Zapach konwalii
Rozdział 15
Simon von Dohna powoli podniósł się ze szpitalnego łóżka i pokuśtykał do okna. Spojrzał przez ramię, czy drzwi do jego pokoju są zamknięte, po czym pociągną za klamkę i otworzył okno na pełną szerokość. Ani chwili nie zastanawiając się, przysiadł na parapecie i zapalił. Oddychał głęboko, chcąc wciągnąć do płuc jak najwięcej wiosny i papierosowego dymu. Ten zapach... Zapach wiosny... JEJ zapach...
Jeszcze trochę i Cię odnajdę... - mruknął do siebie dopalając papierosa – Już niedługo...
Zagasił niedopałek o zewnętrzną ścianę budynku i wyrzucił daleko na rozmokły od wiosennych deszczów trawnik. W samą porę, bo w tym momencie drzwi do jego pokoju otworzyły się.
Ile razy mam Ci powtarzać – skrzywił się czarnowłosy mężczyzna w białym kitlu, który teraz starannie zamykał za sobą drzwi – Tu nie wolno palić!
Daj spokój, Rolf – uśmiechnął się nieznacznie – Jakbyś sam tego nigdy nie robił.
Okay, nieważne... Mam wszystkie wyniki, jutro to już na dziewięćdziesiąt dziewięć procent będzie ostatnia operacja. Zadowolony?
Jeszcze pytasz? - teraz to Simon się skrzywił – To i tak już trzecia. Nie zniósłbym już ani jednej więcej!
Wydaje mi się – lekarz spojrzał na niego znacząco – Że coś sprawiło, iż zniósłbyś ich nieskończoną ilość... Nie wiem, co to takiego, ale bardzo się cieszę, że tak się wreszcie stało.
Simon nie odpowiedział, ale posmutniał wyraźnie. Ponownie przysiadł na parapecie, z którego zszedł po przyjściu przyjaciela i zamyślił się głęboko. Jego wzrok samoistnie powędrował w kierunku pudełeczka na stoliku obok łóżka. Nie rozstawał się z tym przedmiotem od tamtego pamiętnego poranka, gdy ONA od niego uciekła, chociaż do tej pory nie zajrzał do środka. Rolf podążył za spojrzeniem białowłosego i powoli podszedł do miejsca, które przyciągało jego wzrok.
Czyżby to? - uniósł brwi i posłał ironiczny uśmiech w stronę okna.
Poniekąd...
Poniekąd? Co tam jest?
Nie wiem, ale już wkrótce się dowiem, zapewniam Cię.
Cóż... Nic z tego nie rozumiem, ale jeżeli dzięki temu stałeś się taki chętny do zmian... to mało mnie to obchodzi. Zaraz dostaniesz ostatni dziś posiłek. Później nie podjadaj. Pielęgniarka przyjdzie Cię przygotować o 7 rano. Zajrzę do Ciebie jeszcze popołudniu.
Dzięki. Na razie.
Gdy Simon znów został sam, na dobre pogrążył się w wspomnieniach i nadziejach na przyszłość do tego stopnia, że nie zauważył, iż przyniesiono mu wczesny obiad. A gdy wieczorem Rolf ponownie odwiedził swojego przyjaciela, zobaczył nietknięty talerz z posiłkiem i nieobecne spojrzenie białowłosego. W takim stanie postanowił go zostawić do następnego dnia, gdy miała się odbyć już ostatnia operacja przywracająca mężczyźnie całkowite zdrowie.
***
W tym samym czasie...
Urszula? To Ty, kochanie?
Irena obierała warzywa na sałatkę w swojej ukochanej kuchni, gdy usłyszała, jak ktoś wchodził do domu. Faktycznie, już po chwili w drzwiach pomieszczenia stanęła Ula z jakimś kwiatkiem w dłoni.
Ja, Mamo...
Co tam trzymasz?
Blondynka uśmiechnęła się i powoli usiadła za stołem obok macochy.
Jakieś dziecko wręczyło mi tego krokusa, gdy spacerowałam po parku... Śliczna dziewczynka, miała chyba z cztery latka. Była bardzo podobna do mojej Celinki...
Irena zmierzyła pasierbicę wzrokiem, ale nie komentowała. Przez lata nauczyła się, iż lepiej podobnych wypowiedzi nie komentować. Urszula wstała więc od stołu w zupełnej ciszy i włożyła kwiat do małego wazonu. Miała już wyjść, gdy znów zatrzymał ją głos przybranej mamy.
Zaraz będzie zapiekanka.
Nie będę jadła, nie mogę patrzeć na ser żółty.
Pamiętam, twoja porcja jest bez... - kobieta zawahała się, ale ostatecznie postanowiła zadać jeszcze nurtujące ją pytanie - Powiedz mi córeczko, kiedy zamierzasz mu powiedzieć?
Co powiedzieć... no i komu? - Urszula wciąż była zamyślona, nie od razu więc zrozumiała sen słów Ireny.
Ojcu dziecka, oczywiście.
Aaa. Ty znów o tym. Nie zamierzam w ogóle, mówiłam Ci – uśmiechnęła się lekko do swoich wspomnień, jednocześnie jednak poczuła, że jej oczy zaczynają wilgotnieć. Zamrugała szybko, aby powstrzymać łzy.
Kochanie, tak nie można – matka odłożyła nożyk do obierania warzyw i przykryła dłonią małą rękę swojej przybranej córki – Czy ten mężczyzna nie zasługuje na to, aby wiedzieć, że zostanie ojcem?
Myślę, że tak będzie lepiej. Po prostu.
Dla kogo? Przecież to niedorzeczne.
Być może, ale na razie taką podjęłam decyzję. A teraz przepraszam. Znowu chce mi się spać, położę się na trochę... - to mówiąc powoli wstała od stołu i skierowała się do wyjścia.
A obiad?
Później.
Irena długo i z uwagą obserwowała, jak jej pasierbica opuszcza nisko głowę i powoli, noga za nogą, wychodzi z kuchni.
Kiedy wreszcie los się dla Ciebie odmieni, córeczko? - szepnęła w ślad za nią - Kiedy w końcu będziesz szczęśliwa?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz