wtorek, 31 grudnia 2024

Koniec roku i co dalej?

 

    Wciąż nie mogę uwierzyć, że mamy dziś 31 grudnia. Kolejny rok z mojego życia minął tak szybko, jakby był ułamkiem sekundy a nie kilkoma tysiącami godzin. Za mną rok zmian i decyzji, a choć nie osiągnęłam wszystkiego, na co miałam nadzieję, jestem i tak wdzięczna, i tak zadowolona, że udało się zrealizować aż tyle.

    Moim blogowym celem na rok 2024 było 300 postów na read2sleep.pl. Dziś piszę trzysta trzeci i myślę sobie, że niby ok, ale też nie do końca to miałam na myśli, gdy robiłam takie założenie. Miało być 300 postów treści tematycznej, a wiem na pewno, że wkradło się trochę postów ogólnych i informacyjnych, których teoretycznie nie powinnam wliczać do puli. Mimo to uznaję sobie ten wynik. 303 to jednak dla mnie zadowalający efekt.

    Rok 2024 przyniósł mi nowe wyzwania, które nieco zakłóciły możliwość publikacji na read2sleep.pl, o których myślałam w styczniu. Rozpoczęłam dwa kierunki studiów podyplomowych, podjęłam pewne wyzwanie pisarskie. Sporo z mojego czasu zabrały też szerokorozumiane sprawy rodzicielskie i ogólnie rodzinne. Mnóstwo nieprzewidzianych wydarzeń, mnóstwo możliwości, ale i zagrożeń, z którymi musiałam się zmierzyć. Cieszę się więc, że ten rok już dobiega końca, ale to, czym się zajmowałam przez ostatnie miesiące zaowocuje dopiero w następnym. Nie mogę się doczekać, co z tego wszystkiego wyniknie.

    W 2025 roku czeka mnie wiele nowych wyzwań, jeszcze więcej obowiązków i jeszcze mniej czasu, dlatego już teraz uprzedzam, że o jakimkolwiek harmonogramie publikacji w zbliżającym się nowym roku nie będzie mowy. Blog read2sleep.pl będzie prowadzony z tym samym zaangażowaniem i tym samym zapałem, ale jednak będzie musiał ustąpić innym sprawom. Dlatego też nie nakładam sobie żadnego celu ilościowego. Może postów będzie nie mniej niż w 2024 roku, a może wręcz przeciwnie. Czas pokaże.

    Na zakończenie pragnę podziękować wszystkim nowym Czytelnikom, których sporo pojawiło się w minionym roku na read2sleep.pl. Naprawdę miło mi, że tyle osób do mnie zajrzało. Już wiem, że w latach poprzednich mój blog był praktycznie nie do znalezienia, gdyż... nie informowałam o nim przeglądarek :). Dopiero w tym roku odkryłam ten błąd...

    Na nadchodzący Nowy Rok życzę Wam i sobie, aby rok 2025 przyniósł nam coś niezwykłego, coś godnego zapamiętania na całe życie. To rok numerologicznej 9, czas kończenia dawnych spraw i zbierania owoców wieloletniej pracy. Życzę Wam, aby owoce były słodkie, soczyste i dorodne ;).


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil


niedziela, 29 grudnia 2024

sobota, 28 grudnia 2024

Miała być zimowa fotorelacja, czyli krótka refleksja o pogodzie...



    Marzyła mi się fotorelacja w grudniu, ale dałam warunek. Żebym dodała ją na read2sleep.pl miał spaść śnieg. Kiedy ustalałam to obostrzenie nie sądziłam, że jest wielkie ryzyko, że warunek nie zostanie spełniony. Był wówczas 1 grudnia a ja nie pamiętam jeszcze grudnia, w którym śnieg nie spadł. Owszem, to że się nie utrzymał i zaraz stopniał? Tak bywało, ale żeby nie spadł ani razu przez cały grudzień? Cóż, może pamiętać mnie zawodzi, ale naprawdę takiego grudnia w swoim życiu nie pamiętam. Tymczasem mamy już 28 i nic. Od kilku dni panują mrozy i po deszczowych świętach jest na tyle wilgotno, że widać na trawniku za domem białą warstwę, ale to tylko zamarznięta wilgoć. Nie biały puch. Nie to, że brakuje mi śniegu czy zimy, bo ja w zasadzie nawet nie lubię zimowych miesięcy. Ale mam w tyle głowy, że coś w tym roku jest nie do końca tak z pogodą. Coś jest inaczej.
    I teraz zastanawiam się, co dalej z zimą. Jeszcze dwa tygodnie temu czytałam obszerny artykuł o tym, że pierwsze miesiące nowego roku będą o 10 stopni cieplejsze niż dotychczas. Był to artykuł o zmianach klimatycznych, o tym, że niedługo w ogóle w naszym regionie zapomnimy, co to mróz i śnieg... I, wiecie , dziwna sprawa... Minęło tych kilkanaście dni i teraz dla odmiany czytam, że po nowym roku czeka nas wyjątkowo śnieżna, wręcz rekordowo śnieżna zima i, że Polacy nie są na to gotowi. No jak mają być gotowi, skoro ten sam popularny portal pogodowy dopiero przekonywał, że zimy nie będzie? W takich chwilach przypomina mi się stary dowcip o Jasiu. Brzmiał on mniej więcej tak "Pani pyta Jasia w szkole: Jasiu, kim chcesz zostać jak dorośniesz? Jasiu odpowiada: Meteorologiem. Dlaczego Meteorologiem - dopytuje pani. Jasiu uśmiecha się i mówi: Bo będę mógł się w pracy codziennie mylić, nikt mnie za to nie zwolni i jeszcze mi zapłacą!"

I tym optymistycznym akcentem...

Ściskam i pozdrawiam
Sil

 

fot. Sil

wtorek, 24 grudnia 2024

Z troski i miłości utkane

 

Ze wszystkich małych rzeczy, wyłuskać to, co ważne
i wierzyć, że szczęście niejedno ma imię
Jeśli patrzeć przed siebie to dumnie i odważnie
Za siebie z uśmiechem. Było źle? To minie.
W nadchodzącym czasie, z troski i miłości
utkane są nadzieje na szczęście, pomyślności
W samotności, w gwarze to wszystko nic nie znaczy
Ciepłem dłoń uścisnąć, resztę się zobaczy


Kochani, na nadchodzące Święta życzę Wam głębokiego odpoczynku, spokoju bliskości oraz tego, o czym wszyscy skrycie marzymy - miłości. Niech się spełni każde z najpiękniejszych życzeń.

Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil



poniedziałek, 23 grudnia 2024

Artykuł o czasie w sam raz wpisuje się w przedświąteczny chaos...

     

    Choinka ubrana, lampki na drzewie powieszone, renifer świeci na ogrodzie, pierniki ozdobione (nie przeze mnie ;)), wege bigos zawekowany czeka na pierwszy dzień świąt a sernik w piekarniku. Ładnie pachnie w całym domu, taką świąteczną wanilią. Ale święta nie cieszą mnie w tym roku i to nie tylko dlatego, że w ogólnym zabieganiu wymaganie ode mnie kolejnych czynności do wykonania wydaje mi się zbrodnią, ale również dlatego, że mam dość całej tej zabawy w prezenty. Moje postulaty w rodzinie, aby dać już sobie z tym spokój nikogo nie przekonują, więc co roku udaję, że cieszy mnie wymyślanie podarunków dla innych (no w sumie odrobinę mnie to jeszcze cieszy ;)) i otrzymywanie tych, które wybrano dla mnie. 

    Wczoraj odpoczywając chwilkę (i trochę z przymusu), przebrnęłam przez te artkuły ze styczniowej "Wróżki", o których Wam wspominałam w miniony piątek, że zostawiam je sobie na święta. Dla odmiany w pierwszym numerze przyszłego roku, jest co czytać. Gorzej, że jak to bywa w czasopismach zupełnie nienaukowych, artykuł o czasie ("Wielka tajemnica czasu" Zbigniew Zborowski), który szczególnie zwrócił moją uwagę, nie zawiera żadnych konkretów. Jest tam tylko kilka zebranych ogólnych informacji, które w ostatecznym rozrachunku mogą stanowić co najwyżej inspirację do przemyśleń własnych lub ewentualnie do poszukiwania literatury na dany temat. W tekście nie znalazłam nic nadzwyczajnego, toteż nie poświęcam mu osobnego posta. Mimo to nie uważam czasu poświęconego na tę lekturę za zmarnowany.

    A co tam u Was przed świętami? Czytacie coś? Mnie trochę zainteresowała jedna z najnowszych publikacji od Chapters (wersja angielska) - "Sins of the Flesh". Tematyka trochę mafijna, trochę religijna, czyli coś akurat na teraz ;). Jeśli to ostatecznie przeczytam to oczywiście dam Wam znać, co sądzę.

    Tymczasem miłego, świątecznego chaosu! Może jutro pokuszę się o jakieś życzenia?


Ściskam i pozdrawiam

Sil

Prt Sc by Sil



Fot. Sil

piątek, 20 grudnia 2024

Do horoskopów zawsze miałam słabość, czyli styczniowe wydanie czasopisma "Wróżka"

 

    Grudniową "Wróżkę" kupiłam trochę z rozpędu i jakoś nie znalazłam tam wiele dla siebie, toteż nie wspominałam na read2sleep.pl o poprzednim numerze. Natomiast (choć obiecałam sobie, że skończę marnować pieniądze na drukowane czasopisma) styczniowy numer skusił mnie napisem na okładce "Wielki horoskop na rok 2025". Nie ukrywam, do horoskopów od zawsze mam słabość, nawet jeżeli w nie absolutnie nie wierzę (nie mówię o horoskopach urodzeniowych, bo to ciekawe zagadnienie, mówię tylko o tych z damskich czasopism, które rzekomo przewidują przyszłość ;)). Ale niestety, zawiodłam się całkowicie. Można by  pomyśleć, iż gdzie jak gdzie, ale we "Wróżce" będzie co czytać jeśli chodzi o astrologiczną prognozę na rok 2025, a jednak nie. Horoskop, który "Wróżka" uczyniła niejako tematem miesiąca, w żadnym wypadku nie zasługuje na określenie "wielki". Treści jest mało. O połowę mniej niż w ich zwyczajnym, miesięcznym. Innymi słowy, pomimo faktu że z wypiekami na twarzy przebrnęłam przez roczny horoskop wg mojego znaku zodiaku, znaku księżycowego oraz ascendenta (😅😇), czuje się niemal oszukana ;).

    To, co mnie zaciekawiło natomiast w styczniowej "Wróżce" to artykuł o czasie i kilka innych tytułów, które zostawiam sobie na świąteczne wieczory, więc jeszcze nie jestem w stanie ich "ocenić". Jeśli znajdę w nich coś naprawdę godnego polecenia, napiszę o tym osobny post.

    Na koniec jeszcze anegdotka. Któregoś razu jako młoda dziewczyna przyszłam do mojej babki ciotecznej, która uwielbiałam wszelkiego typu czasopisma kobiece i miała ich całe mnóstwo. Rozsiadłam się przy stole i, jak zwykle zresztą, zaczęłam je przeglądać w poszukiwaniu horoskopu. Zdziwiłam się, gdy w najnowszej porcji gazet nic nie znalazłam. Zirytowana fuknęłam pod nosem "Nie ma horoskopu? To po co to w ogóle drukować?" i z trzaskiem odłożyłam magazyn na stół. Moja ciotka całe popołudnie śmiała się z mojego szczerego wzburzenia :D.

    Tymczasem wracam do przedświątecznego chaosu. Trzymajcie się ciepło, Moi Mili.


Ściskam i pozdrawiam

Sil




fot. Sil



czwartek, 19 grudnia 2024

rabunek


zrabowane nadzieje późną nocą szczycą się, że nie zostało po nich nic więcej, niż zgliszcza upodlonych serc

cisza powtarzających się słów 

nie 
nie możesz się poddać 


Sil 

wtorek, 17 grudnia 2024

zmiana


nie mam
nie chcę
nie pragnę
nie rozumiem
nie mogę
nie jestem
nie
ni
n
t
ta
tak
jestem
mogę
rozumiem
pragnę
chcę
mam

Sil


fot. Sil


poniedziałek, 16 grudnia 2024

Zwyczajny romans na szary wieczór, czyli "The Rebel" od Kendall Ryan

 

    Może to tylko zbieg okoliczności, ale myślałem ostatnio o tym, że mam ochotę przeczytać krótką, spokojną powieść, np. coś od Kendall Ryan (bo zwykle jej powieści są akurat na jeden wieczór) i dzień lub dwa później dostałem powiadomienie z mojej ulubionej aplikacji do kupowania i czytania anglojęzycznych e-booków, że pojawiła się nowość właśnie od tej autorki. Była to pierwsza część kilkutomowej serii The Looking to Score - "The Rebel". Póki co aplikacja podpowiada mi łącznie cztery tytuły z serii, jednak na razie zatrzymałam się na części pierwszej. Czy skuszę się na więcej? Możliwe ;) Wg aplikacji książki powstały w 2021 roku, jednak jako e-booki są oznaczone jako nowość i wydane w roku bieżącym. Prawdopodobnie to po prostu kolejna publikacja serii. A teraz do rzeczy.
    Zacznijmy od tego, że gdy przeczytałam blurb "The Rebel", nie byłam pewna czy najnowsza powieść od Kendall to jest faktycznie to, czego szukałam. Nie jestem jakoś bardzo przeciwna romansom ze sportem w tle, ale hokej nie jest też bliski mojemu sercu. Jednak na szczęście w tej pierwszej części to nie sławny, gorący atleta miał być głównym bohaterem (w przeciwieństwie do pozostałych tomów The Looking to Score), więc postanowiłam zaryzykować i przeczytać. Nie zawiodłam się. "The Rebel" to było zdecydowanie to, czego potrzebowałam. Prosta, ale nie prostacka opowieść z delikatną głębią, ale bez bezsensownej dramy. I wbrew temu, co piszą o niej inni czytelnicy, wcale nie jest taka nudna ;).
    Powieść zaczyna się krótkim wprowadzeniem w historię głównych bohaterów i, przyznam szczerze, po pierwszym rozdziale byłam przez chwilę zła na główną bohaterkę. Gdy przeczytałam z czego zrezygnowała i dla kogo aż skrzywiłam się z dezaprobaty. Niestety lub stety ;), nie mogłam być długo zła, bo postać Eden szybko mnie ujęła, podobnie zresztą jak główny bohater męski - Holt, który był silnym i rozsądnym mężczyzną o wielkim sercu. Gdy zaczyna się właściwa fabuła "The Rebel", o sześć lat starsza Eden - nieśmiała, mądra i delikatna kobieta właśnie zostaje rzucona przez los na głęboką wodę i, choć nie czuje się na to gotowa, musi pilnie zająć miejsce niedawno zmarłego dziadka w zarządzaniu drużyną hokejową. Niestety jako młoda kobieta, Eden niemal od swojej pierwszej chwili jako właścicielka drużyny mierzy się z hejtem, bo część fanów nie widzi w tej roli kobiety i rozpoczyna liczne protesty. Aby zapewnić bezpieczeństwo wnuczce swojego zmarłego pracodawcy, dawna prawa ręka dziadka kobiety proponuje jej zatrudnienie dodatkowej ochrony. Eden waha się bagatelizując sprawę, jednak ostatecznie godzi się zatrudnić kogoś ekstra. Nie spodziewa się jednak, że w ten sposób los ponownie złączy ją z jej małym, niegrzecznym sekretem z przeszłości. Z Holtem.
    Holt i Eden to ładna para. Romans między nimi rozwija się w dobrym, naturalnym tempie i nie ma tego wątku, którego tak nie lubię, a który często gości w powieściach tego typu, czyli pozbawionych sensu kłopotów w kulminacyjnym momencie. Owszem, pojawiają się trudności, ale dość rozsądne, bez wielkiej dramy i z naturalnym, dobrym rozwojem akcji. Historia jest spokojna, wyważona. Nie nadmiernie ekscytująca, ale też nie nudna. Nic się tu nie dłuży, nic nie pędzi do przodu. "The Rebel" czyta się w pełnym spokoju i kończy z uśmiechem.
    Kochani, opowieść Kendall Ryan "The Rebel" to coś w sam raz na teraz. Książka napisana przystępnym językiem, więc nawet dla tych, którzy nie władają biegle angielskim, powinna być łatwa do przeczytania. Powieść nie dłuży się i można ogarnąć ją w jeden szary wieczór. Czy wniesienie coś niesamowitego w Wasze życie? Pewnie nie, ale na pewno da chwilę odprężenia, relaksu.
    Polecam dla odrobiny endorfin. Będzie w sam raz do kompletu z kocykiem i herbatką. ;)

Ściskam i pozdrawiam
Sil

fot. Sil


sobota, 14 grudnia 2024

tęsknota


moja tęsknoto
co nienaturalnie i sprzecznie z logiką z oczu solą splywasz 
odejdź na zawsze
krzyczę żądanie 
ty wciąż tkwisz we mnie 
wciąż nie znikasz 
boję się co przyniesie przyszłość 
boję się o siebie 
odejdź tęsknoto 
nie torturuj mnie więcej 
znikaj 
nie chcę tu ciebie 

zamykam powieki lecz nadal widzę 
ten obraz jak klątwa trwały 
co mam poradzić 
by szare nadzieje 
tak bardzo nie bolały?
zamykam oczy 
cisza i pustka 
coś mnie pod ścianę wciska
nie jestem sobą 
nie jestem realna 
tak oddalona 
i mglista 

Sil

fot. Sil
   

wtorek, 10 grudnia 2024

Natręt i Zołza - Rozdział 3 (ostatni)


Natręt i Zołza

Rozdział 3.



Wiktor



Cholera, czemu nie pojechałem po te fajki? Przypomnijcie mi… A tak, śpieszyłem się na siłownię i do Doroty. Kto to jest ta Dorota, jeszcze raz? Zadzwoniłem do niej i powiedziałem, że nie przyjdę. Zaznaczyłem też, że będę z nią chciał porozmawiać za kilka dni. Ok, nawet ja nie byłem takim dupkiem, żeby zakończyć to, cokolwiek to było między nami, przez telefon na dwadzieścia minut przed spotkaniem, które odwołałem. Czułem się teraz trochę jak idiota, bo w sumie mój powód nie był najrozsądniejszy. W końcu trudno było uznać za rozsądne odwołanie spotkania z gorącą laską tylko dlatego, że jakaś kobieta na siłowni, ewidentnie zołzowata i wciąż dla mnie bezimienna, uśmiechniętą się do mnie i puściła oko, prawda? Ok, jestem kretynem lub mam dziwne objawy kryzysu wieku średniego. W sumie trzydzieści osiem lat to jeszcze nie tragedia, ale też już nie przelewki.

Jeszcze raz obmacałem wszystkie swoje kieszenie w poszukiwaniu papierosów, ale niestety, znalazłem tylko zapalniczkę. Przerzuciłem nogę przez maszynę i czekałem, usilnie wpatrując się w stronę wejścia do siłowni. Gdzie ona się podziewała?

Spojrzałem na zegarek było dziesięć po dwudziestej pierwszej...



***



Wiktoria



Gdy wyszłam z szatni przebrana i umyta, pana przystojniaka już nie było na sali. Uf, mogłam nareszcie oddychać spokojnie. Tylko dlaczego czułam się tak, jakby właśnie przeszła mi przed nosem szczęśliwa szóstka w dużym lotku i zniknęła we mgle? Nieważne, przejdzie mi. Nawet ja musiałam przyznać, że wciąż jeszcze nie byłam taka stara. Miałam prawo z entuzjazmem reagować na męskie wdzięki, prawda? Pomijając fakt, że zdarzyło mi się po raz pierwszy zwrócić uwagę na jakiegokolwiek mężczyznę od śmierci męża, nie ma się nad czym rozwodzić... Wyszłam do recepcji, aby oddać kluczyk i odebrać swoje prawko. Niestety recepcjonistki nie była na miejscu. Usiadłam na kanapie w poczekalni i zupełnie bez powodu skanowałam salę gimnastyczną. Minuta, dwie, trzy…



- A tu pani jest – zagadnęła mnie dziewczyna z recepcji. – Już myślałam, że wyszła pani bez swojego dokumentu.

- Byłam w szatni, a gdy wyszłam nikogo nie było.

- Byłam na obchodzie. Proszę – wręczyła mi mój dokument i odebrała kluczyk. – Podobało się pani?



Dziwne, półtorej godziny temu wyglądała na zupełnie niezainteresowaną moją obecnością, a teraz, gdy chciałam jak najszybciej stąd wyjść i wrócić do domu, aby sięgnąć po zapas czekolady na czarną godzinę, nagle była taka rozmowna. Wrrr



- Nie jestem pewna. Nie zmęczyłam się zbyt, ale to jednak miło się poruszać i porozciągać.

- Niech mi pani wierzy, dopiero po prawdziwym treningu człowiek czuje największą satysfakcję. Może chciałaby pani skorzystać z pomocy naszych trenerów personalnych?



No i jesteśmy w domu. Po prostu próbuje mi wcisnąć usługę, wrr.



- Nie, nie. Na razie dziękuję. Muszę się poważnie zastanowić nad tym, czy to wszystko - wykonałam szeroki gest ręką – jest na pewno dla mnie. Ale dziękuję za ofertę.

- Jakby pani była jednak zainteresowana, to teraz mamy dużą zniżkę na roczne karnety. Promocja przedświąteczna. Trwa jeszcze tylko do 10 grudnia.

- Zastanowię się, dziękuję jeszcze raz. Dobranoc.



Uśmiechnęłam się przepraszająco i już mnie nie było. Nawet nie byłam pewna, czy coś odpowiedziała na moje pospieszne pożegnanie, czy nie. W każdym razie, gdy dotarłam wreszcie do wyjścia był już dobry kwadrans po dwudziestej pierwszej. Pięknie, a obiecałam, że będę przed wpół do dziesiątej. Westchnęłam i ostatecznie zrezygnowałam z szybkiego zajrzenia do sklepu spożywczego, jedynego otwartego miejsca w galerii o tej porze. Mogłabym kupić lody czy pizzę, ale mój syn i tak pewnie zdąży zasnąć zanim wrócę, a chciał mnie osobiście zapytać, jak było. Trudno, może zdążę chociaż powiedzieć jeszcze jakieś dobranoc.

Wyszłam przed galerię i rozejrzałam się, zastanawiając się, czy jest sens o tej porze iść na przystanek, żeby podjechać ten kawałeczek do domu, czy od razu urządzić sobie po prostu spacer. I nagle moje oczy napotkały inne. Aż podskoczyłam, gdy zobaczyłam, kto właśnie zsiadł z motocykla i idzie w moją stronę.



- Długo ci to zajęło – usłyszałam – Już myślałem, że będę musiał ruszyć na ratunek.



***



Wiktor

Przez chwilę tylko staliśmy i gapiliśmy się na siebie. Moja piękna nieznajoma wyglądała, jakby właśnie zobaczyła ducha. Czy to aż tak niespodziewane, że postanowiłem na nią zaczekać przed wejściem i przez prawie pól godziny wpatrywałem się w drzwi do galerii handlowej? Na szczęście wybrała te od parkingu, czyli najbliższe siłowni, bo właśnie przyszło mi do głowy, że gdyby wyszła drugim wyjściem, to czekałbym tu na próżno. Jak to się stało, że wcześniej na to nie wpadłem? Ha! Widać dopisywało mi dziś trochę szczęścia.



- Czekasz na mnie? - nieznajoma uniosła pytająco brwi.

- Najwidoczniej – uśmiechnąłem się. – Mam nadzieję, że to w porządku.

- Nie jestem pewna… - odpowiedziała a ja wstrzymałem oddech. – A jakbym wyszła drugim wyjściem?

- Cóż, los nam sprzyja. To musi być przeznaczenie – wyszczerzyłem się.



Przez chwilę nic nie odpowiedziała i znów zacząłem się zastanawiać, czy nie zignoruje mnie, jak na samym początku naszej krótkiej znajomości.



- Chciałbym cię odwieźć do domu – walnąłem prosto z mostu.

- Nie ma takiej opcji.



Niech to szlag!



- Dlaczego?

- Nie znamy się, wiesz? Nie mam już nastu lat, żeby wsiąść na coś takiego – głową wskazała moją hondę – i to jeszcze z nieznajomym.

- No to się poznajmy – wyciągnąłem do niej rękę – Wiktor Wild.



Teraz to już naprawdę moja piękna obsesja miała wyraz twarzy, jakby zobaczyła ducha. No co? Nazywałem się podobnie jak jej zaginiony dziadek, czy co?



- Jesteś Wiktor Wild? Jaja sobie robisz?

- Przysięgam, że nie tym razem – uniosłem ręce w obronnym geście. – Znasz mnie?

- Nie, tzn. nie osobiście – przygryzła wargę. – Jestem Wiktoria Dobrzyńska…

- Wiktoria Dobrzyńska – coś zaczęło mi świtać. Tak, już rozumiałem, dlaczego wyglądała, jakby zobaczyła ducha. Pewnie wielu z moich pracowników tak właśnie wyglądałoby, gdyby poznało mnie osobiście – Wiktoria z marketingu. Od jakichś czterech miesięcy, zgadza się?

- Tak, zgadza się – odparła wolno. – Wiesz, że w firmie zastanawiają się, czy naprawdę istniejesz?

- Mogę się tego domyślić – uśmiechnąłem się lekko, ale tak naprawdę nie było mi do śmiechu. Pamiętałem dokładnie, jak dwa lata temu kazałem zmienić politykę kadrową działowi HR, po tym jak odeszło od nas w jednym miesiącu 4 pracowników. A ściślej dwa małżeństwa. Za spoufalanie się w miejscu pracy można było zostać zwolnionym.

- Cóż, miło mi było w końcu przykleić twarz do nazwiska… Szefie.



No i się zaczyna. Wiktoria cofnęła się odrobinę i już zaczęła szukać drogi ucieczki. Pytanie: Czy jestem tak wielkim dupkiem, aby sprawdzić w plikach personalnych, gdzie mieszka? Mogło się tak okazać.



- Hej, nie uciekaj! To nic nie zmienia – zawołałem za nią. – Nadal chcę cię odwieźć do domu.

- Dzięki, ale nadal nie ma takiej opcji – odkrzyknęła mi. – Ale miło byłoby czasem zobaczyć cię w biurze.



Pomachała mi i już jej nie było. Nieco skołowany wsiadłem z powrotem na motor i odpaliłem silnik. Cóż, czułem, że się uśmiecham. Jak mówiłem? Przeznaczenie, tak? Chyba czas, aby mój permanentny home office oficjalnie się zakończył. I czas na małą zmianę zapisów w polityce kadrowej…

END


 

czwartek, 5 grudnia 2024

Natręt i Zołza - Rozdział 2

 

Natręt i Zołza

Rozdział 2.


Wiktoria


Cholera, dlaczego uznałam, że pójście na siłownię to dobry pomysł? A tak, Dawid. Mój dziewięcioletni syn, który usłyszał od trenera na karate, że ludzie uprawiający jakikolwiek sport są zdrowsi i żyją dłużej. Biedak tak się przejął, że od trzech miesięcy starał się mnie namówić do jakiegoś sportu „Cokolwiek, mamo”. Nie mogłam ostatecznie odmówić, zwłaszcza, gdy znalazłam na parapecie list do Mikołaja, w którym mój mądry syn wymienił tylko dwie rzeczy, nowe LEGO i, żeby mama choć jeden dzień uprawiała jakiś sport. No to byłam w kropce, nie mogłam go olać. Wiedziałam, dlaczego mu zależy, abym była zdrowsza i żyła dłużej. Może nie pamiętał tego, bo był za mały, miał wówczas tylko trzy latka, ale mój syn doskonale zdawał sobie sprawę, że jego ojciec zachorował i zmarł. Pytał mnie wielokrotnie, dlaczego nie miał taty, więc musiałam mu powiedzieć, że ciężko chorował i w końcu odszedł. Teraz mój syn drżał, gdy czasem bolała mnie głowa o kichnięciu nie wspomnę. Jednak ten sport i ćwiczenie po to, żeby żyć dłużej? Westchnęłam. Chyba dla jego lepszego samopoczucia mogę się poświęcić i coś poćwiczyć ten jeden raz, prawda? Uznałam, że jeden dzień na siłowni będzie najprostszy do zorganizowania i tydzień przed Mikołajem wybrałam się do galerii handlowej niedaleko naszego mieszkania. LEGO miałam już w torebce, teraz jeszcze tylko wejściówka – myślałam. Kupiłam sobie też jakieś leginsy, top i tenisówki, bo nic takiego nie było mi nigdy potrzebne. Dziś rano, gdy wyjął spod poduszki nowe pudełko ukochanego LEGO technics był w niebo wzięty, ale jeszcze bardziej się cieszył, gdy pokazałam mu przywiązaną czerwoną wstążką do mojego nadgarstka wejściówkę na siłownię.


- Ale pójdziesz tam, mamo? Obiecujesz? - chciał wiedzieć szykując się do szkoły.

- Oczywiście.

- Dzisiaj?

- Jak to dzisiaj?

- Idź dzisiaj! - zapalił się – Babcia będzie u nas dziś wieczorem, a jak nie pójdziesz od razu to później znajdziesz sobie wymówki.


Kurcze, mądry był ten młody. Więc nie widząc innego wyjścia poprosiłam moją mamę, żeby została dziś dłużej a sama spakowałam w swoją ulubioną shoperkę wszystkie rzeczy do ćwiczeń i dumnie ruszyłam na siłownię.

Gdy weszłam tam o dziewiętnastej trzydzieści minęli mnie jacyś ludzie, ale jak się szybko zorientowałam na sali nie było nikogo innego. Lepiej niż się spodziewałam. Podeszłam do recepcji i powiedziałam, że mam jednorazowy karnet i, że jestem tu pierwszy raz. Ugryzłam się w język zanim dodałam „i ostatni”. Uznałam, że byłoby to kiepskim pomysłem, skoro chciałam się czegoś dowiedzieć. W końcu po co się wysilać dla kogoś, kto nie zamierza wrócić? Pracowałam w marketingu zbyt długo, żeby tego nie wiedzieć.


- Proszę – poinstruowała mnie recepcjonistka nie robiąca tajemnicy z tego, że żuje gumę – Tu ma pani kluczyk do szafki, szatnie są na wprost. Wejściówkę zatrzymuję. I jeszcze proszę jakiś dokument w zamian za kluczyk.


Nie za bardzo mi się to spodobało, ale dałam posłusznie swoje prawo jazdy. Na szczęście intensywnie umalowana dziewczyna nie wyraziła moim dokumentem żadnego zainteresowania. Po prostu włożyła go w to samo miejsce, z którego chwilę wcześniej wyciągnęła kluczyk.


- Ma pani czas do dwudziestej pierwszej trzydzieści – poinformowała mnie jeszcze, gdy zaczęłam odchodzić.


Podziękowałam i skinęłam jej głową na pożegnanie, ale prawdopodobnie już tego nie zauważyła, bo miała oczy utkwione w telefonie.


Zanim się przebrałam i zwiedziłam całe pomieszczenie, usilnie się zastanawiając, co ja właściwie mam tu robić, było już za pięć ósma. Ostatecznie zdecydowałam się na bieżnię. Widziałam kilka razy na filmach, jak laski ćwiczą właśnie na tym, więc może i ja dam radę? Czytałam kiedyś, że bieżnia nie koniecznie musi służyć do biegania. Można podobno po prostu spacerować, a ja lubiłam spacerować. Właściwie była to jedyna forma aktywności fizycznej, którą akceptowałam. Podeszłam do urządzenia i dłuższą chwilę czytałam skróconą instrukcję obsługi. Wreszcie weszłam na urządzenie, zmieniłam tempo, tak jak pokazywała instrukcja i nacisnęłam START.

Ok, nie było źle. Właściwie było to nawet przyjemne. Czułam, że moje mięśnie pracują, a nie czułam, że robię coś, czego w zasadzie nie znoszę. Przez parę minut szłam równym tempem i naprawdę nabierałam ochoty na coś więcej, gdy poczułam czyjąś obecność. Tak, moje szczęście najwyraźniej się skończyło. Odwróciłam lekko głowę i wtedy go ujrzałam. Mężczyzna, tak nie chłopak, nie jakiś mięśniak. To był MĘŻCZYZNA. Wysoki, a przynajmniej wyższy ode mnie jakieś 25 cm. Może więcej. Ramiona miał szerokie, krzepką posturę, która nie pozwoliłaby pewnie żadnemu huraganowi go zdmuchnąć. A przy tym ani grama obwisłego brzucha! Boże, jak ja nienawidziłam obwisłych brzuchów. Tak u kobiet jak i u mężczyzn. Muszę przyznać, że sama miałam tu trochę szczęścia i nawet po porodzie mój brzuch wyglądał mniej więcej tak jak przed. Ale ten brzuch. Czy sześciopaki naprawdę istnieją? Powoli podniosłam spojrzenie na jego twarz i, cholera, nienawidziłam zarostu u facetów, ale ten. No cóż, nie wyglądał jak Rumcajs to na pewno, jego zarost sprawiał, że był po prostu bardziej męski. Nawet ja, wróg publiczny numer jeden, owłosienia na twarzy musiałam to przyznać. Włosy miał ciemne, ale nie czarne. Coś pomiędzy ciemnym blondem a brązem. Ładne. Zawsze podobali mi się klasyczni południowcy z oliwkową karnacją i czarnymi włosami, ale musiałam przyznać, że pan męski z zarostem i płaskim brzuchem prezentował się wyjątkowo kusząco. Teraz pytanie za sto punktów. Ile mógł mieć lat? Oceniałam go na nie więcej niż moje trzydzieści pięć, ale kto wie?


- Cześć – zagadnął, a ja mało się nie rozpłynęłam w kałużę na tej cholernej bieżni. Musiałam zacisnąć zęby, by nie wyszczerzyć ich w jakimś groteskowym uśmiechu. Jeżu kolczasty, ta barwa głosu. Chyba pierwszy raz w życiu poczułam, że barwa głosu naprawdę ma znaczenie.


- Nigdy wcześniej cię tu nie widziałem – ciągnął pan seksowny głosik - Jesteś tu nowa?


Musiałam przełknąć ślinę i zebrać wszystkie swoje siły, aby nie zacząć się ślinić zamiast odpowiedzi. Zacisnęłam usta, wzięłam głęboki wdech przez nos i spróbowałam się pozbierać. O co on mnie pytał? A tak, czy jestem nowa.


- To jednorazowa sprawa – wzruszyłam ramionami, udając że nie jestem bliska orgazmu od samego brzmienia jego głosu.

- Nie jesteś fanką siłowni? - ciągnął.

- Nie – wydusiłam z siebie.


Przez chwilę wydawało mi się, że udało mi się nad sobą zapanować a mój towarzysz zrezygnował z prób pogawędki. Może mnie po prostu uznał za idiotkę nie wartą jego czasu? Ale wtedy jego wzrok spoczął na mojej czerwonej kokardzie na nadgarstku. Cholera, cholera. Zapomniałam tego odwiązać idąc tu.


- Śliczna kokardka – wyszczerzył zęby, wskazując brodą na mój nadgarstek – Ktoś zapakował cię na prezent?

- Coś w tym stylu – mruknęłam w odpowiedzi, nagle czując się po prostu głupio – Chybiony… - dodałam jeszcze, zła na siebie.



Ale nic nie przygotowało mnie na ciepłą barwę śmiechu, która wydobyła się z płuc tego faceta. OMG, co jest ze mną nie tak? Wiem, że nie byłam z nikim od sześciu lat, od śmierci męża, ale bez przesady. Przecież nie żyję na bezludnej wyspie, przecież w mojej pracy na co dzień spotykam kilkudziesięciu przystojnych facetów. Co ze mną jest, do cholery, nie tak, że teraz doprowadza mnie niemal do ekstazy samo brzmienie śmiechu jakiegoś obcego faceta na siłowni?


- Po co tu przyszłaś, jeśli nie lubisz siłowni? - zapytał, gdy wreszcie udało mu się uspokoić. Cóż miałam powiedzieć. Uznałam, że prawda podana w jak najkrótszy sposób wystarczy i może zakończy wreszcie tę niezręczną sytuację.

- Obiecałam

- Aha… - odpowiedział tylko, po czym zamilkł.


Więc to by było na tyle, Wikusia. Świetnie. Koniec rozmowy. Nagle poczułam się zła na siebie i na całą tę sytuację. Na tego faceta też. Nie to, że chciałam nagle zacząć się z kimś umawiać. Dobrze było mi samej, mogłam poświecić czas na opiekę nad synem i rozwój kariery zawodowej. Komplikacje w postaci facetów nie były mi potrzebne. Dałam radę żyć jako singielka przez sześć lat i wcale nie uważałam, że czegoś mi brakuje przez tę sytuację. Po co mi w ogóle zastanawiać się nad tym, co by było gdybym nie była takim słoniem w składzie porcelany, jeśli chodzi o kontakty damsko-męskie? Łodewer. Krzyżyk ci na drogę panie seksowny głosik, sześciopak na brzuchu i zarost, który mnie nie odpycha. Z rozmachem zatrzymałam bieżnię i zeskoczyłam z niej nie poświęcając pięknisiowi obok mnie ani jednego spojrzenia. Zresztą i tak chyba dał sobie już spokój z tą konwersacją. I dobrze. Bardzo dobrze!


- Na czym teraz będziesz ćwiczyć?


Prawie podskoczyłam, słysząc to pytanie. Wrr, nie udawaj, że jesteś zainteresowany panie seksowny głosiku!


- Jeszcze się nie zdecydowałam, ale to i tak w sumie nie twoja sprawa – odburknęłam najchłodniej jak potrafiłam. Czy dostrzegł na mojej twarzy, jak bardzo jest mi głupio, że nie umiem zamienić kilku zdań z facetem na siłowni?

- Przepraszam, że próbuję nawiązać jakąś kulturalną rozmowę – wzruszył ramionami i przetarł kark ręcznikiem. Łyknął też trochę wody. Jeżu, nawet ta prosta czynność wydawała się w jego wykonaniu seksowna… TO. NIE. FAIR!

- Dziękuję, ale nie przyszłam tu nawiązywać kontaktów międzyludzkich – mruknęłam.

- Ok, przeprosimy przyjęte – uśmiechnął się i, WOW, co to był za uśmiech. Komuś w dzieciństwie rodzice musieli zasponsorować dobrego ortodontę.

- Wyluzuj – dodał po chwili – Tylko się droczę.

- Więc znajdź sobie do tego inny podmiot – uniosłam wysoko głowę i powędrowałam w jedyne miejsce na tej sali, które jeszcze jako tako wydawało mi się zachęcające, w kierunku mat do ćwiczeń.

- Hej! - zawołał za mną i nagle moje ciało pokryło się gęsią skórką. Boże... – Zawsze jesteś taką zołzą? - zapytał.


Nie wiedzieć czemu, uśmiechnęła się na tę uwagę. Momentalnie odpowiedział mi tym samym a ja prawie się rozpłynęłam na ten widok.


- Nie, nie zawsze – puściłam do niego oko. Wiem, głupie... – Nawet ja potrzebuję czasem przerwy. Jestem zołzą tylko przez siedem dni w tygodniu. A Ty? Zawsze jesteś taki natrętny?

- Nie, tylko od poniedziałku do niedzieli… - odpowiedział, a ja nie wytrzymałam. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz śmiałam się tak serdecznie.


wtorek, 3 grudnia 2024

Natręt i Zołza - Rozdział 1


Kochani!

Króciutkie, blogowe opowiadanie "Natręt i Zołza", które składa się tylko z 3 części, napisałam dwa lata temu jako bonus przedświąteczny. Jest to taka typowo blogowa opowieść - krótka, otwarta, bez nadmiaru szczegółów. Później, zrezygnowałam z publikowania swoich drobnych prac a'la literackich ;) na read2sleep.pl i usunęłam z bloga wszystkie dodatki tego typu, jednak tegoroczna rewolucja sprawiła, że chętnie przywrócę możliwość przeczytania na R2S "Natręta". Poprawiłam dziś kilka błędów, które znalazłam w tekście i wklejam pierwszy rozdział. 

Ściskam i pozdrawiam 

Sil


Natręt i Zołza

Rozdział 1


Wiktor


Zaparkowałem motor i sięgnąłem do kieszeni po papierosy, ale nie było ich tam. Cholera! Doskonale wiedziałem, skąd ten brak i wiedziałem również, że mogłem obwiniać za sytuację tylko siebie i moją nowo zdobytą cechę. Postanowiłem być PRAKTYCZNY i oszczędzić trochę mojego cennego czasu. Pojechałem więc na siłownię w spodniach od dresu... Gdybym pojechał w bojówkach, jak pierwotnie zamierzałem, jak robiłem do tej pory, fajki byłyby na miejscu. Zakląłem pod nosem zastanawiając się, czy zawrócić do domu, czy nie. To był w końcu tylko kilometr, który notabene z reguły pokonywałem piechotą, ale nie dziś. Spieszyłem się, by spotkać się z Dorotą, bo od tygodnia marudziła, że ostatnio nie mam dla niej czasu. Cóż, nie miałem. Lub raczej nie chciałem mieć. Dziewczyna była gorąca, nie powiem i dobrze się z nią bawiłem, ale od paru tygodni coraz częściej zaczynała przebąkiwać o wspólnym mieszkaniu czy wakacjach, a to już wyglądało nieco zbyt podobnie do związku, zaś ja nie chciałem znów zabłądzić na tamten grunt. Nie po moim ostatnim... Spojrzałem na zegarek i stwierdziłem, że wracanie do domu po fajki to zły pomysł, chyba że chciałem spędzić na siłowni nie więcej niż pół godziny... to z kolei byłoby zupełnie bez sensu. Westchnąłem, próbując sam siebie przekonać, że dam radę wytrzymać te półtorej godziny bez papierosa, że przecież to nic takiego. Wcale nie byłem uzależniony i w ogóle. Ostatecznie machnąłem na to ręką, przypomniawszy sobie, że u Doroty miałem jakiś zapas. Na szczęście paliła to, co ja.

Choć dochodziła dwudziesta, czyli najpopularniejsza godzina treningów dla korposzczurów z mojego biura, w budynku było podejrzanie cicho. Pobrałem na recepcji kluczyk do szatni i poszedłem, by zostawić torbę z rzeczami na zmianę i założyć buty sportowe. Dresy czy nie, jeszcze od ojca nauczyłem się lata temu, że na motor wsiada się tylko w butach motocyklowych. Odwiesiłem kurtkę i sięgnąłem po butelkę z wodą oraz ręcznik, po czym skierowałem się na salę gimnastyczną. Była pusta. Rozejrzałem się i podrapałem po głowie, zastanawiając się, czy dziś jest jakieś święto lub inne bzdury, o których nie miałem pojęcia. Spojrzałem na smartwatch i odczytałem datę - 6 grudnia... Coś mi to mówiło. Co to było? A wiem. Uśmiechnąłem się, przypominając sobie jak ludzie z PR od paru dni truli mi dupę o to, jakie to ważne, by zapewnić jakieś paczki dla dzieci pracowników. Machnąłem ręką i podpisałem ich budżet, nie było to takie znowu drogie. Choć w głowie mi się nie mieściło, dlaczego w tym kraju Mikołaj przychodzi dwa razy w tym samym miesiącu...

Zaśmiałem się w duchu i poszedłem w kierunku bieżni, aby zacząć trening i stanąłem jak wryty. Jednak siłownia nie była pusta, bo okazało się, że mam towarzystwo i to jakie. Mogę śmiało powiedzieć, że przede mną rozpościerał się niezapomniany widok. Na jednej z bieżni szła szybkim krokiem kobieta. Tak jest, kobieta. Nie żadna dziewczyna, nie laska, ale kobieta przez wielkie K.

Włosy miała jasne i długie, delikatnie spływające jej z ramion aż za całkiem kształtny biust, który odcinał się wyraźnie na tle czarnego topu, skórę miała złotą, jakby dopiero co muśniętą słońcem, a przecież mieliśmy grudzień! Jej czarny top sięgał aż za dość kształtne biodra i niżej do połowy ud. Czarne leginsy nie pozostawiły złudzeń co do kształtu jej nóg, a na stopach miała najprostsze tenisówki, które z jakiegoś powodu wydały mi się seksowne. Ale był jeszcze jeden szczegół, który mi się rzucał w oczy. Na lewym nadgarstku miała przewiązaną wielką czerwona kokardę! LOL!

Stałem i gapiłem się dłuższą chwilę aż do momentu, gdy nagle zwróciła twarz w moją stronę. Odchrząknąłem, przez ułamek sekundy czując się niezręcznie, że przyłapała mnie na gapieniu się na nią. Musiała mnie wziąć za niezłego zboka, bo przewróciła oczami, po czym odwróciła twarz. Zaśmiałem się cicho i na przekór sytuacji zająłem bieżnię tuż obok niej.


- Cześć - zagadnąłem.


Spojrzałem na mnie i przez dłuższą chwilę się nie odzywała. Byłem pewien, że mnie zignoruje, ale z jakiegoś powodu nie dawałem za wygraną.


- Nigdy wcześniej cię tu nie widziałem - ciągnąłem - Jesteś tu nowa?


Znów spojrzała na mnie, tym razem wyglądała, jakby rozważała, czy mi odpowiedzieć, zignorować czy posłać do diabła. 


- To jednorazowa sprawa - wzruszyła ramionami.

- Nie jesteś fanką siłowni? 

- Nie.


Tej krótkiej odpowiedzi udzieliła już nie patrząc na mnie i mogłabym przysiąc, że uznała rozmowę za zakończoną. Chwilę biegłem bez słowa, ale jakoś nie potrafiłem dać za wygraną.


- Śliczna kokardka – wyszczerzyłem się, wskazując brodą na jej nadgarstek – Ktoś zapakował cię na prezent?

- Coś w tym stylu – mruknęła w odpowiedzi, po czym dodała ciszej – Chybiony…


Nie mogłem się powstrzymać i wybuchnąłem śmiechem. Tak, robiło się tu interesująco.


- Po co tu przyszłaś, jeśli nie lubisz siłowni? - chciałem wiedzieć.

- Obiecałam.

- Aha – dobra odpowiedź, bo na chwilę musiałem się zamknąć. Naprawdę nie wiedziałem, dlaczego tak zależało mi na rozmowie z tą kobietą, która wyraźnie nie podzielała mojego zainteresowania. Po prostu nie mogłem się powstrzymać. Tyle że nie bardzo wiedziałem, co mam począć z tą odpowiedzią.


Przez dłuższą chwilę ćwiczyliśmy w milczeniu, po czym moja towarzyszka zatrzymała bieżnię i z niej zeszła. Ja akurat też kończyłem swoją codzienną przebieżkę. Dobre wyczucie czasu.


- Na czym teraz będziesz ćwiczyć? - zagadnąłem.

- Jeszcze się nie zdecydowałam, ale to i tak w sumie nie twoja sprawa.


Ok, rozumiałem, że każe mi się odpieprzyć, ale z jakiegoś powodu wolałem rżnąć głupa.


- Przepraszam, że próbuję nawiązać jakąś kulturalną rozmowę – wzruszyłem ramionami i przetarłem kark ręcznikiem. Łyknąłem też trochę wody.

- Dziękuję, ale nie przyszłam tu nawiązywać kontaktów międzyludzkich.

- Ok, przeprosimy przyjęte – znów wyszczerzyłem zęby w głupkowatym uśmiechu, na co nieznajoma tylko przewróciła oczami – Wyluzuj – dodałem szybko – Tylko się droczę.

- Więc znajdź sobie do tego inny podmiot – odburknęła, odchodząc w kierunku mat do rozciągania i drabinek. O nie, nie, nie. Nie mogłem tego tak zakończyć.

- Hej! - zawołałam – Zawsze jesteś taką zołzą?


Nie wiedzieć czemu, kobieta uśmiechnęła się a ja wstrzymałem oddech, gdy całe pomieszczenie rozświetliło się od tego maleńkiego uśmiechu, jakby właśnie wzeszło słońce.


- Nie, nie zawsze – puściła do mnie oko – Nawet ja potrzebuję czasem przerwy. Jestem zołzą tylko przez siedem dni w tygodniu. A Ty? Zawsze jesteś taki natrętny?

- Nie, tylko od poniedziałku do niedzieli.



niedziela, 1 grudnia 2024

Eh, grudzień...

 

    Pamiętam, że dopiero co był styczeń i czekałam na wiosnę. Później spędziłam intensywne lato a następnie niepostrzeżenie nadeszła jesień. Pojawienie się każdej następnej pory roku, każdego następnego miesiąca, było dla mnie zaskoczeniem, bo czasem czułam się tak, jakbym gubiła dni. Może i była to prawda, przecież gubiłam je bezpowrotnie... Ale bardziej chodzi mi o to, że niestety spełniło się to, przed czym ostrzegano mnie w dzieciństwie, gdy wkurzałam się, że czas zbyt wolno płynie. "Dziecko, lada chwila będzie ci płyną zbyt szybko a nie zbyt wolno" - mówiła siostra mojej babci. Zaś gdy mówiłam czasem "nic mi się nie chce" dopowiadała "zobaczysz jak przestanie ci się chcieć, gdy będziesz w moim wieku..." Cóż, tu nie do końca się spełniło. Mnie się teraz jak najbardziej "chce", tylko zupełnie coś innego, niż kiedyś miałam na myśli ;).

    A czego można spodziewać się nad read2sleep.pl w grudniu 2024? Przedświątecznego chaosu. Grudzień to zawsze dla mnie miesiąc tysiąca spraw i pewnie nie znajdę tyle czasu na publikacje, ile bym chciała. Będę chciała dodać co najmniej jedną fotorelację, ale pod jednym warunkiem. Że spadnie śnieg, bo marzy mi się kilka śniegowych ujęć. Oczywiście trochę moich wierszy również zapląta się pomiędzy postami. Odświeżę też może trzyczęściowe mini opowiadanko "Natręt i zołza", które kiedyś już tu publikowałam. To typowe, blogowe opowiadanko, bez nadmiaru tekstu, ale może komuś umili kilka chwil. Co do recenzji, POSTARAM SIĘ, ale obiecać nie mogę, bo pisanie komentarzy do książek zabiera mi bardzo dużo czasu, a ten mam obecnie w deficycie. Zrobię jednak to, co w mojej mocy, żeby jednak kilka recenzji się pojawiło. Grudzień zakończymy podsumowaniem i pewną nowiną, o której jednak więcej napiszę w przyszłym roku ;).


Tymczasem ściskam i pozdrawiam!

Trzymajcie się ciepło i dzielnie, bo zaraz zaczyna się zima, świąteczna karuzela i takie tam ;)


Sil


fot. Sil


piątek, 29 listopada 2024

Niezłe, ale... czyli kilka słów o chaptersowej opowieści fantasy

     Nie jest tajemnicą, iż od kilku lat jestem użytkownikiem aplikacji Chapters. W pierwszym roku czytałam ich wersję polską (czytałam każde opowiadanie bez wyjątku) i aktywnie komentowałam opowieści. Któregoś razu zauważyłam, że opowiadania, które na wersji polskiej dopiero zaczynają być publikowane, są od dawna dostępne w wersji angielskiej. Nie oszukujemy się, językowi używanemu w adaptacjach i autorskich opowieściach Chapters daleko do literackiego, więc nie miałam żadnego problemu, aby zrozumieć historie dostępne w języku oryginalnym. Szybko przerzuciłam się więc całkowicie na angielskie Chapters i tam już sobie jestem do dziś. Jednak jakość opowieści z czasem zaczęła mi przeszkadzać i przestałam czytać nowości w aplikacji, Zamiast tego zaczęłam traktować Chapters jako inspirację do wyszukiwania oryginalnych powieści. Część z nich dało się kupić z łatwością w postaci e-booka, innych niestety nie znalazłam do dziś.

    Gdy kilka tygodni temu Chapters w swojej angielskiej wersji zaproponowało opowieść "Having the Viking King's Baby" moją pierwszą myślą było "co za idiotyczny tytuł". Ale już sama okładka zainteresowała mnie bardziej. Na tyle, że przeczytałam opis. I tak się złożyło, że blurb zdecydowanie mnie zainteresował. Swojego czasu moje lektury pochodziły głównie ze zbioru książek fantasy, dlatego ucieszyłam się, iż jest coś z tego gatunku do zgłębienia. Niestety, choć szukałam, nie udało mi się znaleźć oryginalnej powieści. Fakt, nie miałam wiele czasu na research i może nie był on zbyt dokładny, jednak nie zmienia to faktu, że miałem tylko jedno wyjście. Albo porzucić historię, albo czytać w aplikacji Chapters. Najczęściej w ostatnich latach wybierałam to pierwsze, ale nie tym razem. Potrzebowałam chwili nieskomplikowanego relaksu i wiedziałam, że najnowsze opowiadanie może mi to zapewnić.
    "Having the Viking King's Baby" składa się z 22 rozdziałów i o ile początek jest dość niemrawy to końcówka jest aż przeładowana akcją. Dosłownie przeładowana. W pewnym momencie zaczynałam mieć już dość. Ale od początku...
    "Having the Viking King's Baby" to historia miłości, która zrodziła się między przedstawicielami wrogich nacji - Celtów oraz Vikingów. Finella, młoda druidka, właśnie sposobiła się, by przymusowo poślubić starszego od siebie, wybranego dla niej przez ojca, mężczyznę, Erik zaś, jako Viking robił to, czego wymagał od niego jego lud - napadał wrogów. Podczas jednej z tego typu wypraw wziął w niewolę właśnie piękną Finellę. Pomimo niesprzyjających okoliczności, początkowej wrogości i obawom po obu stronach, wkrótce przystojny Viking i piękna przedstawicielka Celtów zaczynają dostrzegać w sobie coś więcej niż przeciwników. Rodzi się między nimi uczucie, a jednocześnie wiedzą, że jeśli ulegną własnym pragnieniom, mogą zapłacić za to najwyższą cenę.
    "Having the Viking King's Baby" jako ogólna koncepcja jest bardzo ciekawym opowiadaniem. Fabuła dość długo się rozpędza, się jak już się rozpędzi jest szybsza niż błyskawica. Pod koniec historii perypetii jest naprawdę za dużo. Spokojnie można byłoby odjąć połowę z nich i opowieść nie ucierpiałaby na tym. 
    Opowiadanie, aby miało dobry tok wymaga około 4-5 odpowiedzi premium (płatnych diamentami) na rozdział, czyli jest dość drogie. Można przyoszczędzić nie płacąc za stroje (choć te czasem mają znaczenie) i za sceny intymne, które w drugiej połowie są dość... udziwnione. Ja szczerze mówiąc, choć diamentów do opłacania premiowanych odpowiedzi mam aż zanadto, nie płaciłam za część scen intymnych, bo wg mnie autorów nieco poniosło. Skrupulatnie płaciłam natomiast za wszystkie elementy fantasy, czyli wzmacniałam możliwości głównej bohaterki. Chciałam, aby była potężna jako wojowniczka i jako wiedźma. Skrupulatnie ratowałam też i wspierałam wszystkich przyjaciół głównych bohaterów oraz płaciłam krocie za surowe kary dla wrogów.
    Ogólnie historię czytało mi się dobrze. Oczywiście jak na Chapters... Wiadomo, że opowieściom prezentowanym w aplikacji przeważnie daleko jakością do poziomu powieści. Są lepsze i gorsze historie, ale akurat "Having the Viking King's Baby" zaliczam do tych lepszych. Nie było nudno, nie chodziło "tylko o jedno", było magicznie i nieraz mistycznie. Za minus uważam serię oklepanych wątków. Sposób zdrad niektórych bohaterów był analogiczny do miliona innych, które znam z literatury, więc mogłam tylko przewrócić tu oczami. Ale klimat był ogólnie dopracowany, strona wizualna również okay.
    "Having the Viking King's Baby" było dla mnie miła odskocznią od codzienności, chwilą relaksu nie wymagającą wielkiego wysiłku umysłowego. Kto lubi fantasy a nie ma czasu na opasłe tomiszcza powieści, powinien być zadowolony ;).

Ściskam i pozdrawiam
Sil


Prt Sc by Sil


Najpopularniejsze posty :)