poniedziałek, 27 maja 2024

„Spotkasz mnie nad jeziorem”? Ładna, całkiem nowa i po polsku, czyli powieść, którą przebiegłam wzrokiem…

 

    Na świecie „Meet me at the lake”, w Polsce „Spotkasz mnie nad jeziorem” i zaledwie kilka miesięcy od wydania. W pierwszym przypadku rok 2023, w drugim 2024. Autorki – Carley Fortune nie znałam wcześniej, ale na pewno sięgnę po drugą z jej popularnych książek „Każde kolejne lato”. Od razu jednak zaznaczę, że choć jest polskie wydanie, ja czytałam po angielsku i na temat tłumaczenia się nie wypowiadam.

    Historia bohaterów w powieści „Meet me at the lake” jest interesująca i ciekawie napisana. Fabuła jest prowadzona naprzemiennie w dwóch przedziałach czasowycha. Czasy teraźniejsze są przeplatane retrospekcjami. Dowiadujemy się, że bohaterowie poznali się lata temu, poczuli do siebie chemię, ale na długo stracili kontakt. Główna fabuła dotyczy tzw. drugiej szansy i muszę przyznać, że jest napisana naprawdę fajnie. A czego dotyczy powieść? Porządkując akcję chronologicznie, główna bohaterka – Fern miała za sobą trudne emocjonalnie dzieciństwo. Będąc jedyną córką samotnej matki, czuła się zaniedbana, gdyż jej mama żyła tylko rodzinnym biznesem – ośrodkiem wypoczynkowym nad jeziorem. Fern była wciągana w pracę w resorcie od najmłodszych lat i choć miejsce jej zamieszkania było piękne i szczerze je kochała, nie mogła się doczekać, aż z niego ucieknie. Gdy tylko mogła „schowała się” więc w stolicy kraju, w Toronto. Czuła się tam mała i anonimowa i było jej z tym dobrze. Pewnego dnia Fern po przyjściu do pracy, do kawiarni, w której dorabiała sobie studiując, zamiast tłumu klientów znalazła młodego artystę malującego mural na jednej ze ścian we wnętrzu lokalu – Willa. Zarówno ona, jak i on już od pierwszego spojrzenia poczuli magnetyzm i niemal „połączenie dusz”, jednak w życiu nic nie jest takie proste. Ich znajomość choć zaczęła się pięknie, nie przetrwała. Los rozdzielił ich na dziesięć lat. Gdy po śmierci matki Fern jest niejako zmuszona do powrotu do rodzinnego domu i rzucona w wir rodzinnego biznesu, nagle nad jeziorem zjawia się również Will. Próbuje pomóc Fern z jej biznesem, odzyskać jej afekt, ale czy kobieta będzie w stanie zaufać komuś, kto już raz zawiódł wszystkie pokładane w nim nadzieje? I czy Will udźwignie tym razem ciężar uczuć, które ponownie nim zawładnęły? A może stchórzy, jak przed laty?

    Powieść „Spotkasz mnie nad jeziorem”, choć pozornie to „zwykły” romans, zawiera naprawdę ciekawe tło. Np. historia mamy głównej bohaterki dodaje smaczku do całej fabuły. Fajnie wykreowane są postaci drugoplanowe i nie irytują mnie, jak to często bywa. Całkowity brak dram typu „szalona była/szalony były” sprawia, że sięgnę po kolejną pozycję od autorki. Książka ocieka emocjami, ale nie przesadzonymi. Są wiarygodne i odpowiednie do treści. Autorka jest w stanie budować napięcie, a jednocześnie nie razi prądem. Co do bohaterów… Will ma duszę artysty i jest mężczyzną z głębią, jednak ta głębia go trochę blokuje, topi w niepotrzebnych wątpliwościach. Fern zaś boryka się z potrzebą kochania i oddania po niezbyt ciepłym dzieciństwie (ale uwaga! Nie było tam żadnych tragedii, traum itp.) i nieudanych związkach. Powieść jest dość przewidywalna, ale są też mile dla oka zaskakujące wątki, za co ogromny plus. Czy są zatem minusy? W moim odczuciu książka jest odrobinę przegadana i osobiście uważam, że można było skrócić ją o jakąś jedną trzecią. Niektóre strony zamiast przeczytać, tylko przeleciałam wzrokiem. Ponieważ jednak ostatnio sama „użeram się” z wydawcami, zaczynam powoli rozumieć, dlaczego niektórzy autorzy dolewają do treści troszkę za dużo „wody”. Spotkałam się np. z wydawcą, który „nie przyjmuje dzieł poniżej 350 tysięcy znaków…). Nieważne, jak ciekawa byłaby historia. Nie ma 350 000 znaków? Nawet nikt jej nie przeczyta! Uważam to za sztuczne ograniczenie, które niepotrzebnie wywiera presję na autorów i w efekcie może po prostu zepsuć książkę.

    Na koniec słówko o języku, którym napisano powieść. Tym razem nie był on dla mnie zupełnie prosty i widziałam pewne różnice w stosunku do amerykańskich powieści, które czytuję. Cieszę się, bo jest to dla mnie rozwojowe. Nie wiem, czy różnice w doborze słów były spowodowane tym, iż Carley jest z Kanady a nie ze Stanów, czy czymś zupełnie innym, nie mniej jednak musiałam nieco wysilić umysł, aby wszystko zrozumieć a nawet kilkakrotnie ratowałam się słownikiem angielsko-angielskim. Tak czy tak, jest w końcu wydanie polskie, więc jeśli ktoś ma ochotę przeczytać „Meet me at the lake” to donoszę, że jest wybór ;).


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najpopularniejsze posty :)