Gdy w październiku wpadłam na stoisko z gazetami, okładka listopadowej "Wróżki" nie przemówiła do mnie graficznie. Zainteresował mnie za to tytuł artykułu o zdradzie, jednak nie w sposób, który zwykle sprawia, że sięgam po dane czasopismo. Tym razem "Jej się opłaca jego zdrada" zadziałało na mnie jak czerwona płachta na byka i bardzo chciałam się dowiedzieć, co autor ma do powiedzenia. Niestety, tak jak się spodziewałam, niczego sensownego tu nie znalazłam. Trochę stereotypów, trochę prób racjonalizacji nieciekawych wniosków. Ale to nie ten artykuł sprawił, że przypomniałam sobie, dlaczego dawno temu przestałam kupować czasopisma. Teraz już pamiętam, że łatwy dostęp do informacji w Internecie to był tylko jeden z kilku powodów rezygnacji z zakupu magazynów. Inny, ważniejszy, bo odbierający mi sens kupowania czegoś, co nieco terapeutycznie mogłam wziąć do ręki na kanapie i poczytać w rzadkich, wolnych chwilach popijając kawkę, to był fakt, że artykuły w czasopismach dla kobiet były bardzo dalekie od wyczerpania tematu. Czytałam, temat mnie ciekawił aż tu nagle, zanim dowiedziałam się czegoś nowego, tekst się kończył, ja zaś zostawałam z większą ilością pytań niż odpowiedzi. Owszem, w Internecie często bywa podobnie, ale tam do artykułu najczęściej dostaję od razu podpowiedzi następnych linków do materiałów na dany temat. W czasopiśmie nie ma takiej możliwości. Po prostu po przeczytaniu artykułu, muszę i tak sięgnąć do Internetu, żeby dowiedzieć się więcej. A skoro tak, to po co marnować pieniądze na czasopismo drukowane? Zwłaszcza, że brak natychmiastowego odnośnika do dodatkowych materiałów może sprawić, iż za chwilę nie będę mogła już sprawdzić brakujących informacji. Później mogę już po prostu nie mieć czasu i w ten sposób temat ucieknie mi całkowicie.
Jest jednak jakiś urok w czytaniu wydrukowanego czasopisma tak, jak jest urok w posiadaniu wydrukowanej książki. Wśród moich czytelników jest kilka osób, które kiedyś powiedziały mi, że dla nich czytanie e-booka nie ma żadnej wartości. Wolą czytać mniej, ale tradycyjnych książek, niż łatwo dostępnych plików, które wg nich nie posiadają magii "prawdziwych" książek. I to też jestem w stanie zrozumieć. Sama ubolewam, że nie mam jak usiąść sobie w wygodnym fotelu z wydrukowaną powieścią. Dla mnie e-booki to po prostu konieczny kompromis, bo inaczej nie mogłabym czytać praktycznie w ogóle. Wybrałam więc mniejsze zło.
Co do "Wróżki" jeszcze... W listopadzie obfituje ona w ciekawe tematy. Świetny, krótki artykuł o - uwaga! - przepisach kulinarnych z nagrobków! Dobry, acz bardzo pobieżny artykuł o źle pojmowanych autorytetach i ciekawy, aczkolwiek nie do końca przemawiający do mnie tekst o "wyborze męża". Jest też dobry artykuł historyczny, który jak dla mnie jest wystarczający w treści a opowiada o losach osiemnastowiecznej, polskiej lekarki. I jeszcze jeden tekst, który może daleki jest od wyczerpaniu tematu, ale w przypadku tak trudnej treści może to i lepiej. Mam na myśli opatrzony świetną grafiką artykuł o młodocianych samobójcach. Temat trudny i w Polsce wciąż uznawany za tabu, ale warty zgłębienia.
Listopadową "Wróżkę" polecam osobom, które mają dość skrótowych, kolorowych pism przepełnionych reklamami i mielonymi w kółko tymi samymi poradami dla pań domu. Co prawda ja sama tak z połowę niniejszego czasopisma traktuję z przymrużeniem oka, ale drugą połowę bardzo lubię ;).
Ściskam i pozdrawiam
Sil
fot. Sil |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz