wtorek, 24 września 2024

Zapach konwalii - Rozdział 10

 

Zapach konwalii

Rozdział 10


Nie mógł spać, a gdy już zasypiał dręczyły go koszmary. Budził się z okrzykiem wściekłości oraz bólu, gdyż kręcąc się nerwowo na łóżku mocno nadwyrężał swój pokiereszowany kręgosłup. W pewnym momencie uznał, że nie wytrzyma ani chwili dłużej. Odrzucił kołdrę i wstał z trudem, ocierając kropelki potu z czoła. Od razu udał się w kierunku balkonu, który wcześniej zamknął. Szarpnął za klamkę i z rozkoszą wciągnął do płuc mroźne kropelki niesione silnym, północnym wiatrem. Namacał dłonią papierośnicę oraz zapalniczkę, które zostawił na parapecie. Odpalił i zaciągnął się krótko.

Był wściekły. Ostatnio nieustannie był wściekły. Teraz był nawet wściekły na siebie, że ciągle jest wściekły. Wiedział, co jest tego przyczyną, a raczej kto i to właśnie potęgowało jego złość. Zaklął głośno, gdy przypomniał sobie miniony wieczór i wizytę pięknej pielęgniarki w jego sypialni. Mało brakowało... O mały włos, a nie zapanowałby nad sobą i doszłoby między nimi do zbliżenia! Zdradziłby Różę, skalał pamięć swojej żony i to z kim?. Z pielęgniarką! Z kobietą, która miała tylko ulżyć mu w cierpieniu. Problem w tym, że coraz częściej pragnął innego ukojenia niż przez ostatnie lata...

Sięgnął po kolejnego papierosa. Doskonale wiedział, że sytuacja między nim a tamtą kobietą robi się niebezpieczna, jednak nie mógł się zdobyć na to, aby ją zwolnić. Jej dotyk sprawiał, że zapominał o całym świecie, o bólu i cierpieniu. Jej zapach odprężał bardziej, niż te świece, które ostatnio zaczęła zapalać podczas zabiegów. Jej oczy napawały go spokojem. Mógłby patrzeć w nie godzinami. Dopiero później, gdy tak jak teraz zdawał sobie z tego wszystkie sprawę, przestawał widzieć w niej ukojenie wszystkich swoich cierpień, a zaczynał odczuwać złość i zagrożenie dla postanowień, które kiedyś powziął. Sam narzucił na siebie tę karę. Ból i wstrzemięźliwość miały być odkupieniem zbrodni, którą w swoim odczuciu popełnił. Choć nawet fakty mówiły co innego, do dziś czuł się mordercą swojej rodziny. A teraz, odkąd pojawiła się tamta, już prawie zapominał o tym kim jest. Mordercą własnej żony i córki. Gdy zaś zdawał sobie z tego sprawę, miał ochotę biec do niej i wyrzucić ją z swojego domu i życia raz na zawsze. Jednak, gdy już ją ujrzał, gdy poczuł jej zapach, jej dotyk, był zgubiony i nie potrafił.


  • Co się ze mną dzieje, do cholery?


Pytał wtedy samego siebie, ale wciąż nie umiał znaleźć odpowiedzi. Po prostu wiedział, że tamta kobieta jest jak narkotyk, od którego zdążył się uzależnić i możliwe, że nie ma już dla niego ratunku.


***


Kilka godzin później


Budzik nie był niczym przyjemnym tego poranka, nie tylko dlatego, że szaruga za oknem nie zachęcała do wstawania z łóżka, ale również dlatego, że Ula miała wrażenie, iż dopiero co udało jej się zasnąć. Była potwornie zmęczona. Tak zmęczona, jak nie czuła się chyba nigdy wcześniej.

Zerknęła na tarczę budzika, aby sprawdzić, czy nie może sobie pozwolić na jeszcze kilka minut snu, jednak niestety, wyglądało na to, że już wcześniej przestawiła alarm, bo dochodziła siódma piętnaście, więc niniejszym drugi raz od przybycia tutaj, spóźniła się śniadanie...

Niechętnie wstała z łóżka i szczelnie opatuliła się szlafrokiem. Miała wrażenie, że jest znacznie zimniej niż zwykle. Powoli poszła do łazienki. Ciepły prysznic ukoił jej zmarznięte, zesztywniałe z niewyspania ciało, niestety jednak, nie poprawił humoru.

Przypomniała sobie wydarzenia z sypialni swojego pracodawcy i w tym momencie przeklinała w duchu, że zdecydowała się go sama szukać. Trzeba było poprosić o pomoc którąś z pokojówek bądź starego Roberta. A tak? Nie miała pojęcia, jak teraz będą wyglądały jej relacje z Simonem. Aż skręcało ją w środku na myśl o najbliższym zabiegu.

Pomimo tego, że dziś również był świąteczny dzień, nie miała najmniejszego zamiaru ubierać się elegancko. Założyła zwykłe, czarne leginsy, płaskie pantofelki oraz długą tunikę, która nadała jej ciału smukłości, ale również skromnego wyglądu. Urszula nie założyła żadnych ozdób, nie umalowała się. Jedyne co zrobiła, to sczesała włosy, w swój ulubiony węzeł na karku, ale nie specjalnie zajmowały ją bezwładne kosmyki wypadające w różnych miejscach z tej fryzury. Po prostu miała zły dzień.

Śniadanie upłynęło jej szybko, w prawie całkowitym milczeniu, zwłaszcza, że z premedytacją się na nie spóźniła. Tzn. ona milczała, bo pozostała służba rozmawiała jak zwykle, jednak na szczęście nikt nie próbował jej wciągnąć w rozmowę, Posiłek dobiegł końca i chcąc nie chcąc musiała udać się do gabinetu zabiegowego. Już dawno nie szła do pracy z tak ogromną niechęcią jak tego dnia.

Miała prawie wszystko przygotowane, gdyż nie sprzątnęła poprzedniego dnia po tym, jak pan von Dohna nie przyszedł na zabieg. Postanowiła jednak zabrać do swojego pokoju paczki oraz swoje perły, które znalazła na biurku. Były ładnie zwinięte i ułożone, czyli któraś z pokojówek musiała już tutaj być.

Wróciła ze swojego pokoju, ale wciąż do zabiegu brakowało jeszcze pięciu minut. Nagle przyszło jej do głowy, że poprzedniego dnia Simon nie zabrał swoich prezentów spod choinki. Ciekawa była, czy wciąż tam leżą. Chwilę walczyła ze sobą, ale jednak ciekawość zwyciężyła. Moment później już zaglądała do jadalni.

Podeszła do choinki i od razu zauważyła, że paczek dla mężczyzny już tu nie było. Ciekawe, widział już jej prezent czy nie? W tym momencie zastanawiała się, jak zareaguje na podarunek. Kupiła tamtą rzecz pod wpływem chwili i już sama nie wiedziała, czy słusznie się stało. Żałowała też, że skusiła się na dedykację i bała się, jaka będzie jego reakcja, gdy ją odczyta… Zwłaszcza po wczorajszym wydarzeniu.

Pospiesznie wróciła do gabinetu zabiegowego, w samą porę, bo już po chwili usłyszała za drzwiami kroki mężczyzny. Zapaliła świecę.

Wszedł i skinął głową w jej kierunku, po czym zamknął za sobą drzwi. Przywitała się krótkim „Dzień dobry!”, ale nie doczekała się odpowiedzi. Miała też wrażenie, że mężczyzna unika jej wzroku, ale było to raczej do przewidzenia po minionym wieczorze. Poczekała aż ułoży się na kozetce i rozpoczęła zwykły zabieg, jednak jak zwykle nie odezwała się ani słowem, gdy zaś skończyła, Simon ubrał się najszybciej jak potrafił, po czym wyszedł.


  • Chyba jeszcze tego nie otworzył... - mruknęła do siebie – Całe szczęście.



***


Po szybkim posprzątaniu gabinetu postanowiła pójść na swój zwykły spacer po posiadłości von Dohna. Pospiesznie ubrała coś ciepłego i już była na zewnątrz, jednak z jakiegoś powodu czuła się tam nieswojo. Jakby obserwowana. Nie mogąc powstrzymać tego wrażenia, co jakiś czas obracała się za siebie to w jedną, to w drugą stronę, jednak nie dostrzegła nikogo.


  • Chyba mam omamy– westchnęła cicho schodząc na plażę.


Skryła się za sporym uskokiem skalnym i długo patrzyła w morze.


***


W tym samym czasie białowłosy mężczyzna odszedł wreszcie od okna swojej sypialni i wolnym krokiem skierował się do wieży. Chciał zapomnieć o teraźniejszości, chciał odrzucić myśl, że może istnieje lek na jego ból. Nie zasługiwał, aby go uleczyć. Nie zasługiwał na życie. Nie mógł sobie pozwolić, aby o tym zapomnieć. Odwrócił więc wzrok od nadziei i z całą stanowczością zamknął się w swojej samotni, aby wciąż od nowa zadręczać się przeszłością.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najpopularniejsze posty :)