Zapach konwalii
Rozdział 13
Przekręciła się do innej pozycji, gdyż powoli lewy bok zaczynał jej już cierpnąć. Pomyślała, że całkiem nieźle idzie jej czytanie. Już jedna trzecia grubej powieści, którą sobie wybrała na wieczór została przeczytana, wprawiając kobietę w marzycielski nastrój.
Jeszcze kwadrans i kolejny rok odejdzie w zapomnienie... - szepnęła patrząc w dal przez zaparowaną szybę.
Dopiero teraz zauważyła, że za oknem znów zaczął padać śnieg. Przez chwilę wpatrywała się z daleka w tańczące przy szybie płatki i nagle wpadła na szatański pomysł. Wyskoczyła z łóżka, naciągnęła na siebie spodnie, sweter i płaszcz i postanowiła przejść się do ogrodu, aby tam przywitać Nowy Rok. Chciała koniecznie poczuć na twarzy delikatne, białe śnieżynki. W dwie minuty już była na zewnątrz i zakręciła się wśród padającego puchu. Czuła się lekka i wolna. Spojrzała w górę, na ciemną bryłę pałacu przed sobą. Na tle zaśnieżonego nieba wyglądał naprawdę zjawiskowo, jak z bajki. Patrzyła przez chwilę i nagle dojrzała cień na tarasie przy sypialni Simona. Czyżby ją obserwował? Poczuła się nieswojo. Zacisnęła pięści ze wzbierającej w niej złości, po czym kierowana impulsem zerwała się i pobiegła z powrotem do wnętrza domostwa a później prosto do skrzydła, które zajmował jej pracodawca. Serce zabiło jej mocniej, gdy drugi raz od swojego przyjazdu tutaj zapukała do drzwi jego sypialni. Nikt nie odpowiadał. Zapukała jeszcze raz, mocniej
Panie von Dohna? Jest Pan tu?
Nic. Tym razem nie nacisnęła klamki, ale podeszła do innych drzwi i znów zastukała ze wszystkich sił. Wciąż nikt nie odpowiadał.
Panie von Dohna! - krzyknęła – Simon!
Przy kolejnym pokoju sytuacja się powtórzyła – jej pukanie i całkowity brak odpowiedzi. Było to nieco przerażające. Urszula poczuła, że po plecach przeszedł jej dreszcz. Cofnęła się o krok i rozejrzała niepewnie. Już miała odejść, gdy nagle zobaczyła, że drzwi na klatkę schodową prowadzącą do wieży są uchylone. Przełknęła ślinę. Bezwiednie zaczęła iść w tamtym kierunku i nie zatrzymała się, aż jej dłoń nie natrafiła na szparę między drzwiami a framugą. Coś zaskrzypiało, gdy lekko pchnęła drzwi. Aż podskoczyła, słysząc to. Oparła się o ścianę i ciężko oddychała, nie bardzo wiedząc, co robić dalej. Przez chwilę nic się nie wydarzyło, otworzyła więc oczy i rozejrzała się po korytarzu. Pusto. Półświadomie przekroczyła próg wchodząc na zakazany teren.
Serce biło jej jak oszalałe, gdy stawiała kroki na starych, krętych schodach. Były wąskie, pachniały kurzem i stęchlizną. Mijały sekundy, które jednak zdawały się być wiecznością, nim wreszcie stanęła w miejscu, które zastanawiało ją od początku pobytu. Zaczęła się rozglądać, ale było zbyt ciemno. Ostrożnie przesunęła się w głąb pomieszczenia. Nagle poczuła, że o coś się potyka. Wstrzymała oddech przerażona, lecz instynktownie nachyliła się do tego przedmiotu. To była gruba świeca. Tuż obok namacała zapałki i po chwili namysłu odpaliła jedną a następnie przyłożyła ogień do knota. Dopiero teraz rozejrzała się znowu. Wrzasnęła, gdy zobaczyła miejsce, w którym tyle czasu spędzał jej pacjent. Z wrażenia upuściła świecę, która na szczęście zgasła momentalnie. Zasłoniła otwartą buzię dłonią i stała bez ruchu, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Co teraz zrobić? Chciała jeszcze raz zapalić świecę i upewnić się, że jest w rzeczywistości a nie w jakimś mrocznym koszmarze, jednak bała się. Bała się zobaczyć jeszcze raz to, na co Simon von Dohna patrzył nieustannie, każdego dnia, może i każdej nocy. Już się nie dziwiła, że jest tak mroczny i okrutny. Teraz dziwiło ją, że w ogóle jeszcze pozostał przy zdrowych zmysłach. Na ścianach, od podłogi po sufit, poprzyklejane były ogromne zdjęcia, prawdopodobnie policyjne, obrazujące wypadek samochodowy i zmasakrowane ciała dwóch osób. Jak się domyśliła córki oraz żony Simona. Zaczęła się cofać, chciała odejść jak najszybciej i zapomnieć, że była tu kiedykolwiek. Choć w tym momencie nic już nie widziała, bo w pomieszczeniu znów panowały przerażające ciemności, to wciąż miała wrażenie, że te okropne obrazy są tuż przy niej, że osaczają ją niczym złe duchy. Z jej oczu zaczęły mimowolnie kapać łzy. Spróbowała namacać poręcz od klatki schodowej. Musiała jak najszybciej stąd uciec. Nie zdążyła. W tym momencie poczuła gwałtowne szarpnięcie. Sama nie wiedziała, kiedy znalazła się na podłodze, przygnieciona ciężkim ciałem mężczyzny.
Jak śmiesz? – wysyczał jej do ucha.
Czuła jego oddech. Był tak gorący, że miała wrażenie, iż zaraz od niego spłonie bok jej twarzy. Nawet łzy, które wciąż intensywnie ściekały z jej oczu wydawały się przerażająco gorące, jakby podgrzał je swoją furią.
Jak śmiesz tu wchodzić! Za kogo się uważasz?
Panie von Dohna.. Proszę mnie puścić, chcę stąd wyjść! - zawołała dziko – Simon! Chcę wyjść!!!
Wyjść? - nagle w pomieszczeniu zabrzmiał jego przerażający śmiech – Nie, moja droga. Nie tak szybko... Prowokujesz mnie od samego początku. Sprawiasz, że nie panuję nad sobą. Wzbudzasz we mnie emocje, o których już zapomniałem, że istnieją. Od których odchodzę od zmysłów i szaleję... Nie, nie wyjdziesz stąd. Weszłaś w moje życie o jeden raz za dużo i o jeden krok zbyt daleko.
Jego ostatnie słowa wypowiedziane były niskim, przerażająco mrocznym głosem. Jego wargi dotknęły w tym momencie jej ucha i nagle nie wiedziała, co się dzieje, gdy odebrał jej oddech głębokim, brutalnym pocałunkiem. Instynktownie, momentalnie oplotła go ramionami, trzymając się tego mężczyzny, jakby od tego zależało jej życie. Z równą siłą jak on, teraz to ona wpijała się w jego uta. Tak brutalnie, jak robił to on. Usłyszała okrzyk wściekłości a później trzask dartej odzieży, ale nie była w stanie myśleć, bo w tym momencie usta mężczyzny natrafiły na jej błyskawicznie obnażony dekolt i niżej, wciąż niżej. Błądził po jej ciele jak oszalały a ona dyszała ciężko na pół z pożądania, na pół z przerażenia. Ale nie tym, co się działo między nimi, lecz tym, co widziała kilka minut wcześniej. Chciała, żeby sprawił, że te obrazy znikną. Że o nich zapomni na zawsze. Nagle poczuła go w sobie. Z okrzykiem bólu, wściekłości, rozpacz, pragnienia i już niczym niepohamowanej namiętności w jednej chwili połączył ich ciała w jedno. Urszula krzyknęła przeciągle, tak jak i on i odpłynęła wraz z nim do innego świata.
***
Gdy było po wszystkim i mężczyzna zszedł z niej wreszcie, ciężko siadając obok niej. Nie czekała na jego słowa, nie czekała, czy przypadkiem nie zapali znów światła i, czy nie będzie musiała znów zobaczyć tego, czego nawet nie chciała pamiętać. Pozbierała się szybko, nim zdążył się ruszyć w swojej niepełnosprawnej formie i zbiegała ze schodów, jakby jej stopy miały skrzydła. Mimo to nie udało jej się uciec. Potknęła się w ciemności na wysokości sypialni i upadła płasko tuż pod drzwiami pokoju Pana tego domu. Dogonił ją tam, od razu podciągając gwałtownie do wnętrza, prosto do swojego łóżka. Początkowo szarpnęła się dziko, próbując znów uciec. Wiedziała, że w jego stanie nie udałoby mu się dogonić jej, gdyby naprawdę tego chciała, lecz nagle jej wzrok padł na jego oczy. Zobaczyła w nich tak wiele, że nie umiała już walczyć. Ani ze sobą, ani z nim. Tym razem to ona pierwsza wpiła się w jego usta i przygniotła do pościeli. Na tę jedną noc zapomnieli o wszystkim. Kochali się dziko, jakby od tego zależało ich życie, ich przetrwanie. Byli ze sobą do pierwszych godzin bladego świtu, tak intensywnie, jakby świat miał się skończyć z jego nastaniem. A gdy zmęczeni usnęli w swoich ramionach, wstał nowy dzień.
***
Urszula obudziła się pierwsza, czując, że coś uniemożliwia jej swobodne ruchy. Przełknęła ślinę. Pamięć zaczęła wracać wraz z kilkoma pojedynczymi łzami. Jak najdelikatniej i najciszej potrafiła, wyswobodziła się z mocnych objęć mężczyzny, Pana tego domu... Zbierając swoje ubrania po drodze, na palcach wybiegła z sypialni Simona.
W swoim pokoju wzięła krótki, gorący prysznic i pobiegła do garderoby. Pospiesznie ściągnęła swoją podróżną torbę z szafy, jak burza zaczęła wrzucać do środka swoje rzeczy. Ubrania, kosmetyki. Upewniła się, że niczego nie zapomniała, po czym opatuliła się szczelnie płaszczem i wybiegła na zewnątrz.
Do przystani doszła w kilka minut, wrzuciła torbę do małej łódki, o której wiedziała, że Robert używał jej w lecie do połowu ryb. Wiedziała, że czasu nie ma za wiele zanim Simon obudzi się i zauważy jej nieobecność. Już po chwili wiosłowała więc ze wszystkich sił w kierunku majaczącego gdzieś w porannej mgle miasteczka. Dopłynęła do brzegu, wyskoczyła z łodzi i starannie przywiązała ją sznurem do jakiegoś szczebelka od pomostu. Pobiegła do dozorcy, aby powiedzieć, do kogo należy łódź i wcisnęła mu banknot w zamian za poinformowanie Roberta Brauna, gdzie znajduje się jego własność.
W parę minut była już na dworcu. Kilka godzin później - w połowie drogi. Wieczorem zaś wpadła w ramiona Ireny, zszokowanej nagłym powrotem przybranej córki. Płakała do rana z twarzą schowaną na ciepłych kolanach matki, aż wyczerpana – usnęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz