Jednak nie będę dzielić rozdziałów na dwie części, będzie szybciej. Nie chcę, żeby opowiadanie ciągnęło się w nieskończoność ;)
Sil
Zapach konwalii
Rozdział 2
Kilka dni później...
Urszulko?
Mamo, kąpię się, o co chodzi?
Twój telefon dzwoni już któryś raz z kolei. Może coś ważnego?
Dziękuję, już wychodzę.
Niechętnie podnosiła się z wanny, z parującej kąpieli. Potrzebowała odprężenia i trochę ciepła po tym zimnym dniu. Znów była na cmentarzu na grobie córki a później jeszcze spotkała Malwinę z dziećmi, swoją dawną przyjaciółkę. Malwina nawet nie chciała słyszeć, aby Ula odmówiła wspólnej wyprawy na lodowisko. I choć nie miała na to wszystko najmniejszej ochoty, Malwinie nie dało się odmówić. Nikt tego nie potrafił, może dlatego, że Malwina nie przestawała mówić, na tyle długo, aby tę odmowę usłyszeć...
Urszula powycierała ciało i szczelnie owinęła się w szlafrok, po czym wyszła z łazienki wraz z kłębem ciepłej pary. Od razu natrafiła na Irenę z telefonem w ręku.
Dziękuję – sięgnęła po urządzenie.
Kto dzwonił? - Irena próbowała zajrzeć na wyświetlacz przez ramię córki.
Poczekaj, jeszcze nie zdążyłam sprawdzić... To z pośrednictwa, może mają już coś dla mnie.
W tym momencie telefon znów się rozdzwonił, Urszula odebrała więc pospiesznie.
Urszula Bielik w czym mogę pomóc?... Tak... Oczywiście... Będę z samego rana.... Oczywiście... Dziękuję... Do widzenia!
Wzięła głęboki wdech, aby uspokoić szalejące serce, zaś Irena z niedowierzaniem obserwowała radość, która malowała się teraz na twarzy jej córki. Już nie pamiętała, kiedy ostatnim razem widziała, aby tak skrzyły się jej oczy.
Mówią, że jest jakieś pilne zlecenie a tylko ja mam napisane w papierach, że podejmę pracę od zaraz. Każą przyjść z samego rana, aby zapoznać się z warunkami.
Wspaniale, bardzo się cieszę, córeczko.
Ula podeszła do matki i ścisnęła mocno jej ramiona.
Będziesz trzymała kciuki?
Oczywiście. Co to za pytanie?
Ach, tak chciałabym zacząć już pracę.
Wiem, na pewno się uda – uściskała córkę – Jeśli nie tym razem, to następnym.
Cóż... zależy mi, aby to było już.
Uśmiech zniknął z jej twarz zastąpiony tym samym melancholijnym wyrazem, co przez ostatnie parę lat. Irena skrzywiła się, ale nie skomentowała już więcej. Przecież rozumiała, dlaczego jej pasierbica chce tak szybko zacząć pracować. Od lat chciała zająć czymś myśli, od lat próbowała zapomnieć.
Nie minęło wiele czasu, zanim Urszula życzyła matce dobrej nocy i położyła się do łóżka. Chciała szybko zasnąć, lecz jak na złość sen nie przychodził. Początkowo przewracała się z miejsca na miejsce wciąż szukając lepszej pozycji, ale ostatecznie zrezygnowała. Położyła się na wznak i utkwiła spojrzenie w suficie. Po chwili na jej policzkach zalśniły łzy rozdrapywanych ran. Dopiero rzewny płacz wreszcie zmusił ją do snu…
***
Następnego ranka nie miała czasu na rozdrapywanie ran, dręczące myśli ani płacz. Jak robot na najwyższych obrotach, przyszykowała się do wyjścia i jak maszyna ruszyła na miejsce rozmowy kwalifikacyjnej w sprawie nowej pracy. Jednak choć wezwano ją pilnie i myślała, że wszystko pójdzie łatwo, szybko i przyjemnie, na miejscu spotkał ją niemały zawód. Pomijając ogromną kolejkę, chociaż zjawiła się jeszcze przed godziną otwarcia pośrednictwa, od razu na wstępie poinformowano ją, że będzie musiała wypełnić cały stos papierów. Nie narzekała, gdyż przynajmniej szybciej zlatywał jej czas. Była pewna, że inaczej zwariowałaby stojąc bezczynnie w tym tłumie.
Przeglądała formularze i zastanawiała się, kto je właściwie wymyślił. Kto i po co? Czy miało to tylko pokazać bezrobotnym kandydatom, że na rynku pracy nie ma lekko? A może ktoś wyszedł z założenia, że to niezły sprawdzian cierpliwości. Urszula była pewna, że coś w tym musi być, bo ledwo wytrzymywała zaznaczanie kolejnych odpowiedzi przy milionie pytań. Wreszcie przebrnęła przez wszystkie i wzięła głęboki, oczyszczający wdech. Podniosła oczy w samą porę, gdyż w tym momencie drzwi jednego z gabinetów otworzyły się i jakaś surowo wyglądająca kobieta w średnim wieku wyczytała jej nazwisko. Ula jak na skrzydłach pognała do wskazanego pokoju.
Pani Bielik Urszula?
Zgadza się, dzień dobry – uśmiechnęła się lekko.
Proszę siadać – tylko tyle? Cała odpowiedź. Bez „dzień dobry!”, bez uśmiechu. Proszę siadać? Jak do psa?
Jednak mimo rosnącego we wnętrzu uczucia dezaprobaty, Urszula pośpiesznie wykonała polecenie i przysiadła na samym końcu krzesła. Starsza, zmęczona pani posłała jej zza biurka krytyczne spojrzenie oglądając ją od stóp po czubek głowy. Blondynka poczuła się dziwnie, gdy zlustrowano ją doszczętnie, wciąż bez jednego słowa czy uśmiechu.
Ma Pani trzydzieści jeden lat?
Tak, zgadza się.
Stan cywilny?
Wdowa.
Dzieci?
Urszula zawahała się, przygryzła wargi, ale wiedziała, że musi odpowiedzieć.
Nie... już nie – odparła cicho. Kobieta ponownie zlustrowała ją znad okularów i na kilka sekund zamilkła. Uli przez chwilę wydawało się, że zobaczyła błysk współczucia na twarzy pośredniczki, jednak może to była tylko chwilowa słabość, bo kobieta zaraz wróciła do wywiadu, przeprowadzonego tym samym obojętnym tonem.
Praktyka w zawodzie?
Tak.
Jak długa?
Właściwie pracowałam jako pomoc fizjoterapeutki od początku studiów, a od drugiego roku również jako pielęgniarka w hospicjum.
Szanowna Pani, nie pytam o szczegóły. Proszę odpowiadać na pytanie konkretnie! - pouczyła pośredniczka.
Cóż... - Urszula poczuła się lekko zbita z tropu – Cztery lata jako pomoc fizjoterapeutki i dwa lata jako pielęgniarka-wolontariuszka.
Kiedy zakończyło się zatrudnienie?
Wraz z końcem studiów, bo tam można było tylko...
Kiedy? Konkretnie proszę.
Przepraszam. Piętnastego listopada.
Tego roku?
Tak.
Potwierdza Pani biegłą znajomość języków niemieckiego i angielskiego.
Tak. Mam certyfikaty do wglądu, gdyby miała Pani życzenie sprawdzić moje kompetencje.
Dobrze. Zlecenie, które mamy jest do podjęcia od zaraz. Od jutra w Pani przypadku. Oczywiście po akceptacji przez Pana von Dohna.
Pana von Dohna?
Osobę, dla której będzie Pani pracować i jednocześnie, którą się będzie Pani opiekować. To arystokrata niemiecki.
Arystokrata?
Tak, dokładnie to powiedziałam. Proszę tu jest formularz zgłoszenia do pracy. Ten dokument musi nam Pani przesłać, jeżeli pracodawca Panią zaakceptuje.
Przesłać, a nie mogę przynieść przy okazji?
Może Pani, ale nie wiem czy warto będzie jechać ponad sześćset kilometrów, aby to zrobić, a pocztą też akceptujemy.
Sześćset kilometrów?! - Urszula poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Owszem, wiedziała, że do pracy będzie prawdopodobnie musiała wyjechać do sąsiedniego kraju, miała jednak nadzieję na jakąś bliższą lokalizację. Np. taką, z której w pierwszej fazie będzie mogła wracać do domu na weekend.
Tak. Moment stawienia się do pracy: 6 grudnia, czyli już jutro o godzinie 8 rano. Będzie więc Pani musiała pojechać na noc, ale proszę się nie martwić. Niemcy są świetnie skomunikowane, więc nie będzie z tym problemu.
Ale dokąd dokładnie będę musiała pojechać? - kręciło jej się w głowie.
Hertzburg. Niemcy oczywiście. Jest to miejscowość, której Pan Simon von Dohna jest praktycznie właścicielem. Przy okazji. Mam nadzieję, że nie ma Pani choroby morskiej?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz