Zapach konwalii
Rozdział 16
Simon przechadzał się po poczekalni, ściągając na siebie ciekawe spojrzenia personelu polskiego pośrednika wykwalifikowanej kadry medycznej oraz uśmiechy czekających w pomieszczeniu kobiet. I jedne, i drugie ignorował zupełnie, obmyślając swój plan. Układając w głowie zdanie po zdaniu krótką przemowę, którą zamierzał wygłosić w gabinecie kierowniczki biura. Pani Magdalena Kraft, zwykle niedostępna dla nikogo, nie mogła odmówić spotkania, gdy poprosił o nie sam Simon von Dohna – arystokrata, ze znanej niemieckiej rodziny oraz do niedawna stały klient instytucji.
Pan von Dohna? - recepcjonistka ukłoniła się i nagle spłonęła rumieńcem, gdy spojrzał na nią surowym wzrokiem. Dopiero w tym momencie przypominając sobie, że Simon prosił o dyskrecję – Przepraszam Pana… - wydukała po niemiecku.
Mężczyzna rozejrzał się ukradkiem i zaklął pod nosem. O ile do tej pory wzbudzał zainteresowanie tylko większości czekających tutaj pań, to w tym momencie obserwowali go dokładnie wszyscy, którzy znajdowali się pomieszczeniu. Owszem, tutaj w Polsce, prawdopodobnie i tak nikt pewnie nie rozpoznałby go, jednak sam fakt, że był Niemcem z „von” w nazwisku musiało pobudzić ciekawość czekających.
Doprawdy, zastanawiam się czasem, czy ma jakikolwiek sens przekazywanie wam informacji, skoro są one zupełnie ignorowane. A może tak trudno pojąć znaczenie słowa „dyskrecja”?
Przepraszam Pana, nie wiem jak mogło do tego dojść – rumieniec recepcjonistki pogłębił się, podobnie jak jej ukłon. Ale przynajmniej mówiła już w jego języku nieco płynniej.
Ja niestety wiem – mruknął w odpowiedzi – Ale nieważne już. Proszę mnie zaprowadzić do Pani Kraft!
Oczywiście, proszę za mną.
Simon starał się nie zwracać uwagi na to, że został odprowadzony wzrokiem przez wszystkich ludzi w poczekalni. W tym momencie zresztą mało go już to obchodziło. Znów skupił się w myślach na swoim planie. Jeszcze nie wiedział, czy uda mu się zdobyć wszystkie potrzebne informacje, ale był dobrej myśli.
Pan Simon von Dohna, miło mi Pana gościć.
Zza biurka w niewielkim, ale gustownie urządzonym gabinecie, powoli wstała niewysoka kobieta mniej więcej w jego wieku, obdarzając Simona jednym ze swoich najpiękniejszych uśmiechów. Na szczęście nie ulegało wątpliwości, że podobnie jak recepcjonistka mówiła biegle po niemiecku. Mężczyzna nie odwzajemnił uśmiechu, ale uścisnął wyciągniętą w swoją stronę kobiecą dłoń.
Cieszę się widząc Pana w dobrym zdrowiu – ponownie uśmiechnęła się kobieta.
Dziękuję.
W czym mogę Panu służyć?
Białowłosy nie od razu zaczął mówić. Zamiast tego wlepił w kobietę groźne spojrzenie i zdawał się nad czymś głęboko zastanawiać. Kierowniczka w końcu przestała się uśmiechać. Zamiast tego poczuła się dość nieswojo, jednak nie śmiała ponaglać Pana von Dohna. Była pól Niemką i dopiero niedawno przeniosła się na stałe do Polski. Doskonale pamiętała kim jest ten mężczyzna.
Pani Kraft, sprawa jest dość wyjątkowa – zaczął w końcu – Mam więc nadzieję, że podejdzie Pani do niej w odpowiedni sposób, czy mogę na to liczyć?
Oczywiście – kobieta poprawiła się na krześle i nachyliła nad biurkiem, aby pokazać, jak bardzo interesuje ją, co ma do powiedzenia jej gość.
To dobrze... - Simon zawahał się, jednak ostatecznie postanowił wykorzystać sytuację sprzed chwili. Wiedział, że sprawi tym niemały kłopot recepcjonistce, ale musiał skorzystać ze wszystkich dostępnych możliwości – Nie chciałbym jednak, aby Pani deklaracja okazała się równie nieprawdziwa, jak ta sprzed kilku minut.
Nie rozumiem, Panie Simonie. Czy któryś z moich pracowników okazał się niekompetentny?
W istocie. Poprosiłem o dyskrecje, gdy umawiano mnie na spotkanie z Panią, tymczasem wszyscy obecni w poczekalni poznali moje nazwisko.
Niezmiernie mi przykro. Proszę o wybaczenie. Czy mogę zrobić coś, co mogłoby zamazać ten nietakt?
Owszem, ale nie dla mnie, lecz dla pielęgniarki, która pracowała u mnie jako ostatnia – Simon udał obojętność.
Przepraszam, ale chyba nie do końca rozumiem...
Pani Urszula Bielik odchodząc nie przyjęła ode mnie wynagrodzenia. Chciałem przekazać jej pieniądze listownie, jednak niestety nie dysponuję adresem Pani Bielik, natomiast, gdy mój pracownik skontaktował się z Państwa instytucją w celu uzyskania potrzebnych danych, otrzymał odpowiedź odmowną. Jeszcze kilka dni będę przebywał w Polsce i chciałbym osobiście przekazać wynagrodzenie Pani Urszuli, dlatego będę wdzięczny za przekazanie mi jej adresu.
Ależ Panie von Dohna... To wbrew przepisom, to są dane osobowe, których nie możemy nikomu udostępniać. Pani Bielik była naszym pracownikiem a my świadczyliśmy tylko usługę dla Pana i dlatego...
Pani Kraft, po pierwsze... to jest wyjątkowa sytuacja, a jak już wspólnie zauważyliśmy, rzetelność nie jest silną stroną instytucji, którą Pani reprezentuje. Po drugie, Pani Bielik była moim pracownikiem, skoro ja miałem przekazywać jej wynagrodzenie i chcę wywiązać się z tego obowiązku, czy chce mi to Pani uniemożliwić?
W żadnym razie, ale ja naprawdę nie mogę.
Myślę, że może Pani zrobić wyjątek dla kogoś, wobec kogo okazaliście rażący brak poszanowania a do tego przez kilka lat był waszym dobrym klientem, mylę się?
Magdalena zagryzła wargi i odwróciła wzrok. Musiała pomyśleć a spojrzenie mężczyzny siedzącego po drugiej stronie biurka, skutecznie odbierało jej możliwość skupienia się. Spojrzała ponownie na Simona i otworzyła usta, aby kategorycznie odmówić i naprawdę nie mogła sobie później przypomnieć, jak doszło do tego, że odpowiedziała
Oczywiście, Panie von Dohna, zaraz przygotuję dla Pana dane Pani Urszuli Bielik…
***
Dwie godziny później...
Urszula postawiła na chwilę ciężki koszyk z owocami na chodniku i rozprostowała kręgosłup. Brzuch, chociaż wciąż jeszcze niezbyt duży i postronnym trudno było go dostrzec, dawał jej się powoli we znaki. Delikatnie położyła dłoń na niewielkim uwypukleniu pod bawełnianą sukienką
Ależ duży już jesteś – szepnęła przymykając oczy i odchylając głowę.
Od kilku dni wiedziała już, że spodziewa się synka i jej usta same się uśmiechały, gdy myślała o imieniu, które nada dziecku lub, gdy zastanawiała się, jak bardzo podobny do ojca będzie jej mały chłopiec. Właściwie nie miałaby nic przeciwko, gdyby był jego wierną kopią. Nie podnosząc powiek wzięła głęboki oddech i wciągnęła do płuc cudowny zapach wiosny.
Był sam koniec maja. Uwielbiała maj. To był jej ukochany miesiąc, wszystko jeszcze takie świeże i soczyste a dni już takie długie i ciepłe. No i to właśnie w maju kwitły jej ukochane kwiaty. Jej ukochane konwalie. Posmutniała lekko, przypominając sobie nagle prezent, który otrzymała kilka miesięcy temu. Maleńki flakonik ulubionych perfum i tę niezwykle słodką dedykację, którą napisał dla niej Simon. Westchnęła cicho, otworzyła oczy, po czym sięgnęła po koszyk i powoli skierowała się do domu.
Szła niespiesznie, nie chcąc się zbyt szybko zmęczyć, w dodatku z jakiegoś powodu czuła się tego dnia dość nieswojo, jakby obserwowana. Co chwilę przystawała i odwracała się, aby sprawdzić, czy nikt jej nie śledzi, jednak nie mogła dojrzeć nikogo takiego. Ostatecznie doszła do domu po kilkunastu minutach i zatrzymała się przed furtką, by wziąć kolejny głębszy wdech. W tym momencie poczuła zapach. Bardzo wyjątkowy, nie do pomylenia z żadnym innym. Znała ten zapach aż za dobrze, nie miała jednak czasu zastanawiać się nad tym, gdyż nagle jakaś duża męska dłoń złapała jej rękę, którą gładziła swój zaokrąglony brzuszek. Poczuła ciepło i rozkosz nie do opisania, gdy usłyszała tuż za uchem...
Chyba się nie łudziłaś, że uciekniesz ode mnie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz