wtorek, 15 października 2024

Zapach konwalii - Rozdział 15


Zapach konwalii

Rozdział 15


Simon von Dohna powoli podniósł się ze szpitalnego łóżka i pokuśtykał do okna. Spojrzał przez ramię, czy drzwi do jego pokoju są zamknięte, po czym pociągną za klamkę i otworzył okno na pełną szerokość. Ani chwili nie zastanawiając się, przysiadł na parapecie i zapalił. Oddychał głęboko, chcąc wciągnąć do płuc jak najwięcej wiosny i papierosowego dymu. Ten zapach... Zapach wiosny... JEJ zapach...


  • Jeszcze trochę i Cię odnajdę... - mruknął do siebie dopalając papierosa – Już niedługo...


Zagasił niedopałek o zewnętrzną ścianę budynku i wyrzucił daleko na rozmokły od wiosennych deszczów trawnik. W samą porę, bo w tym momencie drzwi do jego pokoju otworzyły się.


  • Ile razy mam Ci powtarzać – skrzywił się czarnowłosy mężczyzna w białym kitlu, który teraz starannie zamykał za sobą drzwi – Tu nie wolno palić!

  • Daj spokój, Rolf – uśmiechnął się nieznacznie – Jakbyś sam tego nigdy nie robił.

  • Okay, nieważne... Mam wszystkie wyniki, jutro to już na dziewięćdziesiąt dziewięć procent będzie ostatnia operacja. Zadowolony?

  • Jeszcze pytasz? - teraz to Simon się skrzywił – To i tak już trzecia. Nie zniósłbym już ani jednej więcej!

  • Wydaje mi się – lekarz spojrzał na niego znacząco – Że coś sprawiło, iż zniósłbyś ich nieskończoną ilość... Nie wiem, co to takiego, ale bardzo się cieszę, że tak się wreszcie stało.


Simon nie odpowiedział, ale posmutniał wyraźnie. Ponownie przysiadł na parapecie, z którego zszedł po przyjściu przyjaciela i zamyślił się głęboko. Jego wzrok samoistnie powędrował w kierunku pudełeczka na stoliku obok łóżka. Nie rozstawał się z tym przedmiotem od tamtego pamiętnego poranka, gdy ONA od niego uciekła, chociaż do tej pory nie zajrzał do środka. Rolf podążył za spojrzeniem białowłosego i powoli podszedł do miejsca, które przyciągało jego wzrok.


  • Czyżby to? - uniósł brwi i posłał ironiczny uśmiech w stronę okna.

  • Poniekąd...

  • Poniekąd? Co tam jest?

  • Nie wiem, ale już wkrótce się dowiem, zapewniam Cię.

  • Cóż... Nic z tego nie rozumiem, ale jeżeli dzięki temu stałeś się taki chętny do zmian... to mało mnie to obchodzi. Zaraz dostaniesz ostatni dziś posiłek. Później nie podjadaj. Pielęgniarka przyjdzie Cię przygotować o 7 rano. Zajrzę do Ciebie jeszcze popołudniu.

  • Dzięki. Na razie.


Gdy Simon znów został sam, na dobre pogrążył się w wspomnieniach i nadziejach na przyszłość do tego stopnia, że nie zauważył, iż przyniesiono mu wczesny obiad. A gdy wieczorem Rolf ponownie odwiedził swojego przyjaciela, zobaczył nietknięty talerz z posiłkiem i nieobecne spojrzenie białowłosego. W takim stanie postanowił go zostawić do następnego dnia, gdy miała się odbyć już ostatnia operacja przywracająca mężczyźnie całkowite zdrowie.


***


W tym samym czasie...


  • Urszula? To Ty, kochanie?


Irena obierała warzywa na sałatkę w swojej ukochanej kuchni, gdy usłyszała, jak ktoś wchodził do domu. Faktycznie, już po chwili w drzwiach pomieszczenia stanęła Ula z jakimś kwiatkiem w dłoni.


  • Ja, Mamo...

  • Co tam trzymasz?


Blondynka uśmiechnęła się i powoli usiadła za stołem obok macochy.


  • Jakieś dziecko wręczyło mi tego krokusa, gdy spacerowałam po parku... Śliczna dziewczynka, miała chyba z cztery latka. Była bardzo podobna do mojej Celinki...


Irena zmierzyła pasierbicę wzrokiem, ale nie komentowała. Przez lata nauczyła się, iż lepiej podobnych wypowiedzi nie komentować. Urszula wstała więc od stołu w zupełnej ciszy i włożyła kwiat do małego wazonu. Miała już wyjść, gdy znów zatrzymał ją głos przybranej mamy.


  • Zaraz będzie zapiekanka.

  • Nie będę jadła, nie mogę patrzeć na ser żółty.

  • Pamiętam, twoja porcja jest bez... - kobieta zawahała się, ale ostatecznie postanowiła zadać jeszcze nurtujące ją pytanie - Powiedz mi córeczko, kiedy zamierzasz mu powiedzieć?

  • Co powiedzieć... no i komu? - Urszula wciąż była zamyślona, nie od razu więc zrozumiała sen słów Ireny.

  • Ojcu dziecka, oczywiście.

  • Aaa. Ty znów o tym. Nie zamierzam w ogóle, mówiłam Ci – uśmiechnęła się lekko do swoich wspomnień, jednocześnie jednak poczuła, że jej oczy zaczynają wilgotnieć. Zamrugała szybko, aby powstrzymać łzy.

  • Kochanie, tak nie można – matka odłożyła nożyk do obierania warzyw i przykryła dłonią małą rękę swojej przybranej córki – Czy ten mężczyzna nie zasługuje na to, aby wiedzieć, że zostanie ojcem?

  • Myślę, że tak będzie lepiej. Po prostu.

  • Dla kogo? Przecież to niedorzeczne.

  • Być może, ale na razie taką podjęłam decyzję. A teraz przepraszam. Znowu chce mi się spać, położę się na trochę... - to mówiąc powoli wstała od stołu i skierowała się do wyjścia.

  • A obiad?

  • Później.


Irena długo i z uwagą obserwowała, jak jej pasierbica opuszcza nisko głowę i powoli, noga za nogą, wychodzi z kuchni.


  • Kiedy wreszcie los się dla Ciebie odmieni, córeczko? - szepnęła w ślad za nią - Kiedy w końcu będziesz szczęśliwa?


 

poniedziałek, 14 października 2024

Między polityką a pomyłką, czyli trochę inny komentarz na temat artykułu, czy też artykułów

 

    Początkowo sądziłam, że dziś będę miała dla Was nową "recenzję" powieści romantycznej, ale okazało się, że weekend nie potoczył się dokładnie tak, jak miałam nadzieję. Nie zdążyłam ukończyć rozpoczętej lektury i nie jestem pewna, czy przez najbliższe kilka dni mi się to uda. Jeśli skończę do piątku - napiszę o niej w piątek, jeśli nie? Może uda mi się dodać stosowny post w następny poniedziałek. Ponieważ jednak w chwilach, gdy tylko mogę (czyli często, ale krótko), czytam również najróżniejsze artykuły proponowane mi przez moją aplikację do "prasówki", pewne emocje wzbudziły we mnie dwa z nich. A dokładniej dwa tematy, bo artykułów było więcej. Ok, właściwie to trzy tematy, ale na jeden chcę poświęcić cały, odrębny post, poza tym ten trzeci jest dla mnie dość kontrowersyjny i wolałabym przemyśleć go jeszcze raz na spokojnie...

     Co więc będzie w niniejszym poście? Może najpierw o tym, czego nie będzie. Na read2sleep.pl nie będzie polityki. A teraz o tym, dlaczego... Osobiście nie rozumiem polityki, nie rozumiem polityków, nie rozumiem działań politycznych, poprawności politycznej... i, szczerze, nie chciałabym być na miejscu żadnego polityka, zwłaszcza tego, który wchodzi w skład rządu. Mimo to, gdy od pewnego czasu przed moje oczy trafiają artykuły na temat nielegalnej imigracji, zwłaszcza tej na granicy Polski z Białorusią, siłą rzeczy je czytam lub chociaż przeglądam. W miniony weekend przeczytałam/przejrzałam tego typu artykułów tak wiele, że dziś byłam naprawdę bliska, aby jakoś te informacje skomentować. Ale nie. Nie będę robić precedensu. Jedyne, co pragnę przekazać na ten temat to: bądźcie ostrożni w kategorycznych osądach tego, kto w tej kwestii ma rację oraz tego, jak kryzys migracyjny należy rozwiązać. 

    A teraz drugi temat, czyli zupełnie inny artykuł, który w miniony weekend zaplątał się przed moje oczy. Jest to artykuł ""Dobro" może być przemocą. Dlaczego "pluszaki" zmieniają się w dręczycieli?". Jeśli zastanawialiście się, o co chodziło w tytule dzisiejszego posta to śpieszę donieść, że określenie "pomyłka" dotyczyła właśnie tego artykułu z Newsweeka. A dlaczego "pomyłka"? Ponieważ czytając tytuł byłam pewna, że artykuł dotyczy czegoś zupełnie innego i dlatego właśnie w niego kliknęłam. Jednak już po przeczytaniu wstępu wiem, że się pomyliłam i nie chodzi tu o toksycznego, nadopiekuńczego partnera, ale bardziej o sytuacje "dramatyczne", które rzutują na późniejsze życie. W efekcie nie wykupiłam dostępu do artykułu, ale i tak zainspirował mnie on do poszukiwania w mediach innego tematu, którym jestem nico bardziej zainteresowana. Jeżeli znajdę przyzwoity tekst na temat "toksycznej nadopiekuńczości" partnera, wówczas możecie się spodziewać szerszego komentarza. 

    Ściskam i pozdrawiam

    Sil


Prt Sc by Sil


piątek, 11 października 2024

Pamiętaj!

 

Jeśli ktoś prosi Cię o szczerą opinię, to tak naprawdę chce usłyszeć potwierdzenie swojej własnej. Oczywiście są wyjątki, które potwierdzają niniejszą regułę. 😉


Sil

fot. Sil


czwartek, 10 października 2024

Zapach konwalii - Rozdział 14

 

Czytam sobie "Zapach konwalii", który w moim archiwum wciąż trzymam również pod innym tytułem w wersji fan fiction sprzed kilkunastu lat. Ależ to było dawno. Ależ się wszystko zmieniło od tamtej pory... Ależ mam dziś melancholijny nastrój 😉

Sil


Zapach konwalii

Rozdział 14


Kilka tygodni później...


Robert ściskał w ręce kopertę, powoli idąc w kierunku sypialni pana. Bał się tego, co może być w środku, ale nie miał wyjścia. Ktoś musiał wręczyć Simonowi von Dohna ten list i nie mógł zrzucić tego obowiązku na nikogo innego. Na żadną z dziewcząt. Westchnął, poprawił krawat i przyspieszył kroku.

Robert widział twarz swojego pana w różnych sytuacjach. Wtedy, gdy powiedziano mu, że rodzina mężczyzny nie przeżyła wypadku. Wtedy, gdy okazało się, że sam Simon powinien poddać się ciężkiej operacji, aby naprawić pokiereszowany kręgosłup. Na pogrzebie Pani Róży i Panienki Sary.. i później, gdy Jaśnie Pan cierpiał wspominając co dzień tamte straszne chwile. Ale takiego jak w miniony Nowy Rok nie widział go jeszcze nigdy. To przechodziło jego wyobrażenie. Mężczyzna miał w oczach szaleństwo. Czystą furię. Robert mógłby przysiąc, że widział jak z karmelowych tęczówek pracodawcy sypią się błyskawice. Pan von Dohna rozbił tego dnia niezliczoną ilość naczyń, roztrzaskał kilka mebli a nawet rozbił w drobny mak okno w pokoju, który zajmowała Pani Bielik, a później zdemolował całkowicie pokój na wieży, który od kilku lat był niemal świątynią w tym domu. Zrywał ze ścian plakaty, zdjęcia drąc na kawałeczki, NA jak najdrobniejsze strzępy, po czym cisnął w ogień kominka. Wywrócił też do góry nogami wszystkie sprzęty w gabinecie zabiegowym. Za okno wyleciał kosz z wciąż nieotwartymi prezentami od służby, jednak zaraz rozkazał Robertowi, by ten pobiegł na zewnątrz, aby odszukać tylko ten jeden jedyny. Właśnie od NIEJ. Simon nie otworzył go jednak. Pogniecione pudełeczko postawił na stole w swoim pokoju i teraz właśnie tam spędzał całe godziny, wpatrując się w tajemniczy przedmiot lub chowając twarz w dłoniach.. Jak oszalały wrzeszczał, aby ją odnaleźć, aby przyprowadzić jak najszybciej do niego, a gdy zrozumiał wreszcie, że już jej tu nie ma, zamknął się w swojej sypialni i od tamtego dnia praktycznie nie odezwał słowem.

Robert doszedł wreszcie do celu. Zapukał nieśmiało. Długo czekał, zanim w drzwiach stanął Simon, wwiercając w swojego najstarszego pracownika nieprzytomne spojrzenie.


  • Przepraszam, że niepokoję, Panie von Dohna... – Robert zawahał się widząc przeraźliwie bladą twarz oraz podkrążone oczy mężczyzny – Ale mam coś dla Pana.


Uniósł list ściskany w dłoni, ale minęła długa chwila zanim białowłosy wreszcie po niego sięgnął. Początkowo patrzył tylko na mężczyznę i kopertę, jakby nie bardzo rozumiał, co to właściwie jest. Wreszcie przebudził się, gwałtownie wyrwał przedmiot z rąk Roberta i bez słowa zniknął się w swoim pokoju.


Już przy drzwiach rozerwał papier i rozwinął delikatną, jasnoniebieską kartkę


Panie von Dohna, Simonie...


już nawet teraz wiem, że źle robię pisząc ten list, jednak czuję, że muszę to zrobić. Proszę o wybaczenie za tę słabość.

Złożyłam wypowiedzenie w biurze pośrednictwa dla pracowników z branży medycznej, więc prawdopodobnie niedługo zaproponują Panu inną opiekunkę. Mam nadzieję, że okaże się odpowiedniejsza, bardziej fachowa niż ja... Z mniejszym bagażem złych doświadczeń.

Kilka lat temu w wyniku wypadku samochodowego straciłam rodzinę. Męża oraz córkę. Jechali na wakacje. Nie mogłam wtedy jechać i bardzo nie chciałam, żeby ruszyli na noc. Zapowiadano burze i nawałnice a to była niebezpieczna trasa. Mój mąż w dodatku był zmęczony po pracy. Prosiłam, lecz dałam się jak zwykle zbyć. Mąż wyśmiał mnie, zabronił pouczać, bo byłam tylko nic nie znaczącą kura domową, która na niczym się nie znała. Do dziś obwiniam się o to, że nie postawiłam na swoim. Że nie uparłam się, nie zrobiłam więcej, aby wybić mężowi z głowy ten niepotrzebny pośpiech. Do dziś mam pretensje do siebie i cierpię na każde wspomnienie o tym. Proszę więc mi wierzyć, że rozumiem Pański ból i może dlatego właśnie nie udało mi się zachować odpowiedniego dla pielęgniarki dystansu do Pana jako pacjenta. Zachowałam się niegodnie naruszając Pańską prywatność. Mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone.

Noc, którą spędziliśmy razem zachowam głęboko w sercu, jednak nie mogłam po tym wszystkim zostać. Proszę wybaczyć mi tchórzostwo i ucieczkę zamiast spokojnej rozmowy, ale wierzę, że tak będzie lepiej.

Życzę Panu, aby czas ukoił wszystkie Pańskie cierpienia i przemienił ból w słodkie wspomnienie po cudownej rodzinie.


Urszula”


Simon skończył czytać, porwał list na strzępy i wyrzucił przez okno, a później skulił się tam gdzie stał, ukrył twarz w dłoniach i pierwszy raz w życiu uronił kilka łez. Po chwili wstał z podłogi i odszukał swój telefon. Szybko wykręcił dobrze znany sobie numer swojego lekarza a jednocześnie przyjaciela


  • Witaj, Rolfie! Jak szybko mógłbyś przygotować mnie do operacji?



***


Tymczasem...


Urszula wstała, gdy tylko wyczytano jej nazwisko i powoli udała się do gabinetu lekarskiego w swojej przychodni. Czuła się źle. Od dawna nie pamiętała, aby była tak senna. W dodatku ciągle bolała ją głowa i mdliło ją niemiłosiernie. Z ulgą zajęła miejsce przy biurku, gdy tylko lekarka rodzinna poprosiła ją, aby usiadła.


  • Pani Urszula Bielik, dawno się nie widziałyśmy. Co Panią do mnie sprowadza, co się dzieje? Jest Pani dość blada... – Pani doktor uśmiechnęła się przyjaźnie, dobrze znała pacjentkę, gdyż prowadziła jej kartę odkąd Ula była dzieckiem – Słyszałam, że ukończyła Pani fizykoterapię.

  • Tak, to prawda – Urszula również uśmiechnęła się lekko, chociaż bardzo smutno – Obecnie jednak nie pracuję nigdzie.

  • Szkoda, bo Pani mama wspominała, że studia ukończone ma Pani z wyróżnieniem. Szkoda marnować taki talent. Ale dość o tym, co Panią do mnie sprowadza?

  • Od pewnego czasu źle się czuję. Mam zawroty głowy, mdłości, bolą mnie piersi, ciągle chce mi się spać... - Urszula zaczęła wyliczać.


W czasie, gdy opisywała swoje dolegliwości, nagle zaczęło robić się jej gorąco. Dopiero teraz przypomniała sobie, że takie dolegliwości nie są jej jednak zupełnie obce. Gdy zaś lekarka zadała jeszcze jedno rutynowe pytanie, Ula aż zaśmiała się w duchu. Doszło do niej, że los chyba spłatał jej małego figla...


środa, 9 października 2024

fluid

 

mogę kłamać, że jestem piękna
lub pozwolić ci zdecydować
mogę udawać, że jestem obojętna
lub całe życie się chować
mogę patrzeć w lustro z lękiem
na który nie ma ukojenia
lub ochronić się przed każdym dźwiękiem
aż do nieistnienia

mogę wszystko będąc blisko
wszech zwątpienia i złudzenia
mogę zasnąć, mogę odejść
od marzenia, od istnienia
mogę ciągle, całe życie
zmieniać w krąg, wciąż coś naprawiać
bądź na chwilę zamknąć oczy
i udawać


Sil


fot. Sil


Idąc za tłumem, czyli kilka słów o twórczości Urszuli Kozioł

 

    Urszula Kozioł (ur. 1931 r.), współczesna polska poetka, której nie znałam aż do przedwczoraj, gdy moja aplikacja do prasówki podpowiedziała mi artykuł o tym, że autorka ta zdobyła tegoroczną Nagrodę Literacką Nike. Byłam ciekawa i, gdy sprawdziłam, co takiego znajduje się w nagrodzonym tomiku wierszy, zauważyłam, że coś tam jednak już znam z twórczości Urszuli Kozioł. Byłam zdziwiona, jako że nazwisko nie zapadło mi w pamięć. W środy mamy dzień liryczny na read2sleep.pl, więc wiersze pani Kozioł mogłyby się świetnie nadać na dziś. Problem w tym, że w swojej masie nie przypadły mi do gustu. Czytając kilka dzieł uznałam, że Urszula Kozioł to jedna z tych poetek, która sądzi, że im bardziej pourywa tekst, im mniej sensu będzie w pojedynczym wersie - tym lepiej, tym może bardziej tajemniczo? Może bardziej poetycko? W każdym razie nie poddałam się i szukałam dalej, bo zauważyłam, iż autorka wielokrotnie była nagradzana za swoją twórczość. W końcu niemożliwe, aby na przestrzeni kilkudziesięciu lat jej twórczości wszystkie jury się myliły. Kopałam więc, dla ułatwienia zawężając szukanie do moich ulubionych "wierszy miłosnych" i tak, Urszula Kozioł napisała kilka i takich dzieł. I wtedy to zobaczyłam. Napisany (bądź opublikowany, nie wiem) w 2015 roku wiersz "Nadnagość" (link -> TUTAJ). Piękny, liryczny z głębokim sensem, który najpierw się wyczuwa a później zaczyna rozumieć. Jeżeli jeden wiersz może uczynić poetę to jestem przekonana, że już po przeczytaniu kilku strof "Nadnagości" można zaliczyć panią Kozioł do tych wybitnych.

    Będąc ciekawą, kim jest autorka wiersza, który przemówił do mnie od pierwszej do ostatniej litery, natrafiłam na krótki wywiad z autorką. Wiekowa już Pani Kozioł mówiła akurat o tym, w jaki sposób pisze wiersze. W jednym ze zdań stwierdziła, że jeśli nie dokończy danego utworu jednego dnia to następnego będzie to już zupełnie inny wiersz. I ja się z tym zgadzam, i ja czuję tak samo. Wiersz pisany na raty to nie jest ten sam wiersz, który wypływa z nas nagle, na raz. To będzie już utwór innego rodzaju, który być może będzie miał więcej sensu a mniej uczuć, bo on będzie poukładany, poprawiony. Emocje już zdążą opaść i więcej włożymy w taki wiersz rozumu, niż było w nim wcześniej serca....

    Pani Urszulo, za wiersz "Nadnagość" chylę czoła. Dzieli nas przeszło pół wieku, a jednak sądzę, że wbrew pierwotnemu osądowi, znalazłabym z Panią wspólny język, a może bardziej wspólny uśmiech, westchnienie, spojrzenie...

Ściskam i pozdrawiam

Silentia


fot. Sil*



*fotografia zakończenia wiersza "Nadnagość" Urszuli Kozioł, publikowanego na stronie milosc.info

    

    

wtorek, 8 października 2024

Zapach konwalii - Rozdział 13

 

Zapach konwalii

Rozdział 13


Przekręciła się do innej pozycji, gdyż powoli lewy bok zaczynał jej już cierpnąć. Pomyślała, że całkiem nieźle idzie jej czytanie. Już jedna trzecia grubej powieści, którą sobie wybrała na wieczór została przeczytana, wprawiając kobietę w marzycielski nastrój.


  • Jeszcze kwadrans i kolejny rok odejdzie w zapomnienie... - szepnęła patrząc w dal przez zaparowaną szybę.


Dopiero teraz zauważyła, że za oknem znów zaczął padać śnieg. Przez chwilę wpatrywała się z daleka w tańczące przy szybie płatki i nagle wpadła na szatański pomysł. Wyskoczyła z łóżka, naciągnęła na siebie spodnie, sweter i płaszcz i postanowiła przejść się do ogrodu, aby tam przywitać Nowy Rok. Chciała koniecznie poczuć na twarzy delikatne, białe śnieżynki. W dwie minuty już była na zewnątrz i zakręciła się wśród padającego puchu. Czuła się lekka i wolna. Spojrzała w górę, na ciemną bryłę pałacu przed sobą. Na tle zaśnieżonego nieba wyglądał naprawdę zjawiskowo, jak z bajki. Patrzyła przez chwilę i nagle dojrzała cień na tarasie przy sypialni Simona. Czyżby ją obserwował? Poczuła się nieswojo. Zacisnęła pięści ze wzbierającej w niej złości, po czym kierowana impulsem zerwała się i pobiegła z powrotem do wnętrza domostwa a później prosto do skrzydła, które zajmował jej pracodawca. Serce zabiło jej mocniej, gdy drugi raz od swojego przyjazdu tutaj zapukała do drzwi jego sypialni. Nikt nie odpowiadał. Zapukała jeszcze raz, mocniej


  • Panie von Dohna? Jest Pan tu?


Nic. Tym razem nie nacisnęła klamki, ale podeszła do innych drzwi i znów zastukała ze wszystkich sił. Wciąż nikt nie odpowiadał.


  • Panie von Dohna! - krzyknęła – Simon!



Przy kolejnym pokoju sytuacja się powtórzyła – jej pukanie i całkowity brak odpowiedzi. Było to nieco przerażające. Urszula poczuła, że po plecach przeszedł jej dreszcz. Cofnęła się o krok i rozejrzała niepewnie. Już miała odejść, gdy nagle zobaczyła, że drzwi na klatkę schodową prowadzącą do wieży są uchylone. Przełknęła ślinę. Bezwiednie zaczęła iść w tamtym kierunku i nie zatrzymała się, aż jej dłoń nie natrafiła na szparę między drzwiami a framugą. Coś zaskrzypiało, gdy lekko pchnęła drzwi. Aż podskoczyła, słysząc to. Oparła się o ścianę i ciężko oddychała, nie bardzo wiedząc, co robić dalej. Przez chwilę nic się nie wydarzyło, otworzyła więc oczy i rozejrzała się po korytarzu. Pusto. Półświadomie przekroczyła próg wchodząc na zakazany teren.


Serce biło jej jak oszalałe, gdy stawiała kroki na starych, krętych schodach. Były wąskie, pachniały kurzem i stęchlizną. Mijały sekundy, które jednak zdawały się być wiecznością, nim wreszcie stanęła w miejscu, które zastanawiało ją od początku pobytu. Zaczęła się rozglądać, ale było zbyt ciemno. Ostrożnie przesunęła się w głąb pomieszczenia. Nagle poczuła, że o coś się potyka. Wstrzymała oddech przerażona, lecz instynktownie nachyliła się do tego przedmiotu. To była gruba świeca. Tuż obok namacała zapałki i po chwili namysłu odpaliła jedną a następnie przyłożyła ogień do knota. Dopiero teraz rozejrzała się znowu. Wrzasnęła, gdy zobaczyła miejsce, w którym tyle czasu spędzał jej pacjent. Z wrażenia upuściła świecę, która na szczęście zgasła momentalnie. Zasłoniła otwartą buzię dłonią i stała bez ruchu, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Co teraz zrobić? Chciała jeszcze raz zapalić świecę i upewnić się, że jest w rzeczywistości a nie w jakimś mrocznym koszmarze, jednak bała się. Bała się zobaczyć jeszcze raz to, na co Simon von Dohna patrzył nieustannie, każdego dnia, może i każdej nocy. Już się nie dziwiła, że jest tak mroczny i okrutny. Teraz dziwiło ją, że w ogóle jeszcze pozostał przy zdrowych zmysłach. Na ścianach, od podłogi po sufit, poprzyklejane były ogromne zdjęcia, prawdopodobnie policyjne, obrazujące wypadek samochodowy i zmasakrowane ciała dwóch osób. Jak się domyśliła córki oraz żony Simona. Zaczęła się cofać, chciała odejść jak najszybciej i zapomnieć, że była tu kiedykolwiek. Choć w tym momencie nic już nie widziała, bo w pomieszczeniu znów panowały przerażające ciemności, to wciąż miała wrażenie, że te okropne obrazy są tuż przy niej, że osaczają ją niczym złe duchy. Z jej oczu zaczęły mimowolnie kapać łzy. Spróbowała namacać poręcz od klatki schodowej. Musiała jak najszybciej stąd uciec. Nie zdążyła. W tym momencie poczuła gwałtowne szarpnięcie. Sama nie wiedziała, kiedy znalazła się na podłodze, przygnieciona ciężkim ciałem mężczyzny.


  • Jak śmiesz? – wysyczał jej do ucha.


Czuła jego oddech. Był tak gorący, że miała wrażenie, iż zaraz od niego spłonie bok jej twarzy. Nawet łzy, które wciąż intensywnie ściekały z jej oczu wydawały się przerażająco gorące, jakby podgrzał je swoją furią.


  • Jak śmiesz tu wchodzić! Za kogo się uważasz?

  • Panie von Dohna.. Proszę mnie puścić, chcę stąd wyjść! - zawołała dziko – Simon! Chcę wyjść!!!

  • Wyjść? - nagle w pomieszczeniu zabrzmiał jego przerażający śmiech – Nie, moja droga. Nie tak szybko... Prowokujesz mnie od samego początku. Sprawiasz, że nie panuję nad sobą. Wzbudzasz we mnie emocje, o których już zapomniałem, że istnieją. Od których odchodzę od zmysłów i szaleję... Nie, nie wyjdziesz stąd. Weszłaś w moje życie o jeden raz za dużo i o jeden krok zbyt daleko.


Jego ostatnie słowa wypowiedziane były niskim, przerażająco mrocznym głosem. Jego wargi dotknęły w tym momencie jej ucha i nagle nie wiedziała, co się dzieje, gdy odebrał jej oddech głębokim, brutalnym pocałunkiem. Instynktownie, momentalnie oplotła go ramionami, trzymając się tego mężczyzny, jakby od tego zależało jej życie. Z równą siłą jak on, teraz to ona wpijała się w jego uta. Tak brutalnie, jak robił to on. Usłyszała okrzyk wściekłości a później trzask dartej odzieży, ale nie była w stanie myśleć, bo w tym momencie usta mężczyzny natrafiły na jej błyskawicznie obnażony dekolt i niżej, wciąż niżej. Błądził po jej ciele jak oszalały a ona dyszała ciężko na pół z pożądania, na pół z przerażenia. Ale nie tym, co się działo między nimi, lecz tym, co widziała kilka minut wcześniej. Chciała, żeby sprawił, że te obrazy znikną. Że o nich zapomni na zawsze. Nagle poczuła go w sobie. Z okrzykiem bólu, wściekłości, rozpacz, pragnienia i już niczym niepohamowanej namiętności w jednej chwili połączył ich ciała w jedno. Urszula krzyknęła przeciągle, tak jak i on i odpłynęła wraz z nim do innego świata.



***


Gdy było po wszystkim i mężczyzna zszedł z niej wreszcie, ciężko siadając obok niej. Nie czekała na jego słowa, nie czekała, czy przypadkiem nie zapali znów światła i, czy nie będzie musiała znów zobaczyć tego, czego nawet nie chciała pamiętać. Pozbierała się szybko, nim zdążył się ruszyć w swojej niepełnosprawnej formie i zbiegała ze schodów, jakby jej stopy miały skrzydła. Mimo to nie udało jej się uciec. Potknęła się w ciemności na wysokości sypialni i upadła płasko tuż pod drzwiami pokoju Pana tego domu. Dogonił ją tam, od razu podciągając gwałtownie do wnętrza, prosto do swojego łóżka. Początkowo szarpnęła się dziko, próbując znów uciec. Wiedziała, że w jego stanie nie udałoby mu się dogonić jej, gdyby naprawdę tego chciała, lecz nagle jej wzrok padł na jego oczy. Zobaczyła w nich tak wiele, że nie umiała już walczyć. Ani ze sobą, ani z nim. Tym razem to ona pierwsza wpiła się w jego usta i przygniotła do pościeli. Na tę jedną noc zapomnieli o wszystkim. Kochali się dziko, jakby od tego zależało ich życie, ich przetrwanie. Byli ze sobą do pierwszych godzin bladego świtu, tak intensywnie, jakby świat miał się skończyć z jego nastaniem. A gdy zmęczeni usnęli w swoich ramionach, wstał nowy dzień.


***


Urszula obudziła się pierwsza, czując, że coś uniemożliwia jej swobodne ruchy. Przełknęła ślinę. Pamięć zaczęła wracać wraz z kilkoma pojedynczymi łzami. Jak najdelikatniej i najciszej potrafiła, wyswobodziła się z mocnych objęć mężczyzny, Pana tego domu... Zbierając swoje ubrania po drodze, na palcach wybiegła z sypialni Simona.

W swoim pokoju wzięła krótki, gorący prysznic i pobiegła do garderoby. Pospiesznie ściągnęła swoją podróżną torbę z szafy, jak burza zaczęła wrzucać do środka swoje rzeczy. Ubrania, kosmetyki. Upewniła się, że niczego nie zapomniała, po czym opatuliła się szczelnie płaszczem i wybiegła na zewnątrz.

Do przystani doszła w kilka minut, wrzuciła torbę do małej łódki, o której wiedziała, że Robert używał jej w lecie do połowu ryb. Wiedziała, że czasu nie ma za wiele zanim Simon obudzi się i zauważy jej nieobecność. Już po chwili wiosłowała więc ze wszystkich sił w kierunku majaczącego gdzieś w porannej mgle miasteczka. Dopłynęła do brzegu, wyskoczyła z łodzi i starannie przywiązała ją sznurem do jakiegoś szczebelka od pomostu. Pobiegła do dozorcy, aby powiedzieć, do kogo należy łódź i wcisnęła mu banknot w zamian za poinformowanie Roberta Brauna, gdzie znajduje się jego własność.

W parę minut była już na dworcu. Kilka godzin później - w połowie drogi. Wieczorem zaś wpadła w ramiona Ireny, zszokowanej nagłym powrotem przybranej córki. Płakała do rana z twarzą schowaną na ciepłych kolanach matki, aż wyczerpana – usnęła.



poniedziałek, 7 października 2024

„Drzewo do samego nieba”, czyli mam dziś dla Was książeczkę dla dzieci, smutne skojarzenia i chwilę zatrzymania

 

    Kto jest miłośnikiem dolnośląskich miejscowości uzdrowiskowych, może słyszał już o Szczawnie Zdroju. Kto bywa tam regularnie, może słyszał już o tragedii, która miała miejsce w parku zdrojowym kilkanaście albo już i kilkadziesiąt lat temu. Otóż naprzeciwko głównych zabudowań pijalni wód jest uroczy park ze starodrzewiem, przestronnym trawnikiem, amfiteatrem... Jako dziecko bawiłam się tam niejednokrotnie podczas takiej czy innej niedzielnej wyprawy za miasto. Drzewa były piękne, łąki obszerne, mnóstwo dzieci biegających, jak i ja. Ale parę lat temu zdarzyła się tragedia i z jednego z przepięknych, starych drzew odpadł konar… Zginęło dziecko. Czasem sobie myślę, że mogłam to być ja. Dlaczego o tym piszę? Z dwóch powodów. Po pierwsze ubodło mnie, że za całą tragedię zaczęto obwiniać drzewo! W ramach zemsty drzewo zostało ścięte. Nie obwiniano ludzi, którzy mieli dbać o starodrzewie i sprawdzać, czy aby żaden konar nie grozi oderwaniem się, tylko drzewo za to, że istniało. Choć więc wciąż moje serce płacze za straconą duszyczką małego dziecka, nie mogę jednak pogodzić się z niesprawiedliwością wobec natury. Drugim powodem, dla którego wspominam o tragedii, która miała miejsce przed laty jest taki, że gdy kilka dni temu wzięłam do ręki lekturę dla dzieci „Drzewo do samego nieba” przeszedł mnie dreszcz. Widziałam dzieci bawiące się na drzewie namalowanym na okładce i miałam wielką nadzieję, że historia z powieści Marii Terlikowskiej nie zawiera w sobie żadnej tragedii. Zawierała, ale innego rodzaju. Zawierała krótkie wspomnienie o tragedii z czasów, których bawiące się na drzewie dzieci nie mogły pamiętać.

    „Drzewo do samego nieba”, jak wiele historii dla dzieci, które umieszczono w kanonie lektur, wydaje mi się miejscami zbyt dojrzałe jak na rozum ośmiolatków. Jest tam ukrytych wiele faktów, których dzieci po prostu nie zrozumieją. Czy przypomni im się to po latach? Czy kiedyś sięgną jeszcze raz po książeczkę z młodości, by zrozumieć cały jej sens? Niestety, obawiam się, że w większości nie.

    Historia przedstawiona w opowieści Marii Terlikowskiej to obraz powojennej Polski, która powoli wracała do życia. To historia rodzin czekających na swoje lepsze jutro w starych, upadających kamienicach. To historia dzieci, które nie mając odpowiedniego zaplecza, bawiły się wszędzie, gdzie się dało. W tym wypadku na rosnącym w podwórzu drzewie. Gdy dzieci były zbyt małe, nie mogły oczywiście dosięgnąć gałęzi na tyle, by na drzewo się wspinać, ale wraz z upływem czasu, gdy rosły, udawało się im wejść coraz wyżej. Zdobywanie kolejnych konarów było więc jak etapy w ich życiu, które autorka wspaniałe wkomponowała w historie mieszkańców okolicznych kamienic. „Drzewo do samego nieba” nie jest oczywiście książką, która wpisuje się w tematykę niniejszego bloga, w żadnym wypadku nie jest romansem, lecz wydała mi się tak ciekawie napisana, iż uznałam, że muszę uhonorować jej autorkę krótkim postem na temat.

    Opowieść „Drzewo do samego nieba” to krótka historia. Nie trzeba widać wiele słów, by napisać wspaniałe dzieło. Jest tu wszystko, czego powinno się uczyć dzieci – uprzejmość, życzliwość, umiejętność przezwyciężania drobnych nieporozumień z innymi, uczciwość, dobre serce, szacunek dla innych ludzi, ale również dla zwierząt, dla natury. To wreszcie zjednoczenie w sprawach ważnych, zawieranie przyjaźni. To piękne marzenia i budowanie pięknych wspomnień.

    Książka jest naprawdę krótka, najczęściej ładnie ilustrowana. Nie będziecie potrzebować na jej przeczytanie więcej niż 40 minut. Dlatego nawet, jeżeli nie było Wam dane, Drodzy Czytelnicy, zapoznać się z lekturą w dzieciństwie, nawet jeśli nie macie w perspektywie obowiązku sięgnięcia po „Drzewo do samego nieba”, gorąco zachęcam, by jednak poświęcić opowieści kilka chwil. Chociażby po to, by zatrzymać się na moment i przypomnieć sobie o tym, co w życiu ważne.


Ściskam i pozdrawiam

Sil

fot. Sil



niedziela, 6 października 2024

Co z tą urodą, dziewczęta? Czyli post bonusowy ;)

 

    Kiedy miałam osiemnaście lat i poważnie zastanawiałam się, co chciałabym w życiu robić, na jakie studia pójść itp., nie umiałam znaleźć odpowiedzi. Któregoś razu postanowiłam skorzystać z pomocy specjalistów w rejonowej poradni psychologiczno-pedagogicznej i wybrałam się na testy predyspozycji zawodowych. Niestety, nawet te testy nie przyniosły odpowiedzi. Pamiętam, jak czekałam na wyniki i pani pedagog specjalny powiedziała do mnie w końcu "Mam dobre i złe wieści. Dobre są takie, że generalnie możesz być kim chcesz. Złe, chyba nie o to ci chodziło, gdy przychodziłaś na te testy". Innymi słowy z testów wyszło, iż mam po trochę predyspozycji do większości zawodów, które mieli określone w tych testach. Szukając dalej, poszłam więc prywatnie do niepublicznej poradni psychologicznej, ale tam byłam zaskoczona, bo pani psycholog, choć pochwaliła "dojrzałość", że tak poważnie podeszłam do sprawy wyboru przyszłej pracy i inne tego typu, nie interesowała się za bardzo rozmową o predyspozycjach zawodowych. Dziś już wiem, że nie miała po prostu kompetencji w tym względzie. Ale skoro już byłam na opłaconej wizycie, postanowiła ze mną "pogadać tak ogólnie". Rozmawiałyśmy o szkole (bo kończyłam liceum), ale również o marzeniach i moim ogólnym samopoczuciu. Zapytała mnie wreszcie "A co poza tym, jak się sobie podobasz, masz chłopaka?" Miałam osiemnaście lat, ale tak naprawdę nigdy wcześniej nie miałam chłopaka. Odpowiedziałam więc "Nie, niespecjalnie się sobie podobam. Chyba nie jestem zbyt ładna, bo jakoś chłopcy się mną nie bardzo interesują." Psycholog uśmiechnęła się i odpowiedziała "Kochana, nie te dziewczyny mają chłopaków, które są ładne, ale te, które myślą, że są." To zdanie na długo zapadło mi w pamięć. Nie wiem, czy jest tak, jak mówiła, ale szczerze? W tamtym czasie rozmowa z panią psycholog sprawiła, że przestałam aż tak przejmować się tym, czy jestem ładna, czy nie. 


I tym optymistycznym akcentem...

Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil


piątek, 4 października 2024

O tym, dlaczego czasem blurb działa na niekorzyść książki, czyli kupiłam kilka miesięcy temu najnowszą powieść Vi Keeland…

 

    Jest kilku autorów powieści, których książki kupuję w ciemno. Po prostu… widzę nowy tytuł? Kupuję. Czasem czytam opis na okładce (blurb), czasem od razu zabieram się za właściwą lekturę sadząc, że dokładnie wiem, czego się spodziewać…

    „The Unravelling” to najnowsza, tegoroczna powieść Vi Keeland. Czekałam na nią od początku roku i, gdy tylko znalazłam e-book do kupienia – kupiłam. Oczywiście książka nie jest jeszcze dostępna w języku polskim, na to pewnie będzie trzeba chwilę poczekać. Ale tekst po angielsku już dawno przestał stanowić dla mnie problem.

    Za książki Vi najczęściej zabieram się od razu po zakupie. Nie czytam próbnego, darmowego fragmentu (nie zawsze jest zresztą dostępny), nie czytam opisu czy recenzji, tylko od razu pochłaniam powieść. Ale tym razem coś na okładce i coś w dedykacji zamieszczonej przez autorkę sprawiło, że jednak zapragnęłam dowiedzieć się, o czym ma być historia. Przeczytałam blurb i zamarłam. Serio? Sprawa kryminalna, zaburzenia psychiczne, obsesja a nie miłość? Czy ja na pewno kupiłam powieść od „mistrzyni amerykańskich romansów” - Vi Keeland? I nie wiem teraz, co robić… Czytać, czy nie? Niby to wciąż Vi Keeland, ale co będzie, jeśli autorka tym razem napisała coś zupełnie innego niż jej zwyczajny, uwielbiany przeze mnie styl? Co, jeżeli to będzie powieść o wszystkim tym, czego w książkach nie lubię? Skoro Vi postanowiła napisać kryminał, czy istnieje również obawa, że „The Unravelling” może nie skończyć się dobrze? Przeczytałam recenzje i spoilery, ale niestety niewiele mi to dało. Wciąż się waham. Zaryzykować i przeczytać, czy odłożyć do tych kilku tytułów trzymanych przeze mnie na stosie „może kiedyś…”?


    Cóż, sezon na „długie, zimne wieczory” uważam za rozpoczęty, więc jeśli ostatecznie zdecyduję się zapoznać z fabułą „The Unravelling” na pewno dam Wam znać wkrótce. Na razie podchodzę do tytułu jak pies do jeża ;). 


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil*



*Ciekawostka! Kilka miesięcy temu zrobiłam sobie i przerobiłam w programie graficznym podobne zdjęcie do tego, które widać na okładce e-booka od Vi, aby mieć roboczą stronę tytułową do jednej z moich autorskich historii :D.


czwartek, 3 października 2024

ja, kiedy kocham

 

ja, kiedy kocham nie myślę realnie w swoim zanurzona pełnym wirów świecie jakby zaburzona i wielce nierozważna nie rozumiem czego pragnę czy też samej siebie

z pozytywki katarynka odgrywa wciąż to samo i nagle się urywa, bo takie jest życie, że ja kiedy kocham - kocham tylko skrycie, bez dotyku i głosu, królowa chaosu

ja, kiedy kocham wyglądam tak samo, tylko może częściej nie patrzę ci w oczy i może niezbyt wysypiam się w nocy, w dzień na jawie śniąca o niemożliwościach

Sil


fot. Sil


środa, 2 października 2024

Ewa Demarczyk, Kora (Manam) czy Justyna Steczkowska? Otóż żadna z Pań, czyli Miron Białoszewski i jego "Karuzela z madonnami"

 

    Jeżeli ktoś zapyta, co to za utwór "Karuzela z madonnami", prawdopodobnie większość respondentów odpowie, że piosenka... i tu, w zależności od tego, którego pokolenia będzie ów respondent reprezentantem, może paść nazwisko Ewy Demarczyk, Kory albo Justyny Steczkowskiej. Tymczasem "Karuzela z madonnami" to nic innego, tylko wiersz polskiego, nieżyjącego już współczesnego poety Mirona Białoszewskiego (1922-1983). Jeden z niewielu utworów artysty, który naprawdę uwielbiam, a który światło dzienne ujrzał około roku 1956.

    Nie będę pisała o technicznych atrybutach poezji Mirona Białoszewskiego, gdyż w przypadku tego poety mijałoby się to z celem. Wiersz typu wolnego u Białoszewskiego zyskuje niedefiniowalny w moim odczuciu kształt. Ale "Karuzela" posiada swój rytm, posiada niesamowitą wręcz melodyjność i podobnie jak wiersz "Lokomotywa" Juliana Tuwima, gdy czytamy te utwory, mamy wrażenie, że z każdym wersem nabieramy pędu. W przypadku "Lokomotywy" jest to doskonale opisany, pędzący pociąg, w przypadku "Karuzeli z madonnami", czujemy jakbyśmy wirowali wraz z bohaterami wiersza.

    Jak zawsze podkreślam przy okazji prezentacji jakiegokolwiek wiersza, poezja od prozy różni się tym, że w moim odczuciu prozę powinno się bardziej rozumieć, a poezję czuć. A jakie odczucia wzbudza we mnie "Karuzela z Madonnami"? To chaos, chaos, który bardzo chciałby udawać, że jest możliwy do uporządkowania. Takie właśnie jest macierzyństwo i dla mnie osobiście, ten wiersz wspaniale to pokazuje. Matki, czyli tytułowe Madonny, są uwięzione na karuzeli wraz ze swoimi dziećmi. Pędzą, próbując zachować pozory opanowania, gdy tak naprawdę mogą jedynie dostosować się do okoliczności. Jest to dla mnie przepiękny, emocjonalny, a jednocześnie bardzo elegancki wiersz i chylę czoła przed Mironem Białoszewskim, iż tak dobitnie był w stanie opisać to, co często nawiedza moje myśli.

    Kto jeszcze nie zna? Zachęcam do sięgnięcia po osobliwe utwory Mirona Białoszewskiego. Kto zna "Karuzelę" jako piosenkę, zachęcam do tego, by spojrzeć na nią, jak na coś głębszego. Kto jeszcze nie próbował terapii poezją, zachęcam, by dać jej szansę. Mówiąc za Szekspirem, "więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie, niż się ich śniło waszym filozofom". Więcej jest sensu w utworze niż czasem jesteśmy w stanie ogarnąć.


Ściskam i pozdrawiam

Sil



fot. Sil*


*zdjęcie fragmentu wiersza Mirona Białoszewskiego opublikowanego na stronie poezja.org

wtorek, 1 października 2024

Zapach konwalii - Rozdział 12

 

Zapach konwalii

Rozdział 12



  • Urszulo, poradzisz sobie beze mnie z kolacją, złociutka?


Tego dnia Petunia uwijała się szybko z nakrywaniem do obiadu. Zależało jej, aby posiłek upłynął ekspresowo, bo chciała jeszcze przygotować się na wieczór, a zabawa zaczynała się już o osiemnastej. Ula wspaniałomyślnie zaproponowała jej swoją pomoc.


  • Oczywiście, że tak. Zresztą zjem pewnie tylko jakąś kanapkę i wypiję szklankę kakao.

  • No cóż, marne menu jak na ten wyjątkowy wieczór – skrzywiła się kucharka ustawiając na stole spory półmisek z ryżem.

  • Jak dla mnie to zwykły wieczór, Petunio.

  • No tak, jesteś pod tym względem taka jak ON. Jak Pan. – wskazała głową w kierunku skrzydła, w którym mieszkał Simon – Jaśnie Panu przygotuję kolację przed samym wyjściem i zaniosę do jego gabinetu, jak zwykle.

  • Nie ostygnie wszystko? Może ja coś przygotuję?

  • Nie martw się, to nie pierwszy raz, gdy wychodzę po południu – roześmiała się kobieta – Wszystko będzie w sam raz.


Urszula tylko się uśmiechnęła, bo w tym momencie do kuchni weszła, a raczej wbiegła, Helena.


  • Wiecie, że jeszcze nie otworzył?

  • Czego nie otworzył i kto, złociutka? - Petunia przemieszała energicznie gulasz w garnku, po czym przelała go do sporej wazy.

  • Jaśnie Pan. Jeszcze nie otworzył prezentów od nas. Wciąż stoją na stole w jego salonie, tak jak je ustawiłam tydzień temu!


Ula przysłuchiwała się z zainteresowaniem dyskusji. Do teraz dziwiła się zupełnym brakiem reakcji na swój podarunek i dedykację... Rozumiała już, dlaczego żadnej się nie doczekała.


  • Niedobrze, jak nie otworzy w najbliższych dniach, to mój prezent będzie można od razu wyrzucić – Petunia zmartwiła się lekko.

  • No tak – zaśmiała się pokojówka – Ty wszystkim zapakowałaś ciasteczka. Może mu powiedzieć? Szkoda byłoby, aby te pyszności się zmarnowały.

  • Wiesz, jak nie znosi takich uwag.

  • No tak...

  • Dobrze, jesteśmy wszyscy - kobiety dopiero teraz zauważyły nadejście Roberta, zaś Gabriela już dawno wyjechała, więc ostatni obiad starego roku, miał upłynąć w zmniejszonym gronie – W takim razie, smacznego.



***


Kilka godzin później...


Z jakiegoś powodu Urszula postanowiła odprowadzić Petunię, Roberta i Helenę na przystań. Patrzyła też jak odpływają w wesołych nastrojach. Obie kobiety długo machały jej zawzięcie, aż zupełnie nie straciła ich z oczu. Właściwie do ostatniej chwili pytały, czy na pewno nie wybierze się z nimi do miasta, a gdy stanowczo odmówiła, życzyły udanej nocy i szczęśliwego nowego roku. Wszyscy też ją uściskali serdecznie na pożegnanie. Dziwnie się z tym poczuła, ale były to raczej pozytywne emocje. Wreszcie łódka Roberta zniknęła całkiem we mgle, więc spokojnie mogła zawrócić do pałacu. Z oddali widziała światło w oknie gabinetu Pana von Dohna, lecz poza tym w domu było raczej ciemno. Przyspieszyła kroku, gdy zorientowała się, że właśnie zaczął padać mokry śnieg.

Weszła do środka i starannie zamknęła za sobą ogromne drzwi a następnie poszła prosto do biblioteki, by zdjąć z regału powieść, która wpadła jej w oko kilka dni wcześniej. Rano dokończyła już poprzednią książkę. Wyjęła opasłe tomiszcze ciesząc się, że chyba jednak Sylwestra będzie miała dość ciekawego. Jeszcze przez chwilę przeglądała inne pozycje, czy nie znajdzie się coś nawet bardziej interesującego, po czym powoli zaniosła wybraną powieść do swojej sypialni.

Zerknęła na zegar. Do następnego zabiegu miała jeszcze dwie godziny, zeszła więc do kuchni na kolację. Tak jak zaplanowała przyrządziła sobie kanapkę według własnego gustu, bo do tej pory jadła tu tylko to, co przygotowała Petunia. Wypiła szklankę kakao a po namyśle jeszcze jedną i wzięła kawałek placka, który został od obiadu. Do pokoju zaniosła talerz z ciastem i szklankę wody, gdyż pomyślała, że może wieczorem czytając najdzie ją ochota na małą przekąskę.


  • Półtorej godziny, zabieg... i miła nocka – myślała głośno – Może wezmę teraz kąpiel, aby wieczorem móc od razu wskoczyć do łóżeczka? - rozmarzyła się.


Ostatecznie tak też zrobiła. Nalała sobie aromatycznego olejku do wanny i zanurzyła się po szyję w wodzie i pianie. Przez kilkanaście minut odprężała się starając się nie myśleć o niczym, jednak nie do końca jej się to udawało. Ile raz zamknęła oczy, widziała przystojną, mroczną twarz Simona, pomimo faktu, że wciąż ze wszystkich sił, starała się wygonić go ze swoich myśli. Wreszcie zrezygnowana wstała, powycierała ciało i wysuszyła włosy. Nałożyła krem do twarz a później balsam o słodkim czekoladowym zapachu i konsystencji budyniu. Ten specyfik miała na specjalne okazje. Używała go do poprawienia humoru.

Ani się obejrzała, gdy musiała już zbierać się na ostatni w tym roku zabieg. Szybko ubrała swoje ulubione leginsy oraz tunikę i zbiegła po schodach.


Zjawił się jak zwykle punktualnie, starannie zamykając za sobą drzwi, chociaż nikogo innego oprócz nich nie było w domu. Zmierzył ją wzrokiem, lecz tym razem nie pozostał milczący.


  • Myślałem, że pojedzie Pani ze wszystkimi do miasta – oznajmił.

  • Nie planowałam tego, poza tym, musiałby Pan wtedy zrezygnować z ostatniego zabiegu.

  • Cóż, jakby Pani poprosiła to bym zrezygnował.

  • Nie było takiej potrzeby, nie chadzam na zabawy.

  • Rozumiem. W takim razie zaczynajmy. Rwie mnie dzisiaj jak diabli – skrzywił się kładąc na leżance.

  • Proszę się odprężyć...


Zaczęła masaż. Gdy tylko przyłożyła rozgrzane olejkiem dłonie do lędźwi mężczyzny, Simonowi wyrwał się niekontrolowany dźwięk. Drgnęła lekko słysząc to, ale nie skomentowała. Jej pacjent również nie odezwał się więcej, lecz podświadomie spiął mięśnie. Przesunęła ręce wzdłuż jego boków, aby mężczyzna rozluźnił się. Po chwili faktycznie tak się stało…


***


Simon przymknął oczy i jak zwykle, gdy czuł jej bliskość, nie był w stanie logicznie myśleć. Instynktownie wtulał się w każdy jej dotyk pragnąc czuć jej ręce wszędzie i jak najintensywniej. Gdy zegar oznajmił koniec zabiegu, westchnął przeciągle.


  • Dziękuję, Panie von Dohna Może się już Pan ubrać.


Wstawał niechętnie, gdyż tego wieczora nie miał w sobie złości. Nie zaczął się jednak ubierać, jak to zwykle miał w zwyczaju, gdy tylko Urszula przestała go dotykać, a przysiadł na leżance i śledził każdy jej ruch. A było na co popatrzeć. Jej zgrabne ciało poruszało się z wyjątkową gracją i zwinnością. Jej ruchy były szybkie, lecz dokładne. Jej sylwetka ładnie opięta ciemnym materiałem, nie pozostawiała wiele dla wyobraźni, choć może nie każdy uznałby leginsy oraz prostą tunikę za powabne. W tym stroju widać było jednak wszystkie kuszące krągłości Urszuli, z czego prawdopodobnie nawet nie zdawała sobie sprawy.



***


Urszula czuła się lekko speszona widząc, jak białowłosy mężczyzna ją obserwuje. Nie wiedziała, skąd zmiana w jego zachowaniu. Jeszcze przy poprzednim zabiegu był dość obcesowy i spięty. Teraz zaś wodził za nią wzrokiem, jakby była jakimś interesującym zjawiskiem a nie zwykłą fizjoterapeutką. Zrobiło jej się gorąco od tego palącego spojrzenia. Mimowolnie przypomniała sobie wieczór w jego sypialni, gdy szukała go po wigilii. Nie wytrzymała i uniosła brwi w jego kierunku.


  • Czy mogę jeszcze w czymś pomóc, Panie von Dohna?

  • Sam nie wiem... - mruknął, zanim zdążył ugryźć się w język.

  • W takim razie, czy mogę już iść?

  • Jeśli chcesz... - nie przestawał wwiercać wzroku w jej twarz – Ale możesz też zjeść ze mną kolację...


Urszula otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia, nie bardzo wiedziała co odpowiedzieć. Nagle przed oczami znów stanęła jej sytuacja sprzed kilku dni. Jego bliskość, jego namiętna furia i gorący dotyk na skórze. Jego męskość wtulona w jej podbrzusze…


  • Panie von Dohna. - szepnęła ledwo słyszalnym głosem – To chyba nie jest najlepszy pomysł.


Mężczyzna jakby dopiero w tym momencie obudził się z transu, w który wprawił go delikatny dotyk tej kobiety. Jego oblicze spochmurniało, gdy zdał sobie sprawę, co przed chwilą zaproponował swojej pielęgniarce. Po co to właściwie zrobił? W dodatku odczuwał jeszcze coś, jakby zawód i złość, że mu odmówiła. Wstał gwałtownie z leżanki i pospiesznie się ubrał.


  • Jak uważasz. Do jutra... Pani Bielik! - mruknął przez ramię i pospiesznie wyszedł.


Urszula zaś stała wciąż w tym samym miejscu, zastanawiając się, dlaczego po wyjściu Simona odczuwa tak ogromną pustkę.



Najpopularniejsze posty :)