Natręt i Zołza
Rozdział 2.
Wiktoria
Cholera, dlaczego uznałam, że pójście na siłownię to dobry pomysł? A tak, Dawid. Mój dziewięcioletni syn, który usłyszał od trenera na karate, że ludzie uprawiający jakikolwiek sport są zdrowsi i żyją dłużej. Biedak tak się przejął, że od trzech miesięcy starał się mnie namówić do jakiegoś sportu „Cokolwiek, mamo”. Nie mogłam ostatecznie odmówić, zwłaszcza, gdy znalazłam na parapecie list do Mikołaja, w którym mój mądry syn wymienił tylko dwie rzeczy, nowe LEGO i, żeby mama choć jeden dzień uprawiała jakiś sport. No to byłam w kropce, nie mogłam go olać. Wiedziałam, dlaczego mu zależy, abym była zdrowsza i żyła dłużej. Może nie pamiętał tego, bo był za mały, miał wówczas tylko trzy latka, ale mój syn doskonale zdawał sobie sprawę, że jego ojciec zachorował i zmarł. Pytał mnie wielokrotnie, dlaczego nie miał taty, więc musiałam mu powiedzieć, że ciężko chorował i w końcu odszedł. Teraz mój syn drżał, gdy czasem bolała mnie głowa o kichnięciu nie wspomnę. Jednak ten sport i ćwiczenie po to, żeby żyć dłużej? Westchnęłam. Chyba dla jego lepszego samopoczucia mogę się poświęcić i coś poćwiczyć ten jeden raz, prawda? Uznałam, że jeden dzień na siłowni będzie najprostszy do zorganizowania i tydzień przed Mikołajem wybrałam się do galerii handlowej niedaleko naszego mieszkania. LEGO miałam już w torebce, teraz jeszcze tylko wejściówka – myślałam. Kupiłam sobie też jakieś leginsy, top i tenisówki, bo nic takiego nie było mi nigdy potrzebne. Dziś rano, gdy wyjął spod poduszki nowe pudełko ukochanego LEGO technics był w niebo wzięty, ale jeszcze bardziej się cieszył, gdy pokazałam mu przywiązaną czerwoną wstążką do mojego nadgarstka wejściówkę na siłownię.
- Ale pójdziesz tam, mamo? Obiecujesz? - chciał wiedzieć szykując się do szkoły.
- Oczywiście.
- Dzisiaj?
- Jak to dzisiaj?
- Idź dzisiaj! - zapalił się – Babcia będzie u nas dziś wieczorem, a jak nie pójdziesz od razu to później znajdziesz sobie wymówki.
Kurcze, mądry był ten młody. Więc nie widząc innego wyjścia poprosiłam moją mamę, żeby została dziś dłużej a sama spakowałam w swoją ulubioną shoperkę wszystkie rzeczy do ćwiczeń i dumnie ruszyłam na siłownię.
Gdy weszłam tam o dziewiętnastej trzydzieści minęli mnie jacyś ludzie, ale jak się szybko zorientowałam na sali nie było nikogo innego. Lepiej niż się spodziewałam. Podeszłam do recepcji i powiedziałam, że mam jednorazowy karnet i, że jestem tu pierwszy raz. Ugryzłam się w język zanim dodałam „i ostatni”. Uznałam, że byłoby to kiepskim pomysłem, skoro chciałam się czegoś dowiedzieć. W końcu po co się wysilać dla kogoś, kto nie zamierza wrócić? Pracowałam w marketingu zbyt długo, żeby tego nie wiedzieć.
- Proszę – poinstruowała mnie recepcjonistka nie robiąca tajemnicy z tego, że żuje gumę – Tu ma pani kluczyk do szafki, szatnie są na wprost. Wejściówkę zatrzymuję. I jeszcze proszę jakiś dokument w zamian za kluczyk.
Nie za bardzo mi się to spodobało, ale dałam posłusznie swoje prawo jazdy. Na szczęście intensywnie umalowana dziewczyna nie wyraziła moim dokumentem żadnego zainteresowania. Po prostu włożyła go w to samo miejsce, z którego chwilę wcześniej wyciągnęła kluczyk.
- Ma pani czas do dwudziestej pierwszej trzydzieści – poinformowała mnie jeszcze, gdy zaczęłam odchodzić.
Podziękowałam i skinęłam jej głową na pożegnanie, ale prawdopodobnie już tego nie zauważyła, bo miała oczy utkwione w telefonie.
Zanim się przebrałam i zwiedziłam całe pomieszczenie, usilnie się zastanawiając, co ja właściwie mam tu robić, było już za pięć ósma. Ostatecznie zdecydowałam się na bieżnię. Widziałam kilka razy na filmach, jak laski ćwiczą właśnie na tym, więc może i ja dam radę? Czytałam kiedyś, że bieżnia nie koniecznie musi służyć do biegania. Można podobno po prostu spacerować, a ja lubiłam spacerować. Właściwie była to jedyna forma aktywności fizycznej, którą akceptowałam. Podeszłam do urządzenia i dłuższą chwilę czytałam skróconą instrukcję obsługi. Wreszcie weszłam na urządzenie, zmieniłam tempo, tak jak pokazywała instrukcja i nacisnęłam START.
Ok, nie było źle. Właściwie było to nawet przyjemne. Czułam, że moje mięśnie pracują, a nie czułam, że robię coś, czego w zasadzie nie znoszę. Przez parę minut szłam równym tempem i naprawdę nabierałam ochoty na coś więcej, gdy poczułam czyjąś obecność. Tak, moje szczęście najwyraźniej się skończyło. Odwróciłam lekko głowę i wtedy go ujrzałam. Mężczyzna, tak nie chłopak, nie jakiś mięśniak. To był MĘŻCZYZNA. Wysoki, a przynajmniej wyższy ode mnie jakieś 25 cm. Może więcej. Ramiona miał szerokie, krzepką posturę, która nie pozwoliłaby pewnie żadnemu huraganowi go zdmuchnąć. A przy tym ani grama obwisłego brzucha! Boże, jak ja nienawidziłam obwisłych brzuchów. Tak u kobiet jak i u mężczyzn. Muszę przyznać, że sama miałam tu trochę szczęścia i nawet po porodzie mój brzuch wyglądał mniej więcej tak jak przed. Ale ten brzuch. Czy sześciopaki naprawdę istnieją? Powoli podniosłam spojrzenie na jego twarz i, cholera, nienawidziłam zarostu u facetów, ale ten. No cóż, nie wyglądał jak Rumcajs to na pewno, jego zarost sprawiał, że był po prostu bardziej męski. Nawet ja, wróg publiczny numer jeden, owłosienia na twarzy musiałam to przyznać. Włosy miał ciemne, ale nie czarne. Coś pomiędzy ciemnym blondem a brązem. Ładne. Zawsze podobali mi się klasyczni południowcy z oliwkową karnacją i czarnymi włosami, ale musiałam przyznać, że pan męski z zarostem i płaskim brzuchem prezentował się wyjątkowo kusząco. Teraz pytanie za sto punktów. Ile mógł mieć lat? Oceniałam go na nie więcej niż moje trzydzieści pięć, ale kto wie?
- Cześć – zagadnął, a ja mało się nie rozpłynęłam w kałużę na tej cholernej bieżni. Musiałam zacisnąć zęby, by nie wyszczerzyć ich w jakimś groteskowym uśmiechu. Jeżu kolczasty, ta barwa głosu. Chyba pierwszy raz w życiu poczułam, że barwa głosu naprawdę ma znaczenie.
- Nigdy wcześniej cię tu nie widziałem – ciągnął pan seksowny głosik - Jesteś tu nowa?
Musiałam przełknąć ślinę i zebrać wszystkie swoje siły, aby nie zacząć się ślinić zamiast odpowiedzi. Zacisnęłam usta, wzięłam głęboki wdech przez nos i spróbowałam się pozbierać. O co on mnie pytał? A tak, czy jestem nowa.
- To jednorazowa sprawa – wzruszyłam ramionami, udając że nie jestem bliska orgazmu od samego brzmienia jego głosu.
- Nie jesteś fanką siłowni? - ciągnął.
- Nie – wydusiłam z siebie.
Przez chwilę wydawało mi się, że udało mi się nad sobą zapanować a mój towarzysz zrezygnował z prób pogawędki. Może mnie po prostu uznał za idiotkę nie wartą jego czasu? Ale wtedy jego wzrok spoczął na mojej czerwonej kokardzie na nadgarstku. Cholera, cholera. Zapomniałam tego odwiązać idąc tu.
- Śliczna kokardka – wyszczerzył zęby, wskazując brodą na mój nadgarstek – Ktoś zapakował cię na prezent?
- Coś w tym stylu – mruknęłam w odpowiedzi, nagle czując się po prostu głupio – Chybiony… - dodałam jeszcze, zła na siebie.
Ale nic nie przygotowało mnie na ciepłą barwę śmiechu, która wydobyła się z płuc tego faceta. OMG, co jest ze mną nie tak? Wiem, że nie byłam z nikim od sześciu lat, od śmierci męża, ale bez przesady. Przecież nie żyję na bezludnej wyspie, przecież w mojej pracy na co dzień spotykam kilkudziesięciu przystojnych facetów. Co ze mną jest, do cholery, nie tak, że teraz doprowadza mnie niemal do ekstazy samo brzmienie śmiechu jakiegoś obcego faceta na siłowni?
- Po co tu przyszłaś, jeśli nie lubisz siłowni? - zapytał, gdy wreszcie udało mu się uspokoić. Cóż miałam powiedzieć. Uznałam, że prawda podana w jak najkrótszy sposób wystarczy i może zakończy wreszcie tę niezręczną sytuację.
- Obiecałam
- Aha… - odpowiedział tylko, po czym zamilkł.
Więc to by było na tyle, Wikusia. Świetnie. Koniec rozmowy. Nagle poczułam się zła na siebie i na całą tę sytuację. Na tego faceta też. Nie to, że chciałam nagle zacząć się z kimś umawiać. Dobrze było mi samej, mogłam poświecić czas na opiekę nad synem i rozwój kariery zawodowej. Komplikacje w postaci facetów nie były mi potrzebne. Dałam radę żyć jako singielka przez sześć lat i wcale nie uważałam, że czegoś mi brakuje przez tę sytuację. Po co mi w ogóle zastanawiać się nad tym, co by było gdybym nie była takim słoniem w składzie porcelany, jeśli chodzi o kontakty damsko-męskie? Łodewer. Krzyżyk ci na drogę panie seksowny głosik, sześciopak na brzuchu i zarost, który mnie nie odpycha. Z rozmachem zatrzymałam bieżnię i zeskoczyłam z niej nie poświęcając pięknisiowi obok mnie ani jednego spojrzenia. Zresztą i tak chyba dał sobie już spokój z tą konwersacją. I dobrze. Bardzo dobrze!
- Na czym teraz będziesz ćwiczyć?
Prawie podskoczyłam, słysząc to pytanie. Wrr, nie udawaj, że jesteś zainteresowany panie seksowny głosiku!
- Jeszcze się nie zdecydowałam, ale to i tak w sumie nie twoja sprawa – odburknęłam najchłodniej jak potrafiłam. Czy dostrzegł na mojej twarzy, jak bardzo jest mi głupio, że nie umiem zamienić kilku zdań z facetem na siłowni?
- Przepraszam, że próbuję nawiązać jakąś kulturalną rozmowę – wzruszył ramionami i przetarł kark ręcznikiem. Łyknął też trochę wody. Jeżu, nawet ta prosta czynność wydawała się w jego wykonaniu seksowna… TO. NIE. FAIR!
- Dziękuję, ale nie przyszłam tu nawiązywać kontaktów międzyludzkich – mruknęłam.
- Ok, przeprosimy przyjęte – uśmiechnął się i, WOW, co to był za uśmiech. Komuś w dzieciństwie rodzice musieli zasponsorować dobrego ortodontę.
- Wyluzuj – dodał po chwili – Tylko się droczę.
- Więc znajdź sobie do tego inny podmiot – uniosłam wysoko głowę i powędrowałam w jedyne miejsce na tej sali, które jeszcze jako tako wydawało mi się zachęcające, w kierunku mat do ćwiczeń.
- Hej! - zawołał za mną i nagle moje ciało pokryło się gęsią skórką. Boże... – Zawsze jesteś taką zołzą? - zapytał.
Nie wiedzieć czemu, uśmiechnęła się na tę uwagę. Momentalnie odpowiedział mi tym samym a ja prawie się rozpłynęłam na ten widok.
- Nie, nie zawsze – puściłam do niego oko. Wiem, głupie... – Nawet ja potrzebuję czasem przerwy. Jestem zołzą tylko przez siedem dni w tygodniu. A Ty? Zawsze jesteś taki natrętny?
- Nie, tylko od poniedziałku do niedzieli… - odpowiedział, a ja nie wytrzymałam. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz śmiałam się tak serdecznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz