Album "Korova Milky Bar" grupy Myslovitz, a przy okazji wg mnie najlepsza płyta zespołu, ukazał się w 2002 roku, jednak nie wtedy go nabyłam. Znałam oczywiście "hiciory" wspomnianej grupy, ale wówczas w moim życiu kupowanie albumów muzycznych odbywało się naprawdę rzadko. Miałam moją ukochaną płytę od Pink Floyd oraz niewiele innych. Resztę utworów istniejących na świecie słyszałam tylko wtedy, gdy akurat ktoś puścił je w radiu. Później, gdy znalazłam je przypadkiem w YT. Nie byłam też fanką żadnego muzyka, żadnego zespołu, żadnej grupy. Albo piosenka do mnie przemawiała, albo nie. Otoczka mnie nie interesowała. Jakimś cudem z albumu "Korova" przemawiała do mnie akurat większość piosenek... ;)
W utworach grupy Myslovitz było coś takiego, co niesamowicie chwytało mnie za serce. Treść? Może. Podkład muzyczny? Też. Nieco melancholijny głos Artura Rojka? Pewnie również. Kiedy po raz pierwszy usłyszałam więc utwór "Chciałbym umrzeć z miłości" całkowicie mnie pochłonął. Przeżywałam go, wzruszałam się, wsłuchiwałam. A następnie dokładnie przeanalizowałam tekst i na chłodno już nie byłam taka wniebowzięta. Utwór jest piękny, jest bardzo liryczny i wzruszający, ale jednak dostrzegłam w nim sprzeczność, która do dziś mnie męczy, gdy zaczynam się nad nią zastanawiać. A co dokładnie mam na myśli? Posłuchajcie TUTAJ, zanim przeczytacie mój dalszy komentarz. Otóż po pięknej zwrotce i wzruszającym refrenie, nadchodzi finał a tam dwa ostatnie wersy utworu, które brzmią
"Nie szczęśliwie i wśród bliskich
Chciałbym umrzeć z miłości"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz