piątek, 30 sierpnia 2024

Piosenka "Kochaj" Krzysztofa Zalewskiego jako mój przykład na zmarnowany potencjał

 

    Jak już kiedyś pisałam, nie jestem fanką żadnego wokalisty ani żadnego zespołu. Albo piosenka mi się podoba, albo do mnie przemawia, albo nie... Tak się złożyło, że większość utworów Krzysztofa Zalewskiego, polskiego wokalisty, którego kariera rozkwitła w naszym kraju w ostatnich kilku latach (tak, wiem, że to drugie podejście artysty), jakoś do mnie przemawiała. Uwielbiam kilka jego utworów, jak choćby "Miłość, miłość" (można posłuchać -> TUTAJ), ale również wiele innych. Pisałam również już żartobliwą recenzję jednego z tegorocznych utworów Zalewskiego "Z głowy" (post znajdziecie w spisie po prawej) i uwielbiam również nową piosenkę, którą niedawno usłyszałam przypadkiem. Utwór o zagadkowym tytule "Na na na na" ma świetny tekst i dobre, eklektyczne opracowanie muzyczne, które kojarzy się chociażby z muzyką zespołu U2, ale nie tylko (link do piosenki "Na na na na" do posłuchania -> TUTAJ). Dlatego też, gdy usłyszała utwór "Kochaj", który również promuje najnowszą płytę Krzysztofa Zalewskiego, przez chwilę myślałam, że coś mi się pomyliło. Że to nie jest utwór tego artysty. 

    Jeśli chcecie sami posłuchać piosenki "Kochaj" jeszcze przed moim krótkim tekstem, to można poszukać na YouTube lub kliknąć sobie -> TUTAJ

    Tak się składa, że gdy pierwszy raz zaczęłam słuchać omawianej piosenki, aż wyłączyłam ją po około 1/3, następnie przeczytałam sobie tekst w Internecie, podrapałam się po karku i włączyłam utwór jeszcze raz, uznawszy, że dam mu szansę. Niestety, choć słuchałam go wielokrotnie, nic się nie zmieniło. Dalej absolutnie mi nie pasuje. Owszem, lubię wokal Zalewskiego, ale to wszystko w przypadku "Kochaj".

    Utwór zbudowany jest następująco: zaczyna się refrenem, który przypomina zawodzenie nieszczęśliwie zakochanego studenta przy ognisku, następnie jest zwrotka, która z założenia miała być prawdopodobnie niezwykle liryczna, ale jedno wyrażenie sprawiło, że raczej taka nie jest, następnie znów refren, ale rozbudowany, kolejna zwrotka, która nawet jest okay i dwa razy ten rozbudowany refren, który usłyszeliśmy po pierwszej zwrotce. Prosta konstrukcja, spokojna muzyka i w teledysku Krzysztof Zalewski jeżdżący na koniu po Warszawie... 


Prt Sc by Sil


    Zacznijmy od końca. Krzysztof Zalewski w teledysku jeździ na koniu po Warszawie, WTF? Pamiętacie, jak wspomniałam na początku o utworze "Miłość, miłość"? Spójrzcie na teledysk, jest przepiękny i interesujący. Tu mam wrażenie, że po prostu zabrakło pomysłu na zilustrowanie treści. Teledysk dostaje ode mnie dwie na pięć gwiazdek. Jedną, za to, że jednak jakiś jest, drugą za to, że mnie zaskoczył. Uważam jednak, że absolutnie nie pasuje do treści utworu.

    Teraz tekst i druga zwrotka. Pozwólcie, że zobrazuję...



To są dwa pierwsze wersy zwrotki. OMG "Mają mokre sny" w lirycznej piosence? Serio? Czy autor zdaje sobie sprawę z kolokwialnego znaczenia niniejszego wyrażenia? Czy użył go celowo? Jeśli tak, po co?? Dlaczego np. nie "słone" sny, które kojarzyłyby mi się z morzem i łzami? Dlaczego zostało użyte tak proste wyrażenie ("mokre sny"), że w swoim kolokwialnym znaczeniu słowa są wręcz prostackie? Eh, nie wiem, co napisać.

    I teraz inna sprawa. Piosenka była reklamowana jako przepiękna ballada rockowa o miłości (rockowa... ;)). Tymczasem to jest ballada:

    - z ostrzeżeniem, że zaraz to wszystko może się skończyć, dla mnie to piosenka zapowiadające rozstanie a nie szczęśliwy związek;

    - z postulatem do "ukochanej", żeby coś zrobiła, bo inaczej podmiot liryczny zniknie, to wołanie do partnerki o uratowanie związku;

    - to zapewnienie, że 


Czy naturalnym jest, że serca pękają? Nie wiem, może. Czy jest to piękne? Dla mnie nie.

    

    Cóż, jeśli utwór "Kochaj" miał nawiązać do przesłania z wiersza "Spieszmy się" Jana Twardowskiego, to się nie udało. Jeśli miał być zapowiedzią rozstania i końca miłości? Bardziej. W piosence wyczuwa się, że z jednej strony podmiot obwinia się, że nie jest wart miłości partnerki a z drugiej nakazuje jej ratować ten związek kochając go bardziej czy też "obłędnie", bo inaczej zniknie. Niestety, taka konstrukcja po prostu do mnie nie przemawia.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


środa, 21 sierpnia 2024

poniedziałek, 19 sierpnia 2024

Zapach konwalii - Rozdział 5

 

Kochani!

Nie wiem, dlaczego Blogger miesza tak z czcionką i przeklejony tekst opowiadania wyświetla się w różnej wielkości. Mam nadzieję, że nie przeszkadza to zbytnio w czytaniu. Przed nami rozdział piąty. Have fun :)

Ściskam 

Sil


Zapach konwalii

Rozdział 5


Powoli weszła do pokoju, który miał być jej domem przez najbliższe miesiące i instynktownie, od razu skierowała się do dużego łóżka. Była wykończona. Usiadła ciężko, po czym rozejrzała się po pomieszczeniu. Była tu już wcześniej, zaraz po przybyciu do tego domostwa, ale wówczas błyskawicznie zostawiła tylko swoją podróżną torbę oraz okrycie wierzchnie. Nie miała wtedy czasu na dłuższą analizę przestrzeni. Teraz zaś rozglądała się ciekawie po każdym zakątku.


Pokój był duży, bardzo duży nawet. Na oko wydawał się większy niż trzydzieści metrów. Przestronny, ale dość ciemny od wzorzystych tapet. Po lewej i po prawej stronie znajdowały się drzwi. Po prawej były te wejściowe, którymi przed chwilą weszła. Po lewej zaś znajdowały się drzwi nieco węższe, jak ją poinformowano, prowadziły one – pierwsze do jej prywatnej łazienki, drugie do garderoby.


Naprzeciwko sporego łóżka, na którym wciąż siedziała, znalazła nieczynny kominek, zostawiony najwyraźniej tylko dla ozdoby. Tuż przy oknie zaś zauważyła niewielki sekretarzyk oraz rzeźbioną toaletę z wielkim, kryształkowym lustrem i niskim krzesłem.


Wstała z łóżka, otworzyła swoją podróżną torbę i powoli zaczęła ją opróżniać – zupełnie pustą postanowiła od razu zanieść do garderoby. Uśmiechnęła się do siebie, gdy już była w środku pomieszczenia. Garderoba była wielkości jej pokoju w rodzinnym domu...


W kilka chwil była całkowicie rozpakowana. Z rozległych szaf udało jej się jako tako zapełnić tylko jedną, wąską szafkę przy samym wejściu. Zamknęła ostrożnie drzwi i przeszła do łazienki obok. Aż wstrzymała oddech, gdy zobaczyła to pomieszczenie. Duże, przestronne, bardzo klimatyczne w ciepłych barwach piasku i naturalnego drewna. Na środku stała ogromna wanna lekko wpuszczona w podłogę, która przywodziła na myśl raczej mały basen niż miejsce do umycia się. Po lewej znajdowała się sporych rozmiarów kabina prysznicowa, po prawej toaleta, na wprost piękna umywalka w kształcie kwiatu lotosu.


  • Coś niesamowitego – szepnęła do siebie – Aż strach z tego korzystać...


Mimo to od razu postanowiła wypróbować swój pokój kąpielowy i w kilka minut później leżała zanurzona po szyję w ciepłej wodzie odprężając się po intensywnym dniu i analizując wszystko, co się zdarzyło przez ostatnie kilkanaście godzin.


  • Jaśnie Pan... - szepnęła do siebie, przymykając oczy - Simon von Dohna.



Pracodawca od pierwszego momentu stanowił dla niej niemałą zagadkę. Nie wiedziała zupełnie, czego się po nim spodziewać. Raz był dla niej miły i uprzejmy tylko po to, by zaraz stać się grubiańskim i ironicznym. Najciekawsze zaś było to, że im milsza, im cierpliwsza starała się być ona, tym mężczyzna był bardziej nieprzyjemny. Już w środku dnia poskutkowało to tym, że przestała się starać, a nawet odzywać, jeżeli nie była wprost o coś zapytana. Wśród służby, do której schodziła na posiłki, pozostawała w efekcie również milcząca i raczej obojętna, co jednak nikomu najwyraźniej nie przeszkadzało.


Po obiedzie została oprowadzona po rezydencji, a dokładniej „obszarze dla niej dostępnym”, jak wyraził się stary Robert, który pełnił honory gospodarza. Zobaczyła więc dokładnie salon, jadalnię, w której odbywały się niegdyś oficjalne przyjęcia, bibliotekę – tu bogaty zbiór dawał nadzieję na to, że długie zimowe wieczory nie będą się aż tak dłużyć, pokój muzyczny z przepięknym fortepianem pośrodku oraz pokój kominkowy. Na koniec została sala balowa – czyli po prostu duże pomieszczenie bez większego umeblowania. Z sali balowej oraz jadalni można było wyjść na taras widokowy. Wyszła więc, nie mogła sobie tego odmówić, chociaż nie chciało jej się wracać na górę po płaszcz. W skupieniu, mocno ściskając szybko marznące ramiona, kontemplowała cudowny, choć melancholijny widok – skaliste, zmrożone wybrzeże oraz przepiękne, groźne o tej porze roku, górskie jezioro. Stałaby pewnie pogrążona w myślach jeszcze długo nie zważając na mróz, gdyby nie wywołał jej Robert.


  • No, już, już... bo się Panienka przeziębi – uśmiechnął się starszy mężczyzna i nie miała innego wyjścia niż wrócić. Pospiesznie zamknął za nią drzwi od tarasu - Kuchnię i jadalnię dla służby już Panienka... tzn. Pani widziała, więc to tyle. Gabinet Jaśnie Pana oraz pokój zabiegowy również nie jest już dla Pani tajemnicą... Pozostałe pokoje to pomieszczenia gospodarcze w piwnicach, ale to raczej nie będzie Pani obchodzić, sypialnie gościnne, sypialnie służby, strych... i to wszystko. Jest jeszcze wieża, ale tam nikomu oprócz Jaśnie Pana nie wolno wchodzić. Nawet dziewczęta tam nie wchodzą, aby posprzątać... To wszystko po tamtym....


Urszula westchnęła. Mianem TAMTO zwykło się wśród służby określać wypadek, w którym zginęły żona i córka jej pracodawcy. A odbywało się to przyciszonym głosem, wręcz konspiracyjnym szeptem i zdecydowanie zbyt często. Uli od początku działało to na nerwy, jednak nie komentowała. Za to uśmiech na jej drobnej twarzy przywoływało określenie starszych pań pracujących w tym domu mianem „dziewczęta”, rozumiała jednak, że wynika to pewnie stąd, iż muszą być nieco młodsze od Roberta, który to właśnie używał podobnych określeń w odniesieniu do owych dam.


  • No dość tego dobrego – mruknęła wreszcie do siebie podnosząc się z kąpieli.


Przez chwilę nie myślała o niczym. Zamiast tego skupiła się na wycieraniu ciała oraz osuszaniu włosów. Po dokonaniu tego zabiegu splotła włosy w gruby warkocz oraz naciągnęła długą koszulę nocną na nagie ciało. Po szlafroczek nie sięgnęła, gdyż pomimo panującej na zewnątrz zimy w części domu, gdzie mieszkała służba było bardzo ciepło. Może nawet trochę nazbyt, jednak jak dowiedziała się przy kolacji „dziewczęta nie znoszą marznąć”.


  • Dobrze, że Pan von Dohna nie lubi gorąca i nie jest tak przegrzewany cały dom – mruknęła do siebie – Chyba będę musiała spać przy uchylonym oknie...


Podeszła w tamtą stronę, aby umożliwić dopływ świeżego powietrza, jednak czekała ją tutaj przykra niespodzianka. Okno było zamknięte na klucz. Przez chwilę postała niezadowolona obserwując skrzącą się taflę wody pomiędzy tym a drugim brzegiem jeziora. Podziwiała migające światełka w miasteczku nad zatoką. Musiała przyznać, że widok był niesamowity.


  • Tylko dlaczego okno zamknięto na klucz? Cóż to za pomysł w ogóle? - westchnęła.


Zegar wybił dwudziestą trzecią, uznała, że należy jej się wcześniejszy wypoczynek i skierowała kroki do łóżka. Przez jakiś czas leżała nieruchomo, jednak sen nie przychodził. Nie mając nic lepszego do roboty wróciła do analizy minionego dnia.


Przypomniała sobie swój pierwszy zabieg z nowym pacjentem. Tamten masaż. Aż dreszcz przeszedł przez jej ciało, gdy wróciła myślami do tamtej pierwszej chwili. Wciąż czuła gorącą skórę oraz twarde mięśnie mężczyzny. Pomimo niepełnosprawności, a może właśnie z tego powodu, gdyż musiał użyć wiele siły, by móc utrzymać swoje ciało w pionie, Simon miał silne, twarde ramiona i mocne mięśnie pleców. Jeszcze nigdy nie miała pacjenta o tak pięknie wyrzeźbionych mięśniach klatki piersiowej, brzucha i ramion. Wyczuwała co prawda pod palcami miejsca, które kosztowały go tyle bólu, ale zwyrodnień nie było widać, więc z pozoru wydawał się być zupełnie zdrowym mężczyzną w kwiecie wieku. Tamten pierwszy masaż trwał prawie godzinę i zakończył się jej pełną satysfakcją, gdyż Simon wstał po nim znacznie łatwiej niż zazwyczaj. Zresztą już po kilku minutach jej pracy czuła, że całe ciało mężczyzny rozluźnia się, a po jego miarowym, spokojnym oddechu poznała, jak bardzo jest zrelaksowany. Gdy skończyła, nie od razu otworzył oczy i przez chwilę wydawało jej się, że zasnął. A gdy już najwyraźniej dotarło do niego, że na chwilę obecną koniec zabiegu, wstał z osobliwym wyrazem twarzy. Do teraz nie mogła go rozszyfrować. Podziękował jej wtedy, szorstkim tonem oznajmił, że ma zalecenie cztery masaże dziennie co trzy godziny, wyraził nadzieję, że nie spóźni się na następny zabieg, po czym jak mógł najszybciej - odszedł.

Między zabiegami nie widywała go w ogóle, ale nie było tajemnicą, gdzie się znajduje. Początkowo wrócił do gabinetu, zaś po ostatnim zabiegu Simona, Petunia poinformowała ją, jak zwykle konspiracyjnym szeptem, że Jaśnie Pan, zaszył się w swojej wieży, jak robi co wieczór. Westchnęła, bo umierała z ciekawości, co takiego znajduje się w zakazanym pomieszczeniu, wiedziała jednak, że prawdopodobnie nigdy się tego nie dowie.


Przed zaśnięciem jeszcze raz wyjrzała tęsknie przez okno.


Może jutro uda mi się wyjść na spacer w przerwie między zabiegami” - przeszło jej przez myśl nim wreszcie usnęła.



***


Tymczasem w pokoju na wieży, zapatrzony w czarno-fioletową taflę nocnego jeziora, siedział nieruchomo białowłosy mężczyzna. W napięciu, jakby na coś czekał, próbował odciągnąć myśli od konwaliowego zapachu złotych loków kobiety o cudownym, uśmierzającym ból dotyku. Lecz nim nastał późny grudniowy świt, z kamienną twarzą przypomniał sobie, że nie ma już na co czekać, bo przecież w jego piersi nie bije już serce. Umarło ono przed przeszło czterema laty, a zostało pochowane w kamiennym grobie wraz z piękną Różą i maleńką, słodką Sarą.



sobota, 17 sierpnia 2024

Zapach konwalii - Rozdział 4 Część 2

 

Zapach konwalii

Rozdział 4

Część 2


    Mężczyzna otrząsnął się pierwszy, zły na siebie, że zachowuje się tak dziwnie i to wobec zupełnie obcej kobiety. Jeszcze nigdy nie odebrało mu przy nikim mowy. A cóż tu było niezwykłego? Sytuacja jak wiele innych. Przychodzi młoda pracownica i trzeba należycie ją przywitać i pouczyć o obowiązkach i zasadach a nie stać jak osioł na środku pokoju. Zdenerwowany przybrał surową minę i szorstki tonem rozpoczął rozmowę.

  • Witam Panią w moim domu. Pewnie zastanawia się Pani, czy będzie jakaś rozmowa kwalifikacyjna. Rozwieję wątpliwości bezzwłocznie. Nie będzie. Jest Pani przyjęta na trzymiesięczny okres próbny i w tym czasie przekonamy się o Pani kompetencjach. Czy w tym względzie ma Pani jakieś pytania?

  • Nie.

    Głos Simona, niski i zimny sprawił, że po jej plecach przeszedł dreszcz. Nie umiała zrozumieć, dlaczego jest dla niej taki nieprzyjemny. Przecież nie spóźniła się na spotkanie a żadnej gafy nie mogła jeszcze popełnić, skoro znała go tak krótko. No może poza pominięciem powitania i przedstawienia się, ale to chyba nie było nic aż tak strasznego. Przyszło jej do głowy, że może Pan von Dohna ma po prostu taki sposób bycia i dlatego ciągle zmieniają mu się opiekunki? W sumie nikt nie lubi wywyższających się gburów. Przypomniało jej się, że ten mężczyzna nigdy się nie uśmiecha i ponownie po plecach przeszedł jej dreszcz. Ale cóż... nie zamierzała wybrzydzać. Chciała po prostu zacząć już pracę i tyle.

  • Dobrze. Przedstawię Pani więc zasady współpracy i mieszkania w tym domu. A później od razu poproszę Panią o wykonanie swoich obowiązków, gdyż czuję się dziś bardzo źle. Po pierwsze...

  • Przepraszam – wtrąciła spokojnie – Może w takim razie od razu się Panem zajmę, Panie von Dohna, a zasady przedstawi mi Pan później? Po cóż cierpieć niepotrzebnie?

    Mężczyzna drgnął i zmarszczył groźnie brwi. Urszula była pewna, że zaraz na nią nakrzyczy, jednak myliła się. Simon wręcz ściszył głos. Zaskoczona poczuła, że robi jej się zimno, gdyż oczy białowłosego rozbłysły intensywnością spojrzenia.

  • Pierwszą zasadą jest to, że nie przerywamy sobie wzajemnie wypowiedzi. Proszę zapamiętać i stosować się do tej reguły od teraz. Drugą zasadą jest bezwzględna punktualność. Bezwzględna! Trzecia to całkowity zakaz wchodzenia do mojego gabinetu na wieży. Któraś z pokojówek pokaże Pani później obszar domu, który jest dla Pani dostępny. Kolejną zasadą jest zachowanie ciszy. W tym domu nie słuchamy głośno muzyki, nie krzyczymy, nie gwiżdżemy, nie śpiewamy i tym podobne. Czy jak do tej pory wszystko jest dla Pani jasne?

  • Tak – Urszula kolejny raz tego dnia szumiało w głowie od nadmiaru cisnących się do głowy myśli.

  • To dobrze. Ponoć skończyła Pani studia z wyróżnieniem, domyślam się więc, iż nie ma Pani problemów z przyswajaniem nowych informacji. Na razie wystarczy. A teraz zapraszam Panią do innego pomieszczenia, gdzie będzie Pani mogła w praktyce wykorzystać swoje umiejętności.


    Wskazał ręką na drzwi, jednak Urszula ani drgnęła, gdy mężczyzna powoli ruszył w tym kierunku. Sama stała w odległości niewiększej niż dwa metry od wyjścia. Czekała, obserwując każdy ruch Simona. Chciała się przekonać, co sprawia mu największą trudność i cierpienie.

    Poruszał się wolno, ale dość płynnie. Twarz miał kamienną, jednak Urszula widziała w jego oczach, że każdy krok sprawia mu ból. Nie odezwała się w dalszym ciągu, nie proponowała pomocy. Nie sposób było nie zauważyć, że ma do czynienia z mężczyzną bardzo, ale to bardzo starającym się zachować twarz i pozory sprawności, a ponad wszystko bardzo dumnym.

    Szedł w milczeniu. Po pierwsze dlatego, że miał unieruchomioną szczękę od zaciskania zębów z irytującego bólu, po drugie dlatego, że analizował zachowanie swojej nowej opiekunki. Do tej pory jeszcze mu się nie zdarzyło, aby jakakolwiek fizjoterapeutka zaraz po przywitaniu nie przybiegła do niego i nie zaproponowała słodkim głosikiem, uwieszając się jednocześnie na jego ramieniu, że pomoże mu dojść do miejsca docelowego. Tymczasem ta obserwowała go tylko pilnie, jakby analizując każdy jego ruch, aż przez ułamek sekundy poczuł się niepewnie.

    Po chwili był już tuż przy niej i mijając ją, poczuł lekkie oszołomienie, gdy do jego nozdrzy doszedł delikatny zapach perfum kobiety. Nigdy nie wyczuł podobnej woni na jakiejkolwiek innej osobie. Do tej pory zapach ten kojarzył mu się tylko z jednym – z wiosennym ogrodem. Konwalie? Bez? Co to mogło być? Może jaśmin? Nie, na pewno konwalie.

    Chrząknął wymijając Urszulę, aby ukryć delikatne uczucie zmieszania. Nacisnął klamkę.

  • Proszę za mną.

    Dopiero teraz faktycznie ruszyła się z miejsca, jednak nie poszła za nim a zrównała swój krok z krokiem mężczyzny. Simon i tego nie skomentował. Kątem oka widział, że patrzy prosto przed siebie, więc najwyraźniej tę swoją analizę już zakończyła.

  • To te drzwi na lewo od nas. Może Pani iść szybciej i zaczekać tam na mnie.

  • W porządku – odpowiedziała spokojnie, ponownie go zaskakując.

    Aż przystanął, gdy jego nowa opiekunka bez jednego zawahania przyspieszyła kroku i zniknęła we wskazanym pokoju. I to jeszcze mu się nie zdarzyło. Do tej pory każda z pielęgniarek odpowiadała, że woli iść z nim, aby się nim dobrze zaopiekować. Czyżby ta kobieta miała go gdzieś? A może jest tak strasznie posłuszna? Doprawdy nie wiedział, który wariant by wolał...

    Wszedł powoli przez uchylone drzwi, zamykając je ciężko za sobą. Urszula faktycznie musiała być doświadczona, bo już zdążyła przygotować specjalne łóżko i terapeutyczne maści do masażu przeciwbólowego. Krzątała się jeszcze poprawiając różne specyfiki i przestawiając najwyraźniej tak, aby było jej najwygodniej. Na swojego pacjenta zdawała się nie zwracać większej uwagi.

    Stanął przy kozetce i przyglądał się jej ruchom. Zdziwiło go, ile gracji jest w każdym kroku kobiety. Poruszała się z niezwykłą lekkością i elegancją. Ubrana tylko w czarne leginsy i tunikę w tym samym kolorze, wydawała się mu bardzo delikatna z budowy. Kolor jej ubrania mocno kontrastował ze złotymi, półdługimi włosami ściągniętymi teraz w luźny kok na karku oraz jasną, subtelną cerą. Była niewysoka, nie wyglądała na silną. Simon zastanawiał się, dlaczego wybrała zawód, który prawdopodobnie wymagał wiele wytrzymałości fizycznej, ale nie zamierzał jej o nic pytać. Skoro była już doświadczona, ufał, że wie, co robi.

    Dopiero po chwili zauważył, że Urszula od jakiegoś czasu stoi po drugiej stronie łóżka i bacznie mu się przygląda. Zmieszał się lekko na widok jej spokojnej twarzy i pięknych – tak, naprawdę pięknych błękitnych oczu.

  • Czy pomóc Panu zdjąć marynarkę i koszulę, Panie von Dohna? - zapytała spokojnie.

    Zapytała - nie stwierdziła, że to zrobi. To była kolejna nowość. Wszystkie poprzednie kobiety po prostu rzucały się, aby zdjąć z niego ubranie. Tymczasem ona nawet nie nalegała. Tylko zapytała.

  • Dziękuję, poradzę sobie – mruknął w odpowiedzi.

    Odłożył kule na bok i zabrał się do zdejmowania odzieży. Marynarka i koszula zawisła w ten sposób na pobliskim wieszaku a on jedynie w spodniach stanął przed swoją nową opiekunką.

  • Proszę... - wskazała na leżankę – niech się Pan położy na brzuchu, Panie von Dohna.

    Tym razem jej głos drżał lekko. Mężczyzna, który już wykonał zalecenie uśmiechnął się w poduszkę, pomimo targającego nim bólu. Cóż, doskonale wiedział, że widok jego nagiego torsu zawsze robił wrażenie na kobietach. Najwidoczniej ta również nie była wyjątkiem. Sam nie wiedział, dlaczego odczuwa teraz tak wielką satysfakcję, do tej pory było mu to obojętne lub nawet irytowało go. Ale nie miał czasu zastanawiać się dłużej nad niepożądaną zmianą własnych reakcji, gdyż w tym momencie odpłynął w inny świat pod cudownym, kojącym dotykiem swojej nowej fizjoterapeutki.


piątek, 16 sierpnia 2024

Zapach konwalii - Rozdział 4 Część 1

 

Kochani!

Będę wplatać między kolejne rozdziały inne posty - komentarze, opinie, refleksje i wiersze :) Dzisiejszy rozdział muszę podzielić na dwie części, gdyż jest za długi, by dobrze czytało się go na blogu. Przypominam, że to moje archiwalne opowiadanko z 2012 roku. 

Pozdrawiam

Sil


Zapach konwalii

Rozdział 4 - Część 1


    Simon von Dohna siedział nieruchomo w fotelu, w swoim gabinecie z grobową miną i jeszcze zimniejszym sercem. Czuł, jak szczęki mu drętwieją od zaciskania zębów, a palce mimowolnie ściskają podłokietniki. Nie mógł już wytrzymać. Północny wiatr zawsze przysparzał mu niewyobrażalnego bólu. Miał ochotę krzyczeć i wołać o pomoc, ale wiedział, że nigdy tego nie zrobi i to nie tylko dlatego, że nie pozwalała mu na to jego duma. Nie chciał sobie niczego ułatwiać po tym, jak to on doprowadził do tragedii. Cierpiał zasłużony ból i nie czuł się godny, aby przyspieszać jego ukojenie. Z kieszeni marynarki wydobył papierośnicę i z największym trudem umieścił papierosa w ustach. Tylko na tyle mógł sobie pozwolić.

  • Oszaleję... - wyrwało mu się głośno, przez zaciśnięte zęby.

Odruchowo spojrzał na zegar nad kominkiem. Jeszcze dziesięć minut i przyjdzie jego nowa pielęgniarka. Wiedział, że tamta kobieta już jest, ale chciał ją od początku przyzwyczaić do zasad panujących w tym domu. Jedną z nich była bezwzględna punktualność.

    Właściwie to miał już dość tych wszystkich rozwrzeszczanych panienek, które przysyłano mu jako fizjoterapeutki. Niektóre może i były kompetentne, jednak sposób bycia każdej z nich, przyprawiał go o wściekłość. Były kolorowe, głośne, obrzydliwie młode i na dodatek każda z tych siks próbowała go poderwać, pewnie jako przepustkę do lepszego życia. Ich natarczywych zalotów nie mógł znieść ponad wszystko. To dlatego taki był dla tych kobiet – obcesowy, zimny. Od początku pragnął im pokazać, że nic z tego, co sobie wyobrażają nie zdarzy się i najwidoczniej, gdy wreszcie to do nich docierało – rezygnowały z pracy.

  • Czy żadna kobieta na świecie nie może po prostu wykonywać swoich obowiązków i nie traktować mnie jako windy do nieba? - mruczał do swojego odbicia w wypolerowanym na błysk blacie biurka.

Liczył, że może ta będzie inna. Przesłano mu krótką charakterystykę tej nowej – trzydziestojednoletnia wdowa. Ponoć małomówna i skromna. Studia ukończone z wyróżnieniem, doświadczenie zdobyte w hospicjum w ramach wolontariatu. Brak w dokumencie określeń typu „młoda, energiczna i kreatywna” dawało pewne nadzieje, zwłaszcza, że do tej pory był to raczej standard i główne zalety. Może wreszcie wzięto sobie do serca jego uwagi?

    Pięć minut. Papieros wypalił się, uznał więc, że czas zacząć wstawać z miejsca. Nie zamierzał przyjmować nowej pracownicy na siedząco, chociaż wiedział, że jako wyżej urodzony nie musi wstawać, by ją przywitać. Chodziło tu raczej o coś innego. O coś, do czego nie chciał się przyznać nawet przed sobą. Udowodnienie, że gdyby tylko chciał, dałby sobie radę sam, bez niczyjej pomocy.

    Skrzywił się z bólu, gdy oparł ręce o biurko i rozpoczął podnoszenie ciała z fotela. Na czoło mężczyzny wystąpiły kropelki potu, lecz wreszcie udało się i stanął oparty na rzeźbionych kulach. Powoli wyszedł zza biurka na środek gabinetu. Słuchał jak zegar wybija godzinę ósmą rano.

    Ostatnie uderzenie przebrzmiało. Gdzieś w oddali skrzypnęły drzwi. Simon usłyszał echo kroków wystukiwanych w korytarzu a później skrzypnięcie drzwi swojego gabinetu. Helena, jedna z pokojówek dygnęła lekko

  • Pani Bielik Urszula – zaanonsowała zgodnie ze zwyczajem.

    Jeszcze raz zadzwonił w uszach rytm równych kroków, po czym w drzwiach ukazała się postać, od widoku której Simon bezwiednie wstrzymał na moment oddech. Nawet nie zauważył, że pokojówka dygnęła ponownie i opuściła gabinet, zamykając za sobą drzwi. Natomiast zauważył, że Urszula wciąż stała tuż przy wyjściu i wpatrywała się w niego nieśmiało, jakby nie umiała wydusić słowa i jakby nie mogła oderwać od niego oczu.


***


    Jeżeli ktoś zapytałby ją o pierwsze wrażenie, jakie zrobił na niej nowy pracodawca, chyba nie umiałaby określić swoich odczuć. Zbyt wiele ich było. Za dużo rożnych myśli cisnęło jej się do głowy, powodując lekkie zawroty. Mężczyzna był wysoki i wyglądał na silnego, pomimo ewidentnej niepełnosprawności. Widziała, jak z wysiłkiem opiera się na dwóch dziwnych kulach. Zupełnie innych niż te, które pamiętała ze studiów i praktyk. Na chwilę zatrzymała wzrok na jego włosach, odrobinę dłuższe niż zazwyczaj nosili mężczyźni, których znała, ale nie długość przyciągnęła jej uwagę, lecz kolor. Włosy miał zupełnie białe, nienaturalnie białe. I jeszcze coś. Pomiędzy pasemkami wyraźnie zobaczyła kolczyk w kształcie krzyża. Był wykonany z jakiegoś niebieskiego kamienia, rzucał się w oczy i z jakiegoś powodu właśnie ten drobny szczegół sprawił, że poczuła się jeszcze bardziej onieśmielona. Osobliwe.

    W gabinecie wciąż panowała cisza. Urszula splotła drobne dłonie na piersi i oderwała wzrok od hipnotyzującego widoku szafirowej biżuterii. Dopiero teraz przypomniała sobie, że powinna była się ukłonić i przedstawić. Dygnęła lekko i otworzyła usta, aby wymienić pozdrowienia, lecz w tym momencie zatonęła w intensywnym, karmelowym spojrzeniu Simona von Dohna.

Cdn.

The Dare, czyli o czym Kendall Ryan pisała kilka lat temu…

 

    Kendall Ryan jest wyjątkową autorką. Nie można ocenić jej talentu pisarskiego na podstawie jednej książki i w jej przypadku, jestem skłonna to napisać, nie ma czegoś takiego jak jedna najlepsza powieść. Kendall pisze różnorodnie i, jak już kiedyś wspomniałam, ma się wrażenie, że jej książki są dedykowane do różnego rodzaju odbiorców. Są powieści autorki, które spodobają się raczej czytelnikom poszukujących czegoś ambitniejszego, ale większość z nich jest po prostu dla „zwykłych” czytelników, którzy potrzebują chwili nieskomplikowanego relaksu. Powieść „The Dare”, do której zabierałam się od dłuższego czasu, jest gdzieś pomiędzy.

    „The Dare” wydano na świecie w 2020 roku, ale (jeśli się nie mylę), powieść do dziś nie posiada polskiego wydania. Natomiast we wstępie możemy przeczytać, iż była już wcześniej publikowana pod tytułem „Hard to Love”, co stanowi obecnie tytuł dwutomowej serii. Do drugiej części jeszcze się nie zabrałam i na razie nie zamierzam, ale ponieważ każda powieść z serii jest tak naprawdę osobną historią, nie ma pośpiechu.

    „The Dare” to opowieść o młodości i jej błędach, o poświęceniach, które jesteśmy w stanie znieść dla tych, których kochamy, o ambicji i dumie, ale przede wszystkim o miłości. Historia może nie jest całkowicie „lekka”, ale jednak jest bardzo przyjemna w czytaniu i nie zawiera sztucznej, niepotrzebnej dramy.

    Główna bohaterka, Alexa, to „panienka z dobrego domu”, dziewica (nie jeżyć się, Drodzy Czytelnicy, tu akurat wątek pasuje, bo raz, że dziewczyna jest młoda, a dwa, że wychowano ją na grzeczną dziewczynkę) ;). Właśnie kończy zdobywać swój wymarzony zawód pielęgniarki. Podczas jednego z jej dyżurów na pogotowiu, jest zmuszona zająć się specjalnym pacjentem. Młodym, pięknym mężczyzną, który w wyniku nieodpowiedzialnego przyjęcia pastylek na potencję, cierpi z powodu… kilkugodzinnej erekcji. Cade, który miał nadzieję na szybkie załatwienie sprawy przy pomocy interwencji lekarza-mężczyzny, przeżywa zawstydzające chwile z nie mniej zawstydzoną młodziutką Alexą. Cała pomoc medyczna nieco się przedłuża, ale ostatecznie „młodzi i piękni” rozchodzą się w swoje strony, żałując tylko po cichu, że nie spotkali się w innych okolicznościach. Ale los nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w tej kwestii i kilka dni później, gdy Alexa świętuje swoje 21 urodziny z dwójką przyjaciół, niespodziewanie spotyka Cade, który wraz z przyjacielem próbuje znaleźć krótką chwilę dla siebie w pobliskim barze. Za sprawą wyzwania szalonej przyjaciółki, Alexa i Cade spotykają się na krótkiej rozmowie o życiu seksualnym dziewczyny. Jak potoczy się dalej los pary, która nie poznała się w najbardziej romantycznych okolicznościach na świecie? Co ukrywa piękny Cade oraz, czy Alexa, panienka z dobrego domu, będzie w stanie mu zaufać? Przekonajcie się sami, jeśli macie ochotę. :)

    „The Dare” to dobra powieść, napisana bardzo przejrzystym językiem, więc nawet te osoby, które jeszcze nie zaprzyjaźniły się z tłumaczeniem automatycznym, ale znają jako tako angielski, powinny być zadowolone. Jak wspominałam, powieść jest pomiędzy literaturą ambitną a taką bardzo, bardzo prostą. Nie ma tu niczego odkrywczego. Jest przyjemny, dobry romans. Główna bohaterka była dla mnie chwilami irytująca, jednak ogólne wrażenie z kreacji bohaterów jest okay. Fabuła toczyła się w dobrym tempie, nie było dram, a uczucia między bohaterami rodziły się naturalnie.

    Książkę polecam na relaks na leżaczku albo długi jesienny wieczór. Fajerwerków nie będzie, ale myślę, że uśmiech na twarzy niniejsza powieść wywoła :).


Ściskam i pozdrawiam

Silentia



fot. Sil



czwartek, 15 sierpnia 2024

Zapach konwalii - Rozdział 3

 

UWAGA!


Kto czeka na powrót do moich opinii o przeczytanych książkach, spieszę donieść, że dziś (najdalej jutro) pojawi się recenzja jednej z powieści Kendall Ryan :). Powolutku, jednak wracam do czytania! ;) Tymczasem zapraszam na trzeci rozdział "Zapachu konwalii" znanego w 2012 roku jako fan fiction do anime Sailor Moon, a noszącego tytuł "Z mgieł ku słońcu".

Ściskam 

Sil


Zapach konwalii

Rozdział 3


    Urszula mocno ściskała na kolanach niewielką torbę podróżną, przeklinając w myślach silny, północy wiatr. Miała wrażenie, że niewielka łódka, którą miała dostać się na mały półwysep, na którym mieszkał jej prawdopodobny pracodawca, zaraz wywróci się do góry dnem. Co chwila robiło jej się słabo, gdy jakaś fala mocniej uderzyła w dziób bądź burtę. Zamykała wtedy oczy i tłumaczyła sobie, że przecież w końcu muszą dopłynąć na drugi brzeg.

    Nie brała zbyt wiele bagażu, na wypadek, gdyby Pan von Dohna nie zaakceptował jej na swoją opiekunkę. Uznała zresztą, iż nawet jeżeli rzeczywiście zostanie tu na dłużej, to spokojnie wystarczy jej to, co zabrała ze sobą. A jeśli nie wystarczy, to dokupi coś po wypłacie.

    Z papierów, które dostała zaledwie wczoraj wynikało, że mężczyzna jest niepełnosprawny po wypadku samochodowym sprzed przeszło czterech lat. Poruszał się o kulach, cierpiał przy tym bardzo, ale nie chciał za nic zacząć korzystać z wózka inwalidzkiego. Dlatego też potrzebował fizjoterapeutki, która odpowiednim masażem kręgosłupa uspokoi targający nim ból i rozluźni jego spięte mięśnie. W skrajnych przypadkach, np. przy zmianie pogody, o którą nie trudno było w górach, miała umiejętnie zrobić zastrzyk przeciwbólowy. I tego właśnie Urszula obawiała się najbardziej. Nie znosiła zastrzyków nie tylko jako pacjentka, ale również jako pielęgniarka.

  • Czterdziestoletni arystokrata, z którym jak do tej pory żadna opiekunka nie wytrzymała dłużej niż miesiąc... - mruknęła do siebie po polsku, przypominając sobie szczegóły zlecenia – Ciekawe...

  • Słucham, Panienko?

Aż podskoczyła słysząc głos tuż za swoimi plecami. Odwróciła się nerwowo i zachichotała dla niepoznaki na widok starszego mężczyzny, który wcześniej przedstawił jej się jako Robert Braun - ogrodnik i dozorca Pana von Dohna. Miał przyprowadzić ją na miejsce, czyli mówiąc dokładnie przeprawić łódką przez obszerne jezioro, które oddzielało posiadłość jej nowego pracodawcy od reszty świata.

  • Ach, nic, nic – odpowiedziała już płynnym niemieckim - Tak sobie głośno myślałam – machnęła ręką, aby podkreślić błahość sytuacji.

  • Rozumiem... Proszę tego lepiej przy nim nie robić.

  • Czego mam przy nim nie robić? Tzn. przy kim? - nie zrozumiała od razu.

  • Proszę głośno nie myśleć przy Panu von Dohna. To sprawiedliwy człowiek, ale dość ponury. Nie toleruje wokół siebie ludzi.... rozmownych – uśmiechnął się lekko i przysiadł do niej.

  • Ach tak.

  • Proszę nie oceniać go źle – uznał za celowe usprawiedliwić pracodawcę – Kilka lat temu przeżył straszne chwile. To dlatego jest taki. Zresztą sam nie wiem, czy byłbym inny na jego miejscu.

Na potwierdzenie swoich słów mężczyzna posmutniał wyraźnie i pokręcił znacząco głową, po czym kontynuował. Był już dość wiekowy, potrzebował się wygadać, zwłaszcza, że na co dzień nie miał ku temu okazji.

  • Zresztą my wszyscy kochaliśmy Panią Różę i Panienkę Sarę.

  • Co to za Panie?

  • To były żona oraz córka Pana von Dohna. Zginęły w tym wypadku, dawno temu. To dlatego on nie chce poddać się operacji.

  • Nie rozumiem – Urszula poczuła, że robi jej się gorąco. Wypadek... Jej własne bolesne wspomnienia stanęły jej przed oczami jak żywe. Potrząsnęła głową, aby je odgonić.

  • Wie Pani... To on wtedy prowadził auto. Była straszna burza. To nie była jego wina, naprawdę. Tylko cudem przeżył.

  • Rozumiem... - ponowne potrząśnięcie głową, aby odgonić złe obrazy.

  • Wszystko w porządku, Panienko?

  • Pani... tzn. jestem wdową.

  • Taka młoda? Już wdowa?

  • Cóż... Mam już trzydzieści jeden lat.

  • Doprawdy, nie dałbym Pani więcej niż dwadzieścia! - szczerze zdziwił się mężczyzna – Ale tymczasem dopłynęliśmy. Proszę mi pozwolić pomóc z tą torbą.

Urszula ocknęła się i rozejrzała po okolicy. Mechanicznie odpowiedziała, że poradzi sobie, gdyż bagaż nie jest ciężki.

  • Nalegam, Panienko. Tzn. Pani Bielik... - uśmiechnął się i wziął torbę z jej rąk.

Poszła za nim po krótkim pomoście, przez uśpiony dziedziniec. Wciąż jeszcze było bardzo ciemno w ten późnojesienny czas, jednak mogła doskonale zobaczyć zmrożony ogród oraz górujący nad nim sporych rozmiarów pałac. Tak, pałac. Cholerny pałac!

  • Witamy w Rezydencji von Dohna– uśmiechnął się ponownie dozorca.

  • Dziękuję...

  • Przy okazji – odwrócił się jeszcze przed drzwiami.

  • Tak?

  • Proszę nie wspominać Jaśnie Panu o naszej rozmowie z łodzi.

  • Oczywiście.

  • Dziękuje. W takim razie zapraszam na śniadanie.


***


    Szumiało jej w głowie i, o ile wcześniej była tylko lekko zestresowana z powodu swojej pierwszej w życiu prawdziwej pracy, to teraz była przerażona. Śniadanie zjadła w towarzystwie miłych ludzi – dozorcy, którego poznała już wcześniej, dwóch dość wiekowych pokojówek i nie mniej wiekowej kucharki. Wszyscy zdawali się służyć w tym domu od pokoleń i wiedzieć o mieszkańcach tego domostwa wszystko. Urszula czuła się teraz, jakby przyleciała ze świata rzeczywistego do jakieś dziwnej bajki o złym, tajemniczym lordzie i wiernej, starej służbie.

    Śniadanie, które jadła z pracownikami pałacu rozpoczęło się o siódmej rano. Godzinę później, chwilę przed tym, jak miała spotkać się z potencjalnym pracodawcą, wiedziała już niemal wszystko o zwyczajach, tajemnicach, przypuszczeniach… Służba namalowała jej Simona von Dohna jako mężczyznę surowego, bezkompromisowego, niezdolnego do najmniejszej radości. O śmiechu w tym domu, jak jej radzono, miała od razu zapomnieć. Miała się nie odzywać niepytana, cicho wykonywać polecenia oraz nie komentować fanaberii. Tylko w ten sposób mogła sobie zapewnić dobre relacje z chlebodawcą.

  • Nie zrozum nas źle, złociutka – poklepała ją po ramieniu tęga kucharka – To dobry człowiek, ale niestety po dość ciężkich przejściach. Jak znam Roberta to już Ci wszystko opowiedział. Przez to nasz Pan ma swoje dziwactwa, ale my je szanujemy. Doprawdy jest surowy, ale sprawiedliwy. A jeśli on nas traktuje z szacunkiem to i my powinniśmy znać swoje miejsce, prawda?

    Nie umiała wydusić w tym momencie słowa, ale kucharce o wdzięcznym imieniu Petunia, nie było to najwyraźniej potrzebne.

  • Dlatego nie masz się czego bać, zwłaszcza, że na kilometr widać, jaka jesteś skromna i cicha – Petunia wykonała szeroki gest, aby pokazać na strój oraz bagaż Urszuli – Tamte poprzednie pielęgniarki to były wrzaskliwe, kolorowe dziewuchy. Nawet my z trudem je znosiliśmy, a co dopiero Jaśnie Pan. Jestem pewna, że Ty nie przysporzysz żadnych kłopotów.

    Ula nie mogła się nie uśmiechnąć, choć jej uśmiech był bardzo smutny i nie sięgał oczu. Jednak nie miała już czasu na dłuższe rozmyślania czy rozmowy. Na zegarze dochodziła ósma a to oznaczało, że za chwilę pozna swojego wyjątkowego pacjenta.


środa, 14 sierpnia 2024

Zapach konwalii - Rozdział 2


Jednak nie będę dzielić rozdziałów na dwie części, będzie szybciej. Nie chcę, żeby opowiadanie ciągnęło się w nieskończoność ;)

Sil



Zapach konwalii

Rozdział 2


Kilka dni później...


  • Urszulko?

  • Mamo, kąpię się, o co chodzi?

  • Twój telefon dzwoni już któryś raz z kolei. Może coś ważnego?

  • Dziękuję, już wychodzę.


Niechętnie podnosiła się z wanny, z parującej kąpieli. Potrzebowała odprężenia i trochę ciepła po tym zimnym dniu. Znów była na cmentarzu na grobie córki a później jeszcze spotkała Malwinę z dziećmi, swoją dawną przyjaciółkę. Malwina nawet nie chciała słyszeć, aby Ula odmówiła wspólnej wyprawy na lodowisko. I choć nie miała na to wszystko najmniejszej ochoty, Malwinie nie dało się odmówić. Nikt tego nie potrafił, może dlatego, że Malwina nie przestawała mówić, na tyle długo, aby tę odmowę usłyszeć...

    Urszula powycierała ciało i szczelnie owinęła się w szlafrok, po czym wyszła z łazienki wraz z kłębem ciepłej pary. Od razu natrafiła na Irenę z telefonem w ręku.

  • Dziękuję – sięgnęła po urządzenie.

  • Kto dzwonił? - Irena próbowała zajrzeć na wyświetlacz przez ramię córki.

  • Poczekaj, jeszcze nie zdążyłam sprawdzić... To z pośrednictwa, może mają już coś dla mnie.

W tym momencie telefon znów się rozdzwonił, Urszula odebrała więc pospiesznie.

  • Urszula Bielik w czym mogę pomóc?... Tak... Oczywiście... Będę z samego rana.... Oczywiście... Dziękuję... Do widzenia!


    Wzięła głęboki wdech, aby uspokoić szalejące serce, zaś Irena z niedowierzaniem obserwowała radość, która malowała się teraz na twarzy jej córki. Już nie pamiętała, kiedy ostatnim razem widziała, aby tak skrzyły się jej oczy.

  • Mówią, że jest jakieś pilne zlecenie a tylko ja mam napisane w papierach, że podejmę pracę od zaraz. Każą przyjść z samego rana, aby zapoznać się z warunkami.

  • Wspaniale, bardzo się cieszę, córeczko.

Ula podeszła do matki i ścisnęła mocno jej ramiona.

  • Będziesz trzymała kciuki?

  • Oczywiście. Co to za pytanie?

  • Ach, tak chciałabym zacząć już pracę.

  • Wiem, na pewno się uda – uściskała córkę – Jeśli nie tym razem, to następnym.

  • Cóż... zależy mi, aby to było już.


Uśmiech zniknął z jej twarz zastąpiony tym samym melancholijnym wyrazem, co przez ostatnie parę lat. Irena skrzywiła się, ale nie skomentowała już więcej. Przecież rozumiała, dlaczego jej pasierbica chce tak szybko zacząć pracować. Od lat chciała zająć czymś myśli, od lat próbowała zapomnieć.

    Nie minęło wiele czasu, zanim Urszula życzyła matce dobrej nocy i położyła się do łóżka. Chciała szybko zasnąć, lecz jak na złość sen nie przychodził. Początkowo przewracała się z miejsca na miejsce wciąż szukając lepszej pozycji, ale ostatecznie zrezygnowała. Położyła się na wznak i utkwiła spojrzenie w suficie. Po chwili na jej policzkach zalśniły łzy rozdrapywanych ran. Dopiero rzewny płacz wreszcie zmusił ją do snu…



***


    Następnego ranka nie miała czasu na rozdrapywanie ran, dręczące myśli ani płacz. Jak robot na najwyższych obrotach, przyszykowała się do wyjścia i jak maszyna ruszyła na miejsce rozmowy kwalifikacyjnej w sprawie nowej pracy. Jednak choć wezwano ją pilnie i myślała, że wszystko pójdzie łatwo, szybko i przyjemnie, na miejscu spotkał ją niemały zawód. Pomijając ogromną kolejkę, chociaż zjawiła się jeszcze przed godziną otwarcia pośrednictwa, od razu na wstępie poinformowano ją, że będzie musiała wypełnić cały stos papierów. Nie narzekała, gdyż przynajmniej szybciej zlatywał jej czas. Była pewna, że inaczej zwariowałaby stojąc bezczynnie w tym tłumie.

    Przeglądała formularze i zastanawiała się, kto je właściwie wymyślił. Kto i po co? Czy miało to tylko pokazać bezrobotnym kandydatom, że na rynku pracy nie ma lekko? A może ktoś wyszedł z założenia, że to niezły sprawdzian cierpliwości. Urszula była pewna, że coś w tym musi być, bo ledwo wytrzymywała zaznaczanie kolejnych odpowiedzi przy milionie pytań. Wreszcie przebrnęła przez wszystkie i wzięła głęboki, oczyszczający wdech. Podniosła oczy w samą porę, gdyż w tym momencie drzwi jednego z gabinetów otworzyły się i jakaś surowo wyglądająca kobieta w średnim wieku wyczytała jej nazwisko. Ula jak na skrzydłach pognała do wskazanego pokoju.

  • Pani Bielik Urszula?

  • Zgadza się, dzień dobry – uśmiechnęła się lekko.

  • Proszę siadać – tylko tyle? Cała odpowiedź. Bez „dzień dobry!”, bez uśmiechu. Proszę siadać? Jak do psa?

Jednak mimo rosnącego we wnętrzu uczucia dezaprobaty, Urszula pośpiesznie wykonała polecenie i przysiadła na samym końcu krzesła. Starsza, zmęczona pani posłała jej zza biurka krytyczne spojrzenie oglądając ją od stóp po czubek głowy. Blondynka poczuła się dziwnie, gdy zlustrowano ją doszczętnie, wciąż bez jednego słowa czy uśmiechu.

  • Ma Pani trzydzieści jeden lat?

  • Tak, zgadza się.

  • Stan cywilny?

  • Wdowa.

  • Dzieci?

Urszula zawahała się, przygryzła wargi, ale wiedziała, że musi odpowiedzieć.

  • Nie... już nie – odparła cicho. Kobieta ponownie zlustrowała ją znad okularów i na kilka sekund zamilkła. Uli przez chwilę wydawało się, że zobaczyła błysk współczucia na twarzy pośredniczki, jednak może to była tylko chwilowa słabość, bo kobieta zaraz wróciła do wywiadu, przeprowadzonego tym samym obojętnym tonem.

  • Praktyka w zawodzie?

  • Tak.

  • Jak długa?

  • Właściwie pracowałam jako pomoc fizjoterapeutki od początku studiów, a od drugiego roku również jako pielęgniarka w hospicjum.

  • Szanowna Pani, nie pytam o szczegóły. Proszę odpowiadać na pytanie konkretnie! - pouczyła pośredniczka.

  • Cóż... - Urszula poczuła się lekko zbita z tropu – Cztery lata jako pomoc fizjoterapeutki i dwa lata jako pielęgniarka-wolontariuszka.

  • Kiedy zakończyło się zatrudnienie?

  • Wraz z końcem studiów, bo tam można było tylko...

  • Kiedy? Konkretnie proszę.

  • Przepraszam. Piętnastego listopada.

  • Tego roku?

  • Tak.

  • Potwierdza Pani biegłą znajomość języków niemieckiego i angielskiego.

  • Tak. Mam certyfikaty do wglądu, gdyby miała Pani życzenie sprawdzić moje kompetencje.

  • Dobrze. Zlecenie, które mamy jest do podjęcia od zaraz. Od jutra w Pani przypadku. Oczywiście po akceptacji przez Pana von Dohna.

  • Pana von Dohna?

  • Osobę, dla której będzie Pani pracować i jednocześnie, którą się będzie Pani opiekować. To arystokrata niemiecki.

  • Arystokrata?

  • Tak, dokładnie to powiedziałam. Proszę tu jest formularz zgłoszenia do pracy. Ten dokument musi nam Pani przesłać, jeżeli pracodawca Panią zaakceptuje.

  • Przesłać, a nie mogę przynieść przy okazji?

  • Może Pani, ale nie wiem czy warto będzie jechać ponad sześćset kilometrów, aby to zrobić, a pocztą też akceptujemy.

  • Sześćset kilometrów?! - Urszula poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Owszem, wiedziała, że do pracy będzie prawdopodobnie musiała wyjechać do sąsiedniego kraju, miała jednak nadzieję na jakąś bliższą lokalizację. Np. taką, z której w pierwszej fazie będzie mogła wracać do domu na weekend.

  • Tak. Moment stawienia się do pracy: 6 grudnia, czyli już jutro o godzinie 8 rano. Będzie więc Pani musiała pojechać na noc, ale proszę się nie martwić. Niemcy są świetnie skomunikowane, więc nie będzie z tym problemu.

  • Ale dokąd dokładnie będę musiała pojechać? - kręciło jej się w głowie.

  • Hertzburg. Niemcy oczywiście. Jest to miejscowość, której Pan Simon von Dohna jest praktycznie właścicielem. Przy okazji. Mam nadzieję, że nie ma Pani choroby morskiej?


punkt widzenia

 

zależy od punktu widzenia
patrzysz i widzisz tłum
ktoś inny znajdzie pustkę
tuż obok

zależy od rodzaju serca
niczego ci nie brakuje, 
ale ty nie masz nic
tylko stos niespełnionych życzeń

zależy od siły umysłu
nie każdy podniesie się z kolan
cały w bolesnych otarciach
nawet, jeśli nie upadł


Sil

fot. Sil


wtorek, 13 sierpnia 2024

Zapach konwalii - Rozdział 1

 

Kochani!

Poniżej pierwszy rozdział mojej mini powieści z 2012 roku, odświeżonej w 2024 roku. Jak wspominałam, opowiadanie było już publikowane jako fan fiction do anime Sailor Moon, ale pod innym tytułem. Obecnie przywróciłam pierwotny zamysł. Dziś wyjątkowo cały pierwszy rozdział, ale od następnego ze względów technicznych będę większość rozdziałów (albo wszystkie, zobaczymy) dzieliła na dwie części.

Miłej lektury!

Sil


Zapach konwalii

Rozdział 1


    Więc wreszcie koniec. Cztery długie lata, powrót do rodzinnego domu, nauka i jeszcze raz nauka. W weekendy praktyki, a gdy się udało wygospodarować odrobinę czasu, jakieś dorywcze zajęcia, aby tylko mieć swoje pieniądze. Te ze sprzedaży domu wystarczyły na spłatę kredytu i opłacenie pogrzebu... Ale to było dawno. Dawno temu. Lecz dziś nareszcie koniec, można zacząć nowe życie.

  • Dyplom dla Urszuli Amelii Bielik. Gratuluję, otrzymuje Pani dyplom z wyróżnieniem!

    Powoli wstała z miejsca, nie oglądając się na nic. I tak nie było tu nikogo z jej bliskich. Nie słuchała gratulacji ani braw, bo nie czuła, że były dla niej. Tak naprawdę chciała już iść, skoro potrzebny papier miała w ręku. Teraz mogła znów żyć jak kobieta, nie jak jej cień. Tylko czy na pewno?

    Już przeszło cztery lata ubierała się na czarno. Nie, nie przez męża, którego straciła. Po nim nie nosiłaby żałoby w ogóle. Nie wybaczyła, nie zapomniała. Choć nie żył, nie umiała mu wybaczyć. Tej niefrasobliwości, tej pychy i przekonania, że wszystko wie najlepiej a ona „tylko panikuje i na niczym się nie zna”. To nie po nim wkładała każdego dnia ten głęboki, okropny kolor na swoje blade ramiona. Nie dla niego tak często zasłaniała puste błękitne oczy ciemnymi okularami a blond włosy owijała w czarną chustę na te kilka najsmutniejszych dni w roku. Święta, urodziny. JEJ urodziny. Miałaby już dziesięć lat...

    Brawa przebrzmiały. Na środek zaproszono kolejnych absolwentów i jeszcze kolejnych. Były podziękowania, jakieś kwiaty dla profesorów i można było podnosić się z miejsc. Nareszcie po wszystkim.

    Dwie godziny później szła więc wreszcie do domu rodziców, w którym spędziła okres studiów. Spóźnionych, ale niezbędnych, bo jak inaczej miała się utrzymać trzydziestojednoletnia kobieta? Wybrała pielęgniarstwo i jako drugi fakultet fizykoterapię, bo w takiej pracy można było skupić się na rzeczywistych problemach. Pomagać innym, ale również i sobie. Sobie przede wszystkim. Czasem zmęczona mogła o wszystkim zapomnieć, a przecież o to chodziło. To dlatego pięcioletni program wcisnęła w cztery lata. By nie mieć czau na nic.

    Pchnęła furtkę i weszła po schodach. Klucz zgrzytnął w zamku i po chwili w przedpokoju owiał ją słodki zapach naleśników.

  • Ula? I co? Masz dyplom?

    Jej matka, a właściwie macocha, bo Irena Stein była drugą żoną jej taty, stanęła w otwartych drzwiach kuchennych z łopatką do przewracania naleśników w garści, przystrojona w wielki fartuch i najpiękniejszy, ciepły uśmiech. Nie można się było nie uśmiechnąć na jej widok, na ten zapach. Tyle lat a ona niezmiennie pachniała wanilią, jak pierwszego dnia, gdy ojciec przywiózł dla niej nową mamę aż z Berlina. Było to rok po tym, jak jej rodzona matka zniknęła nagle z jej życia, zostawiając krótki list do ojca a dla niej tylko pustkę i łzy. Miała wtedy zaledwie pięć lat. Lecz później zjawiła się Irena – Polka wychowywana w Niemczech od urodzenia. To dzięki niej Urszula władała biegle dwoma, a właściwie trzema językami, bo rodzice zadbali też o naukę angielskiego. To dzięki Irenie zrozumiała, że ma szansę mieć kochającą matkę, nawet jeśli ta biologiczna jej nie chciała.

  • Cześć, Mamo. Mam, położyłam na komodzie w przedpokoju, jeśli chcesz zobaczyć. Pójdę się teraz przebrać i niedługo przyjdę.

    Irena westchnęła cicho, ale nie skomentowała. Przecież jej pasierbica nie zmieniła się dziś, więc zdążyła już oswoić się z tą nową Urszulą, której stan jednak nie przestawał martwić, pomimo upływu lat.

  • Może teraz ruszy dalej... - szepnęła, nim cofnęła się w głąb kuchni.


***

    Był wieczór, gdy Urszula zeszła wreszcie na naleśniki, które z miłością smażyła jej macocha. Teraz trzeba było je odgrzać, ale tak naprawdę było jej wszystko jedno. W zamyśleniu układała pachnące krążki na talerz i wkładała do mikrofalówki pod czujnym okiem Ireny.

  • Smakują Ci?

  • Jasne, jak zwykle, Mamo.

  • Powiedz mi... skończyłaś studia. Co teraz? - Irena przysiadła na krześle naprzeciwko córki, przyglądała jej się bacznie. Czekała.

  • Cóż... Wracając z rozdania dyplomów złożyłam papiery do tego pośrednictwa dla pracowników medycznych, o którym kiedyś rozmawiałyśmy. Pamiętasz? To ta firma szukająca pielęgniarek i opiekunek do pracy za granicą. Głównie do Niemiec i Szwajcarii. Mówili, że to nie powinno potrwać długo, zwłaszcza, że mam już trochę praktyki i znam biegle niemiecki.

  • Rozumiem. Choć nie mogę zrozumieć, dlaczego nie chcesz poszukać czegoś na miejscu, bliżej domu – westchnęła. Irena nie miała własnych dzieci a Urszulę kochała jakby była jej rodzoną córką. Nigdy nie czuła się jej macochą, zawsze mamą i teraz wolałaby, aby ukochana pasierbica została blisko niej.

    Nastało milczenie. Irena miała wielką ochotę zapytać też o plany na życie prywatne Urszuli, ale wiedziała, że jest to bezcelowe. Na wszystkie uwagi odnośnie wznowienia życia towarzyskiego, na wyjście do ludzi, jak mawiał jej mąż a ojciec Uli, reagowała alergicznie. Siedziały więc w milczeniu, w zamyśleniu, błądząc wzrokiem po kuchni, aby tylko uniknąć patrzenia sobie w oczy.

  • Dziękuję. Było naprawdę pyszne – blondynka uśmiechnęła się wreszcie i powoli wstała od stołu. Odstawiła talerz do zmywarki, po czym poszła do siebie. Nie na długo.

    Już po chwili schodziła z powrotem z torebką w dłoni.

  • Wychodzisz?

  • Tak, pójdę na cmentarz.

  • Ula, przecież byłaś wczoraj. Jest wieczór i... zobacz jak pada. Poza tym jest mgła.

  • Nie szkodzi, nic mi nie będzie. Do później. Mamo.

  • Ale...

Ale już jej nie było. Urszula wyszła wraz z wiatrem i szła we mgle i deszczu. Bez parasola, bez nadziei na lepsze jutro, bez marzeń.



Najpopularniejsze posty :)