Kochani!
Nie wiem, dlaczego Blogger miesza tak z czcionką i przeklejony tekst opowiadania wyświetla się w różnej wielkości. Mam nadzieję, że nie przeszkadza to zbytnio w czytaniu. Przed nami rozdział piąty. Have fun :)
Ściskam
Sil
Zapach konwalii
Rozdział 5
Powoli weszła do pokoju, który miał być jej domem przez najbliższe miesiące i instynktownie, od razu skierowała się do dużego łóżka. Była wykończona. Usiadła ciężko, po czym rozejrzała się po pomieszczeniu. Była tu już wcześniej, zaraz po przybyciu do tego domostwa, ale wówczas błyskawicznie zostawiła tylko swoją podróżną torbę oraz okrycie wierzchnie. Nie miała wtedy czasu na dłuższą analizę przestrzeni. Teraz zaś rozglądała się ciekawie po każdym zakątku.
Pokój był duży, bardzo duży nawet. Na oko wydawał się większy niż trzydzieści metrów. Przestronny, ale dość ciemny od wzorzystych tapet. Po lewej i po prawej stronie znajdowały się drzwi. Po prawej były te wejściowe, którymi przed chwilą weszła. Po lewej zaś znajdowały się drzwi nieco węższe, jak ją poinformowano, prowadziły one – pierwsze do jej prywatnej łazienki, drugie do garderoby.
Naprzeciwko sporego łóżka, na którym wciąż siedziała, znalazła nieczynny kominek, zostawiony najwyraźniej tylko dla ozdoby. Tuż przy oknie zaś zauważyła niewielki sekretarzyk oraz rzeźbioną toaletę z wielkim, kryształkowym lustrem i niskim krzesłem.
Wstała z łóżka, otworzyła swoją podróżną torbę i powoli zaczęła ją opróżniać – zupełnie pustą postanowiła od razu zanieść do garderoby. Uśmiechnęła się do siebie, gdy już była w środku pomieszczenia. Garderoba była wielkości jej pokoju w rodzinnym domu...
W kilka chwil była całkowicie rozpakowana. Z rozległych szaf udało jej się jako tako zapełnić tylko jedną, wąską szafkę przy samym wejściu. Zamknęła ostrożnie drzwi i przeszła do łazienki obok. Aż wstrzymała oddech, gdy zobaczyła to pomieszczenie. Duże, przestronne, bardzo klimatyczne w ciepłych barwach piasku i naturalnego drewna. Na środku stała ogromna wanna lekko wpuszczona w podłogę, która przywodziła na myśl raczej mały basen niż miejsce do umycia się. Po lewej znajdowała się sporych rozmiarów kabina prysznicowa, po prawej toaleta, na wprost piękna umywalka w kształcie kwiatu lotosu.
Coś niesamowitego – szepnęła do siebie – Aż strach z tego korzystać...
Mimo to od razu postanowiła wypróbować swój pokój kąpielowy i w kilka minut później leżała zanurzona po szyję w ciepłej wodzie odprężając się po intensywnym dniu i analizując wszystko, co się zdarzyło przez ostatnie kilkanaście godzin.
Jaśnie Pan... - szepnęła do siebie, przymykając oczy - Simon von Dohna.
Pracodawca od pierwszego momentu stanowił dla niej niemałą zagadkę. Nie wiedziała zupełnie, czego się po nim spodziewać. Raz był dla niej miły i uprzejmy tylko po to, by zaraz stać się grubiańskim i ironicznym. Najciekawsze zaś było to, że im milsza, im cierpliwsza starała się być ona, tym mężczyzna był bardziej nieprzyjemny. Już w środku dnia poskutkowało to tym, że przestała się starać, a nawet odzywać, jeżeli nie była wprost o coś zapytana. Wśród służby, do której schodziła na posiłki, pozostawała w efekcie również milcząca i raczej obojętna, co jednak nikomu najwyraźniej nie przeszkadzało.
Po obiedzie została oprowadzona po rezydencji, a dokładniej „obszarze dla niej dostępnym”, jak wyraził się stary Robert, który pełnił honory gospodarza. Zobaczyła więc dokładnie salon, jadalnię, w której odbywały się niegdyś oficjalne przyjęcia, bibliotekę – tu bogaty zbiór dawał nadzieję na to, że długie zimowe wieczory nie będą się aż tak dłużyć, pokój muzyczny z przepięknym fortepianem pośrodku oraz pokój kominkowy. Na koniec została sala balowa – czyli po prostu duże pomieszczenie bez większego umeblowania. Z sali balowej oraz jadalni można było wyjść na taras widokowy. Wyszła więc, nie mogła sobie tego odmówić, chociaż nie chciało jej się wracać na górę po płaszcz. W skupieniu, mocno ściskając szybko marznące ramiona, kontemplowała cudowny, choć melancholijny widok – skaliste, zmrożone wybrzeże oraz przepiękne, groźne o tej porze roku, górskie jezioro. Stałaby pewnie pogrążona w myślach jeszcze długo nie zważając na mróz, gdyby nie wywołał jej Robert.
No, już, już... bo się Panienka przeziębi – uśmiechnął się starszy mężczyzna i nie miała innego wyjścia niż wrócić. Pospiesznie zamknął za nią drzwi od tarasu - Kuchnię i jadalnię dla służby już Panienka... tzn. Pani widziała, więc to tyle. Gabinet Jaśnie Pana oraz pokój zabiegowy również nie jest już dla Pani tajemnicą... Pozostałe pokoje to pomieszczenia gospodarcze w piwnicach, ale to raczej nie będzie Pani obchodzić, sypialnie gościnne, sypialnie służby, strych... i to wszystko. Jest jeszcze wieża, ale tam nikomu oprócz Jaśnie Pana nie wolno wchodzić. Nawet dziewczęta tam nie wchodzą, aby posprzątać... To wszystko po tamtym....
Urszula westchnęła. Mianem TAMTO zwykło się wśród służby określać wypadek, w którym zginęły żona i córka jej pracodawcy. A odbywało się to przyciszonym głosem, wręcz konspiracyjnym szeptem i zdecydowanie zbyt często. Uli od początku działało to na nerwy, jednak nie komentowała. Za to uśmiech na jej drobnej twarzy przywoływało określenie starszych pań pracujących w tym domu mianem „dziewczęta”, rozumiała jednak, że wynika to pewnie stąd, iż muszą być nieco młodsze od Roberta, który to właśnie używał podobnych określeń w odniesieniu do owych dam.
No dość tego dobrego – mruknęła wreszcie do siebie podnosząc się z kąpieli.
Przez chwilę nie myślała o niczym. Zamiast tego skupiła się na wycieraniu ciała oraz osuszaniu włosów. Po dokonaniu tego zabiegu splotła włosy w gruby warkocz oraz naciągnęła długą koszulę nocną na nagie ciało. Po szlafroczek nie sięgnęła, gdyż pomimo panującej na zewnątrz zimy w części domu, gdzie mieszkała służba było bardzo ciepło. Może nawet trochę nazbyt, jednak jak dowiedziała się przy kolacji „dziewczęta nie znoszą marznąć”.
Dobrze, że Pan von Dohna nie lubi gorąca i nie jest tak przegrzewany cały dom – mruknęła do siebie – Chyba będę musiała spać przy uchylonym oknie...
Podeszła w tamtą stronę, aby umożliwić dopływ świeżego powietrza, jednak czekała ją tutaj przykra niespodzianka. Okno było zamknięte na klucz. Przez chwilę postała niezadowolona obserwując skrzącą się taflę wody pomiędzy tym a drugim brzegiem jeziora. Podziwiała migające światełka w miasteczku nad zatoką. Musiała przyznać, że widok był niesamowity.
Tylko dlaczego okno zamknięto na klucz? Cóż to za pomysł w ogóle? - westchnęła.
Zegar wybił dwudziestą trzecią, uznała, że należy jej się wcześniejszy wypoczynek i skierowała kroki do łóżka. Przez jakiś czas leżała nieruchomo, jednak sen nie przychodził. Nie mając nic lepszego do roboty wróciła do analizy minionego dnia.
Przypomniała sobie swój pierwszy zabieg z nowym pacjentem. Tamten masaż. Aż dreszcz przeszedł przez jej ciało, gdy wróciła myślami do tamtej pierwszej chwili. Wciąż czuła gorącą skórę oraz twarde mięśnie mężczyzny. Pomimo niepełnosprawności, a może właśnie z tego powodu, gdyż musiał użyć wiele siły, by móc utrzymać swoje ciało w pionie, Simon miał silne, twarde ramiona i mocne mięśnie pleców. Jeszcze nigdy nie miała pacjenta o tak pięknie wyrzeźbionych mięśniach klatki piersiowej, brzucha i ramion. Wyczuwała co prawda pod palcami miejsca, które kosztowały go tyle bólu, ale zwyrodnień nie było widać, więc z pozoru wydawał się być zupełnie zdrowym mężczyzną w kwiecie wieku. Tamten pierwszy masaż trwał prawie godzinę i zakończył się jej pełną satysfakcją, gdyż Simon wstał po nim znacznie łatwiej niż zazwyczaj. Zresztą już po kilku minutach jej pracy czuła, że całe ciało mężczyzny rozluźnia się, a po jego miarowym, spokojnym oddechu poznała, jak bardzo jest zrelaksowany. Gdy skończyła, nie od razu otworzył oczy i przez chwilę wydawało jej się, że zasnął. A gdy już najwyraźniej dotarło do niego, że na chwilę obecną koniec zabiegu, wstał z osobliwym wyrazem twarzy. Do teraz nie mogła go rozszyfrować. Podziękował jej wtedy, szorstkim tonem oznajmił, że ma zalecenie cztery masaże dziennie co trzy godziny, wyraził nadzieję, że nie spóźni się na następny zabieg, po czym jak mógł najszybciej - odszedł.
Między zabiegami nie widywała go w ogóle, ale nie było tajemnicą, gdzie się znajduje. Początkowo wrócił do gabinetu, zaś po ostatnim zabiegu Simona, Petunia poinformowała ją, jak zwykle konspiracyjnym szeptem, że Jaśnie Pan, zaszył się w swojej wieży, jak robi co wieczór. Westchnęła, bo umierała z ciekawości, co takiego znajduje się w zakazanym pomieszczeniu, wiedziała jednak, że prawdopodobnie nigdy się tego nie dowie.
Przed zaśnięciem jeszcze raz wyjrzała tęsknie przez okno.
„Może jutro uda mi się wyjść na spacer w przerwie między zabiegami” - przeszło jej przez myśl nim wreszcie usnęła.
***
Tymczasem w pokoju na wieży, zapatrzony w czarno-fioletową taflę nocnego jeziora, siedział nieruchomo białowłosy mężczyzna. W napięciu, jakby na coś czekał, próbował odciągnąć myśli od konwaliowego zapachu złotych loków kobiety o cudownym, uśmierzającym ból dotyku. Lecz nim nastał późny grudniowy świt, z kamienną twarzą przypomniał sobie, że nie ma już na co czekać, bo przecież w jego piersi nie bije już serce. Umarło ono przed przeszło czterema laty, a zostało pochowane w kamiennym grobie wraz z piękną Różą i maleńką, słodką Sarą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz