poniedziałek, 30 września 2024

Feministki, wróżki, jasnowidzki, czyli komentarz do artykułu z nieco mniej szablonowego czasopisma dla kobiet

 

    Nie jestem stałą czytelniczką czasopisma "Wróżka", jednak raz na jakiś czas, gdy przechodzę obok stojaka z gazetami, taka czy inne okładka mnie do siebie przyciągnie. Magazyn za 11,99 zł może nie należy do najtańszych, ale cena jest na tyle przystępna, że gdy jestem czegoś w nim ciekawa, to biorę :). Tym razem nie przeczytałam nawet tytułów okładkowych, bo zainteresował mnie bardziej element graficzny. Całe mnóstwo motyli? Pewnie, że to kupię!

    Co do miesięcznika "Wróżka" od zawsze miałam odczucia ambiwalentne. Z jednej strony jestem ciekawa "innego" spojrzenia na rzeczywistość, które niejednokrotnie prezentowane jest w treści artykułów, ale też niektóre teksty są zbyt dalekie nawet od mojego zdrowego rozsądku. Z dużą rezerwą podchodzę do felietonów "jasnowidzki" o jej wizjach podczas spotkań z klientami (ciekawe, że są to głównie kobiety), ale "Wróżka" to nie tylko tak osobliwe teksty. Pisałam już kiedyś, że uwielbiam chociażby artykuły Doroty Sumińskiej, znanej również z audycji o zwierzętach z radia TOK FM. "Wróżka" to oczywiście też troszkę bardziej obszerne niż w innych magazynach dla kobiet horoskopy, ale o ile jestem gorącą fanką czytania wszelkich horoskopów, które wpadną w moje ręce, nie oznacza to, że w nie wierzę w jakimkolwiek stopniu. Czy komuś te horoskopy się sprawdzą? Pewnie! Przy takiej ilości ludzi na świecie, oczywiście, że za którymś razem się trafi. W końcu zodiaków mamy tylko 12... 

    Ale to, co naprawdę zaciekawiło mnie (oprócz okładki, rzecz jasna) w najnowszym numerze "Wróżki" to artykuł w formie wywiadu o tym, że "Kobiety mają kłopot z feminizmem". Wywiad przeprowadza Marzena Czuba z Joanną Sławińską. W tekście czytamy, że polskie kobiety boją się być utożsamiane z feministkami, ale tylko z jednego powodu. Feminizm w naszym kraju jest postrzegany błędnie i utożsamiany z tym, co nienaturalne. Tymczasem nic bardziej mylnego, bo to, czym jest prawdziwy feminizm to po prostu równość praw. Feminizm to nie jest nienawiść do mężczyzn, ale postrzeganie ich jako partnerów. To nie jest nawoływanie do nie dbanie o siebie, ale raczej prawo do wyboru, w jaki sposób chcemy o siebie dbać. Feminizm to prawo wyborcze, prawo do edukacji, do pracy, do rozwoju, ale również do szczęścia. To przypomnienie, że kobieta ma takie samo prawo, aby o nią dbać w związku, jak mężczyzna. 

     Artykuł "Kobiety mają kłopot z feminizmem" nie był bardzo obszerny, zaledwie dwie strony, z czego 1/3 zajmowała grafika, ale moim zdaniem był warty przeczytania. Panie poruszyły w nim najważniejsze zagadnienia problemu i choć nie podały zbyt wielu rozwiązań, to na pewno skłoniły do myślenia. Najbardziej jednak podobało mi się stwierdzenie, które zostało wyróżnione przez grafika na boku tekstu. Nie będę go w całości przytaczać, napiszę tylko sens, który udało mi się wychwycić. Nienawiść do mężów to raczej domena pań, które uważają, że nie są feministkami, ponieważ to one nie dają sobie prawa do równości w związku. A to niestety rodzi frustracje.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil




sobota, 28 września 2024

ból istnienia

 

choćby świat cały i więcej

zachwycał się bólem istnienia

nie chcę czuć nienawiści

do życia

nie chcę odczuwać cierpienia

i choćby poeci smutni

i gwiazdy na jasnej scenie 

pisali przecudne pieśni z poranionego serca

nie chcę odczuwać cierpienia

od życia i nieistnienia

od nienawiści do świata

i więcej aż do znudzenia


czasami łzy piszą za mnie

czasami myśli mam czarne

czasami się tylko boję

czasami w otchłani stoję

czasami nie jestem sobą

czasami tęsknię za tobą

choć ciebie naprawdę nie ma

jest tylko ten ból istnienia


Sil


fot. Sil


piątek, 27 września 2024

Miłosne dylematy, czyli komentarz do artykułów o zdradach emocjonalnych

 

    Pisałam kiedyś przy okazji takiej, czy innej recenzji, że jednym z kilku wątków, za którym nie przepadam w powieściach romantycznych jest motyw zdrady. Powieści "drugiej szansy" po zdradzie jednego z partnerów raczej unikam, jeśli oczywiście jestem w stanie stwierdzić, czy taki wątek pojawi się w treści. Ale trzeba tu doprecyzować, bo w ostatnich latach temat zrobił się troszkę bardziej złożony. Ja unikam powieści, w których pojawia się wątek dosłownej zdrady (fizycznej). A przecież coraz częściej mówi się o tym, że zdrada to nie tylko pozamałżeński stosunek seksualny, to również związek platoniczny z inną osobą niż partner.

    Bezpośrednią przesłanką do napisania niniejszego komentarza jest artykuł, który pojawił się 13 września na portalu kobieta.onet.pl "Zdrada emocjonalna. Czy ja przesadzam, czy mój mąż mnie właśnie zdradza" (link -> TUTAJ). W artykule bohaterka żali się na zbyt bliską relację jej męża z koleżanką z pracy. Ale problem nie jest nowy i wiele różnych portali, w tym portali prawniczych oraz czasopism kobiecych (np. Vogue) poruszało już podobną tematykę.

    Jeszcze kilkanaście lat temu, gdy ktoś wspominał o zdradzie, rozmówca mógł domniemywać, że chodzi o seks. Obecnie niekoniecznie tak jest. Parę lat temu w mediach pojawiła się informacja, iż doszło do pierwszego rozwodu w wyniku romansu internetowego. Pojawiła się dyskusja, czy sąd słusznie rozwiązał małżeństwo z winy mężczyzny, który, jak twierdził, nigdy nawet nie spotkał się ze swoją "wirtualną" kochanką, ale ostatecznie uznano, iż tak, wyrok był jak najbardziej sprawiedliwy. I ja zgadzam się z tym wyrokiem, ale trzeba pamiętać, że dla różnych osób poczucie zdrady będzie wzbudzało coś zupełnie innego. Wciąż znam wiele pań, które sądzą, że zdrada jest tylko wtedy, gdy mąż wchodzi w relacje seksualne z inną kobietą, ale nie mają nic przeciwko, żeby ich partner utrzymywał "przyjaźnie" z innymi paniami. Znam też zjawisko odwrotne. Jakiś czas temu któraś z moich koleżanek stwierdziła, że gdyby mąż odbył stosunek z prostytutką to w ogóle by tego nie uznała za zdradę, ale gdyby na przykład miał przyjaciółkę, której powierzałby wszystkie swoje sekrety to już by się poczuła zdradzona. Są wciąż na świecie małżeństwa/związki otwarte, w których obydwoje partnerzy mają prawo szukać sobie dodatkowych partnerów seksualnych, zaś lojalność małżeńska znaczy u nich coś zupełnie innego - wspólne wychowanie dzieci, wspólną pracę, wspólnie spędzany czas wolny. Mówi się również sporo o tym, że zdrada jest wtedy, gdy jedno z partnerów traci poczucie bezpieczeństwa w związku, gdy czuje się zagrożone. Jeśli mąż czy żona spędza mnóstwo czasu na kontaktach z innymi osobami w tajemnicy przed partnerem (ale również jawnie), partner ma prawo czuć, że jego pozycja w związku jest zagrożona. Często rodzi się też obawa, czy aby mąż z "przyjaciółką" lub żona z "przyjacielem" nie omawiają małżeńskich spraw intymnych, czy mówiąc kolokwialnie "nie obgadują, nie śmieją się z partnera". To wszystko może wprawić w emocjonalny dyskomfort, zrodzić kompleksy czy wywołać poczucie zagrożenia, wstydu a nawet odrzucenia. Może się więc okazać, że nawet jeśli faktycznie nie nastąpi zdrada w tradycyjnym, seksualnym znaczeniu, partnerka/partner stracą zaufanie do drugiej osoby w związku. Może się okazać, że małżeństwo/związek tego nie przetrwa.

    Dlaczego więc napisałam, że nie toleruję w powieściach tylko wątku zdrady fizycznej a emocjonalna mi aż tak nie przeszkadza? Przede wszystkim uważam, że o ile można odbudować zaufanie przy zdradzie emocjonalnej, to zdrady seksualnej nie da się już naprawić. Wiem, że niektórym się to udaje, ale dla mnie osobiście jest to punkt graniczny. Jako osoba, która nie jest w stanie odłączyć intymnego dotyku od głębszych uczuć, nie widzę możliwości powrotu po zdradzie fizycznej. 

    W ostatnim czasie rzadko zachęcam Was, Drodzy Czytelnicy, do dyskusji pod postami, ale gdyby ktoś miał ochotę podzielić się w komentarzu pod niniejszym tekstem albo w wiadomości prywatnej, jaki jest Wasz pogląd na temat zdrad emocjonalnych, przyznam szczerze, że tym razem jestem bardzo ciekawa.

Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil


czwartek, 26 września 2024

Zapach konwalii - Rozdział 11

 

Zapach konwalii

Rozdział 11


Dni mijały. Radosna świąteczna atmosfera, która nawet w tym domu była odczuwalna wśród służby, minęła, lecz nie bezpowrotnie. Tego dnia przy kolacji cała służba znów trwała w radosnym uniesieniu. Zbliżał się bowiem koniec roku i, jak się okazało, wszystkie Panie jak również Robert wybierali się gdzieś na zabawę. Pan Braun i Petunia przyjęli zaproszenie od przyjaciół w miasteczku po drugiej stronie jeziora, natomiast obie pokojówki tę wyjątkową uroczystość postanowiły spędzić u swoich krewnych. Helena u córki, zaś Gabriela u kuzynki. Ta ostatnia musiała więc wziąć dłuższy urlop, bo jej krewna mieszkała aż w Berlinie. Pozostali mieli wrócić w Nowy Rok i być do dyspozycji Jaśnie Pana już po południu.


  • A Ty, złociutka? - Petunia zaszczebiotała nad stołem zwracając się do obserwującej wszystkich, ale milczącej do tej pory Urszuli – Jakie masz plany na sylwestrową noc?

  • Ja zamierzam iść spać, jak zwykle – uśmiechnęła się zapytana.

  • Jak to? Taka młoda dziewczyna? To chodź z nami do miasta.

  • Lepiej nie. Nie przepadam za takimi zabawami.

  • O? To jak Jaśnie Pan...

  • Pan von Dohna nie wychodzi z domu na Sylwestra? - zdziwiła się Urszula, ale jakoś po chwili zastanowienia uznała, że odpowiedź jest oczywista, biorąc pod uwagę to, co do tej pory zaobserwowała w tym domu. Zresztą stan zdrowia Simona nie pozwoliłby mu na normalną zabawę sylwestrową...

  • Nie, oczywiście, że nie... Po TAMTYM, nigdzie właściwie nie wychodzi. Nawet służbowo wyjeżdża co najwyżej raz, dwa razy w roku. Tylko, gdy absolutnie musi - Petunia przyciszyła głos – Może to i lepiej, że zostaniesz. Zaopiekujesz się nim... Zapowiadają śnieżycę i silny, północny wiatr, więc może być w bólu.

  • Cóż, będę oczywiście do jego dyspozycji. A jak nie będzie mnie potrzebował, to poczytam do późna. Widziałam wczoraj całkiem ciekawie zapowiadającą się powieść w bibliotece.

  • Podziwiam Panienkę, tzn. Panią, że tyle czyta. Ja długo nawet nie wiedziałem, gdzie jest biblioteka, a teraz czasem korzystam, ale tylko z poradnika medycznego... albo ogrodniczego – zaśmiał się Robert.


Urszula uśmiechnęła się i już miała coś odpowiedzieć, lecz w tym momencie zdała sobie sprawę, że za pięć minut ma zabieg ze swoim pracodawcą. Jak to mogło się stać, że tak się zasiedziała? Jak oparzona wstała od stołu i rzucając krótkie „och, jak późno!” wybiegła z jadalni. Na szczęście zdążyła, gdy jednak zamykała drzwi, już słyszała kroki Simona na schodach.

Odetchnęła z ulgą, gdy uświadomiła sobie, że wszystko na wieczorny masaż przygotowała już sobie po poprzednim. Zapaliła tylko świeżą świecę i czekała.

Jak zwykle, gdy ostatnie uderzenie zegara zwiastujące pełną godzinę przebrzmiało, w drzwiach pojawił się jej pacjent. Twarz miał zaciętą, domyśliła się więc, że musi go mocniej boleć. Wiatr nerwowo poruszający wierzchołkami łysych drzew za oknem, wyjaśniał przyczyny. Urszula zachowała spokój, chociaż już widziała, że i humor mężczyźnie znacznie się pogorszył przez te kilka godzin.


  • Czy zrobić Panu zastrzyk, Panie von Dohna? - zapytała widząc, jak bardzo się krzywi zdejmując koszulę.

  • Nie – odburknął przez zaciśnięte zęby.

  • Ale widzę, że...

  • Powiedziałem, nie! - warknął jeszcze nieprzyjemniej.


Poczekała aż ułoży się na kozetce, rozgrzała dłonie ciepłym olejkiem i powoli przyłożyła jedną rękę do środka pleców, nie zdążyła jednak wykonać żadnego ruchu.


  • Niżej! - rozkazał głosem nieznoszącym sprzeciwu.


Zdziwiła się, nigdy dotychczas nie zgłaszał jakichkolwiek uwag do jej zabiegów. Wręcz przeciwnie, wydawał się z nich bardzo zadowolony, chociaż nigdy nie powiedział ani słowa. Nie pochwalił jej, ale też nie krytykował. Opuściła odrobinę dłoń.


  • Tutaj? - zapytała spokojnie.

  • Jeszcze niżej.


Delikatnie przesunęła ręką po jego plecach, czuła jak mężczyzna napina mięśnie, po chwili usłyszała też syk bólu.


  • Mocniej, do cholery! Siedziała Pani na kolacji godzinę, chyba więc ma Pani siłę! - warknął.

  • Z całym szacunkiem, Panie von Dohna, ale znam się na tej pracy – odpowiedziała spokojnie, chociaż czuła już rosnącą w sobie złość. Nie znosiła, gdy ktoś tak ją traktował. Jak worek do bicia!

  • Dziś skłonny jestem wątpić! Mocniej, powtarzam!

  • Panie von Dohna, uważam, że...

  • I najlepiej proszę się nie odzywać! - przerwał jej w sposób całkowicie pozbawiony dobrych manier.


Urszula już chciała coś odpowiedzieć, jednak w ostatniej chwili opanowała się, przygryzła wargi i po dwóch uspakajających wdechach zabrała się za masowanie. Używała przy tym znacznie więcej siły niż zazwyczaj, była też spięta jak nigdy. Nic dziwnego, że już po kilkunastu minutach odczuła rosnące zmęczenie. Bolały ją dłonie i zesztywniały kark. Wytrzymała jeszcze tylko kilka minut, po czym odsunęła się gwałtownie.


  • Na dziś wystarczy - oznajmiła krótko.

  • Doprawdy? Nie słyszałem, aby zegar wybijał godzinę dwudziestą pierwszą.

  • Masaż był intensywniejszy niż zwykle, więc pół godziny wystarczy – odparła lekko zdyszana.

  • Nic z tych rzeczy. Proszę kontynuować!

  • Nie, powiedziałam wystarczy i proszę mi wierzyć, że wiem to lepiej niż Pan! Poza tym, już jestem zmęczona.

  • Do roboty, do cholery! - syknął – Nic nie rozumiesz? Ja cierpię, a Ty jesteś zmęczona? Nie za to Ci płacę! Widać, że nigdy nie cierpiałaś. No już, kontynuuj!

  • Nie i wie Pan co? Mam już tego wszystkiego dość! Pouczył mnie Pan, że nie przerywamy sobie wzajemnie wypowiedzi już pierwszego dnia, gdy tu przybyłam. Tymczasem Pan przerywa mi dziś notorycznie. Wyżywa się Pan na mnie nieustannie a ja tu jestem po to, aby się Panem opiekować, nie zaś po to, by traktowano mnie jak worek treningowy! - wyrwało jej się. Gdy słowa przebrzmiały poczuła, że serce wali jej gwałtownie w piersi.


Simon zastygł na chwilę słysząc niespodziewany wybuch kobiety. Zupełnie nie spodziewał się tego. Powoli podniósł się i stanął obok leżanki. Nie ubrał się jeszcze. Urszula przełknęła ślinę, widząc jak mierzy ją wzrokiem. Napięcie opadło, ale pozostał strach. Bała się, że w ten oto sposób właśnie pozbawiła się pracy. Ale nie tylko tego… Bała się, że go zraniła.


Natomiast białowłosy jeszcze przez chwilę przyglądał się jej z zagadkowym wyrazem twarzy, po czym bez słowa ubrał się i wyszedł, jak tylko mógł najprędzej. Opuszczenie przez niego pomieszczenia oznajmił gwałtowny huk zatrzaskiwanych drzwi.


Tego dnia już go nie widziała. Jednak on widział ją…



***


Simon był w dziwnym nastroju odkąd wyszedł z gabinetu zabiegowego. Sytuacja, która miała tam miejsce wzbudzała w nim zupełnie skrajne uczucia. Raz był zły na siebie, że faktycznie wyżywał się na niczemu niewinnej kobiecie za swoje własne słabości, za tę niezdrową fascynację, a raz uważał, że jej wybuch był niewybaczalny i należałoby ją za to zwolnić. W końcu, kierowany impulsem postanowił pójść i porozmawiać ze swoją pielęgniarką. Nawet nie zauważył, że minęła właśnie godzina 23. Dopiero, gdy stanął już pod drzwiami Urszuli zorientował się, że w domu jest bardzo cicho i ciemno. Odruchowo zerknął na zegarek i zaklął pod nosem, że tyle zwlekał, mimo to nie wycofał się. Czuł, że musi porozmawiać z kobietą za wszelką cenę i, że nic go przed tym nie powstrzyma, nawet późna pora. Uniósł dłoń i zapukał mocno w drzwi. Stał dłuższą chwilę, jednak nikt nie odpowiedział. Zdziwił się. Może już spała? Już chciał odejść, ale nagle poczuł nieodpartą pokusę, aby jednak zajrzeć do jej pokoju. Ostrożnie nacisnął klamkę. Nim wszedł do środka zauważył, że nie było w pomieszczeniu zupełnie ciemno. Zaraz też zorientował się, iż światło pochodzi od małej lampki przy łóżku, jednak nie trudno było dostrzec, że samo łóżko jest puste, nie licząc książki leżącej na środku grzbietem do góry. Już miał wyjść, aby poszukać Urszuli gdzie indziej, gdy dostrzegł, że na podłodze jest jeszcze jeden snop światła i dopiero w tym momencie usłyszał szum wody. Przełknął ślinę, gdy odkrył, że jego piękna fizjoterapeutka prawdopodobnie właśnie bierze prysznic.

Przez chwilę stał bez ruchu na środku pokoju wiedząc, że powinien w tym momencie jak najszybciej opuścić pomieszczenie. Jednocześnie doskonale zdawał sobie sprawę, iż tego nie zrobi. Pokusa była zbyt silna. Wystawił swoje kule przed drzwi wyjściowe i z wielką determinacją zaczął iść najciszej, jak tylko mógł, podpierając się o ścianę. W tym momencie nie czuł nawet bólu, choć instynktownie zaciskał szczękę. Dotarł na miejsce i lekko pchnął uchylone drzwi. Jęknął na widok, który zastał w łazience.

Urszula stała tyłem do niego z twarzą wzniesioną ku górze. Relaksowała się widocznie, bo nie wykonywała prawie żadnych ruchów. Stała tylko i pozwalała, aby woda spływała po jej ciele. Nagle podniosła ramiona do góry, jakby przeciągając się. Obserwowała jak woda spływa po jej dłoniach ku łokciom, obróciła się delikatnie w bok, nieświadomie pozwalając Simonowi dojrzeć zarys swojego biustu. Opuściła ręce, aby pomasować swoje mokre ramiona, plecy oraz kark. Dopiero po dłuższej chwili sięgnęła po mydło.

Mężczyzna stał nieruchomo jak zahipnotyzowany. Doskonale wiedział, że znajduje się w bardzo niebezpiecznym położeniu, bo gdyby nagle kobieta odwróciła się, prawdopodobnie od razu by go zobaczyła. Mimo to nie mógł się ruszyć. Jego ciało tężało ogarnięte pożądaniem, pragnieniem, jakiego chyba jeszcze nigdy w życiu nie doświadczył. Stał teraz w rozchwianej pozycji, już prawie gotów, aby pójść i wyciągnąć ją spod tego prysznica, a później rozładować w niej to napięcie, które nim zawładnęło teraz i tyle razy wcześniej. Już prawie robił krok do przodu, już prawie szedł. Już prawie czuł dotyk jej skóry pod palcami, jej zapach. Wyobrażał sobie smak jej skóry, gorąco jej ciała… W ostatniej chwili opamiętał się, cofnął o krok i oddychając ciężko wyszedł z jej pokoju najszybciej jak potrafił.


***


Następnego dnia przyszedł na zabieg, jakby nigdy nic. Przywitał się skinieniem głowy, ze wszystkich sił unikając kontaktu wzrokowego. Nie odezwał się słowem, lecz dla Urszuli na szczęście nie było to nic nadzwyczajnego.

Gdyby tylko wiedziała, ile chciał jej powiedzieć...



środa, 25 września 2024

Kazimierz Przerwa-Tetmajer i jego "Melodia mgieł nocnych", czyli... czy poeta może napisać obraz

 

    Nie każdy jest wdzięczny za edukację polonistyczną, jednak ja osobiście od zawsze byłam gorącą entuzjastką nauki języka polskiego - tak w szkole podstawowej, jak i w liceum. Pomijając oczywistości, jak to, że w moim odczuciu każdy Polak powinien potrafić się posługiwać swoim językiem ojczystym w mowie i piśmie, edukacji polonistycznej byłam wdzięczna za coś jeszcze. Za możliwość poznania wielu autorów, wielu utworów, które być może nie wpadłyby w moje ręce, gdyby nie obowiązek szkolny. Bo choć sama pisywałam wiersze, poza rymowankami z dzieciństwa, poezja nie była popularna w mojej rodzinie, czy też szerzej rozumianym otoczeniu. Dzięki "przymusowi" szkolnemu musiałam ją poznać, musiała sięgać po tomiki, ale również po nowele, po powieści. Jak wielką ma to wartość? Jedni pewnie nigdy nie zrozumieją, inni docenią od razu a jeszcze inni po latach. 

       W literaturze z różnych epok szczególne miejsce miały w moim sercu wiersze poetów z epoki Młodej Polski. Przełom wieków, który z jakiegoś powodu zwykle niesie za sobą nastroje dekadenckie, stał mi się  bliski i z wypiekami na twarzy zgłębiałam kolejne utwory poetów takich jak Staff czy właśnie Przerwa-Tetmajer. Oczywiście, sami twórcy rozwijali się i modyfikowali nieco obszar swoich zainteresowań, jednak dziś chciałabym przypomnieć o szczególnym, bardzo obrazowym utworze "Melodia mgieł nocnych" Kazimierza Przerwy-Tetmajera, który z całą pewnością może zostać uznany z przepiękny, malowniczy przykład dekadenckiej poezji z epoki Młodej Polski.

    "Melodia mgieł nocnych" (podtytuł "Nad Czarnym Stawem Gąsienicowym") to utwór, który został opublikowany w 1894 roku i jest bezpośrednim następstwem fascynacji poety Tatrami. Utwór klasyczny, bardzo malowniczy, jest zaliczany do poezji impresjonistycznej. Jeżeli chcielibyśmy interpretować go dosłownie, jest to po prostu namalowany słowem przepiękny obraz konkretnego miejsca w górach, ale można doszukiwać się tu czegoś więcej. Pragnienia ciszy i spokoju, pragnienia doznania duchowego oczyszczenia poprzez kontakt z naturą. Oczywiście jest oficjalna, polonistyczna interpretacja wiersza, jednak do tych (poza analizą techniczną rzecz jasna, bo tu nie ma o czym dyskutować), ja zawsze polecam podchodzić ostrożnie. Nie wejdziemy do głowy poety, nie wejdziemy do jego duszy. Jeśli sam nie zdradzi nam, co "miał na myśli" nie ma możliwości, abyśmy mogli powiedzieć z całą stanowczością "to właśnie poeta chciał nam przekazać". Jak już wielokrotnie pisałam wcześniej, poezję wg mnie bardziej powinno się odczuwać niż rozumieć i tu również interpretacja powinna zależeć od tego, jakie emocje wywołuje w nas wiersz. Dla mnie "Melodia mgieł nocnych" to zawsze będzie dążenia do znalezienia spokoju duszy w kontakcie z naturą, pragnienia połączenia się z wszechświatem i odczuwania tego połączenia wszystkimi zmysłami.

    Polecam sięgnąć od czasu do czasu po jakiś tomik poezji. Proza jest ważna, ale najczęściej jest zbyt dosłowna, by całkowicie się przy niej odprężyć. Pisywałam o poezji współczesnej, ale pragnę przypomnieć, że w utworach klasyków znajdziemy tyle samo albo więcej emocji, wskazówek, odpoczynku. Przypominam również, iż obecnie istnieje coś takiego jak terapia poezją. Ja tę terapię uwielbiam, choć nieczęsto mogę sobie na nią pozwolić. Kto znajdzie chwilę - zachęcam do sięgnięcia chociażby po "Melodię mgieł nocnych" - niech nam przypomni, dlaczego natura jest tak niesamowita.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil*


    * zdjęcie okładki zamieszczonej na portalu Wolne Lektury

wtorek, 24 września 2024

Zapach konwalii - Rozdział 10

 

Zapach konwalii

Rozdział 10


Nie mógł spać, a gdy już zasypiał dręczyły go koszmary. Budził się z okrzykiem wściekłości oraz bólu, gdyż kręcąc się nerwowo na łóżku mocno nadwyrężał swój pokiereszowany kręgosłup. W pewnym momencie uznał, że nie wytrzyma ani chwili dłużej. Odrzucił kołdrę i wstał z trudem, ocierając kropelki potu z czoła. Od razu udał się w kierunku balkonu, który wcześniej zamknął. Szarpnął za klamkę i z rozkoszą wciągnął do płuc mroźne kropelki niesione silnym, północnym wiatrem. Namacał dłonią papierośnicę oraz zapalniczkę, które zostawił na parapecie. Odpalił i zaciągnął się krótko.

Był wściekły. Ostatnio nieustannie był wściekły. Teraz był nawet wściekły na siebie, że ciągle jest wściekły. Wiedział, co jest tego przyczyną, a raczej kto i to właśnie potęgowało jego złość. Zaklął głośno, gdy przypomniał sobie miniony wieczór i wizytę pięknej pielęgniarki w jego sypialni. Mało brakowało... O mały włos, a nie zapanowałby nad sobą i doszłoby między nimi do zbliżenia! Zdradziłby Różę, skalał pamięć swojej żony i to z kim?. Z pielęgniarką! Z kobietą, która miała tylko ulżyć mu w cierpieniu. Problem w tym, że coraz częściej pragnął innego ukojenia niż przez ostatnie lata...

Sięgnął po kolejnego papierosa. Doskonale wiedział, że sytuacja między nim a tamtą kobietą robi się niebezpieczna, jednak nie mógł się zdobyć na to, aby ją zwolnić. Jej dotyk sprawiał, że zapominał o całym świecie, o bólu i cierpieniu. Jej zapach odprężał bardziej, niż te świece, które ostatnio zaczęła zapalać podczas zabiegów. Jej oczy napawały go spokojem. Mógłby patrzeć w nie godzinami. Dopiero później, gdy tak jak teraz zdawał sobie z tego wszystkie sprawę, przestawał widzieć w niej ukojenie wszystkich swoich cierpień, a zaczynał odczuwać złość i zagrożenie dla postanowień, które kiedyś powziął. Sam narzucił na siebie tę karę. Ból i wstrzemięźliwość miały być odkupieniem zbrodni, którą w swoim odczuciu popełnił. Choć nawet fakty mówiły co innego, do dziś czuł się mordercą swojej rodziny. A teraz, odkąd pojawiła się tamta, już prawie zapominał o tym kim jest. Mordercą własnej żony i córki. Gdy zaś zdawał sobie z tego sprawę, miał ochotę biec do niej i wyrzucić ją z swojego domu i życia raz na zawsze. Jednak, gdy już ją ujrzał, gdy poczuł jej zapach, jej dotyk, był zgubiony i nie potrafił.


  • Co się ze mną dzieje, do cholery?


Pytał wtedy samego siebie, ale wciąż nie umiał znaleźć odpowiedzi. Po prostu wiedział, że tamta kobieta jest jak narkotyk, od którego zdążył się uzależnić i możliwe, że nie ma już dla niego ratunku.


***


Kilka godzin później


Budzik nie był niczym przyjemnym tego poranka, nie tylko dlatego, że szaruga za oknem nie zachęcała do wstawania z łóżka, ale również dlatego, że Ula miała wrażenie, iż dopiero co udało jej się zasnąć. Była potwornie zmęczona. Tak zmęczona, jak nie czuła się chyba nigdy wcześniej.

Zerknęła na tarczę budzika, aby sprawdzić, czy nie może sobie pozwolić na jeszcze kilka minut snu, jednak niestety, wyglądało na to, że już wcześniej przestawiła alarm, bo dochodziła siódma piętnaście, więc niniejszym drugi raz od przybycia tutaj, spóźniła się śniadanie...

Niechętnie wstała z łóżka i szczelnie opatuliła się szlafrokiem. Miała wrażenie, że jest znacznie zimniej niż zwykle. Powoli poszła do łazienki. Ciepły prysznic ukoił jej zmarznięte, zesztywniałe z niewyspania ciało, niestety jednak, nie poprawił humoru.

Przypomniała sobie wydarzenia z sypialni swojego pracodawcy i w tym momencie przeklinała w duchu, że zdecydowała się go sama szukać. Trzeba było poprosić o pomoc którąś z pokojówek bądź starego Roberta. A tak? Nie miała pojęcia, jak teraz będą wyglądały jej relacje z Simonem. Aż skręcało ją w środku na myśl o najbliższym zabiegu.

Pomimo tego, że dziś również był świąteczny dzień, nie miała najmniejszego zamiaru ubierać się elegancko. Założyła zwykłe, czarne leginsy, płaskie pantofelki oraz długą tunikę, która nadała jej ciału smukłości, ale również skromnego wyglądu. Urszula nie założyła żadnych ozdób, nie umalowała się. Jedyne co zrobiła, to sczesała włosy, w swój ulubiony węzeł na karku, ale nie specjalnie zajmowały ją bezwładne kosmyki wypadające w różnych miejscach z tej fryzury. Po prostu miała zły dzień.

Śniadanie upłynęło jej szybko, w prawie całkowitym milczeniu, zwłaszcza, że z premedytacją się na nie spóźniła. Tzn. ona milczała, bo pozostała służba rozmawiała jak zwykle, jednak na szczęście nikt nie próbował jej wciągnąć w rozmowę, Posiłek dobiegł końca i chcąc nie chcąc musiała udać się do gabinetu zabiegowego. Już dawno nie szła do pracy z tak ogromną niechęcią jak tego dnia.

Miała prawie wszystko przygotowane, gdyż nie sprzątnęła poprzedniego dnia po tym, jak pan von Dohna nie przyszedł na zabieg. Postanowiła jednak zabrać do swojego pokoju paczki oraz swoje perły, które znalazła na biurku. Były ładnie zwinięte i ułożone, czyli któraś z pokojówek musiała już tutaj być.

Wróciła ze swojego pokoju, ale wciąż do zabiegu brakowało jeszcze pięciu minut. Nagle przyszło jej do głowy, że poprzedniego dnia Simon nie zabrał swoich prezentów spod choinki. Ciekawa była, czy wciąż tam leżą. Chwilę walczyła ze sobą, ale jednak ciekawość zwyciężyła. Moment później już zaglądała do jadalni.

Podeszła do choinki i od razu zauważyła, że paczek dla mężczyzny już tu nie było. Ciekawe, widział już jej prezent czy nie? W tym momencie zastanawiała się, jak zareaguje na podarunek. Kupiła tamtą rzecz pod wpływem chwili i już sama nie wiedziała, czy słusznie się stało. Żałowała też, że skusiła się na dedykację i bała się, jaka będzie jego reakcja, gdy ją odczyta… Zwłaszcza po wczorajszym wydarzeniu.

Pospiesznie wróciła do gabinetu zabiegowego, w samą porę, bo już po chwili usłyszała za drzwiami kroki mężczyzny. Zapaliła świecę.

Wszedł i skinął głową w jej kierunku, po czym zamknął za sobą drzwi. Przywitała się krótkim „Dzień dobry!”, ale nie doczekała się odpowiedzi. Miała też wrażenie, że mężczyzna unika jej wzroku, ale było to raczej do przewidzenia po minionym wieczorze. Poczekała aż ułoży się na kozetce i rozpoczęła zwykły zabieg, jednak jak zwykle nie odezwała się ani słowem, gdy zaś skończyła, Simon ubrał się najszybciej jak potrafił, po czym wyszedł.


  • Chyba jeszcze tego nie otworzył... - mruknęła do siebie – Całe szczęście.



***


Po szybkim posprzątaniu gabinetu postanowiła pójść na swój zwykły spacer po posiadłości von Dohna. Pospiesznie ubrała coś ciepłego i już była na zewnątrz, jednak z jakiegoś powodu czuła się tam nieswojo. Jakby obserwowana. Nie mogąc powstrzymać tego wrażenia, co jakiś czas obracała się za siebie to w jedną, to w drugą stronę, jednak nie dostrzegła nikogo.


  • Chyba mam omamy– westchnęła cicho schodząc na plażę.


Skryła się za sporym uskokiem skalnym i długo patrzyła w morze.


***


W tym samym czasie białowłosy mężczyzna odszedł wreszcie od okna swojej sypialni i wolnym krokiem skierował się do wieży. Chciał zapomnieć o teraźniejszości, chciał odrzucić myśl, że może istnieje lek na jego ból. Nie zasługiwał, aby go uleczyć. Nie zasługiwał na życie. Nie mógł sobie pozwolić, aby o tym zapomnieć. Odwrócił więc wzrok od nadziei i z całą stanowczością zamknął się w swojej samotni, aby wciąż od nowa zadręczać się przeszłością.





poniedziałek, 23 września 2024

Kończymy chaos około powodziowy i wracamy do tego normalnego ;)

 

Kochani!

Zagrożenie powodziowe dla mojej okolicy minęło a tym samym cały chaos tym spowodowany. Od dziś mogę powoli wracać do swojego normalnego zakręcenia, dlatego od jutra mam nadzieję powrócić do niedawno ustalonego harmonogramu publikacji. Btw to niesamowite, że takie sensacje jak dezorganizacyjna powódź pojawiły się zaledwie kilka dni po tym, jak udało mi się wprowadzić jako taki porządek tu i ówdzie... Widzimy się wkrótce.

Ściskam i pozdrawiam

Sil



środa, 18 września 2024

Powódź


Kochani!

W związku z zagrożeniem powodziowym dla mojej okolicy, przez najbliższe kilka dni nie będzie postów. Trzymajcie kciuki, aby wszyscy wyszli cało z walki z żywiołem. Tak ludzie, jak i zwierzęta. 

Ściskam i pozdrawiam 
Sil 

wtorek, 17 września 2024

niepokoje

 

nad przepaścią, nad czarną rozpadliną stoję
chciałabym zrobić krok, a jednak się boję
chciałabym się cofnąć, a jednak nie mogę
rękami chcę ochraniać poranioną głowę

wszystkie te obawy, które kiedyś miałam 
wszystko to na świecie, przed czym uciekałam
wszystko o czym nie wiem, że się zdarzy jeszcze
wszystko co jest złe, co jest dobre wreszcie

to co teraz trwa i czego się boję?
czas skruszy rozpadlinę, nad którą dziś stoję
to co już minęło lub co może wrócić?
nie trzeba już pamiętać, nie trzeba się smucić


Silentia

poniedziałek, 16 września 2024

Hot in the Kitchen, czyli trzyczęściowy posiłek, z którego dałam radę skonsumować tylko drugie danie ;)

 

    Kate Meader jest niezła pisarką, muszę to przyznać, chociaż nie wszystkie z jej prac do mnie przemówiły. Pisze powieści, które określiłabym jako typowo amerykańskie i z jakiegoś powodu jej książki nie są tłumaczone na język polski (lub za mało szukałam ;). Mnie osobiście to nie przeszkadza i Wam również nie powinno, nie tylko dlatego, że mamy XXI wiek i każdego e-booka łatwo sobie przetłumaczyć, ale również dlatego, że oryginalny język nie jest szczególnie skomplikowany. Może odrobinę trudniejszy niż u Kendall Ryan, ale prostszy niż u innych, znanych mi autorek.

    „Hot in the Kitchen” to w zasadzie seria trzech książek a nie tytuł powieści, ponieważ jednak ja zakupiłam trylogię jako jedną pozycję, daję recenzję całości. No prawie ;). „Hot in the kitchen” to opowieść, której pierwsza część zatytułowana jest „Feel the Heat”, druga (jedyna, którą dałam radę pochłonąć w całości) to „All Fired Up”, zaś trzecia „Hot and Bothered”.

    E-book „Hot in the Kitchen” wydano zaledwie kilka miesięcy temu, 24 maja 2024 roku, jednak sądzę, że książki musiały być pisane chwilę wcześniej. Pojedyncze pozycje można było kupić już w 2023 roku, ale nie wzbudzały wówczas mojego zainteresowania. Może dlatego, że najpierw dostałam propozycję zakupu pierwszej części z serii, która na kilometr pachniała mi odgrzewanym kotletem. „Feel the Heat” to historia młodej, ambitnej Lili o włoskich korzeniach, która stara się ocalić rodzinną restaurację. Przez zrządzenie losu poznaje światowej sławy szefa kuchni, w dodatku gwiazdę telewizyjną i w wyniku różnych perypetii, starszy o kilkanaście lat Jack i młodziutka Lili zaczynają pałać do siebie uczuciem. Nic nadzwyczajnego, jest tam kilka ekscytujących momentów, ale niestety, każdy z nich już czytałam w innych powieściach. Absolutnie w tej książce nic mnie nie zaskoczyło i właściwie wystarczyło mi jej przekartkowanie.

    „All Fired Up” to pozycja, w której poznajemy starszą siostrę Lili z pierwszej części. Cara jest uznawana za „dziwaczkę” i popada w cichy konflikt z rodziną, ponieważ nie podziela ich miłości do niesamowitego jedzenia. Ale w trakcie czytania okazuje się, że Cara ma ku temu ważniejszy powód niż sądzą jej najbliżsi. Cara od zawsze czuła presję otoczenia, co doprowadziło ją do pewnych problemów zdrowotnych i tu pierwsze, co mnie zainteresowało. O TEGO typu problemach jeszcze nie czytałam w żadnej powieści romantycznej. Za tę nowość plus. Li w drugiej części serii jest zatrudnionym na czas określony jako szef kuchni od deserów, pochodzącym z Irlandii Shane. Oczywiście mało która singielka jest w stanie oprzeć się jego urokowi, więc starsza o kilka lat Cara nie jest wyjątkiem. Kobieta ma poważny problem z Shanem, który jest jedynym człowiekiem na świecie, który potrafi wywrócić do góry nogami jej zorganizowane do perfekcji życie. Między parą iskrzy i gotuje się aż do momentu, gdy Cara odkrywa, jaki sekret skrywa jej o pięć lat młodszy ukochany…

    Trzecia część serii - „Hot and Bothered” to znów jak dla mnie całkiem smaczny, ale jednak wielokrotnie odgrzewany obiad. Jest to książka, którą zaczęłam czytać z zapałem, ale równie szybko ten zapał straciłam. Jest nudnawo, jest znów to coś, czego nie rozumiem, czyli „jako przyjaciel chcę ci pomóc w twoim życiu seksualnym aż nie znajdziesz sobie kogoś odpowiedniego, ale to tyle” (naprawdę nie znoszę tego wątku w powieściach…), są dwie strony z kompleksami i facet, którego uważam za związkowego tchórza, przynajmniej przez te kilka rozdziałów, które przeczytałam. Nie będę pisała więcej o „Hot and Bothered”, bo zamierzam jeszcze dać tej pozycji szansę. Może nada się na jakiś wyjątkowo długi jesienny wieczór? Na taki mniej długi i jeszcze letni się nie sprawdziła, ale kto wie? Jeśli uda mi się tę pozycję wkrótce przeczytać, dam oczywiście znać w osobnym poście.

    Kochani, czy polecam całą serię? Tak... z tego powodu, ze kupienie całości wychodzi taniej niż zakup każdej pozycji osobno. Jeśli lubicie spokojne, odgrzewane posiłki to nie ma sprawy – znajdziecie tu przyzwoite czytelnicze dania. Jeżeli interesuje Was coś nieco ciekawszego, mniej oklepanego, wtedy polecam sięgnąć tylko po część drugą serii. „All Fired Up” jest całkiem fajnie poprowadzone, ale nie powiem, tu również jest sporo tego, co już znamy. Książki raczej zaliczyłabym do lektury łatwej, prostej i przyjemnej. Nie ma tu nadmiaru emocji, nie ma niepotrzebnej dramy, nie ma wyciskaczy łez i za to plus.


Ściskam i pozdrawiam

Silentia


fot. Sil



sobota, 14 września 2024

Aby zmienić świat...

 

    Są chwile, gdy sądzę, że jedyne, co można zrobić, aby zmienić świat to po prostu go zaakceptować takim, jaki jest.

Silentia



fot. Sil


piątek, 13 września 2024

Ponieważ jestem wściekła, czyli kilka słów o polskiej szkole

 

    Nikt nie musi mi mówić, sama doskonale wiem, że działanie pod wpływem emocji rzadko przynosi coś dobrego. Nie mniej jednak pewna sytuacja, którą od jakiegoś czasu obserwuję w szerokorozumianej polskiej edukacji obowiązkowej sprawia, że dziś pod wpływem chwili zrezygnowałam z dodania postu z recenzją kolejnej książki. Zamiast tego kilka słów na temat polskiej szkoły.

   Lata 60 i 70? Znam je tylko z opowiadań, nie było mnie wówczas na świecie... Nauczycielowi wolno było wszystko - bicie, targanie za uszy, obcinanie włosów. Wyzywanie od gamoni? Normalne. Ucznia mieli wychować, uczeń miał być posłuszny jak żołnierz.

    Lata 80 i 90? Tu już mam własne doświadczenia. Odbywała się wówczas reforma szkolnictwa. Rezygnowano z fartuszków i obowiązku noszenia naszytej tarczy. Nauczyciele zarabiali mało, ale pracy również nie mieli zbyt wiele. Zaczęły się pierwsze roszczeniowe postawy ze strony rodziców uczniów. Kary cielesne były już niedopuszczalne, zdarzała się jednak agresja słowna (wiem z doświadczenia). Był to też czas, w którym do szkół wprowadzono naukę religii katolickiej. Dla osób niewierzących? Dramat, gdyż początkowo nie było mowy o tym, aby dziecko nie poszło na religię. Musieli iść wszyscy. Ci, którzy nie wierzyli, nie znali podstaw religii z domu byli prześladowani, wyzywani przez katechetów. Niestety, również tę kwestię miałam nieprzyjemność obserwować. Co ciekawe, nikt w mojej szkole nie śmiał przeciwstawić się katechetom. Musieli dostosować się ateiści. Na szczęście na przełomie lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych zniesiono obowiązek uczęszczania na lekcję religii. Sama szkoła była w trakcie transformacji, więc stanowiła niezły chaos. Klasy były przeludnione (30-35 osób w mojej szkole to była norma na klasę). Niektórzy nauczyciele wciąż sądzili, że wolno im wszystko, inni zaczynali się obawiać rodziców. 

    Czasy obecne... Dramat. XXI wiek a szkoła jest w chaosie. Nauczycielom nic nie wolno, rodzicom też nic nie wolno, bo obrywa za to dziecko.  Przebodźcowani uczniowie zmuszani są do przynoszenia opinii z poradni psychologiczno-pedagogicznych i jednocześnie zalecenia z opinii/orzeczeń nie są respektowane. Zalecony nauczyciel wspomagający dla któregoś, wyjątkowo trudnego ucznia? Nie ma nauczyciela wspomagającego, bo NIE MA. Do zmniejszonych podstawówek wrócili uczniowie klas siódmych i ósmych. Dzieci się nie mieszczą w szkole. Plany lekcji są zmieniane po kilka razy. Nikt nie respektuje przekonań religijnych. Uczniowie niewierzący są dyskryminowani, muszą się dostosować do tych, którzy na religię chodzą. Muszą nieraz czekać godzinę w trakcie lekcji, bo ktoś w planie świeckiej szkoły umieścił religię w środku zajęć. Co ciekawe, więcej niż połowa uczniów chodzi na religię tylko do imprezy komunijnej, później rodzice przestają widzieć sens... Standardy ochrony małoletnich są nierespektowane. Zdarzają się nauczyciele, którzy potrafią obrazić publicznie ucznia, którzy naśmiewają się z niego publicznie. Nikt nie pilnuje tego, co dzieje się w łazienkach, szatniach gimnastycznych, tutaj dalej dochodzi do działań przemoczonych uczniów wobec innych uczniów. Dyżurujący nauczyciele najczęściej nie reagują na niewłaściwe zachowania podopiecznych. 

    Dzisiejsza szkoła w dalszym ciągu uczy schematów - skupia się na ilorazie inteligencji a nie myśleniu zdroworozsądkowym, nie na mądrości. Jeśli uczeń udzieli odpowiedzi prawidłowej, ale niezgodnej z sylabusem otrzymuje złą ocenę. Jeśli nie zdąży wykonać zadania - otrzymuje złą ocenę, nawet jeśli ma w opinii zaznaczone, że należy mu wydłużyć czas pracy. Nauczyciele są ponadto niedouczeni. Używają języka polskiego z błędami i potrafią poprawić ucznia, który używa prawidłowych sformułowań, przez co nie mają szacunku ani od uczniów, ani od rodziców. To sprawia ponadto, że polską szkołę traktuje się jako przykry obowiązek, zaś rodzice nie popierają roszczeń nauczycieli o wyższe wynagrodzenia. Z tego powodu spada również jakość edukacji, gdyż brak prestiżu zawodu nauczyciela przy jednocześnie niskim wynagrodzeniu sprawia, że coraz mniej osób decyduje się na wybór pracy w szkole. Szkoła staje się bardziej obowiązkiem przeczekania niż wartościowym etapem w życiu. Uczniowie i ich rodzice chcą po prostu przetrwać szkolny czas i ruszyć dalej...

Sil




czwartek, 12 września 2024

Zapach konwalii - Rozdział 9


Zapach konwalii

Rozdział 9


Urszula szybkim krokiem przemierzała korytarze dzielące jadalnię od gabinetu zabiegowego. W obu rękach podtrzymywała kilka paczek z prezentami, które otrzymała tego wieczoru. Wiedziała, że nie zdąży pójść do swojego pokoju, aby je zostawić czy przebrać się w zwyczajne ubranie. Dziesięć minut to nie było zbyt wiele czasu, aby przygotować się do zabiegu z Simonem. Zdenerwowana, że nie pomyślała o tym wcześniej i zasiedziała się ze służbą przy choince, jeszcze przyspieszyła kroku i nagle przed samymi drzwiami poślizgnęła się i wysypała zawartość ozdobnych pudełek i torebek na podłogę. Tylko kosz od Pana domu utrzymała w ręku. Całe szczęście, bo inaczej bezcenny flakonik jej ulubionych perfum prawdopodobnie roztrzaskałby się na marmurowej posadzce. Otworzyła drzwi na oścież i jak najszybciej pownosiła do środka wszystkie pakunki, ustawiając je pod oknem.

Odetchnęła głośno, zamknęła drzwi i zdjęła z szyi ulubiony sznur pereł od córki, aby jej nie przeszkadzał przy pracy, po czym dokładnie umyła ręce.

Miała kilka minut, więc jak najszybciej zaczęła przygotowania. Zmieniła prześcieradło oraz ręcznik przy leżance, przyniosła wszystkie potrzebne specyfiki, a także zapaliła świecę, gdyż ostatnio do zabiegów postanowiła dołączyć aromaterapię. Nie wiedziała, co na to Pan von Dohna, gdyż ani słowem nie skomentował tej innowacji, jednak brak kąśliwej uwagi uznała za dobry znak. Wszystko było gotowe, gdy zegar wybił godzinę dwudziestą. Mogła odetchnąć z ulgą.

Odczekała kilka minut, jednak mężczyzna wciąż nie nadchodził. Zdziwiła się tym bardzo, bo od pierwszego dnia jej pracy nie spóźnił się na ani jeden zabieg nawet o minutę. Spojrzała jeszcze raz na zegar, czy nie pomyliła godziny. Dziwne... może uznał, że w ten szczególny dzień nie będzie masażu? Ale przecież poinformowałby ją o tym...

Jeszcze raz poprawiła wszystko i podeszła do okna, gdzie zostawiła otrzymane tego dnia prezenty. Mechanicznie sięgnęła po flakonik perfum od pracodawcy i po raz nie wiadomo który tego wieczoru, przeczytała dedykację.


  • Simon… Nie podejrzewałabym Cię o taki... miły gest... - szepnęła do siebie.



Znów spojrzała na zegar. Minął już kwadrans od umówionej godziny a mężczyzny wciąż nie było. Zaczęła się niepokoić. Cała służba była w jadalni, może ich pracodawcy coś się stało a oni nie słyszeli. Ostrożnie otworzyła drzwi i wyjrzała z gabinetu. Nadstawiła uszu, jednak jedyne co usłyszała to przyciszone śmiechy oraz rozmowy służby, która najwidoczniej wciąż dobrze bawiła się przy choince. Postanowiła, że sama poszuka swojego pacjenta. Zgasiła świecę, zamknęła starannie przygotowane wcześniej specyfiki, chociaż na razie zostawiła je tam, gdzie stały, po czym wyszła na korytarz.

Jej wysokie szpili wystukiwały na posadzce rytm, który niósł się echem po całym domu. Niezbyt zadowolona z takiego efektu, bezwiednie zaczęła iść na palcach. Przemierzyła hall i powoli zaczęła wspinać się po schodach, nie skręciła jednak jak zwykle do skrzydła dla służby, a do tego, w którym swoje prywatne pokoje miał Pan tego domu.

Do tej pory była tu tylko raz i tylko na korytarzu, gdy pokojówka pokazywała jej, tę część domu, aby wiedziała na wszelki wypadek, gdzie ma szukać Simona w bardzo pilnych sprawach. Nie było jak dotąd potrzeby, żeby zapuszczać się w ten rejon, więc ani razu nie przeszło jej to przez myśl

Korytarz był przestronny, ale dość ciemny. Nie mogła sobie przypomnieć, gdzie jest włącznik światła. Na samym końcu widziała niewielkie okno, przez które na szczęście trochę światła rzucał księżyc. Mimo to szła ostrożnie, na palcach, licząc mijane przez siebie drzwi.

To chyba ten półoficjalny gabinet, jak to mówiła Helena, to musi być ten mały salon, sypialnia... tu biblioteka... pokój muzyczny... a tu chyba to wejście na wieżę...” - myślała. Korciło ją, aby od razu wejść w to ostatnie miejsce, ale pamiętała ostrzeżenia, by tam nie wchodziła pod żadnym pozorem. Cofnęła się ostatecznie i postanowiła poszukać najpierw w gabinecie i w saloniku. Pokój muzyczny odpadał, bo w korytarzu było przeraźliwie cicho.

Zapukała do pierwszych drzwi, jednak nie doczekała się odpowiedzi. Zapukała do następnych, ale i tym razem nikt nie odpowiedział, podeszła do drzwi sypialni i znów zapukała. Cisza.


  • Panie von Dohna? Jest Pan tutaj? - zawołała cicho przez drzwi. Nic.


Postanowiła jednak sprawdzić pokój muzyczny oraz bibliotekę, lecz i tu nie doczekała się odpowiedzi. Do wieży na razie wolała się nie zbliżać, wróciła więc pod drzwi sypialni i zapukała głośniej.


  • Panie von Dohna To ja, Urszula! Nie przyszedł Pan na zabieg! Czy wszystko w porządku?


Znów nie doczekała się odpowiedzi, lecz tym razem ostrożnie nacisnęła klamkę i weszła do środka. Uznała, że to oprócz wieży najprawdopodobniejsze miejsce pobytu mężczyzny. Podeszła parę kroków, rozglądając się pilnie, choć wciąż utrudniały jej to ciemności. Włącznik widziała przy drzwiach, jednak nie chciała zapalać światła, na wypadek, gdyby Simon już spał. W tym momencie poczuła dotkliwy chłód i zorientowała się, że drzwi na balkon w drugiej części ogromnego pomieszczenia są uchylone. Instynktownie podeszła w tamtym kierunku, gdyż odkąd tu przyjechała brakowało jej świeżego powietrza, a poza tym obawiała się, że może mężczyzna wyszedł, aby się przewietrzyć i coś mu się stało. Już prawie była na zewnątrz, gdy poczuła gwałtowne szarpnięcie w okolicach nadgarstka, a później mocno zderzyła się z jakimś twardym ciałem. Wydała z siebie jęk, więc momentalnie przysłonił jej usta dłonią.


  • Co Pani tu robi? Kto pozwolił Pani tu wejść? - wysyczał w jej kierunku, dopiero odkrywając jej usta, ale wciąż trzymając ją całą przy sobie.


Urszula z przerażeniem dostrzegła furię w jego karmelowych oczach. Jeszcze nie widziała u tego mężczyzny podobnego spojrzenia. Był w nim gniew, coś demonicznego, co ją przerażało, ale również.... pożądanie? Potrząsnęła głową i spróbowała uwolnić rękę oraz odsunąć się od ciała mężczyzny. W tej pozycji trudno było jej oddychać.


  • Panie von Dohna, ja tylko... - zaczęła.

  • Co Ty tylko? Czego szukałaś w mojej sypialni? - syknął ponownie.

  • Pana, Panie von Dohna. Nie przyszedł Pan na zabieg i zaniepokoiłam się! - prawie krzyknęła, ale znów uciszył ją, przykładając jej dłoń do ust.

  • Nie podnoś głosu! - napomniał.


W tym momencie Urszula zdała sobie z czegoś sprawę. Jej ręka, którą wciąż trzymał za nadgarstek Simon, spoczywała na jego nagim torsie. Wyraźnie czuła pod palcami gorącą, napiętą skórę oraz przyspieszone bicie serca mężczyzny.

  • Proszę mnie puścić, nie zrobiłam niczego złego! - szepnęła, czując jak coś paraliżuje jej ruchy od środka. Nie była w stanie logicznie myśleć, czuła to coraz wyraźniej i bała się tego.

  • Czyżby? Robisz same złe rzeczy, odkąd tu przybyłaś! - warknął.


Odebrało jej zupełnie mowę. Instynktownie czuła, że wie o czym mówi tamten, jednak bała się nawet myśleć w tym momencie. Zaczęła się szarpać, ale bezskutecznie. Trzymał ją mocno. Jak przy swojej niepełnosprawności ten mężczyzna mógł być tak silny? Miała wrażenie, że jego ciało oplata ją coraz szczelniej, odbierając jej możliwość oddychania. Że jego twarz jest coraz bliżej jej. Zamknęła oczy i wstrzymała oddech, bo zdawało się, że usta mężczyzny zaraz dosięgnął jej własnych. W tym momencie pragnęła, żeby ją pocałował. Pragnienie było tak silne, że aż bolało.


  • Same złe rzeczy, Urszulo... - usłyszała jego przeciągły, elektryzujący szept. Poczuła jego męskość przy swoim brzuchu i delikatny dotyk jego palców na jej policzku. Był taki gorący, tak dobrze było jej w jego ramionach...


Nagle po jej policzku zaczęły spływać łzy, a serce zaczęło walić jeszcze mocniej. Nie mogła, nie mogła się posunąć dalej, nieważne jak bardzo pragnęła jego dotyku.


  • Panie von Dohna, proszę mnie puścić... Błagam...- szepnęła, czując, że tak naprawdę jest to ostatnia rzecz, której w tym momencie pragnie.


Tak naprawdę chciała go czuć jeszcze mocniej, jeszcze intensywniej. Całą sobą. W sobie... Chciała ze wszystkich sił, aby ta chwila nigdy nie minęła...

Lecz w tym momencie spełnił jej prośbę, puszczając ją tak nagle, że zachwiała się i byłaby upadła, gdyby w ostatniej chwili nie złapała się klamki od balkonowych drzwi. Dyszała głośno, dziękując w duchu mężczyźnie, że wcześniej otworzył ten balkon. Gdyby nie to orzeźwiające, mroźne powietrze, z całą pewnością zemdlałaby. Uspokoiła się nieco i spojrzała nieśmiało w stronę, gdzie wciąż stał jej pacjent.

Simon miał pochyloną głowę i zamknięte oczy, dyszał ciężko, zaś mięśnie na jego torsie był w dalszym ciągu mocno napięte. Zobaczyła, jak mężczyzna zaciska pięści aż do białości i zrozumiała, że walczy ze sobą. Walczy, ze wszystkich sił. Wreszcie wziął głęboki oddech, wyprostował się i podniósł na nią wzrok. Skrzywiła się od tego nieprzyjemnego wyrazu, tak odległego od tego namiętnego i demonicznego sprzed chwili.


  • Nie będzie dziś zabiegu, zobaczymy się rano – metaliczny, niski głos również nie przypominał tej namiętnej furii, którą przed chwilą kipiał cały.

  • Simon... - szepnęła.

  • Nie będzie, słyszysz? Wynoś się stąd natychmiast zanim zrobię coś, czego jutro oboje będziemy żałować!

  • Ale czy wszystko... - zaczęła, jednak nie dał jej skończyć.

  • Wynoś się! Natychmiast!


W tym momencie skuliła się cała. Czuła się tak, jakby użyto wobec niej fizycznej przemocy, jakby ktoś mocno uderzył ją w brzuch. Zacisnęła powieki, by pohamować irracjonalne łzy, po czym posłusznie wybiegła z pokoju. Nie zbiegła jednak na dół po swoje prezenty i perły. Tak jak stała rzuciła się na łóżko w swojej własnej sypialni. Tej nocy jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, przeklinała brak możliwości otworzenia okna.


 

środa, 11 września 2024

Fotografia z 11 września, czyli rozterki nad twórczością polskiej noblistki

 

    Kiedy przeczytałam swój pierwszy wiersz spośród bogatej twórczości Wisławy Szymborskiej, poważnie zastanawiałam się, czy poetka faktycznie zasługuje na literacką nagrodę Nobla. Wiersz nie podobał mi się lekko mówiąc i byłam zawiedziona. W dodatku, kiedy moja ówczesna polonistka powiedziała mi, że pisanie wiersza to bardzo ciężka praca, byłam zdziwiona. Ciężka praca? Pisanie wiersza? Przecież moje wiersze piszą się niemal same - myślałam. Właściwie nawiedzają mnie i jakby wypływają z mojego wnętrza. Ja jestem tylko pośredniczką. Ale moja polonistka, Pani Jola, stwierdziła wówczas, że bardziej ufa osądom polskiej noblistki niż młodziutkiej nastolatce a Wisława Szymborska powiedziała przecież w jakimś wywiadzie, że czasem nad jednym słowem myśli nawet cały dzień. Okay… to w tamtych czasach tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że twórczość Szymborskiej i ja nie polubimy się. Jednak minęło kilka lat i w następnej chwili (nomen omen ;)), w której wzięłam do ręki tomik wierszy sławnej poetki, kazał mi on jednak uderzyć się w pierś. Cóż, nieistotne jak Wisława Szymborska dochodzi do rezultatu, jej wiersze w moim odczuciu faktycznie zasługują na uznanie.

    "Fotografia z 11 września” to jeden z 23 utworów składających się na tomik poezji „Chwila”, który został wydany w 2002 rok. Cały zbiór obfituje w poezję egzystencjalną, ale przede wszystkim nawiązuje do jednego aspektu życia – przemijania. Szymborska opowiada w książce o tym, jak w różny sposób uchwycono pewne momenty z ludzkiego istnienia, jak mało człowiek ma refleksji nad tym, co dzieje się wokół niego, jak łatwo przeoczyć wydarzenia, które mogą zmienić całe życie. Pisze dosłownie o „chwilach”, o próbach ich utrwalenia i o tym, że te próby niewiele zmieniają. Szymborska przypomina też o jednym, przeminą nie tylko chwile nic nieznaczące, te ważne również.

     „Fotografia z 11 września” to typowy dla poetki wiersz w stylu białym. Bez rymów, ale uformowany w pewne nieregularne strofy. Trzy pierwsze z nich zawierają po trzy wersy, następnie jest strofa czterowersowa i wiersz wieńczą znów dwie strofy trzywersowe. Łącznie dziewiętnaście wersów podzielonych na sześć strof. Trzeba zauważyć, że autorka stosuje w swoich utworach pełną interpunkcję, co nie jest takie oczywiste przy wierszach białych i wolnych.

    Jeśli chodzi o treść... Utwór „Fotografia z 11 września” rozpoczyna się opisem sytuacji, czyli tragedii, która wydarzyła się 11 września 2001 roku w USA (Atak terrorystyczny, w wyniku którego uprowadzone przez terrorystów samoloty uderzyły w World Trade Center - biurowce w Nowym Jorku, w Stanach Zjednoczonych). Następnie autorka ukazuje, jak krótka, a jednak jak długa była ta chwila ludzkiego cierpienia i co zdążyło się wydarzyć podczas tych kilku momentów. Utwór kończy się refleksją nad tym, jak niewiele można zrobić dla ofiar ataku. Szymborska sugeruje, że właściwie jedyne, czym można ich uczcić to zachować w pamięci.

    Wiersz „Fotografia z 11 września”, choć dotyczył konkretnego wydarzenia z współczesnej historii, tak naprawdę świetnie wpisuje się w tematykę całego tomiku „Chwila”. Ukazuje dokładnie to, co inne wiersze ze zbioru, czyli refleksję nad przemijaniem oraz nad kruchością życia. Nad tym, jak zmieniają się obrazki przed naszymi oczami, a jednocześnie nawet często nie pozostają w naszej pamięci. Życie to chwila, takie przesłanie odczytałam między wierszami w tomiku wierszy Wisławy Szymborskiej i czasem warto sobie o tym przypomnieć.


Ściskam i pozdrawiam

Silentia


fot. Sil




wtorek, 10 września 2024

wyśnione

 

marzyłam o złotej jesieni
lecz po lecie szarość
wyśnilam wieczną młodość
a jednak zbliża się starość
miał być początek i koniec
lecz nic się kołem nie toczy
miała być obojętność
lecz wciąż wypłakuję oczy
mądrość wyrwana brutalnie 
z trzema zębami z ciała
miała być pełnia życia
a jednak pustka nastała


Sil


fot. Sil


Najpopularniejsze posty :)