środa, 30 października 2024

"Jak się będziesz gniewać na mnie, to ołówki Ci połamię", czyli gdy staram się podejść do swojej złości z uśmiechem...

 

    Kto ma dzieci, pewnie pamięta trochę lepiej, kto nie ma, ten pewnie pamięta z dzieciństwa. Wiersze Danuty Wawiłow (1942-1999) to klasyka dziecięcej poezji, choć dziś ma tyluż zwolenników, co przeciwników. Wiersz "Pożałuj mnie" jeden z moich ulubionych z repertuaru poetki, ma w moim sercu szczególne miejsce. Nie dlatego, że jest taki wybitny, ale dlatego, że do dziś, będąc już dojrzałą kobietą, czuję i rozumiem jego sens. Stanowił dla mnie pocieszenie przez kilka ostatnich dekad i w momentach, gdy jestem zła, ale bardzo się staram nie być, uwielbiam powtarzać sobie kilka pierwszych wersów "Jak się  będziesz gniewać na mnie, to ołówki Ci połamię, słonia Ci nie narysuję i pałacu nie zbuduję!" 

    Wiersz "Pożałuj mnie" genialnie ukazuje dziecięce emocje. Jest on obecnie nierzadko krytykowany i czytałam nawet opinię, że dla dzieci się nie nadaje, ale ja jestem przeciwnego zdania. Uważam, że dzieci powinny uczyć się "zarządzać" swoimi emocjami. Nie tylko tymi "dobrymi", ale również tymi "gorszymi" jak złość, jak gniew i smutek. Wiersz "Pożałuj mnie" jest właśnie o tym. Jest prośbą o zrozumienie małego, dziecięcego serduszka. Jest próbą radzenia sobie z emocjami. Dla mnie wiersz "Pożałuj mnie" nie tylko nadaje się dla dzieci, ale jeszcze w mądry a jednocześnie żartobliwy sposób, jest w stanie im pokazać, że uczucia są okay, że każdy ma prawo do złości, czy smutku. Dzieci radzą sobie z emocjami inaczej niż dorośli, o czym często zapominamy, gdy już mamy własne pociechy. "Pożałuj mnie" jest również cennym przypomnieniem, iż można do gniewu podejść niestandardowo. Dlatego, kto jeszcze nie zna, wpisuje teraz w wyszukiwarkę internetową "Pożałuj mnie" Danuty Wawiłow i czyta z uśmiechem na ustach. ;)


Ściskam i pozdrawiam 

Sil


fot. Sil


wtorek, 29 października 2024

Zapachy jesieni, ból głowy, zapalenie krtani i kto wie, co jeszcze?

 

Zapachy jesieni

zapachem liści spod stóp szeleszczących
w zapachu dymów ze starych kominów
z pary ponad kotłem pełnym wrzącej dyni
zapachem mgieł nad polami tańczących

jesień przychodziła niechciana po lecie
wyklęta, niepotrzebna złota polska jesień
nielubiana, niekochana i "byle do wiosny"
niezmiennie niewzruszona katarem na świecie ;)

Sil


P.S.

Dziś wg harmonogramu na blogu powinna znaleźć się twórczość Sil, więc pokusiłam się o mały wiersz pół żartem, pół serio. Ponieważ boli mnie głowa i prawie nie mówię (prawdopodobnie zapalenie krtani, ale kto to może wiedzieć?), nie mogłam nie nawiązać do przepięknej i ciepłej w tym roku jesieni. Komary zjadają niemal żywcem i niekoniecznie czekają na wieczór, ciepła jesień ma więc również swoje wady. Jest wciąż dość słonecznie i ta "złota jesień" jest w tym roku faktycznie złota. A nie, właśnie zaczęło się chmurzyć. Dzięki, wszechświecie ;).

Dla osób, które zastanawiają się, dlaczego nie ma ostatnio recenzji mam smutną odpowiedź. Przestałam widzieć w moich okularach do czytania, a soczewki muszę zdjąć na co najmniej 8-10 godzin na dobę, więc nocne czytanie chwilowo odpada. Wkrótce coś na to poradzę, ale raczej nie w tym tygodniu. Zobaczymy.

Ściskam i pozdrawiam
Sil

fot. Sil


czwartek, 24 października 2024

Zapach konwalii - Rozdział 18 - ostatni


    Dobrnęliśmy do końca kolejnego z moich archiwalnych opowiadanek. Dla niewtajemniczonych przypominam, iż "Zapach konwalii" był pisany w 2012 roku i wówczas pod innym tytułem ("Z mgieł ku słońcu") publikowany jako fan fiction do anime Sailor Moon, stąd pewna jego skrótowość.  Po latach postanowiłam przywrócić pierwotną, niefanficową wersję i opublikować tutaj jako ciekawostkę. Jako bonus zdradzę, że w najwcześniejszej koncepcji "Zapach konwalii" miał być powieścią historyczną, ale ostatecznie wybrałam uwspółcześnioną, krótszą wersję ;). Może jeszcze kiedyś napiszę tę historię od nowa, "jak należy"? Kto wie? 😉

Ściskam i pozdrawiam

Sil


Zapach konwalii

Rozdział 18 - ostatni


Simon zaklął siarczyście i chciał od razu pobiec za Urszulą, lecz nagle poczuł, że coś mu to uniemożliwia. Odwrócił się i spojrzał z wyrzutem na tę samą ciemnowłosą kobietę, która wcześniej wtrąciła się do jego rozmowy z ukochaną. Dopiero teraz, gdy posłał jej ostrzegawcze spojrzenie, puściła jego ramię.


  • Zanim Pan ją znajdzie i przekona do... czegokolwiek – zwiesiła głos, jednak jej niemiecki był naprawdę dobry. Simon nie miał problemu, aby zrozumieć nawet ten szept. Musiała władać tym językiem od dziecka – Muszę o coś zapytać.

  • Słucham więc – mruknął. Nie był zadowolony z sytuacji, jednak nie chciał za nic urazić matki swojej ukochanej.

  • Kocha ją Pan?

  • Słucham? - mało się nie przewrócił z wrażenia słysząc to pytanie.

  • Zapytałam, czy ją Pan kocha. To chyba nie jest trudne pytanie? - ciemnowłosa zmarszczyła brwi. Ani przez chwilę nie poczuła się zakłopotana sytuacją, zbyt martwiła się o córkę.

  • Jeżeli ktoś ma poznać moje uczucie wobec Urszuli, to jest to jednak chyba Ona sama, nie sądzi Pani? - skrzyżował ramiona na piersi.

  • Coś Panu wyjaśnię.... Od kilku lat nieustannie obserwuję cierpienie mojej córki. Wie Pan, że straciła rodzinę w wypadku? Na pewno Pan wie, jak ją znam wyjaśniła to Panu uciekając... Później, gdy już myślałam, że wszystko będzie dobrze, gdy zaczęła nowe życie... Nagle po kilku tygodniach pracy wraca z Pańskiego domu. W środku nocy, zapłakana, osłabiona i... w ciąży. Nie pozwolę jej skrzywdzić. - syknęła kobieta – Nikomu. Więc jeżeli nie kocha jej Pan, ma wątpliwości, że ona kocha Pana, bądź nie chce Pan dać szczęścia jej... i dziecku. Niech Pan od razu się stąd zabiera i nigdy nie wraca!


Irena skończyła mówić i wzięła głęboki oddech, po czym odwróciła wzrok i zamrugała powiekami, aby pohamować cisnące się do oczu łzy. Gdy już wyrzuciła z siebie to wszystko i emocje opadły, było jej odrobinę wstyd za ten wybuch, jednak musiała to wszystko powiedzieć. Chciała pożegnać się i odejść, ale tym razem to Simon złapał ją za rękę.


  • Proszę wybaczyć moją gruboskórność – odpowiedział cicho – Nie przywykłem do rozmawiania o moich uczuciach, jednak zrobię dla Pani wyjątek.


Zamyślił się na chwilę, słowa, które chciał wypowiedzieć okazały się trudniejsze niż myślał. Westchnął cicho i dokończył, widząc w jakim napięciu oczekuje na odpowiedź kobieta.


  • Tak... kocham ją. Nad życie. Sam nawet nie wiem, jak to się stało. Kocham i chcę uczynić najszczęśliwszą kobietą na świecie. O ile mi oczywiście pozwoli.

  • Nie! - przerwała mu nagle, a on spojrzał na nią zdziwiony, więc dokończyła szybko – Nie, jeśli Panu pozwoli, bo tego nie zrobi... Musi Pan ją uszczęśliwić niezależnie od jej woli... - zarumieniła się i odsunęła lekko – Przepraszam...

  • Nie szkodzi... Proszę się o nic nie martwić. Już wszystko będzie dobrze. Przy okazji.. świetnie mówi Pani po niemiecku – uśmiechnął się lekko, ale tak bardzo kojąco, że od razu uwierzyła we wszystkie jego zapewnienia, po czym nie dając jej czasu na jakąkolwiek odpowiedź, odszedł w stronę, gdzie chwilę wcześniej zniknęła Urszula. Ku słońcu.



***


Urszula zwolniła wreszcie, gdy poczuła, że brakuje jej tchu. Biegłaby dalej, pomimo braku sił, lecz nagle przypomniała sobie, że nie odpowiada tylko za siebie, musiała też dbać o rosnące w niej maleństwo. Rozejrzała się i znalazła jakąś ławkę na skraju parku, przez który niemal przefrunęła. Wyciągnęła z torebki chusteczkę, osuszyła oczy i przetarła czoło.


  • Przepraszam, syneczku... - szepnęła kładąc dłoń na swoim brzuchu – Wszystko będzie dobrze, obiecuję.


Uśmiechnęła się teraz delikatnie i przymknęła oczy, aby całkowicie się odprężyć. Rozkoszowała się ciepłem słonecznych promieni i wiatrem delikatnie muskającym jej włosy. Nie myślała o niczym więcej, niż ten wiatr, to słoneczne ciepło, jasne światło.

Minęła długa chwila, nim wreszcie postanowiła wstać i zawrócić do domu. Otworzyła oczy i prawie podskoczyła widząc, kto przygląda jej się z odległości kilku metrów.



***



Simon uśmiechnął się lekko, gdy zorientował się, że jego ukochana wreszcie go dostrzegła. On sam znalazł ją już jakiś czas wcześniej, jednak wolał najpierw napatrzeć się na nią z ukrycia i pozwolić kobiecie na chwilę odprężenia. Chciał, by opadły z niej wszystkie emocje. Teraz jednak podszedł wreszcie do niej i z bliska spojrzał w oczy. Przez moment stali w zupełnym milczeniu i dopiero po kilku minutach westchnął cicho


  • Wybacz mi, nie chciałem Cię zranić – zaczął, nie bardzo wiedząc, co teraz powiedzieć. Delikatnie też dotknął jej brzucha, ale odsunęła się od razu, aby mu to uniemożliwić.

  • To nic, nieważne już, Panie von Dohna – odwróciła głowę.

  • Nie mów tak do mnie – ujął jej podbródek i sprawił, że znów spojrzała mu w twarz. Znów był tak blisko.

  • Jak?

  • Tak oficjalnie, tak chłodno... - nachylił się do jej ucha - Tak, jakbyś mnie nie kochała...

  • Przestań - jęknęła, przymykając oczy.

  • Powiedz „Simon” – szepnął.

  • Nie mogę.

  • Powiedz to!


Był tuż obok, taki gorący. I ten jego głos, tak zniewalająco męski.


  • Simon… proszę przestań – nachyliła głowę, lecz ponownie ujął jej podbródek i nakierował jej twarz ku swojej.

  • Lepiej – mruknął, delikatnie dosięgnął jej ust.


Dopiero teraz ocknęła się i wyrwała z jego ramion, którymi zdążył już opleść jej ciało.


  • Nie... - odwróciła się, kuląc ramiona.

  • Dlaczego mnie odrzucasz? - tym razem naprawdę się zdenerwował. Znowu. Ta kobieta sprawiała, że zupełnie nie potrafił panować nad emocjami.

  • TO nie miałoby sensu. Należymy do dwóch różnych światów, Simon - odwróciła się, znów spojrzała na niego. Po jej plecach przebiegł dreszcz, gdy dojrzała jego spojrzenie. Takie niecierpliwe, pożądliwe, ale jednocześnie wyrażające jego złość i irytację. I nagle, w jednej chwili rozjaśniło się niespodziewanie.

  • Urszulo, wybacz – zaśmiał się zbijając ją z tropu – Ale gadasz straszne bzdury. Po pierwsze i najważniejsze... Kocham Cię, wiem, że i Ty mnie kochasz i nic więcej nie ma znaczenia. Po drugie....

Uśmiechnął się lekko, po czym wyjął z kieszeni pewien przedmiot. Rozpoznała go momentalnie.


  • Pamiętasz to?

  • Mój prezent dla Ciebie... - szepnęła wpatrując się w niewielki wisior na długim, łańcuchu.


Medalion przedstawiał księżyc połączony ze słońcem. Jeden z elementów był czarny, drugi srebrny ze złotymi drobinkami dającymi niesamowity blask. Ale nie to było najważniejsze, lecz wygrawerowane na rewersie kilka słów.


  • Jak światło i mrok... tak różni, a nie możemy bez siebie istnieć..." - odczytał cicho – kazałem wygrawerować na odwrocie Twoją osobliwą dedykację – uniósł brwi.


Przełożył łańcuszek przez głowę i ukrył go pod koszulą. Urszula stała wciąż jak sparaliżowana, nie wiedząc, co ma na to odpowiedzieć. Nie dał jej jednak zbyt długo pozostawać w tym stanie


  • Nie zastanawiaj się, nie analizuj, kochanie – przesunął wierzchem dłoni po jej policzku – Nawet jeżeli jesteśmy tak różni jak światło i mrok... i tak nie możemy bez siebie istnieć. A nawet jeżeli możemy... - dodał cicho, znów ją obejmując i ponownie nachylając się do jej ucha – To nie chcemy... Prawda?


Nic mu nie odpowiedziała, ale wtuliła się w niego mocno, jak najmocniej potrafiła. Nie potrzebował lepszej odpowiedzi.


  • Chodź - uwolnił ją ze swoich ramion i pociągnął lekko za rękę – Wracajmy do domu.


środa, 23 października 2024

O złudzeniach, o ideałach, o tęsknocie, czyli dziś kilka słów o piosence, która zdefiniowała mój gust muzyczny

 

    Nie sadzę, aby była osoba, która nie wiedziałaby o istnieniu zespołu Pink Floyd. Owszem, pewnie nie każdy kojarzy muzykę grupy, pewnie nie tak wielu potrafi wymienić kilka utworów, choć tych popularnych jest naprawdę wiele. Ale to, że istnieje coś takiego jak Pink Floyd należy raczej do wiedzy powszechnej. Ja poznałam zespół mając niespełna czternaście lat i od tamtej pory, gdy ktoś zapyta mnie o mój ulubiony utwór muzyczny niezmiennie podaję tytuł "Wish You Were Here" z repertuaru zespołu Pink Floyd.

    Utwór "Wish You Were Here" powstał kilka lat przed moim urodzeniem się. W 1975 napisano tekst a następnie skomponowano muzykę. Za oprawę muzyczną odpowiada oczywiście David Giloumr, autorem tekstu zaś jest Roger Waters. Choć dziś obu artystów dzielą poglądy i pozostają oni w konflikcie, nie można im odmówić tego, że swojego czasu stworzyli wiele naprawdę cudownych piosenek i jedną z nich jest właśnie ta, która zdefiniowała mój gust muzyczny - "Wish You Were Here".

       Utwór opowiada o tym, że bardzo trudno odróżnić prawdę od fikcji, prawdziwe ideały od złudzeń. Waters zadaje pytanie "czy potrafisz odróżnić..." a następnie podaje najróżniejsze przykłady tego, co może okazać się tyko złudzeniem, co może nas zmylić. Na końcu piosenki narrator mówi po prostu o tęsknocie za dawnymi czasami, za spokojem, szczęściem i wg mnie również za miłością oraz, może bardziej obiektywnie, opowiada o swoim żalu, że nie możne odkryć przed adresatem utworu prawdy, pokazać tego, co nie jest złudzeniem. "Tak bym chciał, abyś tu był" - śpiewa wokalista a w jego słowach słychać, że naprawdę ma to na myśli.

    Utwór jest piękny, liryczny, spokojny. Przemawia do głębi, do wnętrza człowieka. Czuje się jego znaczenia jeszcze zanim się je zrozumie. W melodii słychać tęsknotę podobną do tej, która kryje się w słowach. Dla mnie "Wish You Were Here" to arcydzieło, które jest tym piękniejsze, iż jego przesłanie ukrywa się w prostocie.

    Piosenkę można posłuchać -> TUTAJ, do czego gorąco zachęcam :).


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil




wtorek, 22 października 2024

Zapach konwalii - Rozdział 17

 

Kochani!

Przedostatni rozdział mojego archiwalnego opowiadanka, tak pisałam ponad 12 lat temu :)

Ściskam i pozdrawiam

Sil


Zapach konwalii

Rozdział 17


Początkowo gnał do niej jak szalony, ale gdy już był całkiem blisko, zaparkował samochód i postanowił przejść kawałek piechotą. Musiał się uspokoić, gdyż obawiał się, że emocje uniemożliwią mu panowanie nad sobą. W tym momencie poważnie obawiał się swojej reakcji, gdy wreszcie ujrzy Urszulę. Martwiło go to, bo nie chciał popełnić żadnego błędu. Musiał ją zdobyć i to natychmiast. Nakłonić do spakowania rzeczy i odjechania wraz z nim do jego domu. Nie wyobrażał sobie już ani jednego dnia bez niej i miał nadzieję, że już najbliższej nocy zaśnie trzymając ją w ramionach. Ale, aby to osiągnąć, musiał zachować spokój. Nie zrobić niczego, co mogłoby ostatecznie ich rozdzielić. Zapalił papierosa, oparł się o maskę samochodu i czekał aż jego serce nabierze normalnego tempa.


W zamyśleniu zanurzył dłoń w kieszeni, po czym cofnął ją wyciągając przedmiot, z którym nie rozstawał się od kilku miesięcy. Dziwne, ale aż do zeszłego tygodnia nie zastanawiał się nad zawartością pudełka zostawionego przez Urszulę dla niego pod choinką. Dopiero, gdy zdecydował się już na podróż po nią, gdy był już o krok od spotkania jej.


  • Co to takiego, moja piękna? - wyszeptał wtedy do siebie.


Powoli zaczął rozplatać czarną, błyszczącą wstążeczkę, która trzymała pudełko w nienaruszonym stanie. Gdy już udało mu się przejść przez ozdobny papier, zobaczył spore, drewniane pudełko na biżuterię. Z bijącym sercem podniósł wieko i zamarł. Ale nie, nie od przepięknego przedmiotu, które zawierało opakowanie. Lecz od niezwykłej dedykacji, którą poczuł i zrozumiał od pierwszego do ostatniego słowa.



Wreszcie ruszył przed siebie w kierunku, który wcześniej wskazywała mu nawigacja samochodowa. Nie znał Wrocławia zbyt dobrze, jednak tę trasę przeanalizował najdokładniej jak się dało, by nie zabłądzić i nie opóźnić tym samym momentu ujrzenia jej. Miał nadzieję, że będzie w domu, chociaż powoli zaczynał wątpić, aby to było możliwe. Bo niby dlaczego młoda, zdrowa kobieta miałaby być w domu o godzinie trzynastej w środku tygodnia? Owszem, gdyby była gospodynią domową jak kiedyś, pewnie teraz zajmowałaby się gotowaniem obiadu, ale przecież nie była nią już od wielu lat. Simon zmartwił się wyraźnie. Koniecznie chciał ją zobaczyć jak najszybciej, a tak? Przecież nie będzie mu wypadało pytać krewnych Urszuli o rozkład jej dnia. W takim wypadku pozostanie mu jedynie czekać gdzieś w pobliżu.


A co, jeżeli już się z kimś związała?” - przeszło mu nagle przez myśl i aż przystanął w miejscu. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał? Przecież taka piękność na pewno wzbudza zainteresowanie innych mężczyzn. Zaklął pod nosem, ale odgonił od siebie wszystkie niepokoje. W końcu mogła już dawno się z kimś związać, a nie zrobiła tego. Nawet jego przecież odrzuciła...

Zacisnął pięść i przyspieszył kroku, nie mogąc dłużej znieść powolnego spaceru. Przez chwilę, w zamyśleniu obserwował chodnik, jednak teraz podniósł wzrok, bo zbliżał się do jakiegoś zakrętu. Musiał ustalić, na jakiej ulicy się znajduje. Gdzieś tutaj miała być już ta, na której mieszkała jego piękna fizjoterapeutka. W tym momencie aż wstrzymał oddech, gdyż nagle zza zakrętu wyszła właśnie ona. Poczuł, jak robi mu się gorąco, serce mało nie wyskoczyło mu z piersi. Stanął jak wryty, jak sparaliżowany. Po prostu nie mógł uwierzyć własnym oczom.


Działając pod wpływem emocji, gwałtownie cofnął się za mur, który chwilę wcześniej minął. Momentalnie przywarł też plecami do zimnego betonu tak, jakby chciał się w ten sposób schronić, zniknąć. Poczekał chwilę, aby Urszula go nie zauważyła, po czym najostrożniej jak potrafił ruszył za nią.


***


Pół godziny później...


Urszula odwróciła się gwałtownie, czując jak ciało mężczyzny oplata coraz silniej jej plecy, a palce drętwieją od zdecydowanie zbyt silnego uścisku męskiej dłoni. Od razu natrafiła na przenikliwe karmelowe spojrzenie i determinację wypisaną na twarzy


  • Panie von Dohna... - szepnęła.

  • Czyje to dziecko, Urszulo? - zupełnie zignorował jej słowa, nie mogąc się skupić na niczym innym, niż lekko zaokrąglony brzuch kobiety. Jego głos był zimny, napastliwy, nie znoszący sprzeciwu.


Cofnęła się o krok przestraszona, aż natrafiła plecami na furtkę, prowadzącą do jej domu. Czyżby on miał wątpliwości? Czyżby zakładał, że może być to dziecko kogoś innego? Chciała mu odpowiedzieć, wykrzyczeć „jak śmiesz pytać mnie o to?” Nie potrafiła jednak wydobyć z siebie słowa. Asekuracyjnie przysłoniła tylko swój brzuch rękami, kuląc się lekko.


  • Odpowiedz mi, czyje to dziecko? - powtórzył zdenerwowany.


Poczuła się jak podczas burzy - podekscytowana, ale ponad wszystko zlękniona. Chciała się cofnąć jeszcze trochę, ale już nie miała gdzie. Mężczyzna stał tuż przed nią, zaś za nią ruchy ograniczała żeliwna furtka.


  • Odpowiedz mi! - ponaglił ostrzegawczo. Miał wrażenie, że zaraz eksploduje mu w piersi serce od nadmiaru emocji. Podszedł, do niej, wciąż oczekując na odpowiedź, chwytając ją za ramiona, by spojrzała mu w oczy.

  • Pańskie...


Gwałtownie odwrócił głowę i uniósł wzrok. Dopiero teraz zauważył, że na ścieżce, zaraz za Urszulą stoi jeszcze jedna kobieta. Ciemnowłosa i niepodobna do Urszuli, ale jednocześnie czuł, że nie mogła być nikim innym niż jej matką.


  • Moja córka spodziewa się Pańskiego dziecka – powtórzyła Irena płynnym niemieckim.

  • Urszula, czy to prawda? - Simon poczuł, że robi mu się słabo. Jęknął, chcąc usłyszeć to od niej. Zacisnął też mocniej dłonie na ramionach kobiety.


Zagubiona wahała się przez chwilę, nim wreszcie wymamrotała


  • N-nie!

  • CO? - jej matka i Simon krzyknęli niemal jednocześnie.

  • TO moje dziecko, tylko moje! I nikogo innego!


Wyrwała się, korzystając z chwili zaskoczenia i pobiegła gdzieś w dal, w park i dalej, jeszcze dalej. Z jej powiek, na rozgrzane policzki obficie skapywały łzy, jej dłonie wciąż podtrzymywały brzuch, jakby chciała uchronić rosnące tam maleństwo przed wyimaginowanym zagrożeniem, przed całym złym światem.


Jak on śmiał? Jak śmiał mieć wątpliwości?



niedziela, 20 października 2024

nikt tego nie wie

 

w głębokiej czerwieni są skarby ukryte
niezapomniane, lecz nikt tego nie wie
że w brązach i w zgniłej, błotnistej zieleni
jest skrawek mnie
i jest skrawek ciebie


czerwienią wstawało dziś słońce przed świtem
ogniem za horyzont chowało wspomnienia
niezapomniane, lecz nikt tego nie wie
minie to co jest
i to czego nie ma

nie pouczając mędrców tego świata
nie ganiąc gamoni z poszarzałych myśli
niezapomniane, lecz nikt tego nie wie
że w końcu będzie po wszystkim

Sil


fot. Sil


piątek, 18 października 2024

Dziś krótko o tym, że są takie publikacje, po przeczytaniu których żałuję, że w ogóle umiem czytać...

 

    Nie jest tajemnicą, że oprócz książek pochłaniam ogromną ilość artykułów z różnych dziedzin życia. Czasami są to artykuły popularnonaukowe, czasami są to "prawdziwe historie", sprawy psychologiczne, społeczne... Ale są też nieraz bieżące wiadomości. Czytanie prasy, czy artykułów w Internecie ma jedną podstawową zaletę - jest to lektura łatwo dostępna, poszerzająca horyzonty, tania. Ostatnio, gdy tak niewiele mam czasu na czytanie czy pisanie, jest to też pewien ratunek dla mnie. Wystarcz chwila na przystanku autobusowym, bym mogła zajrzeć do odpowiedniej aplikacji i już mam jakiś tekst do przejrzenia.  Z książką jest trudniej, bo nie znoszę czytać powieści dorywczo. Wolę na raz, góra na dwa-trzy razy. Inaczej ich lektura zaczyna mnie męczyć zamiast przynosić mi tak potrzebny relaks. 

    Parę lat temu usłyszałam w wiadomościach informację o zbrodni tak strasznej, że od tamtej pory nie obejrzałam wiadomości ani razu. Wydawało mi się, że z prasą/książkami już tak nie będzie, bo jednak mogę świadomie wybrać, co wezmę do ręki, z czym się zapoznam. Owszem, czasem się mylę. Pisałam o "najgorszej książce" jaką przeczytałam w życiu, wyjaśniałam, że dla mnie niektóre książki nie powinny w ogóle istnieć. Nie powinny istnieć, jeśli promują zło. Nie, nie jeśli poruszają kwestie trudne, czy nawet opisują zbrodnie na potrzeby fabuły, ale jeżeli promują coś naprawdę strasznego jako coś atrakcyjnego, wtedy są dla mnie takim samym złem. A jeśli chodzi o prasę... 

    Dwa dni temu przez przypadek zobaczyłam nagłówek artykułu w lokalnej gazecie. Już sam nagłówek sprawił, że pożałowałam na chwilę, że mogłam go przeczytać. Owszem, wiem, że problem nie zniknie jeśli nie będę o nim wiedzieć, zbrodnia się nieodstanie. Jednak wystarczył sam nagłówek, abym poczuła tak straszny żal do świata, że jestem istotą z krwi i kości, jak ten, który tej zbrodni dokonał. Pewnych rzeczy po prostu nie jestem w stanie zrozumieć. Po przeczytaniu rozbudowanego tytułu artykuły przez dwa dni nie zajrzałam więc do mojej aplikacji, którą do tej pory tak lubiłam odwiedzać. Są rzeczy, których wolałabym nigdy nie widzieć, są rzeczy, o których nie chcę pisać, są rzeczy, które nigdy nie powinny się zdarzyć...

Sil



czwartek, 17 października 2024

Zapach konwalii - Rozdział 16

 

Zapach konwalii

Rozdział 16


Simon przechadzał się po poczekalni, ściągając na siebie ciekawe spojrzenia personelu polskiego pośrednika wykwalifikowanej kadry medycznej oraz uśmiechy czekających w pomieszczeniu kobiet. I jedne, i drugie ignorował zupełnie, obmyślając swój plan. Układając w głowie zdanie po zdaniu krótką przemowę, którą zamierzał wygłosić w gabinecie kierowniczki biura. Pani Magdalena Kraft, zwykle niedostępna dla nikogo, nie mogła odmówić spotkania, gdy poprosił o nie sam Simon von Dohna – arystokrata, ze znanej niemieckiej rodziny oraz do niedawna stały klient instytucji.


  • Pan von Dohna? - recepcjonistka ukłoniła się i nagle spłonęła rumieńcem, gdy spojrzał na nią surowym wzrokiem. Dopiero w tym momencie przypominając sobie, że Simon prosił o dyskrecję – Przepraszam Pana… - wydukała po niemiecku.


Mężczyzna rozejrzał się ukradkiem i zaklął pod nosem. O ile do tej pory wzbudzał zainteresowanie tylko większości czekających tutaj pań, to w tym momencie obserwowali go dokładnie wszyscy, którzy znajdowali się pomieszczeniu. Owszem, tutaj w Polsce, prawdopodobnie i tak nikt pewnie nie rozpoznałby go, jednak sam fakt, że był Niemcem z „von” w nazwisku musiało pobudzić ciekawość czekających.


  • Doprawdy, zastanawiam się czasem, czy ma jakikolwiek sens przekazywanie wam informacji, skoro są one zupełnie ignorowane. A może tak trudno pojąć znaczenie słowa „dyskrecja”?

  • Przepraszam Pana, nie wiem jak mogło do tego dojść – rumieniec recepcjonistki pogłębił się, podobnie jak jej ukłon. Ale przynajmniej mówiła już w jego języku nieco płynniej.

  • Ja niestety wiem – mruknął w odpowiedzi – Ale nieważne już. Proszę mnie zaprowadzić do Pani Kraft!

  • Oczywiście, proszę za mną.


Simon starał się nie zwracać uwagi na to, że został odprowadzony wzrokiem przez wszystkich ludzi w poczekalni. W tym momencie zresztą mało go już to obchodziło. Znów skupił się w myślach na swoim planie. Jeszcze nie wiedział, czy uda mu się zdobyć wszystkie potrzebne informacje, ale był dobrej myśli.


  • Pan Simon von Dohna, miło mi Pana gościć.


Zza biurka w niewielkim, ale gustownie urządzonym gabinecie, powoli wstała niewysoka kobieta mniej więcej w jego wieku, obdarzając Simona jednym ze swoich najpiękniejszych uśmiechów. Na szczęście nie ulegało wątpliwości, że podobnie jak recepcjonistka mówiła biegle po niemiecku. Mężczyzna nie odwzajemnił uśmiechu, ale uścisnął wyciągniętą w swoją stronę kobiecą dłoń.


  • Cieszę się widząc Pana w dobrym zdrowiu – ponownie uśmiechnęła się kobieta.

  • Dziękuję.

  • W czym mogę Panu służyć?


Białowłosy nie od razu zaczął mówić. Zamiast tego wlepił w kobietę groźne spojrzenie i zdawał się nad czymś głęboko zastanawiać. Kierowniczka w końcu przestała się uśmiechać. Zamiast tego poczuła się dość nieswojo, jednak nie śmiała ponaglać Pana von Dohna. Była pól Niemką i dopiero niedawno przeniosła się na stałe do Polski. Doskonale pamiętała kim jest ten mężczyzna.


  • Pani Kraft, sprawa jest dość wyjątkowa – zaczął w końcu – Mam więc nadzieję, że podejdzie Pani do niej w odpowiedni sposób, czy mogę na to liczyć?

  • Oczywiście – kobieta poprawiła się na krześle i nachyliła nad biurkiem, aby pokazać, jak bardzo interesuje ją, co ma do powiedzenia jej gość.

  • To dobrze... - Simon zawahał się, jednak ostatecznie postanowił wykorzystać sytuację sprzed chwili. Wiedział, że sprawi tym niemały kłopot recepcjonistce, ale musiał skorzystać ze wszystkich dostępnych możliwości – Nie chciałbym jednak, aby Pani deklaracja okazała się równie nieprawdziwa, jak ta sprzed kilku minut.

  • Nie rozumiem, Panie Simonie. Czy któryś z moich pracowników okazał się niekompetentny?

  • W istocie. Poprosiłem o dyskrecje, gdy umawiano mnie na spotkanie z Panią, tymczasem wszyscy obecni w poczekalni poznali moje nazwisko.

  • Niezmiernie mi przykro. Proszę o wybaczenie. Czy mogę zrobić coś, co mogłoby zamazać ten nietakt?

  • Owszem, ale nie dla mnie, lecz dla pielęgniarki, która pracowała u mnie jako ostatnia – Simon udał obojętność.

  • Przepraszam, ale chyba nie do końca rozumiem...

  • Pani Urszula Bielik odchodząc nie przyjęła ode mnie wynagrodzenia. Chciałem przekazać jej pieniądze listownie, jednak niestety nie dysponuję adresem Pani Bielik, natomiast, gdy mój pracownik skontaktował się z Państwa instytucją w celu uzyskania potrzebnych danych, otrzymał odpowiedź odmowną. Jeszcze kilka dni będę przebywał w Polsce i chciałbym osobiście przekazać wynagrodzenie Pani Urszuli, dlatego będę wdzięczny za przekazanie mi jej adresu.

  • Ależ Panie von Dohna... To wbrew przepisom, to są dane osobowe, których nie możemy nikomu udostępniać. Pani Bielik była naszym pracownikiem a my świadczyliśmy tylko usługę dla Pana i dlatego...

  • Pani Kraft, po pierwsze... to jest wyjątkowa sytuacja, a jak już wspólnie zauważyliśmy, rzetelność nie jest silną stroną instytucji, którą Pani reprezentuje. Po drugie, Pani Bielik była moim pracownikiem, skoro ja miałem przekazywać jej wynagrodzenie i chcę wywiązać się z tego obowiązku, czy chce mi to Pani uniemożliwić?

  • W żadnym razie, ale ja naprawdę nie mogę.

  • Myślę, że może Pani zrobić wyjątek dla kogoś, wobec kogo okazaliście rażący brak poszanowania a do tego przez kilka lat był waszym dobrym klientem, mylę się?


Magdalena zagryzła wargi i odwróciła wzrok. Musiała pomyśleć a spojrzenie mężczyzny siedzącego po drugiej stronie biurka, skutecznie odbierało jej możliwość skupienia się. Spojrzała ponownie na Simona i otworzyła usta, aby kategorycznie odmówić i naprawdę nie mogła sobie później przypomnieć, jak doszło do tego, że odpowiedziała


  • Oczywiście, Panie von Dohna, zaraz przygotuję dla Pana dane Pani Urszuli Bielik…



***



Dwie godziny później...


Urszula postawiła na chwilę ciężki koszyk z owocami na chodniku i rozprostowała kręgosłup. Brzuch, chociaż wciąż jeszcze niezbyt duży i postronnym trudno było go dostrzec, dawał jej się powoli we znaki. Delikatnie położyła dłoń na niewielkim uwypukleniu pod bawełnianą sukienką


  • Ależ duży już jesteś – szepnęła przymykając oczy i odchylając głowę.


Od kilku dni wiedziała już, że spodziewa się synka i jej usta same się uśmiechały, gdy myślała o imieniu, które nada dziecku lub, gdy zastanawiała się, jak bardzo podobny do ojca będzie jej mały chłopiec. Właściwie nie miałaby nic przeciwko, gdyby był jego wierną kopią. Nie podnosząc powiek wzięła głęboki oddech i wciągnęła do płuc cudowny zapach wiosny.

Był sam koniec maja. Uwielbiała maj. To był jej ukochany miesiąc, wszystko jeszcze takie świeże i soczyste a dni już takie długie i ciepłe. No i to właśnie w maju kwitły jej ukochane kwiaty. Jej ukochane konwalie. Posmutniała lekko, przypominając sobie nagle prezent, który otrzymała kilka miesięcy temu. Maleńki flakonik ulubionych perfum i tę niezwykle słodką dedykację, którą napisał dla niej Simon. Westchnęła cicho, otworzyła oczy, po czym sięgnęła po koszyk i powoli skierowała się do domu.

Szła niespiesznie, nie chcąc się zbyt szybko zmęczyć, w dodatku z jakiegoś powodu czuła się tego dnia dość nieswojo, jakby obserwowana. Co chwilę przystawała i odwracała się, aby sprawdzić, czy nikt jej nie śledzi, jednak nie mogła dojrzeć nikogo takiego. Ostatecznie doszła do domu po kilkunastu minutach i zatrzymała się przed furtką, by wziąć kolejny głębszy wdech. W tym momencie poczuła zapach. Bardzo wyjątkowy, nie do pomylenia z żadnym innym. Znała ten zapach aż za dobrze, nie miała jednak czasu zastanawiać się nad tym, gdyż nagle jakaś duża męska dłoń złapała jej rękę, którą gładziła swój zaokrąglony brzuszek. Poczuła ciepło i rozkosz nie do opisania, gdy usłyszała tuż za uchem...


  • Chyba się nie łudziłaś, że uciekniesz ode mnie?



wtorek, 15 października 2024

Zapach konwalii - Rozdział 15


Zapach konwalii

Rozdział 15


Simon von Dohna powoli podniósł się ze szpitalnego łóżka i pokuśtykał do okna. Spojrzał przez ramię, czy drzwi do jego pokoju są zamknięte, po czym pociągną za klamkę i otworzył okno na pełną szerokość. Ani chwili nie zastanawiając się, przysiadł na parapecie i zapalił. Oddychał głęboko, chcąc wciągnąć do płuc jak najwięcej wiosny i papierosowego dymu. Ten zapach... Zapach wiosny... JEJ zapach...


  • Jeszcze trochę i Cię odnajdę... - mruknął do siebie dopalając papierosa – Już niedługo...


Zagasił niedopałek o zewnętrzną ścianę budynku i wyrzucił daleko na rozmokły od wiosennych deszczów trawnik. W samą porę, bo w tym momencie drzwi do jego pokoju otworzyły się.


  • Ile razy mam Ci powtarzać – skrzywił się czarnowłosy mężczyzna w białym kitlu, który teraz starannie zamykał za sobą drzwi – Tu nie wolno palić!

  • Daj spokój, Rolf – uśmiechnął się nieznacznie – Jakbyś sam tego nigdy nie robił.

  • Okay, nieważne... Mam wszystkie wyniki, jutro to już na dziewięćdziesiąt dziewięć procent będzie ostatnia operacja. Zadowolony?

  • Jeszcze pytasz? - teraz to Simon się skrzywił – To i tak już trzecia. Nie zniósłbym już ani jednej więcej!

  • Wydaje mi się – lekarz spojrzał na niego znacząco – Że coś sprawiło, iż zniósłbyś ich nieskończoną ilość... Nie wiem, co to takiego, ale bardzo się cieszę, że tak się wreszcie stało.


Simon nie odpowiedział, ale posmutniał wyraźnie. Ponownie przysiadł na parapecie, z którego zszedł po przyjściu przyjaciela i zamyślił się głęboko. Jego wzrok samoistnie powędrował w kierunku pudełeczka na stoliku obok łóżka. Nie rozstawał się z tym przedmiotem od tamtego pamiętnego poranka, gdy ONA od niego uciekła, chociaż do tej pory nie zajrzał do środka. Rolf podążył za spojrzeniem białowłosego i powoli podszedł do miejsca, które przyciągało jego wzrok.


  • Czyżby to? - uniósł brwi i posłał ironiczny uśmiech w stronę okna.

  • Poniekąd...

  • Poniekąd? Co tam jest?

  • Nie wiem, ale już wkrótce się dowiem, zapewniam Cię.

  • Cóż... Nic z tego nie rozumiem, ale jeżeli dzięki temu stałeś się taki chętny do zmian... to mało mnie to obchodzi. Zaraz dostaniesz ostatni dziś posiłek. Później nie podjadaj. Pielęgniarka przyjdzie Cię przygotować o 7 rano. Zajrzę do Ciebie jeszcze popołudniu.

  • Dzięki. Na razie.


Gdy Simon znów został sam, na dobre pogrążył się w wspomnieniach i nadziejach na przyszłość do tego stopnia, że nie zauważył, iż przyniesiono mu wczesny obiad. A gdy wieczorem Rolf ponownie odwiedził swojego przyjaciela, zobaczył nietknięty talerz z posiłkiem i nieobecne spojrzenie białowłosego. W takim stanie postanowił go zostawić do następnego dnia, gdy miała się odbyć już ostatnia operacja przywracająca mężczyźnie całkowite zdrowie.


***


W tym samym czasie...


  • Urszula? To Ty, kochanie?


Irena obierała warzywa na sałatkę w swojej ukochanej kuchni, gdy usłyszała, jak ktoś wchodził do domu. Faktycznie, już po chwili w drzwiach pomieszczenia stanęła Ula z jakimś kwiatkiem w dłoni.


  • Ja, Mamo...

  • Co tam trzymasz?


Blondynka uśmiechnęła się i powoli usiadła za stołem obok macochy.


  • Jakieś dziecko wręczyło mi tego krokusa, gdy spacerowałam po parku... Śliczna dziewczynka, miała chyba z cztery latka. Była bardzo podobna do mojej Celinki...


Irena zmierzyła pasierbicę wzrokiem, ale nie komentowała. Przez lata nauczyła się, iż lepiej podobnych wypowiedzi nie komentować. Urszula wstała więc od stołu w zupełnej ciszy i włożyła kwiat do małego wazonu. Miała już wyjść, gdy znów zatrzymał ją głos przybranej mamy.


  • Zaraz będzie zapiekanka.

  • Nie będę jadła, nie mogę patrzeć na ser żółty.

  • Pamiętam, twoja porcja jest bez... - kobieta zawahała się, ale ostatecznie postanowiła zadać jeszcze nurtujące ją pytanie - Powiedz mi córeczko, kiedy zamierzasz mu powiedzieć?

  • Co powiedzieć... no i komu? - Urszula wciąż była zamyślona, nie od razu więc zrozumiała sen słów Ireny.

  • Ojcu dziecka, oczywiście.

  • Aaa. Ty znów o tym. Nie zamierzam w ogóle, mówiłam Ci – uśmiechnęła się lekko do swoich wspomnień, jednocześnie jednak poczuła, że jej oczy zaczynają wilgotnieć. Zamrugała szybko, aby powstrzymać łzy.

  • Kochanie, tak nie można – matka odłożyła nożyk do obierania warzyw i przykryła dłonią małą rękę swojej przybranej córki – Czy ten mężczyzna nie zasługuje na to, aby wiedzieć, że zostanie ojcem?

  • Myślę, że tak będzie lepiej. Po prostu.

  • Dla kogo? Przecież to niedorzeczne.

  • Być może, ale na razie taką podjęłam decyzję. A teraz przepraszam. Znowu chce mi się spać, położę się na trochę... - to mówiąc powoli wstała od stołu i skierowała się do wyjścia.

  • A obiad?

  • Później.


Irena długo i z uwagą obserwowała, jak jej pasierbica opuszcza nisko głowę i powoli, noga za nogą, wychodzi z kuchni.


  • Kiedy wreszcie los się dla Ciebie odmieni, córeczko? - szepnęła w ślad za nią - Kiedy w końcu będziesz szczęśliwa?


 

poniedziałek, 14 października 2024

Między polityką a pomyłką, czyli trochę inny komentarz na temat artykułu, czy też artykułów

 

    Początkowo sądziłam, że dziś będę miała dla Was nową "recenzję" powieści romantycznej, ale okazało się, że weekend nie potoczył się dokładnie tak, jak miałam nadzieję. Nie zdążyłam ukończyć rozpoczętej lektury i nie jestem pewna, czy przez najbliższe kilka dni mi się to uda. Jeśli skończę do piątku - napiszę o niej w piątek, jeśli nie? Może uda mi się dodać stosowny post w następny poniedziałek. Ponieważ jednak w chwilach, gdy tylko mogę (czyli często, ale krótko), czytam również najróżniejsze artykuły proponowane mi przez moją aplikację do "prasówki", pewne emocje wzbudziły we mnie dwa z nich. A dokładniej dwa tematy, bo artykułów było więcej. Ok, właściwie to trzy tematy, ale na jeden chcę poświęcić cały, odrębny post, poza tym ten trzeci jest dla mnie dość kontrowersyjny i wolałabym przemyśleć go jeszcze raz na spokojnie...

     Co więc będzie w niniejszym poście? Może najpierw o tym, czego nie będzie. Na read2sleep.pl nie będzie polityki. A teraz o tym, dlaczego... Osobiście nie rozumiem polityki, nie rozumiem polityków, nie rozumiem działań politycznych, poprawności politycznej... i, szczerze, nie chciałabym być na miejscu żadnego polityka, zwłaszcza tego, który wchodzi w skład rządu. Mimo to, gdy od pewnego czasu przed moje oczy trafiają artykuły na temat nielegalnej imigracji, zwłaszcza tej na granicy Polski z Białorusią, siłą rzeczy je czytam lub chociaż przeglądam. W miniony weekend przeczytałam/przejrzałam tego typu artykułów tak wiele, że dziś byłam naprawdę bliska, aby jakoś te informacje skomentować. Ale nie. Nie będę robić precedensu. Jedyne, co pragnę przekazać na ten temat to: bądźcie ostrożni w kategorycznych osądach tego, kto w tej kwestii ma rację oraz tego, jak kryzys migracyjny należy rozwiązać. 

    A teraz drugi temat, czyli zupełnie inny artykuł, który w miniony weekend zaplątał się przed moje oczy. Jest to artykuł ""Dobro" może być przemocą. Dlaczego "pluszaki" zmieniają się w dręczycieli?". Jeśli zastanawialiście się, o co chodziło w tytule dzisiejszego posta to śpieszę donieść, że określenie "pomyłka" dotyczyła właśnie tego artykułu z Newsweeka. A dlaczego "pomyłka"? Ponieważ czytając tytuł byłam pewna, że artykuł dotyczy czegoś zupełnie innego i dlatego właśnie w niego kliknęłam. Jednak już po przeczytaniu wstępu wiem, że się pomyliłam i nie chodzi tu o toksycznego, nadopiekuńczego partnera, ale bardziej o sytuacje "dramatyczne", które rzutują na późniejsze życie. W efekcie nie wykupiłam dostępu do artykułu, ale i tak zainspirował mnie on do poszukiwania w mediach innego tematu, którym jestem nico bardziej zainteresowana. Jeżeli znajdę przyzwoity tekst na temat "toksycznej nadopiekuńczości" partnera, wówczas możecie się spodziewać szerszego komentarza. 

    Ściskam i pozdrawiam

    Sil


Prt Sc by Sil


piątek, 11 października 2024

Pamiętaj!

 

Jeśli ktoś prosi Cię o szczerą opinię, to tak naprawdę chce usłyszeć potwierdzenie swojej własnej. Oczywiście są wyjątki, które potwierdzają niniejszą regułę. 😉


Sil

fot. Sil


czwartek, 10 października 2024

Zapach konwalii - Rozdział 14

 

Czytam sobie "Zapach konwalii", który w moim archiwum wciąż trzymam również pod innym tytułem w wersji fan fiction sprzed kilkunastu lat. Ależ to było dawno. Ależ się wszystko zmieniło od tamtej pory... Ależ mam dziś melancholijny nastrój 😉

Sil


Zapach konwalii

Rozdział 14


Kilka tygodni później...


Robert ściskał w ręce kopertę, powoli idąc w kierunku sypialni pana. Bał się tego, co może być w środku, ale nie miał wyjścia. Ktoś musiał wręczyć Simonowi von Dohna ten list i nie mógł zrzucić tego obowiązku na nikogo innego. Na żadną z dziewcząt. Westchnął, poprawił krawat i przyspieszył kroku.

Robert widział twarz swojego pana w różnych sytuacjach. Wtedy, gdy powiedziano mu, że rodzina mężczyzny nie przeżyła wypadku. Wtedy, gdy okazało się, że sam Simon powinien poddać się ciężkiej operacji, aby naprawić pokiereszowany kręgosłup. Na pogrzebie Pani Róży i Panienki Sary.. i później, gdy Jaśnie Pan cierpiał wspominając co dzień tamte straszne chwile. Ale takiego jak w miniony Nowy Rok nie widział go jeszcze nigdy. To przechodziło jego wyobrażenie. Mężczyzna miał w oczach szaleństwo. Czystą furię. Robert mógłby przysiąc, że widział jak z karmelowych tęczówek pracodawcy sypią się błyskawice. Pan von Dohna rozbił tego dnia niezliczoną ilość naczyń, roztrzaskał kilka mebli a nawet rozbił w drobny mak okno w pokoju, który zajmowała Pani Bielik, a później zdemolował całkowicie pokój na wieży, który od kilku lat był niemal świątynią w tym domu. Zrywał ze ścian plakaty, zdjęcia drąc na kawałeczki, NA jak najdrobniejsze strzępy, po czym cisnął w ogień kominka. Wywrócił też do góry nogami wszystkie sprzęty w gabinecie zabiegowym. Za okno wyleciał kosz z wciąż nieotwartymi prezentami od służby, jednak zaraz rozkazał Robertowi, by ten pobiegł na zewnątrz, aby odszukać tylko ten jeden jedyny. Właśnie od NIEJ. Simon nie otworzył go jednak. Pogniecione pudełeczko postawił na stole w swoim pokoju i teraz właśnie tam spędzał całe godziny, wpatrując się w tajemniczy przedmiot lub chowając twarz w dłoniach.. Jak oszalały wrzeszczał, aby ją odnaleźć, aby przyprowadzić jak najszybciej do niego, a gdy zrozumiał wreszcie, że już jej tu nie ma, zamknął się w swojej sypialni i od tamtego dnia praktycznie nie odezwał słowem.

Robert doszedł wreszcie do celu. Zapukał nieśmiało. Długo czekał, zanim w drzwiach stanął Simon, wwiercając w swojego najstarszego pracownika nieprzytomne spojrzenie.


  • Przepraszam, że niepokoję, Panie von Dohna... – Robert zawahał się widząc przeraźliwie bladą twarz oraz podkrążone oczy mężczyzny – Ale mam coś dla Pana.


Uniósł list ściskany w dłoni, ale minęła długa chwila zanim białowłosy wreszcie po niego sięgnął. Początkowo patrzył tylko na mężczyznę i kopertę, jakby nie bardzo rozumiał, co to właściwie jest. Wreszcie przebudził się, gwałtownie wyrwał przedmiot z rąk Roberta i bez słowa zniknął się w swoim pokoju.


Już przy drzwiach rozerwał papier i rozwinął delikatną, jasnoniebieską kartkę


Panie von Dohna, Simonie...


już nawet teraz wiem, że źle robię pisząc ten list, jednak czuję, że muszę to zrobić. Proszę o wybaczenie za tę słabość.

Złożyłam wypowiedzenie w biurze pośrednictwa dla pracowników z branży medycznej, więc prawdopodobnie niedługo zaproponują Panu inną opiekunkę. Mam nadzieję, że okaże się odpowiedniejsza, bardziej fachowa niż ja... Z mniejszym bagażem złych doświadczeń.

Kilka lat temu w wyniku wypadku samochodowego straciłam rodzinę. Męża oraz córkę. Jechali na wakacje. Nie mogłam wtedy jechać i bardzo nie chciałam, żeby ruszyli na noc. Zapowiadano burze i nawałnice a to była niebezpieczna trasa. Mój mąż w dodatku był zmęczony po pracy. Prosiłam, lecz dałam się jak zwykle zbyć. Mąż wyśmiał mnie, zabronił pouczać, bo byłam tylko nic nie znaczącą kura domową, która na niczym się nie znała. Do dziś obwiniam się o to, że nie postawiłam na swoim. Że nie uparłam się, nie zrobiłam więcej, aby wybić mężowi z głowy ten niepotrzebny pośpiech. Do dziś mam pretensje do siebie i cierpię na każde wspomnienie o tym. Proszę więc mi wierzyć, że rozumiem Pański ból i może dlatego właśnie nie udało mi się zachować odpowiedniego dla pielęgniarki dystansu do Pana jako pacjenta. Zachowałam się niegodnie naruszając Pańską prywatność. Mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone.

Noc, którą spędziliśmy razem zachowam głęboko w sercu, jednak nie mogłam po tym wszystkim zostać. Proszę wybaczyć mi tchórzostwo i ucieczkę zamiast spokojnej rozmowy, ale wierzę, że tak będzie lepiej.

Życzę Panu, aby czas ukoił wszystkie Pańskie cierpienia i przemienił ból w słodkie wspomnienie po cudownej rodzinie.


Urszula”


Simon skończył czytać, porwał list na strzępy i wyrzucił przez okno, a później skulił się tam gdzie stał, ukrył twarz w dłoniach i pierwszy raz w życiu uronił kilka łez. Po chwili wstał z podłogi i odszukał swój telefon. Szybko wykręcił dobrze znany sobie numer swojego lekarza a jednocześnie przyjaciela


  • Witaj, Rolfie! Jak szybko mógłbyś przygotować mnie do operacji?



***


Tymczasem...


Urszula wstała, gdy tylko wyczytano jej nazwisko i powoli udała się do gabinetu lekarskiego w swojej przychodni. Czuła się źle. Od dawna nie pamiętała, aby była tak senna. W dodatku ciągle bolała ją głowa i mdliło ją niemiłosiernie. Z ulgą zajęła miejsce przy biurku, gdy tylko lekarka rodzinna poprosiła ją, aby usiadła.


  • Pani Urszula Bielik, dawno się nie widziałyśmy. Co Panią do mnie sprowadza, co się dzieje? Jest Pani dość blada... – Pani doktor uśmiechnęła się przyjaźnie, dobrze znała pacjentkę, gdyż prowadziła jej kartę odkąd Ula była dzieckiem – Słyszałam, że ukończyła Pani fizykoterapię.

  • Tak, to prawda – Urszula również uśmiechnęła się lekko, chociaż bardzo smutno – Obecnie jednak nie pracuję nigdzie.

  • Szkoda, bo Pani mama wspominała, że studia ukończone ma Pani z wyróżnieniem. Szkoda marnować taki talent. Ale dość o tym, co Panią do mnie sprowadza?

  • Od pewnego czasu źle się czuję. Mam zawroty głowy, mdłości, bolą mnie piersi, ciągle chce mi się spać... - Urszula zaczęła wyliczać.


W czasie, gdy opisywała swoje dolegliwości, nagle zaczęło robić się jej gorąco. Dopiero teraz przypomniała sobie, że takie dolegliwości nie są jej jednak zupełnie obce. Gdy zaś lekarka zadała jeszcze jedno rutynowe pytanie, Ula aż zaśmiała się w duchu. Doszło do niej, że los chyba spłatał jej małego figla...


Najpopularniejsze posty :)