środa, 5 czerwca 2024

"Przypadek" część 1/2, czyli Sailor Moon fanfiction z 2011 roku

 

Kochani!

    Szukałam niedawno na dysku z archiwum, z moich starych komputerów, kilku dokumentów i oczywiście nie mogłam się powstrzymać, aby nie zajrzeć również do opowiadanek, które przed laty publikowałam na moim starym, nieistniejącym już blogu pod moim dawnym pseudonimem. Jak pewnie pamiętacie, już kiedyś wrzucałam na read2sleep.pl posty z fan fiction do Sailor Moon  -  "Potępiona"(2012). Pozostając w temacie, tym razem krótkie, dwuczęściowe opowiadanko "Przypadek" z 2011 roku. Dziś pierwsza a jutro druga część. Jeśli macie ochotę zobaczyć, co pisałam 13 lat temu (ło matko! 😕) to zapraszam do lektury.


Ściska i pozdrawiam 

Sil


Przypadek 

Część 1/2


Biegła. Ciągle, gdzieś biegła. Ostatnio najczęściej do jednego czy drugiego lekarza, ale nie tym razem. Tym razem był to po prostu jesienny spacer, chociaż i tu nie potrafiła zwolnić. Jej stopy zdawały się mieć jakieś skrzydła, niczym u Hermesa. Nogi same ją niosły zbyt szybko, niezależnie od tego, jak mocno chciała zwolnić.

Miała dwadzieścia siedem lat, męża – ukochanego od lat. Jednego i najważniejszego, jednego słusznego. Mamoru... Był z nią zawsze i była szczęśliwa. Chyba...

Miała cudowną pracę, do której również biegała. Z uśmiechem, energią i entuzjazmem. Nie tylko dlatego, że pracując jako przedszkolanka wciąż pozostawała wśród swoich ukochanych marzeń, różowych słoni, wróżek i zamków, ale również dlatego, iż praca zaspokajała w jej życiu coś, czego od lat nie umiała zdobyć. Dzieci...

Robiła badania, chodziła do ginekologa, później nawet do seksuologa, do specjalistycznej poradni. Czasem chodził z nią Mamoru, ale on był ciągle tak zapracowany, że najczęściej musiała te „rodzinne” wycieczki odbywać sama, relacjonując tylko ukochanemu, jakie to nowe pozycje czy afrodyzjaki zalecił ten czy ów lekarz. Próbowali i nic. Więc biegała dalej.

Ale dziś miała wszystkiego dość. Ot, gorszy dzień. Po pracy nie poszła do domu, by odgrzać mężowi obiad, który ugotowała poprzedniego dnia wieczorem, nie poszła też do kolejnego, lepszego lekarza. Poszła do parku, aby pomyśleć. Uprzedzając fakty, zadzwoniła do męża, żeby nie czekał, bo "coś jej wypadło i będzie później".


  • O której? Nie wiem, Mamo-chan. Postaram się jak najszybciej... - uśmiechała się w słuchawkę.


A później odłożyła telefon i poszła przed siebie, daleko, daleko, daleko....


Świeciło słońce, tworząc na jej głowie złotą aureolę. Wiedziała, że włosy ma piękne. Teraz już nie nosiła tamtej śmiesznej fryzury z dzieciństwa. Zamiast tego ścięła je dość krótko, w porównaniu do tego, co było. Powiewały więc delikatnie na wietrze, muskając jej opatulone płaszczem ramiona.

Oczy ją piekły i już wiedziała, że trochę ich błękitu zaraz wbrew jej woli wyleje się na chłodzone jesienią policzki. Pociągnęła nosem. Chociaż była sama, zupełnie sama, nie chciała płakać. Przecież nie było o co? Przecież wiedziała, że w końcu zostanie matką. Przecież ChibiUsa...

Ostatnio w drodze desperacji poprosiła Mamoru, żeby przebadał teraz swoją płodność, ale on wykręcał się strasznie. Tłumaczył, że doskonale obydwoje wiedzą, że są płodni. Że już to widzieli przecież... Ale tak tupała nóżką i płakała, że powiedział, iż się zastanowi. To było już parę tygodni temu. Od tej pory cisza. Nic nie mówił, chodził posępny i wodził za nią wzrokiem, tak jakby miał pretensję o to, że śmiała poprosić go o coś takiego. Nie prosiła więc więcej. Trudno.

Ale dziś przytłaczało ją to wszystko, po prostu przytłaczało. Usiadła więc na ławce i zapatrzyła się w rozległy staw pomiędzy parkowymi drzewami. Z delikatnym uśmiechem przypomniała sobie, jak jeszcze parę lat temu pływała po tym stawie w łódce. Mamoru wiosłował posyłając jej co chwila przepiękne, pełne uniesień i miłości spojrzenia. Teraz już tego nie miała. Sześć lat małżeństwa widocznie może zabić każde uczucie, nawet to przeznaczone, głębokie, przemyślane, zaplanowane i jedynie słuszne.

Westchnęła cicho. Na chwilę odpłynęła w inne myśli. Zobaczyła śliczne różowe włoski, bordowe oczka... Usłyszała perlisty śmiech i przekomarzanie się z nią. Przed oczami stanęło jej czułe pożegnanie, wspólna walka, wiele miłości pomiędzy psotami. Po prostu jej córka.

Splotła na piersi drobne dłonie, bo były zmarznięte i czerwonawe. Zapomniała rękawiczek. Pewnie jej szyja wyglądała podobnie, bo apaszki też zapomniała. Eh, wszystkiego zapomniała ostatnio. Była rozkojarzona, ale chociaż nawet przeszło jej przez myśl, że może to już ciąża, testy i badania krwi uparcie twierdziły coś innego...


Wczesny wieczór zaczął powoli nachodzić nad jej ukochany park, niechętnie więc podniosła się z ławki i energicznie roztarła ramiona. Zmarzła, dopiero teraz to zauważyła. Przyszło jej do głowy, że napiłaby się kawy,  jednak uznała, iż lepiej już wracać. Mamoru pewnie się niepokoi, może czeka już na nią, może zapalił świece...

Przyspieszyła kroku do normalnego, rozbieganego tempa i jak burza przemierzała parkowe alejki, wtedy jednak coś ją zatrzymało na chwilę. Jakieś mocne, acz przyjemne dla ucha dźwięki. Przystanęła nie mogąc zrozumieć, skąd wieczorem, w tokijskim parku może dobiegać perkusja i dźwięki gitary elektrycznej. Było to dość niewiarygodne i takie jakieś intrygujące. Rzadko słuchała tego typu muzyki, jednak wyjątkowo miała ochotę odprężyć się przy metalicznym brzmieniu. Uśmiechnęła się do siebie i podeszła kilka kroków, by sprawdzić, czy to wyobraźnia jej płata figla, czy ktoś właśnie daje darmowy koncert. Przystanęła obok drzewa i oparła o nie skroń. Przez chwilę patrzyła na trzech rozbawionych mężczyzn, jednak ostatecznie przymknęła oczy. Gdy je zaś otworzyła, aż podskoczyła, bo na wyciągniecie jej ręki stał jasnowłosy, młody mężczyzna i diabelsko się uśmiechał.


  • Podoba się? - zagadnął wskazując ruchem głowy kolegów.

  • Yy, tak... przepraszam, nie chciałam przeszkadzać – zarumieniła się i z trudem oderwała spojrzenie od fioletowej głębi jego oczu.


Był jakiś inny. Chociaż ubrany tak ja większość młodych ludzi, interesujących się muzyką tego typu. Czarne spodnie, skórzana kurtka, czarny t-shirt i glany. Jasne, przydługie włosy miał zebrane w kucyk a na twarzy młodzieńczą pewność siebie. Ile mógł mieć lat? 25? Może był w jej wieku, ale to góra.


  • Nie przeszkadzasz. Chodź bliżej – uśmiechnął się zniewalająco.

  • No, dziękuję, chociaż powinnam już wracać do domu. Zasiedziałam się tu trochę. - zmieszała się lekko, widząc jak mężczyzna przemierza wzrokiem przez cale jej ciało. Ostatecznie jednak zatrzymał się na oczach.

  • Daj spokój, jutro nas już tu nie będzie – puścił jej oko – chodź.

  • Jak to Was nie będzie? - zdziwiła się, a on wybuchnął śmiechem.

  • Przyjechaliśmy tu z Osaki, świętować. W nocy wracamy, więc masz jedyną okazję...


Znowu się zarumieniła, ale nie protestowała, gdy mężczyzna niespodziewanie zagarnął ją ramieniem i zaprowadził bliżej, grających wciąż kolegów.


  • To jest Kito – wskazał na perkusistę – Zwykle gra na basie, ale mnie się dziś nie chce walić w bębny, więc go tam posadziłem.


Tłumaczył, nie przestając jej obejmować. Policzki Usagi płonęły, gdyż czuła, że już dawno nie było jej tak przyjemnie jak teraz. Wdychała więc przyjemny zapach, chłonęła tak potrzebne w tym momencie ciepło i rozkoszowała się niskim, zmysłowym głosem nieznajomego.


  • Ten fałszujący na elektryku – wskazał gitarzystę – To Kiro...

  • A ten bezczelny dupek, który Cię obejmuje to Diamand, ale mówią na niego Demon... - puścił jej oko gitarzysta – Domyśl się dlaczego, skarbie...


Usagi spłonęła znów rumieńcem. Poczuła się jak małolata, którą ktoś zabrał za kulisy jakiegoś sławnego teatru i przedstawia największe znakomitości. Zdziwiła się też, gdy poczuła, że mężczyzna mocniej przyciska ją do swojego boku. Podniosła na niego oczy. Uśmiechał się do niej ciepło, ale faktycznie... jakoś demonicznie, aż zadrżała.


  • A Ty?

  • Coo-o ja? - zupełnie straciła kontakt z rzeczywistością.


Wszyscy mężczyźni zanieśli się śmiechem. Właściwie prawie wszyscy, bo Diamand zamiast tego puścił ją i stanął do niej przodem, ale zbyt blisko. Znacznie naruszając jej prywatność, bo ubrania ich ocierały się o siebie.


  • Jak masz na imię? - sprecyzował od niechcenia.

  • Usagi...

  • Usagi... czyli Króliczek – zaśmiał się.

  • Właściwie tak – uśmiechnęła się lekko.

  • W takim razie, Króliczku, posłuchaj sobie tego... Bo to będzie tylko dla Ciebie – puścił jej  oko.


Szybko odsunął się od niej i mrugnął do chłopaków. Wziął też odstawioną pod drzewo gitarę, zaś ona już po chwili rozpłynęła się od niesamowitych dźwięków muzyki. Muzyki tylko dla niej.


Cdn...


fot. Sil





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najpopularniejsze posty :)