Zapach konwalii
Rozdział 9
Urszula
szybkim
krokiem przemierzała korytarze dzielące jadalnię od gabinetu
zabiegowego. W obu rękach podtrzymywała kilka paczek z prezentami,
które otrzymała tego wieczoru. Wiedziała, że nie zdąży pójść
do swojego pokoju, aby je zostawić czy przebrać się w zwyczajne
ubranie. Dziesięć minut to nie było zbyt wiele czasu, aby
przygotować się do zabiegu z Simonem.
Zdenerwowana, że nie pomyślała o tym wcześniej i zasiedziała się
ze służbą przy choince, jeszcze przyspieszyła kroku i nagle przed
samymi drzwiami poślizgnęła się i wysypała zawartość ozdobnych
pudełek i torebek na podłogę. Tylko kosz od Pana
domu
utrzymała w ręku. Całe szczęście, bo inaczej bezcenny flakonik
jej ulubionych perfum prawdopodobnie roztrzaskałby się na
marmurowej posadzce. Otworzyła drzwi na oścież i jak najszybciej
pownosiła do środka wszystkie pakunki, ustawiając je pod oknem.
Odetchnęła głośno,
zamknęła drzwi i zdjęła z szyi ulubiony sznur pereł od córki,
aby jej nie przeszkadzał przy pracy, po czym dokładnie umyła ręce.
Miała kilka minut, więc jak
najszybciej zaczęła przygotowania. Zmieniła prześcieradło oraz
ręcznik przy leżance, przyniosła wszystkie potrzebne specyfiki, a
także zapaliła świecę, gdyż ostatnio do zabiegów postanowiła
dołączyć aromaterapię. Nie wiedziała, co na to Pan von Dohna,
gdyż ani słowem nie skomentował tej innowacji, jednak brak
kąśliwej uwagi uznała za dobry znak. Wszystko było gotowe, gdy
zegar wybił godzinę dwudziestą. Mogła odetchnąć z ulgą.
Odczekała kilka minut, jednak
mężczyzna wciąż nie nadchodził. Zdziwiła się tym bardzo, bo od
pierwszego dnia jej pracy nie spóźnił się na ani jeden zabieg
nawet o minutę. Spojrzała jeszcze raz na zegar, czy nie pomyliła
godziny. Dziwne... może uznał, że w ten szczególny dzień nie
będzie masażu? Ale przecież poinformowałby ją o tym...
Jeszcze raz poprawiła
wszystko i podeszła do okna, gdzie zostawiła otrzymane tego dnia
prezenty. Mechanicznie sięgnęła po flakonik perfum od pracodawcy i
po raz nie wiadomo który tego wieczoru, przeczytała dedykację.
Znów spojrzała na zegar.
Minął już kwadrans od umówionej godziny a mężczyzny wciąż nie
było. Zaczęła się niepokoić. Cała służba była w jadalni,
może ich pracodawcy coś się stało a oni nie słyszeli. Ostrożnie
otworzyła drzwi i wyjrzała z gabinetu. Nadstawiła uszu, jednak
jedyne co usłyszała to przyciszone śmiechy oraz rozmowy służby,
która najwidoczniej wciąż dobrze bawiła się przy choince.
Postanowiła, że sama poszuka swojego pacjenta. Zgasiła świecę,
zamknęła starannie przygotowane wcześniej specyfiki, chociaż na
razie zostawiła je tam, gdzie stały, po czym wyszła na korytarz.
Jej wysokie szpili wystukiwały
na posadzce rytm, który niósł się echem po całym domu. Niezbyt
zadowolona z takiego efektu, bezwiednie zaczęła iść na palcach.
Przemierzyła hall i powoli zaczęła wspinać się po schodach, nie
skręciła jednak jak zwykle do skrzydła dla służby, a do tego, w
którym swoje prywatne pokoje miał Pan tego domu.
Do
tej pory była tu tylko raz i tylko na korytarzu, gdy pokojówka
pokazywała jej, tę część domu, aby wiedziała na wszelki
wypadek, gdzie ma szukać Simona
w bardzo pilnych sprawach. Nie było jak dotąd potrzeby, żeby
zapuszczać się w ten rejon, więc ani razu nie przeszło jej to
przez myśl
Korytarz był przestronny, ale
dość ciemny. Nie mogła sobie przypomnieć, gdzie jest włącznik
światła. Na samym końcu widziała niewielkie okno, przez które na
szczęście trochę światła rzucał księżyc. Mimo to szła
ostrożnie, na palcach, licząc mijane przez siebie drzwi.
„To
chyba ten półoficjalny gabinet, jak to mówiła Helena,
to musi być ten mały salon, sypialnia... tu biblioteka... pokój
muzyczny... a tu chyba to wejście na wieżę...” - myślała.
Korciło ją, aby od razu wejść w to ostatnie miejsce, ale
pamiętała ostrzeżenia, by tam nie wchodziła pod żadnym pozorem.
Cofnęła się ostatecznie i postanowiła poszukać najpierw w
gabinecie i w saloniku. Pokój muzyczny odpadał, bo w korytarzu było
przeraźliwie cicho.
Zapukała do pierwszych drzwi,
jednak nie doczekała się odpowiedzi. Zapukała do następnych, ale
i tym razem nikt nie odpowiedział, podeszła do drzwi sypialni i
znów zapukała. Cisza.
Postanowiła jednak sprawdzić
pokój muzyczny oraz bibliotekę, lecz i tu nie doczekała się
odpowiedzi. Do wieży na razie wolała się nie zbliżać, wróciła
więc pod drzwi sypialni i zapukała głośniej.
Znów
nie doczekała się odpowiedzi, lecz tym razem ostrożnie nacisnęła
klamkę i weszła do środka. Uznała, że to oprócz wieży
najprawdopodobniejsze miejsce pobytu mężczyzny. Podeszła parę
kroków, rozglądając się pilnie, choć wciąż utrudniały jej to
ciemności. Włącznik widziała przy drzwiach, jednak nie chciała
zapalać światła, na wypadek, gdyby Simon
już spał. W tym momencie poczuła dotkliwy chłód i zorientowała
się, że drzwi na balkon w drugiej części ogromnego pomieszczenia
są uchylone. Instynktownie podeszła w tamtym kierunku, gdyż odkąd
tu przyjechała brakowało jej świeżego powietrza, a poza tym
obawiała się, że może mężczyzna wyszedł, aby się przewietrzyć
i coś mu się stało. Już prawie była na zewnątrz, gdy poczuła
gwałtowne szarpnięcie w okolicach nadgarstka, a później mocno
zderzyła się z jakimś twardym
ciałem. Wydała z siebie jęk, więc
momentalnie
przysłonił jej usta dłonią.
Urszula
z przerażeniem dostrzegła furię w jego karmelowych
oczach. Jeszcze nie widziała u tego mężczyzny podobnego
spojrzenia. Był w nim gniew, coś demonicznego, co ją przerażało,
ale również.... pożądanie? Potrząsnęła głową i spróbowała
uwolnić rękę oraz odsunąć się od ciała mężczyzny. W tej
pozycji trudno było jej oddychać.
Panie
von Dohna,
ja tylko... - zaczęła.
Co Ty tylko? Czego szukałaś
w mojej sypialni? - syknął ponownie.
Pana,
Panie
von Dohna.
Nie przyszedł Pan na zabieg i zaniepokoiłam się! - prawie
krzyknęła, ale znów uciszył ją, przykładając jej dłoń do
ust.
Nie podnoś głosu! -
napomniał.
W
tym momencie Urszula zdała sobie z czegoś sprawę. Jej ręka, którą
wciąż trzymał za
nadgarstek
Simon,
spoczywała na jego nagim torsie. Wyraźnie czuła pod palcami
gorącą, napiętą skórę oraz przyspieszone bicie serca mężczyzny.
Proszę mnie puścić, nie
zrobiłam niczego złego! - szepnęła, czując jak coś paraliżuje
jej ruchy od środka. Nie była w stanie logicznie myśleć, czuła
to coraz wyraźniej i bała się tego.
Czyżby?
Robisz same złe rzeczy, odkąd tu przybyłaś! - warknął.
Odebrało
jej zupełnie mowę. Instynktownie czuła, że wie o czym mówi
tamten, jednak bała się nawet myśleć w tym momencie. Zaczęła
się szarpać, ale bezskutecznie. Trzymał ją mocno. Jak przy swojej
niepełnosprawności ten mężczyzna mógł
być tak silny? Miała wrażenie, że jego ciało oplata ją coraz
szczelniej, odbierając jej możliwość oddychania. Że jego twarz
jest coraz bliżej jej. Zamknęła oczy i wstrzymała oddech, bo
zdawało się, że usta mężczyzny zaraz dosięgnął jej własnych.
W tym momencie pragnęła, żeby ją pocałował. Pragnienie było
tak silne, że aż bolało.
Same
złe rzeczy, Urszulo...
- usłyszała jego przeciągły, elektryzujący szept. Poczuła jego
męskość przy swoim brzuchu i delikatny dotyk jego palców na jej
policzku. Był taki gorący, tak dobrze było jej w jego
ramionach...
Nagle
po
jej policzku zaczęły spływać łzy, a serce zaczęło walić
jeszcze mocniej. Nie mogła, nie mogła się posunąć dalej,
nieważne jak bardzo pragnęła jego dotyku.
Panie
von Dohna,
proszę mnie puścić... Błagam...- szepnęła, czując, że tak
naprawdę jest to ostatnia rzecz, której w tym momencie pragnie.
Tak naprawdę chciała go czuć
jeszcze mocniej, jeszcze intensywniej. Całą sobą. W sobie...
Chciała ze wszystkich sił, aby ta chwila nigdy nie minęła...
Lecz w tym momencie spełnił
jej prośbę, puszczając ją tak nagle, że zachwiała się i byłaby
upadła, gdyby w ostatniej chwili nie złapała się klamki od
balkonowych drzwi. Dyszała głośno, dziękując w duchu mężczyźnie,
że wcześniej otworzył ten balkon. Gdyby nie to orzeźwiające,
mroźne powietrze, z całą pewnością zemdlałaby. Uspokoiła się
nieco i spojrzała nieśmiało w stronę, gdzie wciąż stał jej
pacjent.
Simon
miał pochyloną głowę i zamknięte oczy, dyszał ciężko, zaś
mięśnie na jego torsie był w dalszym ciągu mocno napięte.
Zobaczyła, jak mężczyzna zaciska
pięści aż do białości i zrozumiała, że walczy ze sobą.
Walczy, ze wszystkich sił. Wreszcie wziął głęboki oddech,
wyprostował się i podniósł na nią wzrok. Skrzywiła się od tego
nieprzyjemnego wyrazu, tak odległego
od
tego namiętnego i demonicznego sprzed chwili.
Nie
będzie dziś zabiegu, zobaczymy się rano – metaliczny, niski
głos również nie przypominał tej namiętnej furii, którą przed
chwilą kipiał
cały.
Simon...
- szepnęła.
Nie będzie, słyszysz? Wynoś
się stąd natychmiast zanim zrobię coś, czego jutro oboje
będziemy żałować!
Ale czy wszystko... -
zaczęła, jednak nie dał jej skończyć.
Wynoś się! Natychmiast!
W
tym momencie skuliła się cała. Czuła się tak, jakby użyto wobec
niej fizycznej przemocy, jakby ktoś mocno uderzył ją w brzuch.
Zacisnęła
powieki, by pohamować irracjonalne łzy, po czym
posłusznie wybiegła z pokoju. Nie zbiegła jednak na dół po swoje
prezenty i perły. Tak jak stała rzuciła się na łóżko w swojej
własnej sypialni. Tej nocy jeszcze bardziej niż kiedykolwiek
wcześniej, przeklinała brak możliwości otworzenia okna.