Kochani!
Będę wplatać między kolejne rozdziały inne posty - komentarze, opinie, refleksje i wiersze :) Dzisiejszy rozdział muszę podzielić na dwie części, gdyż jest za długi, by dobrze czytało się go na blogu. Przypominam, że to moje archiwalne opowiadanko z 2012 roku.
Pozdrawiam
Sil
Zapach konwalii
Rozdział 4 - Część 1
Simon von Dohna siedział nieruchomo w fotelu, w swoim gabinecie z grobową miną i jeszcze zimniejszym sercem. Czuł, jak szczęki mu drętwieją od zaciskania zębów, a palce mimowolnie ściskają podłokietniki. Nie mógł już wytrzymać. Północny wiatr zawsze przysparzał mu niewyobrażalnego bólu. Miał ochotę krzyczeć i wołać o pomoc, ale wiedział, że nigdy tego nie zrobi i to nie tylko dlatego, że nie pozwalała mu na to jego duma. Nie chciał sobie niczego ułatwiać po tym, jak to on doprowadził do tragedii. Cierpiał zasłużony ból i nie czuł się godny, aby przyspieszać jego ukojenie. Z kieszeni marynarki wydobył papierośnicę i z największym trudem umieścił papierosa w ustach. Tylko na tyle mógł sobie pozwolić.
Oszaleję... - wyrwało mu się głośno, przez zaciśnięte zęby.
Odruchowo spojrzał na zegar nad kominkiem. Jeszcze dziesięć minut i przyjdzie jego nowa pielęgniarka. Wiedział, że tamta kobieta już jest, ale chciał ją od początku przyzwyczaić do zasad panujących w tym domu. Jedną z nich była bezwzględna punktualność.
Właściwie to miał już dość tych wszystkich rozwrzeszczanych panienek, które przysyłano mu jako fizjoterapeutki. Niektóre może i były kompetentne, jednak sposób bycia każdej z nich, przyprawiał go o wściekłość. Były kolorowe, głośne, obrzydliwie młode i na dodatek każda z tych siks próbowała go poderwać, pewnie jako przepustkę do lepszego życia. Ich natarczywych zalotów nie mógł znieść ponad wszystko. To dlatego taki był dla tych kobiet – obcesowy, zimny. Od początku pragnął im pokazać, że nic z tego, co sobie wyobrażają nie zdarzy się i najwidoczniej, gdy wreszcie to do nich docierało – rezygnowały z pracy.
Czy żadna kobieta na świecie nie może po prostu wykonywać swoich obowiązków i nie traktować mnie jako windy do nieba? - mruczał do swojego odbicia w wypolerowanym na błysk blacie biurka.
Liczył, że może ta będzie inna. Przesłano mu krótką charakterystykę tej nowej – trzydziestojednoletnia wdowa. Ponoć małomówna i skromna. Studia ukończone z wyróżnieniem, doświadczenie zdobyte w hospicjum w ramach wolontariatu. Brak w dokumencie określeń typu „młoda, energiczna i kreatywna” dawało pewne nadzieje, zwłaszcza, że do tej pory był to raczej standard i główne zalety. Może wreszcie wzięto sobie do serca jego uwagi?
Pięć minut. Papieros wypalił się, uznał więc, że czas zacząć wstawać z miejsca. Nie zamierzał przyjmować nowej pracownicy na siedząco, chociaż wiedział, że jako wyżej urodzony nie musi wstawać, by ją przywitać. Chodziło tu raczej o coś innego. O coś, do czego nie chciał się przyznać nawet przed sobą. Udowodnienie, że gdyby tylko chciał, dałby sobie radę sam, bez niczyjej pomocy.
Skrzywił się z bólu, gdy oparł ręce o biurko i rozpoczął podnoszenie ciała z fotela. Na czoło mężczyzny wystąpiły kropelki potu, lecz wreszcie udało się i stanął oparty na rzeźbionych kulach. Powoli wyszedł zza biurka na środek gabinetu. Słuchał jak zegar wybija godzinę ósmą rano.
Ostatnie uderzenie przebrzmiało. Gdzieś w oddali skrzypnęły drzwi. Simon usłyszał echo kroków wystukiwanych w korytarzu a później skrzypnięcie drzwi swojego gabinetu. Helena, jedna z pokojówek dygnęła lekko
Pani Bielik Urszula – zaanonsowała zgodnie ze zwyczajem.
Jeszcze raz zadzwonił w uszach rytm równych kroków, po czym w drzwiach ukazała się postać, od widoku której Simon bezwiednie wstrzymał na moment oddech. Nawet nie zauważył, że pokojówka dygnęła ponownie i opuściła gabinet, zamykając za sobą drzwi. Natomiast zauważył, że Urszula wciąż stała tuż przy wyjściu i wpatrywała się w niego nieśmiało, jakby nie umiała wydusić słowa i jakby nie mogła oderwać od niego oczu.
***
Jeżeli ktoś zapytałby ją o pierwsze wrażenie, jakie zrobił na niej nowy pracodawca, chyba nie umiałaby określić swoich odczuć. Zbyt wiele ich było. Za dużo rożnych myśli cisnęło jej się do głowy, powodując lekkie zawroty. Mężczyzna był wysoki i wyglądał na silnego, pomimo ewidentnej niepełnosprawności. Widziała, jak z wysiłkiem opiera się na dwóch dziwnych kulach. Zupełnie innych niż te, które pamiętała ze studiów i praktyk. Na chwilę zatrzymała wzrok na jego włosach, odrobinę dłuższe niż zazwyczaj nosili mężczyźni, których znała, ale nie długość przyciągnęła jej uwagę, lecz kolor. Włosy miał zupełnie białe, nienaturalnie białe. I jeszcze coś. Pomiędzy pasemkami wyraźnie zobaczyła kolczyk w kształcie krzyża. Był wykonany z jakiegoś niebieskiego kamienia, rzucał się w oczy i z jakiegoś powodu właśnie ten drobny szczegół sprawił, że poczuła się jeszcze bardziej onieśmielona. Osobliwe.
W gabinecie wciąż panowała cisza. Urszula splotła drobne dłonie na piersi i oderwała wzrok od hipnotyzującego widoku szafirowej biżuterii. Dopiero teraz przypomniała sobie, że powinna była się ukłonić i przedstawić. Dygnęła lekko i otworzyła usta, aby wymienić pozdrowienia, lecz w tym momencie zatonęła w intensywnym, karmelowym spojrzeniu Simona von Dohna.
Cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz