Penelope Ward jest znana i Wam, bo często piszę o jej książkach, i mi, gdyż lubię jej książki czytać. Oczywiście niektóre z pozycji autorki podobały mi się bardziej, inne mniej i nie ukrywam, że jak dotąd najbardziej lubiłam te pozycje Penelope, których była tylko współautorką. Duet z Vi Keeland zwykle trafiał prosto w mój gust czytelniczy, zaś jej indywidualne pozycje niekoniecznie. Gdy więc moja aplikacja do zakupu i czytania e-booków poinformowała mnie, iż jest dostępna nowa pozycja od Ward, byłam nastawiona sceptycznie. I tu pierwsze zaskoczenie, bo książka była znacznie lepsza, niż sądziłam, że będzie czytając blurb.
Powieść „The Rocker’s Muse” rozpoczyna się zwyczajnie, w taki sposób, że czytelnik ma wrażenie, iż będziemy mieć znów do czynienia z jakąś wersją współczesnego Kopciuszka. Jest bowiem młodziutka absolwentka – Emily, która przez zrządzenie losu odbywa nieplanowaną rozmowę rekrutacyjną oraz jest gwiazda rocka - Tristan, mężczyzna w nieco dojrzalszym wieku, na którym dziewczyna od razu robi naprawdę świetne wrażenie. Emily otrzymuje propozycję pracy, ale nachodzą ją wyrzuty sumienia, gdyż doskonale wie, iż nie zasłużyła na tę pozycję. Jednak za namową koleżanki postanawia, że zaryzykuje.
Emily i Tristan zaprzyjaźniają się, jednak początkowo żadne z nich nie planuje niczego więcej. Starszy o piętnaście lat gwiazdor jest pewien, że nie może skrzywdzić tak wspaniałej, młodej dziewczyny, oferując jej jedyne, co ma do zaoferowania, czyli krótkotrwałą przygodę. Co do Emily, skrywa ona tajemnicę, przez którą dręczą ją wyrzuty sumienia. Jednak serce nie sługa i nasi bohaterowie zbliżają się do siebie coraz bardziej. Czują połączenie, na najwyższym możliwym poziomie i nie mogą się sobie oprzeć. Gdy jednak wszystko zaczyna się układać, nagle Emily ucieka, pozostawiając dla Tristana jedynie list.
„The Rocker’s Muse” to naprawdę dobra powieść. Wszystko jest spójne, rozwija się w dobrym tempie i nie ma tej nadmiernej dramy, która tak bardzo przeszkadza mi w wielu wcześniejszych, samodzielnych pozycjach od Penelope Ward. Początkowo ma się wrażenie, że autorka zbyt szybko zdradziła wszystkie tajemnice bohaterów, ale idąc dalej w lekturę okazuje się, że wszystko, co było powiedziane wcześniej to tylko tło. Największy plus dla niniejszej książki przyznaję za to, że naprawdę mnie w pewnym momencie zaskoczyła. Spodziewałam się bowiem, czegoś podobnego, ale jednak ostateczny wybór splotu wątków był dla mnie odświeżająco zaskakujący. Dawno nie przeczytałam nic, w czym nie zgadłabym 99 procent fabuły i naprawdę tylko za to już powieść wędruje pod sam szczyt mojego osobistego TOP 10 historii romantycznych. Reszta to tylko miły dodatek ;).
Obecnie „The Rocker’s Muse” dostępny jest tylko w języku angielskim, jako że został wydany niecały miesiąc temu, ale myślę, że to kwestia czasu, zanim pojawi się również polskie wydanie powieści. Niecierpliwym polecam spróbować oryginalnej wersji. Może nie jest to tak przejrzysty tekst jak np. u Kendall Ryan, ale też nie jest hiper trudny.
Powieść polecam. Choć sama byłam nieco sceptycznie nastawiona, bo nie przepadam za historiami o celebrytach, to jednak tutaj nie miało się wrażenie, że historia jest o ludziach innych niż my sami. Książka obfituje w delikatny, wysmakowany humor. Miejscami chwyta za serce, ale nie powoduje nadmiernej huśtawki emocjonalnej. Nada się na długi, jesienny wieczór lub na weekendowe odprężenie.
Ściskam i pozdrawiam
Silentia
fot. Sil |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz