wtorek, 3 września 2024

Zapach konwalii - Rozdział 6

 

Kochani!


Jeszcze nie przygotowałam harmonogramu publikacji postów, więc na razie stary dobry chaos. Dziś kolejny rozdział mojego archiwalnego opowiadania (z 2012 roku). Przypominam, iż wcześniej było publikowane pod innym tytułem i dostosowane do mojej wcześniejszej twórczości typu fan fiction.

Ściskam i pozdrawiam 

Sil


Zapach konwalii

Rozdział 6


Kilka dni później…


Tego dnia nie chciało jej się wstawać z łóżka. Już dawno nie doświadczyła takiego uczucia i była szczerze zdziwiona, że jej ciało odmawia posłusznego podniesienia się i pospiesznego umycia. Od kilku lat wręcz nie mogła doczekać się chwili, gdy wreszcie wstanie i zabierze się za jakąś pracę czy też za naukę. W ten sposób mogła nie myśleć, nie przeżywać od nowa swojej tragedii. A dziś? Znów czuła, że potrzebuje chwili lenistwa. Mijał właśnie tydzień jej pracy a każdy dzień był podobny do poprzedniego. Pobudka o wpół do siódmej, poranna toaleta, o siódmej śniadanie ze służbą, a później krótkie przygotowanie i pierwszy zabieg o ósmej rano. Regułą się stało, że zaraz po nim szła na spacer po półwyspie, wracała na krótki lunch i o trzynastej przeprowadzała kolejny zabieg. Obiad wpół do trzeciej, krótki relaks z książką z biblioteki - przeważnie wybierała jakieś romanse, których tu nie brakowało. Czytała je z lekką rezerwą, będąc przekonaną, że takie rzeczy nigdy nie mogłyby mieć miejsca w rzeczywistości. Ale czytała, gdyż książki te nie wymagały od niej nadmiernego wysiłku intelektualnego, a pozwalały skupić się na kilka godzin. Poza tym, jak do tej pory zawsze kończyły się dobrze, więc nie przysparzały jej nawet sztucznego, dodatkowego smutku.

Szesnasta to zawsze był trzeci zabieg dla Simona. Później kolacja koło osiemnastej, powrót do książki lub kolejny spacer, bo wciąż brakowało jej świeżego powietrza. Wciąż zapominała zapytać o klucz do swojego okna i, gdy sobie przypominała o tym tuż przed snem, klęła pod nosem, że w końcu się tu udusi.

Ostatni zabieg o dwudziestej. Wieczór z długą kąpielą i czytaniem w łóżku, aż nie zachciało jej się spać... I dziś nagle organizm się zbuntował przeciwko tej regularności. Wciąż czuła, jakby w jej ciele brakowało odpowiedniej ilości odpoczynku. Przestawiała więc swój budzik o kolejne i kolejne pięć minut, aż w końcu jednak trzeba było wstać, umyć się i zejść do jadalni dla służby. Już wiedziała, że zaraz spóźni się na śniadanie. Ten argument przeważył i pozwolił jej wreszcie przyspieszyć swoje ruchy, bo przecież w tym domu obowiązywała bezwzględna punktualność i zasada ta nie dotyczyła tylko opieki nad Panem tego domu.


Ostatecznie w piętnaście minut była już gotowa i wreszcie zbiegła do kuchni.


  • Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie! – zawołała od progu, energicznie kierując się do zastawionego stołu, przy którym pozostali śniadali już w najlepsze.

  • Nie szkodzi, nie szkodzi, złociutka – pulchna Petunia podeszła do niej z szybkością, o której Urszula by jej nigdy nie podejrzewała – Ale nie dane Ci chyba będzie zjeść teraz śniadania... Pan czeka już w gabinecie zabiegowym i jest naprawdę w nieciekawym nastroju...

  • Jak to? Przecież zabieg jest dopiero o ósmej rano – rozejrzała się za zegarem, aby upewnić się, że nie jest jeszcze tak późno.

  • Wiem, ale najwyraźniej miał ciężką noc... Kazał Ci przyjść niezwłocznie, złociutka.

  • No dobrze – westchnęła niezadowolona, przeklinając w myślach pecha. Że też akurat dziś Simon potrzebował jej wcześniej. – w takim razie zjem później.



Szła dość szybko obawiając się, że mężczyzna jest w bólu i chcąc mu jak najszybciej ulżyć, dopiero przed samymi drzwiami zatrzymała się na chwilę i odetchnęła. Do gabinetu weszła już dostojnie i wolno. Było dwadzieścia po siódmej.



***


Stał tyłem do niej, zapatrzony w dal, lecz drgnął, gdy jego uszu dobiegł odgłos zamykanych drzwi i miarowy rytm jej subtelnych kroków. Przymknął oczy, aby lepiej poczuć zapach konwalii, a gdy zdał sobie sprawę z tego, co robi, poczuł rosnącą w sobie wściekłość.


  • Dlaczego tak długo? Czy nie jest tu Pani, aby się mną opiekować? - syknął.

  • Przepraszam, zabiegi są o ósmej, więc nie zdawałam sobie sprawy, że będę potrzebna wcześniej – usprawiedliwiła się spokojnie.

  • Ale śniadanie ma Pani o siódmej – odwrócił się z impetem i aż skrzywił z bólu, zaklął pod nosem, momentalnie sięgając po papierosa, by uspokoić oddech.


Urszula przypatrywała się w milczeniu ruchom jego rąk, mimice twarzy, a później kłębowi dymu, który wypuścił z ust. Dopiero po chwili odezwała się wreszcie.


  • Nie powinien Pan palić, Panie von Dohna.

  • Nie będzie mi Pani mówić, co mam robić. Zamiast tego radzę pamiętać o tym, co Pani powinna. Mam tu na myśli zasady, które przedstawiłem Pani na naszym pierwszym spotkaniu, czy to jasne?

  • Tak, ale...

  • Dość. Niech się Pani weźmie do pracy!


Simon otworzył okno, dopalił swojego papierosa po czym wyrzucił niedopałek, następnie jednym ruchem, popartym odgłosem bólu, zrzucił górną część odzieży i z zaciętą miną podszedł w kierunku kozetki. Nim się jednak ułożył na niej, zmierzył jasną twarz Urszuli surowym spojrzeniem. Nie odwróciła oczu, przybrała jednak maskę obojętności. Skrzywił się na ten widok. Jak najszybciej potrafił, położył się na brzuchu, jednak jeszcze raz uniósł głowę, aby spojrzeć na swoją piękną pielęgniarkę.


  • Nim Pani mnie dotknie – poproszę o zastrzyk –.oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu.

  • Czy nie lepiej jednak będzie najpierw spróbować zabiegu?

  • Zastrzyk proszę – syknął – Jak będę ciekawy Pani opinii, sam o nią poproszę.


Drgnęła na tę nieprzyjemną uwagę, lecz nie skomentowała jej. W końcu nie była tu od dyskusji czy porad medycznych, lecz od masażu i robienia zastrzyków. Wzruszyła ramionami i poszła przygotować lek. Minęła dłuższa chwila, zanim zabrała się wreszcie do masażu.



***


Dwie godziny później, szczelnie opatulona w płaszcz, szła brzegiem morza rozkoszując się mroźnym powietrzem, przenikającym do samych jej płuc. Śniadania nie zjadła ostatecznie w ogóle. Gdy tylko skończyła masaż i Simon bez słowa podniósł się i wyszedł z gabinetu, trzaskając za sobą drzwiami, poczuła, że coś ściska ją w środku. Musiała odreagować i oto wylądowała na przedwczesnym spacerze.

To był zły dzień. Poranny bunt jej organizmu i ten podły nastój jej pacjenta... Wszystko zmierzało ku temu, że pogrążała się coraz bardziej w złych wspomnieniach, w czarnych myślach. Przypomniała sobie, co sprawia, że mężczyzna jest TAKI. Chodziło o TAMTO... Tamten wypadek. Wypadek, który notabene miał miejsce w podobnym czasie, jak ten inny. Ten, przez który ona była TAKA. Taka pusta...



Kilka lat wcześniej...


  • Maciej, naprawdę nie sądzę, aby to był dobry pomysł. Przecież możecie wyjechać rano!


Urszula wciąż zapinała maleńkie guziczki od płaszczyka swojej ukochanej córeczki. Co jakiś czas z niepokojem wyglądała przez okno i przypominała sobie prognozę pogody. Gwałtowne burze i nawałnice miały nawiedzić tego wieczoru całe województwo.


  • Poza tym jesteś przemęczony, dopiero wróciłeś z pracy. Czy to aż taka różnica, czy zjawicie się dziś późnym wieczorem, czy z samego rana? - ciągnęła.

  • Ulunia, nie panikuj! Jesteś doprawdy przewrażliwiona.


Maciej zbiegł ze schodów i zatrzymał się przed sporym lustrem nad komodą w przedpokoju. Poprawił krawat i kołnierzyk. Rzucił też okiem na to, czy jego córka jest już gotowa, po czym zabrał się za wiązanie butów.


  • Im szybciej będziemy na miejscu tym lepie. I tak jedną dobę straciliśmy przez ten mój nagły przypadek w pracy. A zapłacone są dwa tygodnie. Dla Celinki będzie lepiej, jeżeli dłużej pooddycha świeżym powietrzem.

  • Ale to tylko kilkanaście godzin, Maciek! A tam są takie kręte drogi. Jak będzie faktycznie burza, zrobi się strasznie niebezpiecznie.

  • Ulka, nie mam prawa jazdy od wczoraj! Prosiłem Cię tyle razy, nie znasz się na tym, więc mnie nie pouczaj! A może nie wiem o czymś? Może w tajemnicy zrobiłaś prawo jazdy i jesteś teraz mistrzynią kierownicy?- spojrzał na nią z ironicznym uśmiechem.


Urszula nienawidziła, gdy tak robił. Pokazywał jej, że nic nie wie, że niczego nie umie i na niczym się nie zna. Ale nie miała już siły, by kłócić się z nim ciągle o to samo. Zwłaszcza, że to Celinka najbardziej przeżywała te awantury – Maciej nic sobie z nich nie robił. Westchnęła teraz ciężko, gdy jej mąż zaczął ponaglać ich córeczkę do wyjścia. Celinka uściskała matkę i obiecała być grzeczną i słuchać tatusia. Maciej ucałował ją w czoło, zapewniając, że dwa tygodnie szybko miną, po czym wszyscy wyszli przed dom.


  • Maciek, tylko błagam. Jedź ostrożnie.

  • Dałabyś już spokój. Naprawdę – pokręcił głową nie kryjąc irytacji - Powiedziałem Ci, nic się nie stanie. Do zobaczenia!


I już ich nie było. Sama nie wiedziała wtedy, dlaczego coś tak ściska ją w sercu, gdy patrzyła za odjeżdżającą rodziną. Dopiero pięć godzin później, gdy pod jej dom zajechał radiowóz... I te najgorsze słowa, które usłyszała w życiu... „Bardzo mi przykro, obydwoje zginęli na miejscu...”



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najpopularniejsze posty :)