czwartek, 12 września 2024

Zapach konwalii - Rozdział 9


Zapach konwalii

Rozdział 9


Urszula szybkim krokiem przemierzała korytarze dzielące jadalnię od gabinetu zabiegowego. W obu rękach podtrzymywała kilka paczek z prezentami, które otrzymała tego wieczoru. Wiedziała, że nie zdąży pójść do swojego pokoju, aby je zostawić czy przebrać się w zwyczajne ubranie. Dziesięć minut to nie było zbyt wiele czasu, aby przygotować się do zabiegu z Simonem. Zdenerwowana, że nie pomyślała o tym wcześniej i zasiedziała się ze służbą przy choince, jeszcze przyspieszyła kroku i nagle przed samymi drzwiami poślizgnęła się i wysypała zawartość ozdobnych pudełek i torebek na podłogę. Tylko kosz od Pana domu utrzymała w ręku. Całe szczęście, bo inaczej bezcenny flakonik jej ulubionych perfum prawdopodobnie roztrzaskałby się na marmurowej posadzce. Otworzyła drzwi na oścież i jak najszybciej pownosiła do środka wszystkie pakunki, ustawiając je pod oknem.

Odetchnęła głośno, zamknęła drzwi i zdjęła z szyi ulubiony sznur pereł od córki, aby jej nie przeszkadzał przy pracy, po czym dokładnie umyła ręce.

Miała kilka minut, więc jak najszybciej zaczęła przygotowania. Zmieniła prześcieradło oraz ręcznik przy leżance, przyniosła wszystkie potrzebne specyfiki, a także zapaliła świecę, gdyż ostatnio do zabiegów postanowiła dołączyć aromaterapię. Nie wiedziała, co na to Pan von Dohna, gdyż ani słowem nie skomentował tej innowacji, jednak brak kąśliwej uwagi uznała za dobry znak. Wszystko było gotowe, gdy zegar wybił godzinę dwudziestą. Mogła odetchnąć z ulgą.

Odczekała kilka minut, jednak mężczyzna wciąż nie nadchodził. Zdziwiła się tym bardzo, bo od pierwszego dnia jej pracy nie spóźnił się na ani jeden zabieg nawet o minutę. Spojrzała jeszcze raz na zegar, czy nie pomyliła godziny. Dziwne... może uznał, że w ten szczególny dzień nie będzie masażu? Ale przecież poinformowałby ją o tym...

Jeszcze raz poprawiła wszystko i podeszła do okna, gdzie zostawiła otrzymane tego dnia prezenty. Mechanicznie sięgnęła po flakonik perfum od pracodawcy i po raz nie wiadomo który tego wieczoru, przeczytała dedykację.


  • Simon… Nie podejrzewałabym Cię o taki... miły gest... - szepnęła do siebie.



Znów spojrzała na zegar. Minął już kwadrans od umówionej godziny a mężczyzny wciąż nie było. Zaczęła się niepokoić. Cała służba była w jadalni, może ich pracodawcy coś się stało a oni nie słyszeli. Ostrożnie otworzyła drzwi i wyjrzała z gabinetu. Nadstawiła uszu, jednak jedyne co usłyszała to przyciszone śmiechy oraz rozmowy służby, która najwidoczniej wciąż dobrze bawiła się przy choince. Postanowiła, że sama poszuka swojego pacjenta. Zgasiła świecę, zamknęła starannie przygotowane wcześniej specyfiki, chociaż na razie zostawiła je tam, gdzie stały, po czym wyszła na korytarz.

Jej wysokie szpili wystukiwały na posadzce rytm, który niósł się echem po całym domu. Niezbyt zadowolona z takiego efektu, bezwiednie zaczęła iść na palcach. Przemierzyła hall i powoli zaczęła wspinać się po schodach, nie skręciła jednak jak zwykle do skrzydła dla służby, a do tego, w którym swoje prywatne pokoje miał Pan tego domu.

Do tej pory była tu tylko raz i tylko na korytarzu, gdy pokojówka pokazywała jej, tę część domu, aby wiedziała na wszelki wypadek, gdzie ma szukać Simona w bardzo pilnych sprawach. Nie było jak dotąd potrzeby, żeby zapuszczać się w ten rejon, więc ani razu nie przeszło jej to przez myśl

Korytarz był przestronny, ale dość ciemny. Nie mogła sobie przypomnieć, gdzie jest włącznik światła. Na samym końcu widziała niewielkie okno, przez które na szczęście trochę światła rzucał księżyc. Mimo to szła ostrożnie, na palcach, licząc mijane przez siebie drzwi.

To chyba ten półoficjalny gabinet, jak to mówiła Helena, to musi być ten mały salon, sypialnia... tu biblioteka... pokój muzyczny... a tu chyba to wejście na wieżę...” - myślała. Korciło ją, aby od razu wejść w to ostatnie miejsce, ale pamiętała ostrzeżenia, by tam nie wchodziła pod żadnym pozorem. Cofnęła się ostatecznie i postanowiła poszukać najpierw w gabinecie i w saloniku. Pokój muzyczny odpadał, bo w korytarzu było przeraźliwie cicho.

Zapukała do pierwszych drzwi, jednak nie doczekała się odpowiedzi. Zapukała do następnych, ale i tym razem nikt nie odpowiedział, podeszła do drzwi sypialni i znów zapukała. Cisza.


  • Panie von Dohna? Jest Pan tutaj? - zawołała cicho przez drzwi. Nic.


Postanowiła jednak sprawdzić pokój muzyczny oraz bibliotekę, lecz i tu nie doczekała się odpowiedzi. Do wieży na razie wolała się nie zbliżać, wróciła więc pod drzwi sypialni i zapukała głośniej.


  • Panie von Dohna To ja, Urszula! Nie przyszedł Pan na zabieg! Czy wszystko w porządku?


Znów nie doczekała się odpowiedzi, lecz tym razem ostrożnie nacisnęła klamkę i weszła do środka. Uznała, że to oprócz wieży najprawdopodobniejsze miejsce pobytu mężczyzny. Podeszła parę kroków, rozglądając się pilnie, choć wciąż utrudniały jej to ciemności. Włącznik widziała przy drzwiach, jednak nie chciała zapalać światła, na wypadek, gdyby Simon już spał. W tym momencie poczuła dotkliwy chłód i zorientowała się, że drzwi na balkon w drugiej części ogromnego pomieszczenia są uchylone. Instynktownie podeszła w tamtym kierunku, gdyż odkąd tu przyjechała brakowało jej świeżego powietrza, a poza tym obawiała się, że może mężczyzna wyszedł, aby się przewietrzyć i coś mu się stało. Już prawie była na zewnątrz, gdy poczuła gwałtowne szarpnięcie w okolicach nadgarstka, a później mocno zderzyła się z jakimś twardym ciałem. Wydała z siebie jęk, więc momentalnie przysłonił jej usta dłonią.


  • Co Pani tu robi? Kto pozwolił Pani tu wejść? - wysyczał w jej kierunku, dopiero odkrywając jej usta, ale wciąż trzymając ją całą przy sobie.


Urszula z przerażeniem dostrzegła furię w jego karmelowych oczach. Jeszcze nie widziała u tego mężczyzny podobnego spojrzenia. Był w nim gniew, coś demonicznego, co ją przerażało, ale również.... pożądanie? Potrząsnęła głową i spróbowała uwolnić rękę oraz odsunąć się od ciała mężczyzny. W tej pozycji trudno było jej oddychać.


  • Panie von Dohna, ja tylko... - zaczęła.

  • Co Ty tylko? Czego szukałaś w mojej sypialni? - syknął ponownie.

  • Pana, Panie von Dohna. Nie przyszedł Pan na zabieg i zaniepokoiłam się! - prawie krzyknęła, ale znów uciszył ją, przykładając jej dłoń do ust.

  • Nie podnoś głosu! - napomniał.


W tym momencie Urszula zdała sobie z czegoś sprawę. Jej ręka, którą wciąż trzymał za nadgarstek Simon, spoczywała na jego nagim torsie. Wyraźnie czuła pod palcami gorącą, napiętą skórę oraz przyspieszone bicie serca mężczyzny.

  • Proszę mnie puścić, nie zrobiłam niczego złego! - szepnęła, czując jak coś paraliżuje jej ruchy od środka. Nie była w stanie logicznie myśleć, czuła to coraz wyraźniej i bała się tego.

  • Czyżby? Robisz same złe rzeczy, odkąd tu przybyłaś! - warknął.


Odebrało jej zupełnie mowę. Instynktownie czuła, że wie o czym mówi tamten, jednak bała się nawet myśleć w tym momencie. Zaczęła się szarpać, ale bezskutecznie. Trzymał ją mocno. Jak przy swojej niepełnosprawności ten mężczyzna mógł być tak silny? Miała wrażenie, że jego ciało oplata ją coraz szczelniej, odbierając jej możliwość oddychania. Że jego twarz jest coraz bliżej jej. Zamknęła oczy i wstrzymała oddech, bo zdawało się, że usta mężczyzny zaraz dosięgnął jej własnych. W tym momencie pragnęła, żeby ją pocałował. Pragnienie było tak silne, że aż bolało.


  • Same złe rzeczy, Urszulo... - usłyszała jego przeciągły, elektryzujący szept. Poczuła jego męskość przy swoim brzuchu i delikatny dotyk jego palców na jej policzku. Był taki gorący, tak dobrze było jej w jego ramionach...


Nagle po jej policzku zaczęły spływać łzy, a serce zaczęło walić jeszcze mocniej. Nie mogła, nie mogła się posunąć dalej, nieważne jak bardzo pragnęła jego dotyku.


  • Panie von Dohna, proszę mnie puścić... Błagam...- szepnęła, czując, że tak naprawdę jest to ostatnia rzecz, której w tym momencie pragnie.


Tak naprawdę chciała go czuć jeszcze mocniej, jeszcze intensywniej. Całą sobą. W sobie... Chciała ze wszystkich sił, aby ta chwila nigdy nie minęła...

Lecz w tym momencie spełnił jej prośbę, puszczając ją tak nagle, że zachwiała się i byłaby upadła, gdyby w ostatniej chwili nie złapała się klamki od balkonowych drzwi. Dyszała głośno, dziękując w duchu mężczyźnie, że wcześniej otworzył ten balkon. Gdyby nie to orzeźwiające, mroźne powietrze, z całą pewnością zemdlałaby. Uspokoiła się nieco i spojrzała nieśmiało w stronę, gdzie wciąż stał jej pacjent.

Simon miał pochyloną głowę i zamknięte oczy, dyszał ciężko, zaś mięśnie na jego torsie był w dalszym ciągu mocno napięte. Zobaczyła, jak mężczyzna zaciska pięści aż do białości i zrozumiała, że walczy ze sobą. Walczy, ze wszystkich sił. Wreszcie wziął głęboki oddech, wyprostował się i podniósł na nią wzrok. Skrzywiła się od tego nieprzyjemnego wyrazu, tak odległego od tego namiętnego i demonicznego sprzed chwili.


  • Nie będzie dziś zabiegu, zobaczymy się rano – metaliczny, niski głos również nie przypominał tej namiętnej furii, którą przed chwilą kipiał cały.

  • Simon... - szepnęła.

  • Nie będzie, słyszysz? Wynoś się stąd natychmiast zanim zrobię coś, czego jutro oboje będziemy żałować!

  • Ale czy wszystko... - zaczęła, jednak nie dał jej skończyć.

  • Wynoś się! Natychmiast!


W tym momencie skuliła się cała. Czuła się tak, jakby użyto wobec niej fizycznej przemocy, jakby ktoś mocno uderzył ją w brzuch. Zacisnęła powieki, by pohamować irracjonalne łzy, po czym posłusznie wybiegła z pokoju. Nie zbiegła jednak na dół po swoje prezenty i perły. Tak jak stała rzuciła się na łóżko w swojej własnej sypialni. Tej nocy jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, przeklinała brak możliwości otworzenia okna.


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najpopularniejsze posty :)