściskam i pozdrawiam

Sil



sobota, 23 listopada 2024

Nie odkładaj...

 

    Nie odkładaj na później tego, co dla Ciebie ważne. Życie pędzi i nigdy nie wiesz, jakiej długości przeszkody znajdą się na Twojej drodze.

Silentia


fot. Sil


piątek, 22 listopada 2024

Założę się, że w życiu byście się tego nie spodziewali na read2sleep.pl, czyli jak stacja TVN zyskała popularność...

 

    Na jednym z jubileuszów telewizji TVN, dziennikarz/pisarz/redaktor Tomasz Lis opowiadał o tym, jak to się stało, że raczkująca w Polsce w latach dziewięćdziesiątych telewizja zyskała taką popularność. Było to dość zaskakujące, ale jego diagnoza była jednoznaczna. Fakty TVN, które wówczas prowadził, zyskały wysoką oglądalności dzięki poprzedzającemu je meksykańskiemu serialowi obyczajowemu - "Esmeralda".

    "Esmeralda" (w tytułowej roli Leticia Calderon) to nic innego jak telenowela z 1997 roku. Miała dla telenoweli typową konstrukcję, czyli opisywała płomienny a jednocześnie zakazany romans, a fabuła dotyczyła nie tylko tej miłości biedaczki i dziedzica, ale również, co był całkiem fajnym zabiegiem, w swojej treści zawierała pewną przewrotność. Otóż początkowo niewidoma biedaczka nie była wcale biedaczką, zaś dziedzic nie do końca był prawowitym dziedzicem. "Esmeralda" była dodatkowo opowieścią o fascynacji, obsesji i źle pojmowanej miłości a wszystko odbywało się na tle pięknych, meksykańskich krajobrazów. Serial obfitował w wiele interesujących wątków pobocznych, czym zjednał sobie miłość niejednej gospodyni domowej, ale również niejednej nastolatki. Co ciekawe, "Esmeralda" nie dłużyła się, nie była rozwijana w nieskończoność. Miała ładnie dopracowaną, prostą fabułę. Serial się skończył zanim zdążył stać się niedorzeczny lub też zanim zdążył znudzić widza. Za to plus.

    Trzeba pamiętać, że w latach dziewięćdziesiątych nie było Internetu, multikina dopiero raczkowały, powieści zaś w nielicznych księgarniach było znacznie mniej niż w dzisiejszych czasach. Nastolatki szukały sobie więc czegoś zastępczego, prostego i wzruszającego do obejrzenia po szkole i tu przychodziły z pomocą seriale z Meksyku czy Wenezueli. Pojawiały się ponadto telenowele z Brazylii czy Argentyny, z czego chyba najbardziej popularną stała się opowieść "Zbuntowany Anioł", której tytułową piosenkę wykonywała główna bohaterka. "Cambio Dolor" Natalii Oreiro do dziś od czasu do czasu można usłyszeć w radiu. Ale szczerze powiem, że po początkowym, nastoletnim zachwycie, jakoś nie przepadałam za "Aniołem". Zaczął robić się właśnie taki niedorzeczny i przydługi, zaczął nudzić widza, czyli stało się to, czego udało się uniknąć twórcom chociażby "Esmeraldy". 

    "Esmeralda" stała się w Polsce serialem wręcz kultowym. Pamiętam, jak organizowano spotkania z głównymi bohaterami a czekające, płaczące nastolatki mdlały z wrażenia na widok Leticii Calderon. W tamtych czasach wywiady z aktorką można było obejrzeć wszędzie. Może dlatego i mnie produkcja wyryła się w pamięci do tego stopnia, że jak widzę gdzieś napis emerald/esmeralda od razu przed oczami staje mi nie zielony kamień szlachetny a twarz pewnej aktorki ;).

    Dziś było wspominkowo, dziś było inaczej, ale nie spodziewajcie się podobnych recenzji na read2sleep.pl zbyt często. Po pierwsze dlatego, że to jednak blog dotyczący czytania a nie oglądania, a po drugie... od 2020 roku ani razu nie włączyłam telewizji (sensu stricto). 

Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil


czwartek, 21 listopada 2024

Zawsze jest jakaś opcja, czyli tęskniłam za fotorelacjami...

 

    Jak wspominałam w poście o planach na listopad - tęsknię za fotorelacjami. Polubiłam je bardzo minionego lata, jednak wrzesień i jesień przyniosły mi mnóstwo barier, które uniemożliwiają nawet najkrótsze podróże. Ale dla chcącego nic trudnego, zawsze znajdzie się jakaś opcja. Poniżej kilka ujęć jesiennych widoczków nieba przez pryzmat liści plus panorama okolicy mojego osiedlowego sklepu. Fotki bez retuszu, bez filtra, bez kadrowania.

Ściskam i pozdrawiam

Sil







fot. Sil


skarpetka

 
leży obok łóżka zapomniana skarpetka
dziecięca, malutka
nikt jej nie podniesie


poszarzała od kurzu, gdy ręką leniwa
przysłania tylko oczy
jest jesień


Sil


środa, 20 listopada 2024

Czasem inspiracja przychodzi z lektury zeszytu ucznia drugiej klasy szkoły podstawowej, czyli krótko o "Mojej piosence II" Norwida

 

    Cyprian Kamil Norwid (1821-1883) zmarł w przytułku. Niezrozumiany przez sobie współczesnych, nielubiany w swoich czasach jako poeta. Postać tragiczna - choroba, emigracja, utracona miłość, bieda... Nieustająca tęsknota za wszystkim, co powinno być w życiu normalne, jak choćby zrozumienie przez drugiego człowieka. Norwid borykał się z nieszczęściem, które doprowadziło go do depresji. A na koniec, po jego odejściu, część jego prac po prostu spalono...

    Nie ma chyba w Polsce osoby, która nie zna utworu Norwida - "Fortepian Chopina". Może na co dzień nie pamiętamy, że to właśnie z tego wiersza pochodzi cytat "ideał sięgnął bruku". ale wszyscy przerabialiśmy, bądź powinniśmy byli przerabiać ten utwór w szkole. Gdy jednak zobaczyłam w zeszycie ośmiolatka, ucznia drugiej klasy szkoły podstawowej, przepisaną do zeszytu "Moją piosenkę" tegoż autora, naprawdę się zdziwiłam. Utwór jest piękny, może mniej znany niż "Fortepian", ale nadal bardzo popularny. Nie sądzę jednak, by był odpowiedni do przerabiania przez dziecko ośmioletnie. Nie sądzę, aby tak młode osoby były w stanie zrozumieć sens tego wiersza.

    "Moja piosenka" to jakby wyliczenie przez Norwida powodów, dla których nie jest szczęśliwy. To brak poszanowania dla prostych rzeczy, ale również dla drugiego człowieka. To brak zrozumienia przez ludzi. To ogromna tęsknota za swoimi korzeniami, za swoją ojczyzną, którą poeta żyjący na obczyźnie nosił w sercu do końca swoich dni. Ale "Moja piosenka" to również tęsknota za utraconą miłością. Za tym, co powinno znaleźć się w życiu każdego człowieka, a co jednak zostało odebrane Norwidowi. Jaki jest więc sens skłaniać dzieci nauczania początkowego do przepisanie jako ćwiczenie ręki akurat tego wiersza? Tego swoistego manifestu wszystkiego, co boli poetę?     

    Osobiście nie przerabiałam "Mojej piosenki" w szkole. Osobiście poznałam ją lepiej dopiero będąc osobą całkowicie dorosłą, śpiewając utwór wraz z chórem, do którego przez jakiś czas należałam. Muszę przyznać, że wiersz i w młodych kobietach i mężczyznach z tamtego zespołu nie wzbudził zainteresowania. Był raczej obiektem drwin, naśmiewania się z niektórych użytych przez Norwida sformułowań. Było to dla mnie trudne do zaakceptowania, bo wyglądało na to, że nawet będąc już pośmiertnie uznanym za wspaniałego artystę, Norwid nadal nie jest rozumiany. On pisał o swoim bólu i tęsknocie, młodzi ludzie drwili "co to jest gruszybocian?" A to jest po prostu smutne.


"I tak być musi, choć się tak nie stanie" Norwid


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil



wtorek, 19 listopada 2024

Tolkien zaprzeczał, Bonda mówi, że jak najbardziej, czyli inspiracje pisarzy...

 

    Dziś powinno być coś mojego i będzie. Poniekąd ;) Chciałabym podzielić się z Wami refleksją na temat inspiracji rzeczywistością w powieściach różnych gatunków. 

    Czy zastanawialiście się kiedyś, Drodzy Czytelnicy, skąd autorzy najróżniejszych książek czerpią inspirację? Ja - owszem i niejednokrotnie czytając taką czy inną historię myślałam o tym, jak bliska lub daleka rzeczywistości jest fabuła, którą znam. Przytaczałam już nie jeden raz cytat "Prawda od fikcji różni się tym, że fikcja musi być prawdopodobna, a prawda nie", ale to tak dla przypomnienia, bo nie dokładnie o to chodzi w niniejszym poście. 

    J.R.R. Tolkien, autor między innymi "Hobbita", lektury ze szkoły podstawowej oraz jego kontynuacji - trylogii "Władca Pierścieni", opowieści fantasy znanej i lubianej na całym świecie, wielokrotnie był pytany, czy przy niektórych scenach ze swoich książek inspirował się I bądź II Wojną Światową. Tolkien stanowczo zaprzeczał i twierdził, że treść jego opowieści daleka jest od wspomnianych wojen. Czy jednak żyjąc w latach 1892-1973, czyli przeżywając swój okres dorastania i młodości w czasach obu wojen mógł oderwać się całkowicie od tamtej rzeczywistości? Nawet, gdyby celowo starał się omijać tematykę tych strasznych czasów, czy jednak rzeczywistość nie odcisnęłaby na nim piętna, które mimowolnie wpłynęłoby również na jego styl pisarski, na to, co jest dla niego normalne i oczywiste?

    Katarzyna Bonda, współczesna, popularna autorka książek kryminalnych (jest to jeden z powodów, dla których nie czytam jej powieści, nie lubię kryminałów) otwarcie mówi o tym, że inspiruje się w swoich książkach rzeczywistością, prawdziwymi zbrodniami. Czy jednak, gdyby wybrała inny gatunek literacki do swojej twórczości, również siłą rzeczy jej prace nie czerpały inspiracji z tego, co zna?

    Podam Wam przykład. Dwadzieścia lat temu nie było w Polsce tego, co dziś jest dla wszystkich oczywiste - smartfonów. Dziś, gdy czytamy powieści (może nie fantasy...), siłą rzeczy zakładamy, że bohaterowie w swoich telefonach mają aparat fotograficzny czy dostęp do Internetu. Pojawiają się w treści książek wątki rozmów przez aplikacje w telefonie, kamerkę, czasem czaty esemesowe, czasem maile. Gdy jednak poczytamy powieść sprzed dwudziestu lat, dowiemy się, że telefon komórkowy to była rzadkość i można było na nim co najwyżej sprawdzić godzinę, napisać prostego smsa czy zadzwonić. A i tak posiadanie komórki to był swoisty luksus. Powieść sprzed 40 lat w ogóle nie będzie zawierała wątku rozmów przez esemesy z tego prostego powodu, że w Polsce nie było czegoś takiego jak telefony komórkowe. Czasem pojawi się wątek rozmowy telefonicznej, ale 40 lat temu w naszym kraju nie wszyscy ludzie mieli nawet telefon stacjonarny w domu. Czasem tylko w zakładzie pracy, na poczcie, u krewnego... Do czego zmierzam? Uważam, że nie ma czegoś takiego jak "nie inspirowanie się rzeczywistością". Siłą rzeczy odnosimy się do tego, co znamy. Nawet, jeżeli autor pisze książkę fantasy czy SF, również musi wziąć pod uwagę rzeczywistość, bo żeby od niej uciec w fantazje, musi ją znać. Jeżeli ktoś sto lat temu pisałby w książce SF o telefonie, który można zabrać ze sobą, byłoby to może dlatego, że sądził, iż jest to dalekie od rzeczywistości. Czy wpadłby na to, gdyby nie istniały już na świecie jakieś telefony (proste, stacjonarne, ale jednak)? Może i by wpadł, istnieją wizjonerzy... Jednak jeśli autor książek żyjący w czasach wojen pisze sceny batalistyczne, czy nie jest tak, że rozumie je lepiej niż osoba, która wojnę zna tylko z lekcji historii, książek lub filmów?

    Opowiem Wam krótko o tym, co mnie inspiruje. Wszystko :) Koniec! A dokładniej, czasem idę ulicą i słyszę wymianę zdań między parą. Jeśli jest nieco inna, niż się spodziewam, nieraz w mojej głowie tworzy się historia. Czasem wystarczy zobaczyć smutnego chłopaka idącego przez park jesienią lub zamyśloną dziewczynę samotnie wciśniętą pod ścianę wydmy o zachodzie słońca latem... Życie jest pełne inspiracji i myślę, że autorzy powieści często doznając podobnego olśnienia nawet nie łączą go z daną sytuacją, twierdząc później, że do napisania treści nic ich nie zainspirowało, oprócz ich własnej wyobraźni...


Ściskam i pozdrawiam

Sil





sobota, 16 listopada 2024

Ekhym

 

Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Wiedźmy!

Nie wiem, jak Wy, ale ja zamierzam świętować 👌

Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil


zamglone

 

niepewne spojrzenie aż do wieczora
przymglone, znużone, jakby zamrożone
nie ciepła, nie zimna przejścia pełna pora
myśli zmęczone, sny za dniem stęsknione

zastygła i ziemia, i we mnie kobieta
zapomniałam, czego pragnie człowiek
przeczekam zimę, zima nie poczeka
z szeptu lodu z kałuży niewiele się dowiem

tkwi głęboko w ludziach chęć lepszego życia
tkwi głęboko we mnie pragnienie inności
rozglądam się dokoła... świat taki jak zawsze
pełny światła i mroku, utkwił w niepewności

piszę nadal o tym, czego nie rozumiem
sercem patrząc nie zawsze odkryje się karty
przymglonych, jesiennych spojrzeń powstrzymać nie umiem
jeszcze jeden dzień z kalendarza ludzkich dat wydarty

Sil


fot. Sil


piątek, 15 listopada 2024

Miało być dziś o wikingach...

 

Kochani!


Miała być dziś dla odmiany recenzja historii o wikingach, która jest obecnie w nowościach w aplikacji Chapters (oczywiście na wersji angielskiej),  ale niestety muszę ją odłożyć, gdyż Chapters pokrzyżowało mi plany. Historia jest aktualizowana co piątek i byłam pewna, że dziś się zakończy, jednak widzę, że niestety to jeszcze nie jest "The end". Jeśli opowiadanie zostanie ukończone za tydzień to wówczas pojawi się recenzja (ewentualnie jak nie zdążę od razu w piątek to w kolejny poniedziałek). Tymczasem nie mam niestety możliwości na szybko dodawać dziś innej recenzji, więc musicie mi wybaczyć...


Ściskam i pozdrawiam

Sil


Prt Sc by Sil


czwartek, 14 listopada 2024

Teoretycznie, ale...

 

    Teoretycznie dziś powinno być coś mojego. Wiersz lub opowiadanie, czy coś w tym stylu. Ale będzie coś innego, krótka refleksja o... sama nie wiem, zbiegach okoliczności (znowu ;))?

    Słowem wstępu...

   Nie jestem pewna, czy wśród czytelników read2sleep.pl są jeszcze osoby, które pamiętają, że przez jakiś czas próbowałam prowadzić (podobnie jak przed laty) więcej niż jeden blog. Wówczas chciałam, aby read2sleep.pl skupiało się na recenzjach, opiniach i komentarzach do prac innych osób, zaś swoje własne prace zamierzałam wrzucać na wyodrębniony blog. W ten sposób przez jakiś czas był dostępny w menu po prawej stronie blog z moimi opowiadaniami. Nie było ich tam dużo,  bo testowałam tę formę i ostatecznie z niej zrezygnowałam uznając, że wszystko, co chcę przekazać dalej może znaleźć się na read2sleep.pl. Gdy jednak tamten blog z opowiadaniami istniał, zaczęłam na nim publikować opowiadanie, które docelowo ma zostać powieścią. Było to jakieś 2 lata temu i opowiadanie nosiło ROBOCZY tytuł "Bad boy Tata", ale ponieważ publikowałam je po angielsku, zmieniłam tytuł na inny ROBOCZY, na "Bad boy Daddy".  Może niektórym z Was już zaczyna świtać, o czym chcę tu napisać...

    Od kilku lat jestem stałą użytkowniczką Chapters, czyli aplikacji z pseudo interaktywnymi opowiadaniami romantycznymi. Odkąd mam blogi, w moim BIO wpisuję ich adresy. Obecnie jest to oczywiście read2sleep.pl, ale był też czas, gdy wpisałam link również do tamtego bloga z opowiadaniami. Byłam wówczas bardzo aktywnym użytkownikiem i z Chapters byłam co chwilę w kontakcie mailowym, bo co chwilę zgłaszałam im uwagi i reklamacje. Obecnie już tego nie robię, bo rzadko teraz cokolwiek tam czytam. Kilka miesięcy temu na angielskiej wersji  Chapters (z tej obecnie korzystam), znalazła się nowa historia pod tytułem "Bad boy Daddy". Już gdy przeczytałam wówczas tytuł, przeszedł mi po plecach zimny dreszcz, a gdy jeszcze zobaczyłam  na okładce mężczyznę na motorze i dziewczynkę, to już trafił mnie po prostu szlag. Tak, moje opowiadanie, a właściwie powieść w trakcie realizacji, zawiera w swojej treści wątek motocyklisty. Jedną z głównych bohaterek jest też mała dziewczynka. Sytuacja, choć wydaje się nieprawdopodobne, że Chapters pożyczył sobie ode mnie tytuł i jeden z wątków(bo niby jak? No bez przesady, to niemożliwe!), tak mnie zablokowała, że od tych kilku miesięcy nie jestem w stanie pisać dalej (mam napisane coś około połowy powieści, 12 rozdziałów). I szczerze? Nie wiem jak to zmienić. Owszem, z tego co widziałam w opisie do historii z Chapters, poza tytułem i motocyklistą fabuła nie ma wiele, a właściwie nic nie ma wspólnego z tym, o czym sama piszę, ale gdyby ktoś zaczął się doszukiwać podobieństw? Nie wiem, jak bym to wytrzymała. Nie wiem, jak dałabym radę udowodnić, że moja historia powstała jakieś dwa lata wcześniej... Więc mam sobie rozgrzebaną pracę, o której myślałam, że będzie następna w kolejce do wydania i nie wiem, co z nią zrobić. Może po prostu wyciągnąć taką lekcję dla siebie, że to co nieukończone niech w trakcie  realizacji pozostanie w ukryciu...

Ściskam i pozdrawiam

Sil



środa, 13 listopada 2024

Krzysztof Kamil Baczyński, czyli gdy życie biegnie zbyt szybko...

 

    Pierwszą styczność z poezją Krzysztofa Kamila Baczyńskiego (1921-1944) miałam oczywiście w szkole średniej, lecz wówczas twórczość poety nie bardzo do mnie przemówiła. Nie trudno się domyślić, iż nie było tak dlatego, iż KKB był kiepskim poetą, ale raczej dlatego, że dobór wierszy do przerobienia na lekcjach języka polskiego, niekoniecznie trafił w mój gust. W przypadku takich postaci jak Baczyński, szkoła podkreśla jego znaczenie jako poety wojennego, jako patrioty. Tymczasem Krzysztof był wszechstronnie uzdolnionym młodym artystą i wg mnie zawężanie jego zasług jako twórcy do kilku patriotycznych dzieł jest po prostu krzywdzące.

    Krzysztof Kamil Baczyński pisał między innymi przepiękne wiersze miłosne. Owszem, miały one w sobie wiele nostalgii związanej z czasami, w jakich przyszło poecie dorastać i z chłopca przekształcać się (może przedwcześnie) w mężczyznę, ale jednak miały też w sobie wiele uroku płynącego prosto z serca młodzieńca. Ostatnie dwa lata swojego krótkiego życia Baczyński był żonaty, a swoją żonę - Barbarę kochał i uwielbiał. Swojej uczucia do ukochanej przelewał również w swoje wiersze, przez niektórych zaliczane nawet do erotyków.

    W swojej twórczości Baczyński wielokrotnie odnosił się do niesprawiedliwości dziejów, ale również pokazywał, że z przeznaczeniem nie ma, co walczyć. Że trzeba po prostu żyć. Swoje dylematy, odczucia, swój smutek przelewał na papier i tworzył poezję. Opiewał piękno natury, piękno ukochanej, piękno zjawisk, nawet tych, które nie do końca rozumiał

    Krzysztof Kamil Baczyński był dojrzały ponad swój wiek. Choć przeżył na świecie tylko 23 lata, w jego wierszach kryje się mądrość dojrzałego człowieka. Warto sięgnąć po jego twórczość nie tylko po to, ab oddać hołd temu wspaniałemu artyście, ale również po to, by poczuć coś niezwykłego, duchowego i, by rozumieć więcej...

    Polecam "Wybór wierszy" Krzysztofa Kamila Baczyńskiego z 2021 roku (zdjęcia wydania poniżej). Przepiękne opracowanie od Wydawnictwa Świat Książki.

Ściskam i pozdrawiam

Sil



fot. Sil



wtorek, 12 listopada 2024

zawroty

 


przed siebie patrzysz, gdy nic się nie zmienia
raz zawiedziony, raz losowi wdzięczny
natrętne próbujesz odgonić wspomnienia
spoglądasz przed siebie niewinnie niezręczny

i czekasz... przecząco potrząsasz głową
co to takiego miałeś kiedyś zdobyć?
kawał historii i kawał już życia za tobą
kogo już straciłeś, z kim wciąż możesz pobyć?

nie wiesz, bo jutro nie jest nowym "dzisiaj"
jutro albo będzie, albo nagle zniknie
a ty nie wiesz, czy byś wolał mu powiedzieć "znikaj"
czy może jednak poczekasz aż we "wczoraj" wniknie

nie jest zapisane w księgach, jakie znamy
z kim podzielić losy, jak przeżyć to życie
zbyt pędzimy na przód, zbyt długo czekamy
zbyt jawni w uczuciach, zbyt kochamy skrycie

pełny nadziei, jak łaski krótkiego istnienia
niezmuszony, by się martwić, co kiedyś nastanie
przed siebie patrzysz, lecz nic się nie zmienia
był świat nim powstałeś i po tobie zostanie


Sil




poniedziałek, 11 listopada 2024

Listopadowa "Wróżka", czyli przypomniałam sobie, dlaczego przestałam kupować czasopisma

 

    Gdy w październiku wpadłam na stoisko z gazetami, okładka listopadowej "Wróżki" nie przemówiła do mnie graficznie. Zainteresował mnie za to tytuł artykułu o zdradzie, jednak nie w sposób, który zwykle sprawia, że sięgam po dane czasopismo. Tym razem "Jej się opłaca jego zdrada" zadziałało na mnie jak czerwona płachta na byka i bardzo chciałam się dowiedzieć, co autor ma do powiedzenia. Niestety, tak jak się spodziewałam, niczego sensownego tu nie znalazłam. Trochę stereotypów, trochę prób racjonalizacji nieciekawych wniosków. Ale to nie ten artykuł sprawił, że przypomniałam sobie, dlaczego dawno temu przestałam kupować czasopisma. Teraz już pamiętam, że łatwy dostęp do informacji w Internecie to był tylko jeden z kilku powodów rezygnacji z zakupu magazynów. Inny, ważniejszy, bo odbierający mi sens kupowania czegoś, co nieco terapeutycznie mogłam wziąć do ręki na kanapie i poczytać w rzadkich, wolnych chwilach popijając kawkę, to był fakt, że artykuły w czasopismach dla kobiet były bardzo dalekie od wyczerpania tematu. Czytałam, temat mnie ciekawił aż tu nagle, zanim dowiedziałam się czegoś nowego, tekst się kończył, ja zaś zostawałam z większą ilością pytań niż odpowiedzi. Owszem, w Internecie często bywa podobnie, ale tam do artykułu najczęściej dostaję od razu podpowiedzi następnych linków do materiałów na dany temat. W czasopiśmie nie ma takiej możliwości. Po prostu po przeczytaniu artykułu, muszę i tak sięgnąć do Internetu, żeby dowiedzieć się więcej. A skoro tak, to po co marnować pieniądze na czasopismo drukowane? Zwłaszcza, że brak natychmiastowego odnośnika do dodatkowych materiałów może sprawić, iż za chwilę nie będę mogła już sprawdzić brakujących informacji. Później mogę już po prostu nie mieć czasu i w ten sposób temat ucieknie mi całkowicie.
    Jest jednak jakiś urok w czytaniu wydrukowanego czasopisma tak, jak jest urok w posiadaniu wydrukowanej książki. Wśród moich czytelników jest kilka osób, które kiedyś powiedziały mi, że dla nich czytanie e-booka nie ma żadnej wartości. Wolą czytać mniej, ale tradycyjnych książek, niż łatwo dostępnych plików, które wg nich nie posiadają magii "prawdziwych" książek. I to też jestem w stanie zrozumieć. Sama ubolewam, że nie mam jak usiąść sobie w wygodnym fotelu z wydrukowaną powieścią. Dla mnie e-booki to po prostu konieczny kompromis, bo inaczej nie mogłabym czytać praktycznie w ogóle. Wybrałam więc mniejsze zło.
    Co do "Wróżki" jeszcze... W listopadzie obfituje ona w ciekawe tematy. Świetny, krótki artykuł o - uwaga! - przepisach kulinarnych z nagrobków! Dobry, acz bardzo pobieżny artykuł o źle pojmowanych autorytetach i ciekawy, aczkolwiek nie do końca przemawiający do mnie tekst o "wyborze męża". Jest też dobry artykuł historyczny, który jak dla mnie jest wystarczający w treści a opowiada o losach osiemnastowiecznej, polskiej lekarki. I jeszcze jeden tekst, który może daleki jest od wyczerpaniu tematu, ale w przypadku tak trudnej treści może to i lepiej. Mam na myśli opatrzony świetną grafiką artykuł o młodocianych samobójcach. Temat trudny i w Polsce wciąż uznawany za tabu, ale warty zgłębienia.
    Listopadową "Wróżkę" polecam osobom, które mają dość skrótowych, kolorowych pism przepełnionych reklamami i mielonymi w kółko tymi samymi poradami dla pań domu. Co prawda ja sama tak z połowę niniejszego czasopisma traktuję z przymrużeniem oka, ale drugą połowę bardzo lubię ;).

Ściskam i pozdrawiam
Sil



fot. Sil


piątek, 8 listopada 2024

CzaroMarownik 2025, czyli odrobinę jestem zawiedziona

 

    To, czego szukałam, gdy moja platforma zakupowa podpowiedziała mi "Czarowny Kalendarz", o którym opowiadałam w miniony poniedziałek, to był oczywiście CzaroMarownik na nadchodzący 2025 rok. Kupuję tę publikację już od kilku lat, ale dopiero w bieżącym roku postanowiłam aktywnie korzystać z tego niezwykłego kalendarza. Gdy kupiłam CzaroMarownik 2024, byłam nim oczarowana (nomen omen ;)) i pewnie dlatego, gdy dotarł do mnie egzemplarz wydany w tym roku na rok następny poczułam delikatny zawód. Owszem, kalendarz nadal jest interesujący i całkiem miły dla oka, ale jego jakość odbiega nie tylko od tej z zeszłego roku, ale również od kalendarza "Czarownego", który nabyłam w podobnym czasie z czystej ciekawości.

    Okładka CzaroMarownika 2025 nie jest już twarda. Owszem, jest usztywniana, ale nie nazwałabym jej już "twardą oprawą". Jest elastyczna i znacznie łatwiejsza do uszkodzenia, niż była w poprzednim wydaniu. Dla niektórych może to być zaleta, gdyż teraz kalendarz da się wcisnąć do mniejszej torebki niż wcześniej ;). Wizualnie okładka  podoba mi się odrobinę mniej niż zeszłoroczna. Ma klimat jesiennego lasu, ale w mało rzeczywistej wersji. Są grzybki, listki, gałązki i ćmy, które stanowią pewien chaos na czarnym tle.

       CzaroMarownik na 2025, podobnie jak ten na 2024 roku, zawiera w sobie horoskop dla każdego znaku zodiaku. Są tabele z opisami rytuałów, pełni księżyca itp. Jest przejrzysty kalendarz dzienny z miejscem na notatki oraz skrócony roczny. Na końcu książki również jest kilka stron z miejscem do zapisków. 

    Nowością w stosunku do roku uprzedniego są przepisy kulinarne. Nie pamiętam, jak było w CzaroMarownikach z poprzednich lat, ale w tym z zeszłego roku przepisy były co najwyżej na jakąś lemoniadę. Tym razem możemy wraz z kalendarzem upiec np. ciasteczka ;). 

   Są tu ciekawostki ludowe, przykładowe rytuały "magiczne" (dla mnie bardziej relaksacyjne ;)), porady "życiowe", ale również, podobnie jak w poprzednich latach, miejsce na planowanie domowego budżetu. 

    Wnętrze kalendarza jest białe z turkusowym/morskim marginesem oraz nagłówkami w tym samym kolorze. Jest czerwona tasiemka-zakładka. Wszystko w środku jest schludne i eleganckie.

    Kalendarz "CzaroMarownik 2025" polecam przede wszystkim dla osób, które lubią mieć wśród swoich rzeczy coś mniej "zwykłego". Będzie to na pewno z jednej strony ciekawy dodatek a z drugiej użyteczne narzędzie dnia codziennego. Cena okładkowa to 54,99 zł, jednak mi udało się kupić za 40 zł. 

    Kalendarz dedykowany jest raczej dla Pań :).


    Ściskam i pozdrawiam

    Sil





fot. Sil



czwartek, 7 listopada 2024

Listopad i inne nieszczęścia, czyli druga szansa krótkiej historii od Sil

 

    Kto śledzi blog read2sleep.pl od początku jego istnienia, pewnie pamięta, że jakoś dwa lata temu zaczęłam wrzucać krótkie, jednorazowe opowiadanka własnego autorstwa. Wrzuciłam może ze trzy, gdy uznałam, że to jednak nienajlepszy pomysł. Wówczas na mój blog zaglądała homeopatyczna ilość czytelników (już wiem, dlaczego tak było...), więc stwierdziłam, że nie ma sensu rozwlekać zakresu tematycznego. Ponieważ jednak zakładając read2sleep.pl chciałam pisać nie tylko o twórczości innych, ale również o swojej, szybko zatęskniłam za publikowaniem własnych prac. Daję więc tej króciutkiej historii jeszcze jedną szansę i wrzucam ją dla Was w poniższym poście. Może komuś umili długi, listopadowy wieczór? ;)


Ściskam i pozdrawiam

Sil


Listopad i inne nieszczęścia   

     Na nabrzeżu nie było nikogo. Całe szczęście, bo ostatnie czego w tym momencie potrzebowałam to było towarzystwo innych ludzi. Nawet to pozorne towarzystwo. Nawet tych zupełnie obcych ludzi. Dobrze się złożyło, że stopy poniosły mnie w tym kierunku a nie tam gdzie zwykle. Moja codzienna trasa powrotna to może również nie śródmiejski deptak, ale jednak, bywa tam tłoczno. Westchnęłam i oparłam się o mokrą balustradę, by melancholijnie popatrzeć na brudną wodę. Niczego innego tu chwilowo nie było. Łabędzie czy kaczki, które widywałam nad rzeką pewnie już odleciały do ciepłych krajów, skubane. No, może nie skubane, jeśli mówimy o kaczkach. W tym przypadku bym im nie zazdrościła. Chociaż przynajmniej nie musiałyby teraz stać na pustym nabrzeżu, moknąć, marznąć i zastanawiać się nad swoim życiem. Chociaż, gdyby kaczki były już oskubane… Ok, nie podoba mi się, gdzie zawędrowała ta myśl.

    Odchrząknęłam mentalnie i powróciłam do pierwszej koncepcji odkrywania, „co by było gdyby” oraz dlaczego jestem dziś w tym a nie w innym miejscu. Nie, nie dosłownie. Chodziło mi o etap w życiu a nie o to nabrzeże. Kurczę, nawet myśli mi się dziś nie układały.

    Westchnęłam ciężko i odruchowo spojrzałam na zegarek, aby sprawdzić, ile mam jeszcze czasu na moknięcie i marznięcie na nabrzeżu w listopadzie. Dobrze, jeszcze trochę zostało. O czym to ja? A o kaczkach i ciepłych krajach. Nie! O życiu! O etapie w życiu lub ogólnie o etapach. Więc jestem na etapie „faceci to świnie” oraz „kobiety jednak nie mogą mieć męskich przyjaciół” oraz „dwa miesiące po rozwodzie” oraz „mój były może zajmować się naszym synkiem cały weekend od dzisiejszego popołudnia do niedzieli”. Do bani. Szczerze mówiąc nie sądziłam, że tak szybko będzie zainteresowany zabraniem naszego pięciolatka do siebie, choć muszę uczciwie przyznać, że nigdy nie wątpiłam w miłość ojca do Adasia. Po prostu… nie sądziłam, że tak szybko będzie go chciał pod jednym dachem ze swoją nową dziewczyną. Aż zacisnęłam zęby. Nie znałam jej, nigdy jej nie widziałam. A jeśli zjedna sobie mojego jedynaka? A jeśli Adaś pokocha ją bardziej niż mnie? A jeśli ona nie będzie dla niego dobra, jak w tym filmie, gdzie macocha próbowała otruć dzieci męża... OMG, co jest ze mną nie tak? Potrząsnęłam głową i znów spojrzałam na zegarek. Dobra, jeszcze z 10 minut i ruszam do domu. Dziś nie miałam wiele pracy, więc mogłam spokojnie jeszcze ponarzekać w myślach. Dwa krótkie dokumenty do tłumaczenia i jeden artykuł naukowy, ale też nie za długi. 4-5 godzin wystarczy a to i tak dopiero na poniedziałek. Od biedy mogłam dziś w ogóle wziąć wolne i popracować w sobotę, skoro i tak nie ma mojego malucha w domu. Dzięki Ci, Opatrzności, za własną działalność. Ale nie, jeśli pracowałabym w weekend to byłby precedens, a przecież Dawid ma Adasia tylko jeden weekend w miesiącu. Nie, nie. Zrobię wszystko dziś.

    Ponownie westchnęłam i zebrałam w ręce wilgotne od mżawki włosy, by przerzucić je przez ramię. Trochę mi już ziębiły kark. Zaplotłam luźny warkocz i naciągnęłam kaptur, który w zasadzie też był już wilgotny, ale przynajmniej chronił przed wiatrem. O czym to ja? A, o świniach. Tzn. facetach. Dlaczego, no dlaczego uznałam, że to dobry pomysł wyjść za mąż za przyjaciela ze studiów? Jaki normalny facet idzie na anglistykę? Na moim roku było tylko pięciu i żaden nie był do końca normalny, ale Dawid? On zawsze wydawał się bezpieczną opcją. Obserwując od 30 lat burzliwy związek moich rodziców uznałam, że lepiej mieć za męża przyjaciela niż jednego z tych gorących przeciwieństw, które się przyciągają. Dawid wydawał się uważać podobnie, jakże rozsądnie z naszej strony. Problem pojawił się wtedy, gdy na jego drodze stanęło to gorące przeciwieństwo. Więc ok, może nie miałam złamanego serca w rozumieniu… no nie wiem, normalnym? Ale czy to właśnie nie gorzej? Miałam 30 lat, straciłam męża i przyjaciela w jednym i nie tylko nigdy nie przeżyłam żadnego prawdziwego romansu, ale pewnie już nawet nie będę miała szansy. Ot, tyle z bezpieczeństwa w związku. Dobrze, że Adaś chociaż w miarę lekko to znosi, ten cały rozwód bla bla bla. Choć to naprawdę nieodpowiedzialne ze strony Dawida, że już chce wprowadzać do życia syna jakąś inną kobietę. Ok, rozumiem. Zakochał się, ale powinien wiedzieć lepiej, co jest dobre dla dziecka! Ja np. nigdy bym nie…

    Nie dokończyłam myśli, bo w pobliżu rozległo się szczekanie, a gdy odwróciłam głowę, by zlokalizować intruza, poczułam coś mokrego na twarzy i ciepłą, brązową kulkę na sobie. Cholera, czy ja leżałam właśnie na mokrym nabrzeżu i moją twarz lizał pies?

- Pestka, siad! Nie, najpierw zejdź z tej pani!

    Przewróciłabym oczami, ale nie mogłam, bo bałam się podnieść powieki. Czułam, że całą twarz miałam mokrą już nie tylko od deszczu... Fuj! W końcu jednak pies faktycznie ze mnie zszedł, a ja poczułam obok siebie obecność kogoś innego. Niepewnie otworzyłam oczy i usiadłam.

- Już? Mogę wstać? - zapytałam, jak idiotka.

- Tak, oczywiście, przepraszam za nią - mężczyzna wyciągnął rękę a ja po chwili wahania ją ujęłam – To nie jest właściwie mój pies, pilnuje jej pod nieobecność sąsiada.

- A sąsiad nie zostawił przypadkiem smyczy? - zirytowana wreszcie odważyłam się przyjrzeć twarzy mężczyzny i ullala! Było na co popatrzeć. Tak, chyba powoli zaczynam rozumieć tę magię przeciwieństw, bo w tym facecie nie było nic, co można było uznać za wspólny mianownik ze mną. Wysoki, ciemnowłosy, ciemnooki i nawet karnację miał kilka tonów ciemniejszą niż ja, ale to akurat nie było żadne wyzwanie… Cholera, facet chyba coś do mnie mówił, co takiego?

- Wszystko w porządku? Wydaje się pani zagubiona? Nie uderzyła się pani w głowę?

- Hej, nie każdy małomówny człowiek jest idiotą! – zawołałam sfrustrowana i wybałuszyłam oczy, gdy mężczyzna przede mną wybuchnął śmiechem.

- Szanowna pani, ja pytałem dosłownie – (ależ jego śmiech był seksowny) – Upadła pani na plecy. Chcę się upewnić, że nie stała się pani krzywda.

- Nie – odchrząknęłam, mając nadzieję, że moja twarz nie zaróżowiła się zanadto.

- Moja siostra jest neurologiem. Może mógłbym jednak zaproponować pani konsultację. Tak dla pewności.

- Nie, nie. Dziękuję, naprawdę.


Skinął głową, ale nie wyglądał na zadowolonego z odpowiedzi. Chyba faktycznie musiałam wyglądać, jakbym doznała urazu głowy gapiąc się na niego na samym początku. Choć mogłabym przysiąc, że on również nie patrzył na mnie tak zupełnie obojętnie...


- To może odprowadzę panią chociaż do domu? Na wszelki wypadek, gdyby jednak coś było nie tak.

- Mieszkam dwa osiedla dalej. To prawie godzina drogi. Poza tym nic mi nie jest.

- I tak planowaliśmy dłuższy spacer.

- My?

- Ja i pies sąsiada – ok, tym razem MUSIAŁ wziąć mnie za idiotkę. OCZYWIŚCIE, że miał na myśli siebie i psa.


Nie wiedząc, co odpowiedzieć, żeby nie brzmieć jeszcze bardziej głupio, uznałam, że poprzestanę na zwyczajnym pożegnaniu i odejdę.


- To ja już sobie pójdę. Do widzenia – wymamrotałam. Tak, to tyle jeśli chodzi o „nie brzmieć jeszcze bardziej głupio”.

- Hej! Mówiłem poważnie, wolałbym odprowadzić panią do domu po takim upadku.

- Nie, nie! nie trzeba. Dziękuję, ale pana nie znam.

- Aaa… to.

- Właśnie TO, więc jeśli pan pozwoli…

- Aron Belgrad, miło mi.

- Anna Pustelnik – odpowiedziałam, zanim zdążyłam pomyśleć i złapałam jego wyciągnięto dłoń – Masz na imię Aron?

- Dziwne – roześmiał się, a ja naprawdę poczułam się, jakbym zaliczyła wszystkie możliwe poziomy niezręczności – Zwykle wszystkich dziwi moje nazwisko, nie imię.

- A tak, to też.

- Ok, Anno Pustelnik – (cholera, zapamiętał moje imię i nazwisko) – Opowiem ci o swoim imieniu i nazwisku, ba! podam ci nawet swój wiek, zawód i wykształcenie, ale pod warunkiem, że pozwolisz odprowadzić się do domu. Umowa stoi?

- Ale dlaczego tak ci na tym zależy, Aronie Belgrad? - (Ha!)

- Bo jak inaczej będę mógł opowiadać kiedyś naszym wnukom, jak poznałem ich babcię?

- YYY...  – ok, nowy poziom niezręczności osiągnięty.

- Dobrze powiedziane, a teraz chodźmy…


The end




Najpopularniejsze posty :)