Natręt i Zołza
Rozdział
3.
Wiktor
Cholera,
czemu nie pojechałem po te fajki? Przypomnijcie mi… A tak,
śpieszyłem się na siłownię i do Doroty. Kto to jest ta Dorota,
jeszcze raz? Zadzwoniłem do niej i powiedziałem, że nie przyjdę.
Zaznaczyłem też, że będę z nią chciał porozmawiać za kilka
dni. Ok, nawet ja nie byłem takim dupkiem, żeby zakończyć to,
cokolwiek
to
było między nami, przez telefon na dwadzieścia minut przed
spotkaniem, które odwołałem. Czułem się teraz trochę jak
idiota, bo w sumie mój powód nie był najrozsądniejszy. W
końcu trudno
było uznać za rozsądne odwołanie spotkania z gorącą laską
tylko dlatego, że jakaś kobieta na siłowni, ewidentnie zołzowata
i wciąż dla mnie bezimienna, uśmiechniętą się do mnie i puściła
oko, prawda? Ok, jestem kretynem lub mam dziwne objawy kryzysu wieku
średniego. W sumie trzydzieści
osiem
lat to jeszcze nie tragedia, ale też już nie przelewki.
Jeszcze
raz obmacałem wszystkie swoje kieszenie w poszukiwaniu papierosów,
ale niestety, znalazłem tylko zapalniczkę. Przerzuciłem nogę
przez maszynę i czekałem, usilnie wpatrując się w stronę wejścia
do siłowni. Gdzie ona się podziewała?
Spojrzałem
na zegarek było
dziesięć po dwudziestej pierwszej...
***
Wiktoria
Gdy
wyszłam z szatni przebrana i umyta, pana przystojniaka już nie było
na sali. Uf, mogłam nareszcie oddychać
spokojnie. Tylko
dlaczego czułam się tak, jakby właśnie przeszła mi przed nosem
szczęśliwa szóstka w
dużym lotku
i zniknęła we mgle? Nieważne, przejdzie mi. Nawet ja musiałam
przyznać, że wciąż jeszcze nie byłam taka stara. Miałam prawo z
entuzjazmem reagować na męskie wdzięki, prawda? Pomijając fakt,
że zdarzyło mi się po raz pierwszy zwrócić uwagę na
jakiegokolwiek mężczyznę od śmierci męża, nie ma się nad czym
rozwodzić... Wyszłam do recepcji, aby oddać kluczyk i odebrać
swoje prawko. Niestety recepcjonistki nie była na miejscu. Usiadłam
na kanapie w poczekalni i zupełnie bez powodu skanowałam salę
gimnastyczną. Minuta, dwie, trzy…
-
A tu pani jest – zagadnęła mnie dziewczyna z recepcji. – Już
myślałam,
że wyszła pani bez swojego dokumentu.
-
Byłam w szatni, a gdy wyszłam nikogo nie było.
-
Byłam na obchodzie. Proszę – wręczyła mi mój dokument i
odebrała kluczyk. – Podobało się pani?
Dziwne,
półtorej godziny temu wyglądała na zupełnie niezainteresowaną
moją obecnością, a teraz, gdy chciałam jak najszybciej stąd
wyjść i wrócić do domu, aby sięgnąć po zapas czekolady na
czarną godzinę, nagle była taka rozmowna. Wrrr
-
Nie jestem pewna. Nie zmęczyłam się zbyt, ale to jednak miło się
poruszać i porozciągać.
-
Niech mi pani wierzy, dopiero po prawdziwym treningu człowiek czuje
największą satysfakcję. Może chciałaby pani skorzystać z pomocy
naszych trenerów personalnych?
No
i jesteśmy w domu. Po prostu próbuje mi wcisnąć usługę, wrr.
-
Nie, nie. Na razie dziękuję. Muszę się poważnie zastanowić nad
tym, czy to wszystko - wykonałam szeroki gest ręką – jest na
pewno dla mnie. Ale dziękuję za ofertę.
-
Jakby pani była
jednak zainteresowana,
to teraz mamy dużą zniżkę na roczne karnety. Promocja
przedświąteczna. Trwa jeszcze tylko do 10 grudnia.
-
Zastanowię się, dziękuję jeszcze raz. Dobranoc.
Uśmiechnęłam
się przepraszająco i już mnie nie było. Nawet nie byłam pewna,
czy coś odpowiedziała na moje pospieszne pożegnanie, czy nie. W
każdym razie, gdy dotarłam wreszcie do wyjścia był już dobry
kwadrans po dwudziestej pierwszej. Pięknie, a obiecałam, że będę
przed wpół do dziesiątej. Westchnęłam i ostatecznie
zrezygnowałam z szybkiego zajrzenia do sklepu spożywczego, jedynego
otwartego miejsca w galerii o tej porze. Mogłabym kupić lody czy
pizzę, ale mój syn i tak pewnie zdąży zasnąć zanim wrócę, a
chciał mnie osobiście zapytać, jak było. Trudno, może zdążę
chociaż powiedzieć jeszcze jakieś dobranoc.
Wyszłam
przed galerię i rozejrzałam się, zastanawiając się, czy jest
sens o tej porze iść na przystanek, żeby podjechać ten kawałeczek
do domu, czy od razu urządzić sobie po prostu spacer. I nagle moje
oczy napotkały inne. Aż podskoczyłam, gdy zobaczyłam, kto właśnie
zsiadł z motocykla i idzie w moją stronę.
-
Długo ci to zajęło – usłyszałam – Już myślałem, że będę
musiał ruszyć na ratunek.
***
Wiktor
Przez
chwilę tylko staliśmy i gapiliśmy się na siebie. Moja piękna
nieznajoma wyglądała, jakby właśnie zobaczyła ducha. Czy to aż
tak niespodziewane, że postanowiłem na nią zaczekać przed
wejściem i przez prawie pól godziny wpatrywałem się w drzwi do
galerii handlowej? Na szczęście wybrała te od parkingu, czyli
najbliższe siłowni, bo
właśnie
przyszło mi do głowy, że gdyby wyszła drugim wyjściem,
to czekałbym tu na próżno. Jak to się stało, że wcześniej na
to nie wpadłem? Ha! Widać dopisywało mi dziś trochę szczęścia.
-
Czekasz na mnie? - nieznajoma uniosła
pytająco brwi.
-
Najwidoczniej – uśmiechnąłem się. – Mam nadzieję, że to w
porządku.
-
Nie jestem pewna… - odpowiedziała a ja wstrzymałem oddech. – A
jakbym wyszła drugim wyjściem?
-
Cóż, los nam sprzyja. To musi być przeznaczenie – wyszczerzyłem
się.
Przez
chwilę nic nie odpowiedziała i znów zacząłem się zastanawiać,
czy nie zignoruje mnie, jak na samym początku naszej krótkiej
znajomości.
-
Chciałbym cię odwieźć do domu – walnąłem prosto z mostu.
-
Nie ma takiej opcji.
Niech
to szlag!
-
Dlaczego?
-
Nie znamy się, wiesz? Nie mam już nastu lat, żeby wsiąść na coś
takiego – głową wskazała moją hondę – i to jeszcze z
nieznajomym.
-
No to się poznajmy – wyciągnąłem do niej rękę – Wiktor
Wild.
Teraz
to już naprawdę moja piękna obsesja miała wyraz twarzy, jakby
zobaczyła ducha. No co? Nazywałem się podobnie jak jej zaginiony
dziadek, czy co?
-
Jesteś Wiktor Wild? Jaja sobie robisz?
-
Przysięgam, że nie tym razem – uniosłem ręce w obronnym geście.
– Znasz mnie?
-
Nie, tzn. nie osobiście – przygryzła wargę. – Jestem Wiktoria
Dobrzyńska…
-
Wiktoria Dobrzyńska – coś zaczęło mi świtać. Tak, już
rozumiałem,
dlaczego wyglądała, jakby zobaczyła ducha. Pewnie wielu z moich
pracowników tak właśnie wyglądałoby, gdyby poznało mnie
osobiście – Wiktoria z marketingu. Od jakichś czterech
miesięcy,
zgadza się?
-
Tak, zgadza się – odparła wolno. – Wiesz, że w firmie
zastanawiają się, czy naprawdę istniejesz?
-
Mogę się tego domyślić – uśmiechnąłem się lekko, ale tak
naprawdę nie było mi do śmiechu. Pamiętałem dokładnie, jak dwa
lata temu kazałem zmienić politykę kadrową działowi HR, po tym
jak odeszło od nas w jednym miesiącu 4 pracowników. A ściślej
dwa małżeństwa. Za spoufalanie się w miejscu pracy można było
zostać zwolnionym.
-
Cóż, miło mi było w końcu przykleić twarz do nazwiska…
Szefie.
No
i się zaczyna. Wiktoria cofnęła się odrobinę i już zaczęła
szukać drogi ucieczki. Pytanie:
Czy
jestem tak
wielkim
dupkiem, aby sprawdzić w plikach personalnych, gdzie mieszka? Mogło
się tak okazać.
-
Hej, nie uciekaj! To nic nie zmienia – zawołałem za nią. –
Nadal chcę cię odwieźć do domu.
-
Dzięki, ale nadal nie ma takiej opcji – odkrzyknęła mi. – Ale
miło byłoby czasem zobaczyć cię w biurze.
Pomachała
mi i już jej nie było. Nieco skołowany wsiadłem z powrotem na
motor i odpaliłem silnik. Cóż, czułem, że się uśmiecham. Jak
mówiłem? Przeznaczenie, tak? Chyba czas, aby mój permanentny home
office oficjalnie się zakończył. I czas na małą zmianę zapisów
w polityce kadrowej…
END