środa, 20 listopada 2024

Czasem inspiracja przychodzi z lektury zeszytu ucznia drugiej klasy szkoły podstawowej, czyli krótko o "Mojej piosence II" Norwida

 

    Cyprian Kamil Norwid (1821-1883) zmarł w przytułku. Niezrozumiany przez sobie współczesnych, nielubiany w swoich czasach jako poeta. Postać tragiczna - choroba, emigracja, utracona miłość, bieda... Nieustająca tęsknota za wszystkim, co powinno być w życiu normalne, jak choćby zrozumienie przez drugiego człowieka. Norwid borykał się z nieszczęściem, które doprowadziło go do depresji. A na koniec, po jego odejściu, część jego prac po prostu spalono...

    Nie ma chyba w Polsce osoby, która nie zna utworu Norwida - "Fortepian Chopina". Może na co dzień nie pamiętamy, że to właśnie z tego wiersza pochodzi cytat "ideał sięgnął bruku". ale wszyscy przerabialiśmy, bądź powinniśmy byli przerabiać ten utwór w szkole. Gdy jednak zobaczyłam w zeszycie ośmiolatka, ucznia drugiej klasy szkoły podstawowej, przepisaną do zeszytu "Moją piosenkę" tegoż autora, naprawdę się zdziwiłam. Utwór jest piękny, może mniej znany niż "Fortepian", ale nadal bardzo popularny. Nie sądzę jednak, by był odpowiedni do przerabiania przez dziecko ośmioletnie. Nie sądzę, aby tak młode osoby były w stanie zrozumieć sens tego wiersza.

    "Moja piosenka" to jakby wyliczenie przez Norwida powodów, dla których nie jest szczęśliwy. To brak poszanowania dla prostych rzeczy, ale również dla drugiego człowieka. To brak zrozumienia przez ludzi. To ogromna tęsknota za swoimi korzeniami, za swoją ojczyzną, którą poeta żyjący na obczyźnie nosił w sercu do końca swoich dni. Ale "Moja piosenka" to również tęsknota za utraconą miłością. Za tym, co powinno znaleźć się w życiu każdego człowieka, a co jednak zostało odebrane Norwidowi. Jaki jest więc sens skłaniać dzieci nauczania początkowego do przepisanie jako ćwiczenie ręki akurat tego wiersza? Tego swoistego manifestu wszystkiego, co boli poetę?     

    Osobiście nie przerabiałam "Mojej piosenki" w szkole. Osobiście poznałam ją lepiej dopiero będąc osobą całkowicie dorosłą, śpiewając utwór wraz z chórem, do którego przez jakiś czas należałam. Muszę przyznać, że wiersz i w młodych kobietach i mężczyznach z tamtego zespołu nie wzbudził zainteresowania. Był raczej obiektem drwin, naśmiewania się z niektórych użytych przez Norwida sformułowań. Było to dla mnie trudne do zaakceptowania, bo wyglądało na to, że nawet będąc już pośmiertnie uznanym za wspaniałego artystę, Norwid nadal nie jest rozumiany. On pisał o swoim bólu i tęsknocie, młodzi ludzie drwili "co to jest gruszybocian?" A to jest po prostu smutne.


"I tak być musi, choć się tak nie stanie" Norwid


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil



wtorek, 19 listopada 2024

Tolkien zaprzeczał, Bonda mówi, że jak najbardziej, czyli inspiracje pisarzy...

 

    Dziś powinno być coś mojego i będzie. Poniekąd ;) Chciałabym podzielić się z Wami refleksją na temat inspiracji rzeczywistością w powieściach różnych gatunków. 

    Czy zastanawialiście się kiedyś, Drodzy Czytelnicy, skąd autorzy najróżniejszych książek czerpią inspirację? Ja - owszem i niejednokrotnie czytając taką czy inną historię myślałam o tym, jak bliska lub daleka rzeczywistości jest fabuła, którą znam. Przytaczałam już nie jeden raz cytat "Prawda od fikcji różni się tym, że fikcja musi być prawdopodobna, a prawda nie", ale to tak dla przypomnienia, bo nie dokładnie o to chodzi w niniejszym poście. 

    J.R.R. Tolkien, autor między innymi "Hobbita", lektury ze szkoły podstawowej oraz jego kontynuacji - trylogii "Władca Pierścieni", opowieści fantasy znanej i lubianej na całym świecie, wielokrotnie był pytany, czy przy niektórych scenach ze swoich książek inspirował się I bądź II Wojną Światową. Tolkien stanowczo zaprzeczał i twierdził, że treść jego opowieści daleka jest od wspomnianych wojen. Czy jednak żyjąc w latach 1892-1973, czyli przeżywając swój okres dorastania i młodości w czasach obu wojen mógł oderwać się całkowicie od tamtej rzeczywistości? Nawet, gdyby celowo starał się omijać tematykę tych strasznych czasów, czy jednak rzeczywistość nie odcisnęłaby na nim piętna, które mimowolnie wpłynęłoby również na jego styl pisarski, na to, co jest dla niego normalne i oczywiste?

    Katarzyna Bonda, współczesna, popularna autorka książek kryminalnych (jest to jeden z powodów, dla których nie czytam jej powieści, nie lubię kryminałów) otwarcie mówi o tym, że inspiruje się w swoich książkach rzeczywistością, prawdziwymi zbrodniami. Czy jednak, gdyby wybrała inny gatunek literacki do swojej twórczości, również siłą rzeczy jej prace nie czerpały inspiracji z tego, co zna?

    Podam Wam przykład. Dwadzieścia lat temu nie było w Polsce tego, co dziś jest dla wszystkich oczywiste - smartfonów. Dziś, gdy czytamy powieści (może nie fantasy...), siłą rzeczy zakładamy, że bohaterowie w swoich telefonach mają aparat fotograficzny czy dostęp do Internetu. Pojawiają się w treści książek wątki rozmów przez aplikacje w telefonie, kamerkę, czasem czaty esemesowe, czasem maile. Gdy jednak poczytamy powieść sprzed dwudziestu lat, dowiemy się, że telefon komórkowy to była rzadkość i można było na nim co najwyżej sprawdzić godzinę, napisać prostego smsa czy zadzwonić. A i tak posiadanie komórki to był swoisty luksus. Powieść sprzed 40 lat w ogóle nie będzie zawierała wątku rozmów przez esemesy z tego prostego powodu, że w Polsce nie było czegoś takiego jak telefony komórkowe. Czasem pojawi się wątek rozmowy telefonicznej, ale 40 lat temu w naszym kraju nie wszyscy ludzie mieli nawet telefon stacjonarny w domu. Czasem tylko w zakładzie pracy, na poczcie, u krewnego... Do czego zmierzam? Uważam, że nie ma czegoś takiego jak "nie inspirowanie się rzeczywistością". Siłą rzeczy odnosimy się do tego, co znamy. Nawet, jeżeli autor pisze książkę fantasy czy SF, również musi wziąć pod uwagę rzeczywistość, bo żeby od niej uciec w fantazje, musi ją znać. Jeżeli ktoś sto lat temu pisałby w książce SF o telefonie, który można zabrać ze sobą, byłoby to może dlatego, że sądził, iż jest to dalekie od rzeczywistości. Czy wpadłby na to, gdyby nie istniały już na świecie jakieś telefony (proste, stacjonarne, ale jednak)? Może i by wpadł, istnieją wizjonerzy... Jednak jeśli autor książek żyjący w czasach wojen pisze sceny batalistyczne, czy nie jest tak, że rozumie je lepiej niż osoba, która wojnę zna tylko z lekcji historii, książek lub filmów?

    Opowiem Wam krótko o tym, co mnie inspiruje. Wszystko :) Koniec! A dokładniej, czasem idę ulicą i słyszę wymianę zdań między parą. Jeśli jest nieco inna, niż się spodziewam, nieraz w mojej głowie tworzy się historia. Czasem wystarczy zobaczyć smutnego chłopaka idącego przez park jesienią lub zamyśloną dziewczynę samotnie wciśniętą pod ścianę wydmy o zachodzie słońca latem... Życie jest pełne inspiracji i myślę, że autorzy powieści często doznając podobnego olśnienia nawet nie łączą go z daną sytuacją, twierdząc później, że do napisania treści nic ich nie zainspirowało, oprócz ich własnej wyobraźni...


Ściskam i pozdrawiam

Sil





sobota, 16 listopada 2024

Ekhym

 

Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Wiedźmy!

Nie wiem, jak Wy, ale ja zamierzam świętować 👌

Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil


zamglone

 

niepewne spojrzenie aż do wieczora
przymglone, znużone, jakby zamrożone
nie ciepła, nie zimna przejścia pełna pora
myśli zmęczone, sny za dniem stęsknione

zastygła i ziemia, i we mnie kobieta
zapomniałam, czego pragnie człowiek
przeczekam zimę, zima nie poczeka
z szeptu lodu z kałuży niewiele się dowiem

tkwi głęboko w ludziach chęć lepszego życia
tkwi głęboko we mnie pragnienie inności
rozglądam się dokoła... świat taki jak zawsze
pełny światła i mroku, utkwił w niepewności

piszę nadal o tym, czego nie rozumiem
sercem patrząc nie zawsze odkryje się karty
przymglonych, jesiennych spojrzeń powstrzymać nie umiem
jeszcze jeden dzień z kalendarza ludzkich dat wydarty

Sil


fot. Sil


piątek, 15 listopada 2024

Miało być dziś o wikingach...

 

Kochani!


Miała być dziś dla odmiany recenzja historii o wikingach, która jest obecnie w nowościach w aplikacji Chapters (oczywiście na wersji angielskiej),  ale niestety muszę ją odłożyć, gdyż Chapters pokrzyżowało mi plany. Historia jest aktualizowana co piątek i byłam pewna, że dziś się zakończy, jednak widzę, że niestety to jeszcze nie jest "The end". Jeśli opowiadanie zostanie ukończone za tydzień to wówczas pojawi się recenzja (ewentualnie jak nie zdążę od razu w piątek to w kolejny poniedziałek). Tymczasem nie mam niestety możliwości na szybko dodawać dziś innej recenzji, więc musicie mi wybaczyć...


Ściskam i pozdrawiam

Sil


Prt Sc by Sil


czwartek, 14 listopada 2024

Teoretycznie, ale...

 

    Teoretycznie dziś powinno być coś mojego. Wiersz lub opowiadanie, czy coś w tym stylu. Ale będzie coś innego, krótka refleksja o... sama nie wiem, zbiegach okoliczności (znowu ;))?

    Słowem wstępu...

   Nie jestem pewna, czy wśród czytelników read2sleep.pl są jeszcze osoby, które pamiętają, że przez jakiś czas próbowałam prowadzić (podobnie jak przed laty) więcej niż jeden blog. Wówczas chciałam, aby read2sleep.pl skupiało się na recenzjach, opiniach i komentarzach do prac innych osób, zaś swoje własne prace zamierzałam wrzucać na wyodrębniony blog. W ten sposób przez jakiś czas był dostępny w menu po prawej stronie blog z moimi opowiadaniami. Nie było ich tam dużo,  bo testowałam tę formę i ostatecznie z niej zrezygnowałam uznając, że wszystko, co chcę przekazać dalej może znaleźć się na read2sleep.pl. Gdy jednak tamten blog z opowiadaniami istniał, zaczęłam na nim publikować opowiadanie, które docelowo ma zostać powieścią. Było to jakieś 2 lata temu i opowiadanie nosiło ROBOCZY tytuł "Bad boy Tata", ale ponieważ publikowałam je po angielsku, zmieniłam tytuł na inny ROBOCZY, na "Bad boy Daddy".  Może niektórym z Was już zaczyna świtać, o czym chcę tu napisać...

    Od kilku lat jestem stałą użytkowniczką Chapters, czyli aplikacji z pseudo interaktywnymi opowiadaniami romantycznymi. Odkąd mam blogi, w moim BIO wpisuję ich adresy. Obecnie jest to oczywiście read2sleep.pl, ale był też czas, gdy wpisałam link również do tamtego bloga z opowiadaniami. Byłam wówczas bardzo aktywnym użytkownikiem i z Chapters byłam co chwilę w kontakcie mailowym, bo co chwilę zgłaszałam im uwagi i reklamacje. Obecnie już tego nie robię, bo rzadko teraz cokolwiek tam czytam. Kilka miesięcy temu na angielskiej wersji  Chapters (z tej obecnie korzystam), znalazła się nowa historia pod tytułem "Bad boy Daddy". Już gdy przeczytałam wówczas tytuł, przeszedł mi po plecach zimny dreszcz, a gdy jeszcze zobaczyłam  na okładce mężczyznę na motorze i dziewczynkę, to już trafił mnie po prostu szlag. Tak, moje opowiadanie, a właściwie powieść w trakcie realizacji, zawiera w swojej treści wątek motocyklisty. Jedną z głównych bohaterek jest też mała dziewczynka. Sytuacja, choć wydaje się nieprawdopodobne, że Chapters pożyczył sobie ode mnie tytuł i jeden z wątków(bo niby jak? No bez przesady, to niemożliwe!), tak mnie zablokowała, że od tych kilku miesięcy nie jestem w stanie pisać dalej (mam napisane coś około połowy powieści, 12 rozdziałów). I szczerze? Nie wiem jak to zmienić. Owszem, z tego co widziałam w opisie do historii z Chapters, poza tytułem i motocyklistą fabuła nie ma wiele, a właściwie nic nie ma wspólnego z tym, o czym sama piszę, ale gdyby ktoś zaczął się doszukiwać podobieństw? Nie wiem, jak bym to wytrzymała. Nie wiem, jak dałabym radę udowodnić, że moja historia powstała jakieś dwa lata wcześniej... Więc mam sobie rozgrzebaną pracę, o której myślałam, że będzie następna w kolejce do wydania i nie wiem, co z nią zrobić. Może po prostu wyciągnąć taką lekcję dla siebie, że to co nieukończone niech w trakcie  realizacji pozostanie w ukryciu...

Ściskam i pozdrawiam

Sil



środa, 13 listopada 2024

Krzysztof Kamil Baczyński, czyli gdy życie biegnie zbyt szybko...

 

    Pierwszą styczność z poezją Krzysztofa Kamila Baczyńskiego (1921-1944) miałam oczywiście w szkole średniej, lecz wówczas twórczość poety nie bardzo do mnie przemówiła. Nie trudno się domyślić, iż nie było tak dlatego, iż KKB był kiepskim poetą, ale raczej dlatego, że dobór wierszy do przerobienia na lekcjach języka polskiego, niekoniecznie trafił w mój gust. W przypadku takich postaci jak Baczyński, szkoła podkreśla jego znaczenie jako poety wojennego, jako patrioty. Tymczasem Krzysztof był wszechstronnie uzdolnionym młodym artystą i wg mnie zawężanie jego zasług jako twórcy do kilku patriotycznych dzieł jest po prostu krzywdzące.

    Krzysztof Kamil Baczyński pisał między innymi przepiękne wiersze miłosne. Owszem, miały one w sobie wiele nostalgii związanej z czasami, w jakich przyszło poecie dorastać i z chłopca przekształcać się (może przedwcześnie) w mężczyznę, ale jednak miały też w sobie wiele uroku płynącego prosto z serca młodzieńca. Ostatnie dwa lata swojego krótkiego życia Baczyński był żonaty, a swoją żonę - Barbarę kochał i uwielbiał. Swojej uczucia do ukochanej przelewał również w swoje wiersze, przez niektórych zaliczane nawet do erotyków.

    W swojej twórczości Baczyński wielokrotnie odnosił się do niesprawiedliwości dziejów, ale również pokazywał, że z przeznaczeniem nie ma, co walczyć. Że trzeba po prostu żyć. Swoje dylematy, odczucia, swój smutek przelewał na papier i tworzył poezję. Opiewał piękno natury, piękno ukochanej, piękno zjawisk, nawet tych, które nie do końca rozumiał

    Krzysztof Kamil Baczyński był dojrzały ponad swój wiek. Choć przeżył na świecie tylko 23 lata, w jego wierszach kryje się mądrość dojrzałego człowieka. Warto sięgnąć po jego twórczość nie tylko po to, ab oddać hołd temu wspaniałemu artyście, ale również po to, by poczuć coś niezwykłego, duchowego i, by rozumieć więcej...

    Polecam "Wybór wierszy" Krzysztofa Kamila Baczyńskiego z 2021 roku (zdjęcia wydania poniżej). Przepiękne opracowanie od Wydawnictwa Świat Książki.

Ściskam i pozdrawiam

Sil



fot. Sil



wtorek, 12 listopada 2024

zawroty

 


przed siebie patrzysz, gdy nic się nie zmienia
raz zawiedziony, raz losowi wdzięczny
natrętne próbujesz odgonić wspomnienia
spoglądasz przed siebie niewinnie niezręczny

i czekasz... przecząco potrząsasz głową
co to takiego miałeś kiedyś zdobyć?
kawał historii i kawał już życia za tobą
kogo już straciłeś, z kim wciąż możesz pobyć?

nie wiesz, bo jutro nie jest nowym "dzisiaj"
jutro albo będzie, albo nagle zniknie
a ty nie wiesz, czy byś wolał mu powiedzieć "znikaj"
czy może jednak poczekasz aż we "wczoraj" wniknie

nie jest zapisane w księgach, jakie znamy
z kim podzielić losy, jak przeżyć to życie
zbyt pędzimy na przód, zbyt długo czekamy
zbyt jawni w uczuciach, zbyt kochamy skrycie

pełny nadziei, jak łaski krótkiego istnienia
niezmuszony, by się martwić, co kiedyś nastanie
przed siebie patrzysz, lecz nic się nie zmienia
był świat nim powstałeś i po tobie zostanie


Sil




poniedziałek, 11 listopada 2024

Listopadowa "Wróżka", czyli przypomniałam sobie, dlaczego przestałam kupować czasopisma

 

    Gdy w październiku wpadłam na stoisko z gazetami, okładka listopadowej "Wróżki" nie przemówiła do mnie graficznie. Zainteresował mnie za to tytuł artykułu o zdradzie, jednak nie w sposób, który zwykle sprawia, że sięgam po dane czasopismo. Tym razem "Jej się opłaca jego zdrada" zadziałało na mnie jak czerwona płachta na byka i bardzo chciałam się dowiedzieć, co autor ma do powiedzenia. Niestety, tak jak się spodziewałam, niczego sensownego tu nie znalazłam. Trochę stereotypów, trochę prób racjonalizacji nieciekawych wniosków. Ale to nie ten artykuł sprawił, że przypomniałam sobie, dlaczego dawno temu przestałam kupować czasopisma. Teraz już pamiętam, że łatwy dostęp do informacji w Internecie to był tylko jeden z kilku powodów rezygnacji z zakupu magazynów. Inny, ważniejszy, bo odbierający mi sens kupowania czegoś, co nieco terapeutycznie mogłam wziąć do ręki na kanapie i poczytać w rzadkich, wolnych chwilach popijając kawkę, to był fakt, że artykuły w czasopismach dla kobiet były bardzo dalekie od wyczerpania tematu. Czytałam, temat mnie ciekawił aż tu nagle, zanim dowiedziałam się czegoś nowego, tekst się kończył, ja zaś zostawałam z większą ilością pytań niż odpowiedzi. Owszem, w Internecie często bywa podobnie, ale tam do artykułu najczęściej dostaję od razu podpowiedzi następnych linków do materiałów na dany temat. W czasopiśmie nie ma takiej możliwości. Po prostu po przeczytaniu artykułu, muszę i tak sięgnąć do Internetu, żeby dowiedzieć się więcej. A skoro tak, to po co marnować pieniądze na czasopismo drukowane? Zwłaszcza, że brak natychmiastowego odnośnika do dodatkowych materiałów może sprawić, iż za chwilę nie będę mogła już sprawdzić brakujących informacji. Później mogę już po prostu nie mieć czasu i w ten sposób temat ucieknie mi całkowicie.
    Jest jednak jakiś urok w czytaniu wydrukowanego czasopisma tak, jak jest urok w posiadaniu wydrukowanej książki. Wśród moich czytelników jest kilka osób, które kiedyś powiedziały mi, że dla nich czytanie e-booka nie ma żadnej wartości. Wolą czytać mniej, ale tradycyjnych książek, niż łatwo dostępnych plików, które wg nich nie posiadają magii "prawdziwych" książek. I to też jestem w stanie zrozumieć. Sama ubolewam, że nie mam jak usiąść sobie w wygodnym fotelu z wydrukowaną powieścią. Dla mnie e-booki to po prostu konieczny kompromis, bo inaczej nie mogłabym czytać praktycznie w ogóle. Wybrałam więc mniejsze zło.
    Co do "Wróżki" jeszcze... W listopadzie obfituje ona w ciekawe tematy. Świetny, krótki artykuł o - uwaga! - przepisach kulinarnych z nagrobków! Dobry, acz bardzo pobieżny artykuł o źle pojmowanych autorytetach i ciekawy, aczkolwiek nie do końca przemawiający do mnie tekst o "wyborze męża". Jest też dobry artykuł historyczny, który jak dla mnie jest wystarczający w treści a opowiada o losach osiemnastowiecznej, polskiej lekarki. I jeszcze jeden tekst, który może daleki jest od wyczerpaniu tematu, ale w przypadku tak trudnej treści może to i lepiej. Mam na myśli opatrzony świetną grafiką artykuł o młodocianych samobójcach. Temat trudny i w Polsce wciąż uznawany za tabu, ale warty zgłębienia.
    Listopadową "Wróżkę" polecam osobom, które mają dość skrótowych, kolorowych pism przepełnionych reklamami i mielonymi w kółko tymi samymi poradami dla pań domu. Co prawda ja sama tak z połowę niniejszego czasopisma traktuję z przymrużeniem oka, ale drugą połowę bardzo lubię ;).

Ściskam i pozdrawiam
Sil



fot. Sil


piątek, 8 listopada 2024

CzaroMarownik 2025, czyli odrobinę jestem zawiedziona

 

    To, czego szukałam, gdy moja platforma zakupowa podpowiedziała mi "Czarowny Kalendarz", o którym opowiadałam w miniony poniedziałek, to był oczywiście CzaroMarownik na nadchodzący 2025 rok. Kupuję tę publikację już od kilku lat, ale dopiero w bieżącym roku postanowiłam aktywnie korzystać z tego niezwykłego kalendarza. Gdy kupiłam CzaroMarownik 2024, byłam nim oczarowana (nomen omen ;)) i pewnie dlatego, gdy dotarł do mnie egzemplarz wydany w tym roku na rok następny poczułam delikatny zawód. Owszem, kalendarz nadal jest interesujący i całkiem miły dla oka, ale jego jakość odbiega nie tylko od tej z zeszłego roku, ale również od kalendarza "Czarownego", który nabyłam w podobnym czasie z czystej ciekawości.

    Okładka CzaroMarownika 2025 nie jest już twarda. Owszem, jest usztywniana, ale nie nazwałabym jej już "twardą oprawą". Jest elastyczna i znacznie łatwiejsza do uszkodzenia, niż była w poprzednim wydaniu. Dla niektórych może to być zaleta, gdyż teraz kalendarz da się wcisnąć do mniejszej torebki niż wcześniej ;). Wizualnie okładka  podoba mi się odrobinę mniej niż zeszłoroczna. Ma klimat jesiennego lasu, ale w mało rzeczywistej wersji. Są grzybki, listki, gałązki i ćmy, które stanowią pewien chaos na czarnym tle.

       CzaroMarownik na 2025, podobnie jak ten na 2024 roku, zawiera w sobie horoskop dla każdego znaku zodiaku. Są tabele z opisami rytuałów, pełni księżyca itp. Jest przejrzysty kalendarz dzienny z miejscem na notatki oraz skrócony roczny. Na końcu książki również jest kilka stron z miejscem do zapisków. 

    Nowością w stosunku do roku uprzedniego są przepisy kulinarne. Nie pamiętam, jak było w CzaroMarownikach z poprzednich lat, ale w tym z zeszłego roku przepisy były co najwyżej na jakąś lemoniadę. Tym razem możemy wraz z kalendarzem upiec np. ciasteczka ;). 

   Są tu ciekawostki ludowe, przykładowe rytuały "magiczne" (dla mnie bardziej relaksacyjne ;)), porady "życiowe", ale również, podobnie jak w poprzednich latach, miejsce na planowanie domowego budżetu. 

    Wnętrze kalendarza jest białe z turkusowym/morskim marginesem oraz nagłówkami w tym samym kolorze. Jest czerwona tasiemka-zakładka. Wszystko w środku jest schludne i eleganckie.

    Kalendarz "CzaroMarownik 2025" polecam przede wszystkim dla osób, które lubią mieć wśród swoich rzeczy coś mniej "zwykłego". Będzie to na pewno z jednej strony ciekawy dodatek a z drugiej użyteczne narzędzie dnia codziennego. Cena okładkowa to 54,99 zł, jednak mi udało się kupić za 40 zł. 

    Kalendarz dedykowany jest raczej dla Pań :).


    Ściskam i pozdrawiam

    Sil





fot. Sil



czwartek, 7 listopada 2024

Listopad i inne nieszczęścia, czyli druga szansa krótkiej historii od Sil

 

    Kto śledzi blog read2sleep.pl od początku jego istnienia, pewnie pamięta, że jakoś dwa lata temu zaczęłam wrzucać krótkie, jednorazowe opowiadanka własnego autorstwa. Wrzuciłam może ze trzy, gdy uznałam, że to jednak nienajlepszy pomysł. Wówczas na mój blog zaglądała homeopatyczna ilość czytelników (już wiem, dlaczego tak było...), więc stwierdziłam, że nie ma sensu rozwlekać zakresu tematycznego. Ponieważ jednak zakładając read2sleep.pl chciałam pisać nie tylko o twórczości innych, ale również o swojej, szybko zatęskniłam za publikowaniem własnych prac. Daję więc tej króciutkiej historii jeszcze jedną szansę i wrzucam ją dla Was w poniższym poście. Może komuś umili długi, listopadowy wieczór? ;)


Ściskam i pozdrawiam

Sil


Listopad i inne nieszczęścia   

     Na nabrzeżu nie było nikogo. Całe szczęście, bo ostatnie czego w tym momencie potrzebowałam to było towarzystwo innych ludzi. Nawet to pozorne towarzystwo. Nawet tych zupełnie obcych ludzi. Dobrze się złożyło, że stopy poniosły mnie w tym kierunku a nie tam gdzie zwykle. Moja codzienna trasa powrotna to może również nie śródmiejski deptak, ale jednak, bywa tam tłoczno. Westchnęłam i oparłam się o mokrą balustradę, by melancholijnie popatrzeć na brudną wodę. Niczego innego tu chwilowo nie było. Łabędzie czy kaczki, które widywałam nad rzeką pewnie już odleciały do ciepłych krajów, skubane. No, może nie skubane, jeśli mówimy o kaczkach. W tym przypadku bym im nie zazdrościła. Chociaż przynajmniej nie musiałyby teraz stać na pustym nabrzeżu, moknąć, marznąć i zastanawiać się nad swoim życiem. Chociaż, gdyby kaczki były już oskubane… Ok, nie podoba mi się, gdzie zawędrowała ta myśl.

    Odchrząknęłam mentalnie i powróciłam do pierwszej koncepcji odkrywania, „co by było gdyby” oraz dlaczego jestem dziś w tym a nie w innym miejscu. Nie, nie dosłownie. Chodziło mi o etap w życiu a nie o to nabrzeże. Kurczę, nawet myśli mi się dziś nie układały.

    Westchnęłam ciężko i odruchowo spojrzałam na zegarek, aby sprawdzić, ile mam jeszcze czasu na moknięcie i marznięcie na nabrzeżu w listopadzie. Dobrze, jeszcze trochę zostało. O czym to ja? A o kaczkach i ciepłych krajach. Nie! O życiu! O etapie w życiu lub ogólnie o etapach. Więc jestem na etapie „faceci to świnie” oraz „kobiety jednak nie mogą mieć męskich przyjaciół” oraz „dwa miesiące po rozwodzie” oraz „mój były może zajmować się naszym synkiem cały weekend od dzisiejszego popołudnia do niedzieli”. Do bani. Szczerze mówiąc nie sądziłam, że tak szybko będzie zainteresowany zabraniem naszego pięciolatka do siebie, choć muszę uczciwie przyznać, że nigdy nie wątpiłam w miłość ojca do Adasia. Po prostu… nie sądziłam, że tak szybko będzie go chciał pod jednym dachem ze swoją nową dziewczyną. Aż zacisnęłam zęby. Nie znałam jej, nigdy jej nie widziałam. A jeśli zjedna sobie mojego jedynaka? A jeśli Adaś pokocha ją bardziej niż mnie? A jeśli ona nie będzie dla niego dobra, jak w tym filmie, gdzie macocha próbowała otruć dzieci męża... OMG, co jest ze mną nie tak? Potrząsnęłam głową i znów spojrzałam na zegarek. Dobra, jeszcze z 10 minut i ruszam do domu. Dziś nie miałam wiele pracy, więc mogłam spokojnie jeszcze ponarzekać w myślach. Dwa krótkie dokumenty do tłumaczenia i jeden artykuł naukowy, ale też nie za długi. 4-5 godzin wystarczy a to i tak dopiero na poniedziałek. Od biedy mogłam dziś w ogóle wziąć wolne i popracować w sobotę, skoro i tak nie ma mojego malucha w domu. Dzięki Ci, Opatrzności, za własną działalność. Ale nie, jeśli pracowałabym w weekend to byłby precedens, a przecież Dawid ma Adasia tylko jeden weekend w miesiącu. Nie, nie. Zrobię wszystko dziś.

    Ponownie westchnęłam i zebrałam w ręce wilgotne od mżawki włosy, by przerzucić je przez ramię. Trochę mi już ziębiły kark. Zaplotłam luźny warkocz i naciągnęłam kaptur, który w zasadzie też był już wilgotny, ale przynajmniej chronił przed wiatrem. O czym to ja? A, o świniach. Tzn. facetach. Dlaczego, no dlaczego uznałam, że to dobry pomysł wyjść za mąż za przyjaciela ze studiów? Jaki normalny facet idzie na anglistykę? Na moim roku było tylko pięciu i żaden nie był do końca normalny, ale Dawid? On zawsze wydawał się bezpieczną opcją. Obserwując od 30 lat burzliwy związek moich rodziców uznałam, że lepiej mieć za męża przyjaciela niż jednego z tych gorących przeciwieństw, które się przyciągają. Dawid wydawał się uważać podobnie, jakże rozsądnie z naszej strony. Problem pojawił się wtedy, gdy na jego drodze stanęło to gorące przeciwieństwo. Więc ok, może nie miałam złamanego serca w rozumieniu… no nie wiem, normalnym? Ale czy to właśnie nie gorzej? Miałam 30 lat, straciłam męża i przyjaciela w jednym i nie tylko nigdy nie przeżyłam żadnego prawdziwego romansu, ale pewnie już nawet nie będę miała szansy. Ot, tyle z bezpieczeństwa w związku. Dobrze, że Adaś chociaż w miarę lekko to znosi, ten cały rozwód bla bla bla. Choć to naprawdę nieodpowiedzialne ze strony Dawida, że już chce wprowadzać do życia syna jakąś inną kobietę. Ok, rozumiem. Zakochał się, ale powinien wiedzieć lepiej, co jest dobre dla dziecka! Ja np. nigdy bym nie…

    Nie dokończyłam myśli, bo w pobliżu rozległo się szczekanie, a gdy odwróciłam głowę, by zlokalizować intruza, poczułam coś mokrego na twarzy i ciepłą, brązową kulkę na sobie. Cholera, czy ja leżałam właśnie na mokrym nabrzeżu i moją twarz lizał pies?

- Pestka, siad! Nie, najpierw zejdź z tej pani!

    Przewróciłabym oczami, ale nie mogłam, bo bałam się podnieść powieki. Czułam, że całą twarz miałam mokrą już nie tylko od deszczu... Fuj! W końcu jednak pies faktycznie ze mnie zszedł, a ja poczułam obok siebie obecność kogoś innego. Niepewnie otworzyłam oczy i usiadłam.

- Już? Mogę wstać? - zapytałam, jak idiotka.

- Tak, oczywiście, przepraszam za nią - mężczyzna wyciągnął rękę a ja po chwili wahania ją ujęłam – To nie jest właściwie mój pies, pilnuje jej pod nieobecność sąsiada.

- A sąsiad nie zostawił przypadkiem smyczy? - zirytowana wreszcie odważyłam się przyjrzeć twarzy mężczyzny i ullala! Było na co popatrzeć. Tak, chyba powoli zaczynam rozumieć tę magię przeciwieństw, bo w tym facecie nie było nic, co można było uznać za wspólny mianownik ze mną. Wysoki, ciemnowłosy, ciemnooki i nawet karnację miał kilka tonów ciemniejszą niż ja, ale to akurat nie było żadne wyzwanie… Cholera, facet chyba coś do mnie mówił, co takiego?

- Wszystko w porządku? Wydaje się pani zagubiona? Nie uderzyła się pani w głowę?

- Hej, nie każdy małomówny człowiek jest idiotą! – zawołałam sfrustrowana i wybałuszyłam oczy, gdy mężczyzna przede mną wybuchnął śmiechem.

- Szanowna pani, ja pytałem dosłownie – (ależ jego śmiech był seksowny) – Upadła pani na plecy. Chcę się upewnić, że nie stała się pani krzywda.

- Nie – odchrząknęłam, mając nadzieję, że moja twarz nie zaróżowiła się zanadto.

- Moja siostra jest neurologiem. Może mógłbym jednak zaproponować pani konsultację. Tak dla pewności.

- Nie, nie. Dziękuję, naprawdę.


Skinął głową, ale nie wyglądał na zadowolonego z odpowiedzi. Chyba faktycznie musiałam wyglądać, jakbym doznała urazu głowy gapiąc się na niego na samym początku. Choć mogłabym przysiąc, że on również nie patrzył na mnie tak zupełnie obojętnie...


- To może odprowadzę panią chociaż do domu? Na wszelki wypadek, gdyby jednak coś było nie tak.

- Mieszkam dwa osiedla dalej. To prawie godzina drogi. Poza tym nic mi nie jest.

- I tak planowaliśmy dłuższy spacer.

- My?

- Ja i pies sąsiada – ok, tym razem MUSIAŁ wziąć mnie za idiotkę. OCZYWIŚCIE, że miał na myśli siebie i psa.


Nie wiedząc, co odpowiedzieć, żeby nie brzmieć jeszcze bardziej głupio, uznałam, że poprzestanę na zwyczajnym pożegnaniu i odejdę.


- To ja już sobie pójdę. Do widzenia – wymamrotałam. Tak, to tyle jeśli chodzi o „nie brzmieć jeszcze bardziej głupio”.

- Hej! Mówiłem poważnie, wolałbym odprowadzić panią do domu po takim upadku.

- Nie, nie! nie trzeba. Dziękuję, ale pana nie znam.

- Aaa… to.

- Właśnie TO, więc jeśli pan pozwoli…

- Aron Belgrad, miło mi.

- Anna Pustelnik – odpowiedziałam, zanim zdążyłam pomyśleć i złapałam jego wyciągnięto dłoń – Masz na imię Aron?

- Dziwne – roześmiał się, a ja naprawdę poczułam się, jakbym zaliczyła wszystkie możliwe poziomy niezręczności – Zwykle wszystkich dziwi moje nazwisko, nie imię.

- A tak, to też.

- Ok, Anno Pustelnik – (cholera, zapamiętał moje imię i nazwisko) – Opowiem ci o swoim imieniu i nazwisku, ba! podam ci nawet swój wiek, zawód i wykształcenie, ale pod warunkiem, że pozwolisz odprowadzić się do domu. Umowa stoi?

- Ale dlaczego tak ci na tym zależy, Aronie Belgrad? - (Ha!)

- Bo jak inaczej będę mógł opowiadać kiedyś naszym wnukom, jak poznałem ich babcię?

- YYY...  – ok, nowy poziom niezręczności osiągnięty.

- Dobrze powiedziane, a teraz chodźmy…


The end




środa, 6 listopada 2024

Wiersz, który uwielbiałam w dzieciństwie, a za którym obecnie nie przepadam, czyli klasyk polskiej literatury "Rota"

     Maria Konopnicka (1842-1910) to niezwykle barwna postać. Kobieta wyjątkowa, odważna i waleczna. Matka i żona, która jednak wybrała inną drogę niż proste życie gospodyni domowej. Wiele kontrowersji wzbudza w życiorysie Konopnickiej życie rodzinne, ale jedno stanowi dla Polaków wartość najwyższą - poezja Marii. Mimo to wiersz, który jako dziecko uwielbiałam recytować a następnie śpiewać, obecnie nie jest moim ulubionym. 

    "Rota" po raz pierwszy została opublikowana w 1908 roku i niedługo później, bo już w 1910 roku skomponowano do niej melodię. Za sprawą Feliksa Nowowiejskiego z patriotycznego wiersza stała się patriotycznym hymnem, który mało brakowało a stałby się również hymnem narodowym Polski. "Rota" przegrała, co prawda, z "Mazurkiem Dąbrowskiego", gdyż zarzucano jej pewną monotematyczność, ale i tak stała się jedną z najpopularniejszych pieśni patriotycznych w naszym kraju.

     Jak wspominałam, wiersz "Rota" Marii Konopnickiej uwielbiałam jako dziecko. Lubiłam jego podniosły nastrój, wezwanie do walki o własny kraj, o historię i autonomię. Dziś jednak dostrzegam w nim drugie dno i wątek, którego tak nie lubię w polskiej literaturze, czyli "Polska Mesjaszem Narodów". Wątek ten przeszkadzał mi już w trakcie edukacji polonistycznej i teraz, po latach, drażni mnie nawet bardziej. (Uwaga! To nie jest oficjalna interpretacja wiersza i przedstawia moje subiektywne odczucia. Pewnie niejeden polonista nie zgodziłby się ze mną ;)) Co do drugiego dna? Czasem mam wrażenie, że "Rota" poza wezwaniem do obrony własnego kraju i walki z ciemiężycielem, jest również zobrazowaniem pewnego "zamknięcia" się na świat i zmiany. A zmiany są po prostu naturalną koleją rzeczy.

    Choć nie zgadzam się ze wszystkim, co odczuwam czytając wiersz "Rota", uważam, że każdy Polak powinien go poznać. Jest to bardzo ważny utwór dla naszej historii. Przypomina nam o czasach, gdy życie było trudne, było walką, ale również o tym, że o własne przekonania warto walczyć. 11 listopada przypada polskie Święto Niepodległości. Warto pamiętać, jaką odpowiedzialność niesie za sobą wolność oraz o tym, jak łatwo ją stracić.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil/zdjęcie strony wikipedia.org


wtorek, 5 listopada 2024

deszcz

 

rozwiało liście, lecz przemokły w nocy
zbudziłam się nagle około północy
lecz pustka wokół mnie kazała znów zasnąć
czekałam bezsenna aż będzie już jasno

mokre krajobrazy
deszcz padał jesiennie
zbudziłam się nad ranem
w tej pustce niezmiennie
popadało w nocy
poszarzało brzydko
przemokły złe myśli
deszcz oczyścił wszystko


Sil


fot. Sil


poniedziałek, 4 listopada 2024

Dziś recenzja, ale pewnie czegoś troszkę innego, niż myślicie, czyli "Czarowny kalendarz 2025"

 

    Nie miałam w planie zakupu książki, o której dziś Wam opowiem. Szukałam czegoś zupełnie innego i wówczas Allegro podpowiedziało mi ofertę na "Czarowny Kalendarz". Zaciekawiona, kliknęłam w propozycję i pomyślałam, że zdecydowanie muszę to mieć. Może nie będę kupować niniejszego kalendarza co roku, jednak ten jeden raz chciałam mieć go w swojej kolekcji. Cena okładkowa książki to 79,90 zł, ale mnie udało się kupić za 54,90 zł (zaraz po premierze w dopiero co minionym październiku).

    Pierwsza myśl, gdy zobaczyłam ofertę "Czarownego Kalendarza" to "Drogo trochę..." Gdy jednak już do mnie dotarł i otworzyłam paczkę uznałam, że dzieło faktycznie warte jest swojej ceny. To z całą pewnością najładniejszy kalendarz książkowy, jaki widziałam w ostatnich latach i nawet jeśli nie będzie mi służył zgodnie ze swoim przeznaczeniem, jest to pozycja, którą warto mieć na półce. 

    Wydanie jest naprawdę urocze. Okładka jest tłoczona i daje wrażenie głębi. Kolory są "magiczne" i bardzo kobiece. Przywodzą na myśl bliskość z naturą, ale również pewną tajemniczość. Okładka jest dopracowana w najdrobniejszym szczególe a jedyne, co trochę mi ją psuje to obecnie obowiązkowy kod paskowy na spodniej części. A, nie podoba mi się również zapach publikacji, ale to akurat nie jest wielki problem. W końcu istnieją perfumy ;).

    W środku kalendarz, czy może jednak bardziej po prostu książka, też nie pozostawia wiele miejsca na niezadowolenie. Wydanie jest naprawdę ładne, barwne, ale nie przytłaczające. Przywodzi na myśl starodawny zielnik lub książkę z innej epoki. Pozycja jest bogato ilustrowana i grafik zdecydowanie wiedział, co robi. Także teksty autorstwa Joanny Laprus są niezwykle interesujące. Treść "Czarownego kalendarza 2025" to przede wszystkim opowieść o dawnych czasach. To przedstawienie dawnych wierzeń, bóstw, rytuałów, stworów. To nie jest powieść, nie zrozumcie mnie źle. To raczej rodzaj poradnika, zielnika czy zbiór krótkich acz treściwych notatek o tym, co dotyczy naszych słowiańskich korzeni. Mamy tu ryciny ziół, wizerunki bóstw, przykłady ludowych rytuałów. Jednym słowem coś naprawdę ciekawego do przejrzenia i coś bardzo pomocnego w zrozumieniu naszej przeszłości. 

    "Czarowny Kalendarz 2025" jest świetnie wydany, świetnie skomponowany. Ładny i interesujący. Kto lubi mieć przy sobie trochę niezwykłości na co dzień - polecam. Innym polecam jako ciekawostkę, czy miłą odmianę :).


Ściskam i pozdrawiam

Sil





fot. Sil


niedziela, 3 listopada 2024

może


może faktycznie, gdy przyjdzie czas

już mi się nie będzie chciało

spojrzę w te oczy, które były stworzone dla mnie 

i uśmiechnę się smutno "Za późno"


a może jednak te wszystkie nadzieje 

nie będą płonne i puste?

lub coś mnie zepchnie i wpadnę w przepaść

czy też skoczę bezmyślnie w ogień


tylko coraz częściej nie chce mi się marzyć,

zbyt często zapominamy o snach

i coraz częściej jest mi wszystko jedno,

obojętnie podążam przed siebie


Silentia


fot. Sil


sobota, 2 listopada 2024

Styczeń, luty, listopad... OMG! Już listopad!

 

   Okay, nie wiem, jak to się stało, ale mamy dziś 2 listopada 2024, a co za tym idzie do końca roku zostało jakieś 59 dni. W dodatku pozostało mi co najmniej 39 postów do osiągnięcia celu na 2024 roku, czyli do publikacji 300 postów. Absolutnie nie pamiętam, co mnie podkusiło do obrania sobie podobnego celu, ale postaram się nie popełnić tego błędu w przyszłym roku 😉 Wiecie, dlaczego? Bo drzemie we mnie malutka buntowniczka, która nie lubi, gdy ktoś jej coś narzuca na siłę, nawet jeśli jest to moje drugie czy trzecie JA... 

    A czego możecie się spodziewać w listopadzie? Przede wszystkim powrotu do częstszych "recenzji". Na najbliższy tydzień mam zaplanowane już dwie, ale będą one nieco inne, niż zwykle. Do tego, jak zawsze w środy będzie się pojawiać krótki post z szerokorozumianą poezją, w której wspomnę o wierszach, tekstach piosenek itp., które mają w moim życiu szczególne miejsce. Tradycyjnie będzie też trochę mojej twórczości, ale jeszcze nie zdecydowałam, czy wrzucę kolejne opowiadania z mojego zagadkowego folderu o nazwie "starocie", czy coś nieco nowszego. Inne posty będą pojawiać się sporadycznie. Mam na myśli jakieś moje refleksje czy sentencje. Chciałabym też zrobić jakąś fotorelację, bo troszkę za nimi tęsknię, więc niewykluczone, że i coś takiego pojawi się w listopadzie na read2sleep.pl

    Tymczasem trzymajcie się ciepło i spędzajcie miły weekend z czymś fajnym do picia i ciekawym do czytania.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil


środa, 30 października 2024

"Jak się będziesz gniewać na mnie, to ołówki Ci połamię", czyli gdy staram się podejść do swojej złości z uśmiechem...

 

    Kto ma dzieci, pewnie pamięta trochę lepiej, kto nie ma, ten pewnie pamięta z dzieciństwa. Wiersze Danuty Wawiłow (1942-1999) to klasyka dziecięcej poezji, choć dziś ma tyluż zwolenników, co przeciwników. Wiersz "Pożałuj mnie" jeden z moich ulubionych z repertuaru poetki, ma w moim sercu szczególne miejsce. Nie dlatego, że jest taki wybitny, ale dlatego, że do dziś, będąc już dojrzałą kobietą, czuję i rozumiem jego sens. Stanowił dla mnie pocieszenie przez kilka ostatnich dekad i w momentach, gdy jestem zła, ale bardzo się staram nie być, uwielbiam powtarzać sobie kilka pierwszych wersów "Jak się  będziesz gniewać na mnie, to ołówki Ci połamię, słonia Ci nie narysuję i pałacu nie zbuduję!" 

    Wiersz "Pożałuj mnie" genialnie ukazuje dziecięce emocje. Jest on obecnie nierzadko krytykowany i czytałam nawet opinię, że dla dzieci się nie nadaje, ale ja jestem przeciwnego zdania. Uważam, że dzieci powinny uczyć się "zarządzać" swoimi emocjami. Nie tylko tymi "dobrymi", ale również tymi "gorszymi" jak złość, jak gniew i smutek. Wiersz "Pożałuj mnie" jest właśnie o tym. Jest prośbą o zrozumienie małego, dziecięcego serduszka. Jest próbą radzenia sobie z emocjami. Dla mnie wiersz "Pożałuj mnie" nie tylko nadaje się dla dzieci, ale jeszcze w mądry a jednocześnie żartobliwy sposób, jest w stanie im pokazać, że uczucia są okay, że każdy ma prawo do złości, czy smutku. Dzieci radzą sobie z emocjami inaczej niż dorośli, o czym często zapominamy, gdy już mamy własne pociechy. "Pożałuj mnie" jest również cennym przypomnieniem, iż można do gniewu podejść niestandardowo. Dlatego, kto jeszcze nie zna, wpisuje teraz w wyszukiwarkę internetową "Pożałuj mnie" Danuty Wawiłow i czyta z uśmiechem na ustach. ;)


Ściskam i pozdrawiam 

Sil


fot. Sil


wtorek, 29 października 2024

Zapachy jesieni, ból głowy, zapalenie krtani i kto wie, co jeszcze?

 

Zapachy jesieni

zapachem liści spod stóp szeleszczących
w zapachu dymów ze starych kominów
z pary ponad kotłem pełnym wrzącej dyni
zapachem mgieł nad polami tańczących

jesień przychodziła niechciana po lecie
wyklęta, niepotrzebna złota polska jesień
nielubiana, niekochana i "byle do wiosny"
niezmiennie niewzruszona katarem na świecie ;)

Sil


P.S.

Dziś wg harmonogramu na blogu powinna znaleźć się twórczość Sil, więc pokusiłam się o mały wiersz pół żartem, pół serio. Ponieważ boli mnie głowa i prawie nie mówię (prawdopodobnie zapalenie krtani, ale kto to może wiedzieć?), nie mogłam nie nawiązać do przepięknej i ciepłej w tym roku jesieni. Komary zjadają niemal żywcem i niekoniecznie czekają na wieczór, ciepła jesień ma więc również swoje wady. Jest wciąż dość słonecznie i ta "złota jesień" jest w tym roku faktycznie złota. A nie, właśnie zaczęło się chmurzyć. Dzięki, wszechświecie ;).

Dla osób, które zastanawiają się, dlaczego nie ma ostatnio recenzji mam smutną odpowiedź. Przestałam widzieć w moich okularach do czytania, a soczewki muszę zdjąć na co najmniej 8-10 godzin na dobę, więc nocne czytanie chwilowo odpada. Wkrótce coś na to poradzę, ale raczej nie w tym tygodniu. Zobaczymy.

Ściskam i pozdrawiam
Sil

fot. Sil


czwartek, 24 października 2024

Zapach konwalii - Rozdział 18 - ostatni


    Dobrnęliśmy do końca kolejnego z moich archiwalnych opowiadanek. Dla niewtajemniczonych przypominam, iż "Zapach konwalii" był pisany w 2012 roku i wówczas pod innym tytułem ("Z mgieł ku słońcu") publikowany jako fan fiction do anime Sailor Moon, stąd pewna jego skrótowość.  Po latach postanowiłam przywrócić pierwotną, niefanficową wersję i opublikować tutaj jako ciekawostkę. Jako bonus zdradzę, że w najwcześniejszej koncepcji "Zapach konwalii" miał być powieścią historyczną, ale ostatecznie wybrałam uwspółcześnioną, krótszą wersję ;). Może jeszcze kiedyś napiszę tę historię od nowa, "jak należy"? Kto wie? 😉

Ściskam i pozdrawiam

Sil


Zapach konwalii

Rozdział 18 - ostatni


Simon zaklął siarczyście i chciał od razu pobiec za Urszulą, lecz nagle poczuł, że coś mu to uniemożliwia. Odwrócił się i spojrzał z wyrzutem na tę samą ciemnowłosą kobietę, która wcześniej wtrąciła się do jego rozmowy z ukochaną. Dopiero teraz, gdy posłał jej ostrzegawcze spojrzenie, puściła jego ramię.


  • Zanim Pan ją znajdzie i przekona do... czegokolwiek – zwiesiła głos, jednak jej niemiecki był naprawdę dobry. Simon nie miał problemu, aby zrozumieć nawet ten szept. Musiała władać tym językiem od dziecka – Muszę o coś zapytać.

  • Słucham więc – mruknął. Nie był zadowolony z sytuacji, jednak nie chciał za nic urazić matki swojej ukochanej.

  • Kocha ją Pan?

  • Słucham? - mało się nie przewrócił z wrażenia słysząc to pytanie.

  • Zapytałam, czy ją Pan kocha. To chyba nie jest trudne pytanie? - ciemnowłosa zmarszczyła brwi. Ani przez chwilę nie poczuła się zakłopotana sytuacją, zbyt martwiła się o córkę.

  • Jeżeli ktoś ma poznać moje uczucie wobec Urszuli, to jest to jednak chyba Ona sama, nie sądzi Pani? - skrzyżował ramiona na piersi.

  • Coś Panu wyjaśnię.... Od kilku lat nieustannie obserwuję cierpienie mojej córki. Wie Pan, że straciła rodzinę w wypadku? Na pewno Pan wie, jak ją znam wyjaśniła to Panu uciekając... Później, gdy już myślałam, że wszystko będzie dobrze, gdy zaczęła nowe życie... Nagle po kilku tygodniach pracy wraca z Pańskiego domu. W środku nocy, zapłakana, osłabiona i... w ciąży. Nie pozwolę jej skrzywdzić. - syknęła kobieta – Nikomu. Więc jeżeli nie kocha jej Pan, ma wątpliwości, że ona kocha Pana, bądź nie chce Pan dać szczęścia jej... i dziecku. Niech Pan od razu się stąd zabiera i nigdy nie wraca!


Irena skończyła mówić i wzięła głęboki oddech, po czym odwróciła wzrok i zamrugała powiekami, aby pohamować cisnące się do oczu łzy. Gdy już wyrzuciła z siebie to wszystko i emocje opadły, było jej odrobinę wstyd za ten wybuch, jednak musiała to wszystko powiedzieć. Chciała pożegnać się i odejść, ale tym razem to Simon złapał ją za rękę.


  • Proszę wybaczyć moją gruboskórność – odpowiedział cicho – Nie przywykłem do rozmawiania o moich uczuciach, jednak zrobię dla Pani wyjątek.


Zamyślił się na chwilę, słowa, które chciał wypowiedzieć okazały się trudniejsze niż myślał. Westchnął cicho i dokończył, widząc w jakim napięciu oczekuje na odpowiedź kobieta.


  • Tak... kocham ją. Nad życie. Sam nawet nie wiem, jak to się stało. Kocham i chcę uczynić najszczęśliwszą kobietą na świecie. O ile mi oczywiście pozwoli.

  • Nie! - przerwała mu nagle, a on spojrzał na nią zdziwiony, więc dokończyła szybko – Nie, jeśli Panu pozwoli, bo tego nie zrobi... Musi Pan ją uszczęśliwić niezależnie od jej woli... - zarumieniła się i odsunęła lekko – Przepraszam...

  • Nie szkodzi... Proszę się o nic nie martwić. Już wszystko będzie dobrze. Przy okazji.. świetnie mówi Pani po niemiecku – uśmiechnął się lekko, ale tak bardzo kojąco, że od razu uwierzyła we wszystkie jego zapewnienia, po czym nie dając jej czasu na jakąkolwiek odpowiedź, odszedł w stronę, gdzie chwilę wcześniej zniknęła Urszula. Ku słońcu.



***


Urszula zwolniła wreszcie, gdy poczuła, że brakuje jej tchu. Biegłaby dalej, pomimo braku sił, lecz nagle przypomniała sobie, że nie odpowiada tylko za siebie, musiała też dbać o rosnące w niej maleństwo. Rozejrzała się i znalazła jakąś ławkę na skraju parku, przez który niemal przefrunęła. Wyciągnęła z torebki chusteczkę, osuszyła oczy i przetarła czoło.


  • Przepraszam, syneczku... - szepnęła kładąc dłoń na swoim brzuchu – Wszystko będzie dobrze, obiecuję.


Uśmiechnęła się teraz delikatnie i przymknęła oczy, aby całkowicie się odprężyć. Rozkoszowała się ciepłem słonecznych promieni i wiatrem delikatnie muskającym jej włosy. Nie myślała o niczym więcej, niż ten wiatr, to słoneczne ciepło, jasne światło.

Minęła długa chwila, nim wreszcie postanowiła wstać i zawrócić do domu. Otworzyła oczy i prawie podskoczyła widząc, kto przygląda jej się z odległości kilku metrów.



***



Simon uśmiechnął się lekko, gdy zorientował się, że jego ukochana wreszcie go dostrzegła. On sam znalazł ją już jakiś czas wcześniej, jednak wolał najpierw napatrzeć się na nią z ukrycia i pozwolić kobiecie na chwilę odprężenia. Chciał, by opadły z niej wszystkie emocje. Teraz jednak podszedł wreszcie do niej i z bliska spojrzał w oczy. Przez moment stali w zupełnym milczeniu i dopiero po kilku minutach westchnął cicho


  • Wybacz mi, nie chciałem Cię zranić – zaczął, nie bardzo wiedząc, co teraz powiedzieć. Delikatnie też dotknął jej brzucha, ale odsunęła się od razu, aby mu to uniemożliwić.

  • To nic, nieważne już, Panie von Dohna – odwróciła głowę.

  • Nie mów tak do mnie – ujął jej podbródek i sprawił, że znów spojrzała mu w twarz. Znów był tak blisko.

  • Jak?

  • Tak oficjalnie, tak chłodno... - nachylił się do jej ucha - Tak, jakbyś mnie nie kochała...

  • Przestań - jęknęła, przymykając oczy.

  • Powiedz „Simon” – szepnął.

  • Nie mogę.

  • Powiedz to!


Był tuż obok, taki gorący. I ten jego głos, tak zniewalająco męski.


  • Simon… proszę przestań – nachyliła głowę, lecz ponownie ujął jej podbródek i nakierował jej twarz ku swojej.

  • Lepiej – mruknął, delikatnie dosięgnął jej ust.


Dopiero teraz ocknęła się i wyrwała z jego ramion, którymi zdążył już opleść jej ciało.


  • Nie... - odwróciła się, kuląc ramiona.

  • Dlaczego mnie odrzucasz? - tym razem naprawdę się zdenerwował. Znowu. Ta kobieta sprawiała, że zupełnie nie potrafił panować nad emocjami.

  • TO nie miałoby sensu. Należymy do dwóch różnych światów, Simon - odwróciła się, znów spojrzała na niego. Po jej plecach przebiegł dreszcz, gdy dojrzała jego spojrzenie. Takie niecierpliwe, pożądliwe, ale jednocześnie wyrażające jego złość i irytację. I nagle, w jednej chwili rozjaśniło się niespodziewanie.

  • Urszulo, wybacz – zaśmiał się zbijając ją z tropu – Ale gadasz straszne bzdury. Po pierwsze i najważniejsze... Kocham Cię, wiem, że i Ty mnie kochasz i nic więcej nie ma znaczenia. Po drugie....

Uśmiechnął się lekko, po czym wyjął z kieszeni pewien przedmiot. Rozpoznała go momentalnie.


  • Pamiętasz to?

  • Mój prezent dla Ciebie... - szepnęła wpatrując się w niewielki wisior na długim, łańcuchu.


Medalion przedstawiał księżyc połączony ze słońcem. Jeden z elementów był czarny, drugi srebrny ze złotymi drobinkami dającymi niesamowity blask. Ale nie to było najważniejsze, lecz wygrawerowane na rewersie kilka słów.


  • Jak światło i mrok... tak różni, a nie możemy bez siebie istnieć..." - odczytał cicho – kazałem wygrawerować na odwrocie Twoją osobliwą dedykację – uniósł brwi.


Przełożył łańcuszek przez głowę i ukrył go pod koszulą. Urszula stała wciąż jak sparaliżowana, nie wiedząc, co ma na to odpowiedzieć. Nie dał jej jednak zbyt długo pozostawać w tym stanie


  • Nie zastanawiaj się, nie analizuj, kochanie – przesunął wierzchem dłoni po jej policzku – Nawet jeżeli jesteśmy tak różni jak światło i mrok... i tak nie możemy bez siebie istnieć. A nawet jeżeli możemy... - dodał cicho, znów ją obejmując i ponownie nachylając się do jej ucha – To nie chcemy... Prawda?


Nic mu nie odpowiedziała, ale wtuliła się w niego mocno, jak najmocniej potrafiła. Nie potrzebował lepszej odpowiedzi.


  • Chodź - uwolnił ją ze swoich ramion i pociągnął lekko za rękę – Wracajmy do domu.


Najpopularniejsze posty :)