piątek, 31 maja 2024

Jeżeli jesteś

jeśli sennym jesteś marzeniem
nie chcę się obudzić
jeśli jesteś tylko złudzeniem
już zawsze chcę się łudzić

Sil

fot. Sil

środa, 29 maja 2024

Książka, której nie lubię, ale którą i tak polecam, czyli „Naga prawda” od Vi Keeland

 

    W 2018 roku na świecie, w 2020 roku w Polsce, choć jednak obie te daty są bliskie mojemu sercu, książka „Naga prawda” od Vi Keeland już nie. Wręcz przeciwnie, mogę powiedzieć, że ta powieść plasuje się gdzieś pod koniec wszystkich pozycji z repertuaru Vi, które przeczytałam. Ponieważ jednak nawet najgorszy romans od pani Keeland jest dla mnie jakości wyższej niż większość innych, które poznałam, nie zawaham się go polecić. Język super, akcja wartka, poczucie humoru świetne jak zawsze. Ale…

    Zacznijmy od tego, że nie przepadam za historiami o prawnikach. Owszem zdarza się nieraz wyjątek potwierdzający regułę, ale rzadko. Natomiast główna bohaterka Layla jest młodą prawniczką, która stawia swoją karierę na pierwszym miejscu. Z jakiegoś powodu jej życie wydaje mi się nudne i może jej samej również takie się wydawało, skoro na początku swojej kariery wdaje się w osobliwy romans z Graysonem, biznesmenem odsiadującym karę w więzieniu dla intelektualistów… Ale, choć Layla i Grayson czują do siebie naprawdę piękne rzeczy, pewnego dnia kobieta odkrywa, że tak naprawdę niewiele wie o obiekcie swoich westchnień, a to czego się dowiaduje, łamie jej serce. Layla znika z życia Graysona na długo, zaś gdy spotykają się ponownie, nic nie jest już tak samo.

    „Naga prawda” to opowieść o drugiej szansie i choć z reguły jestem entuzjastką fabuły z takim splotem wątków, nie tym razem. Nie podobało mi się w książce, że bohater od początku nie był szczery z główną bohaterką. Nie podobało mi się również, że choć z kilku powodów Layla nie chciała mu dać kolejnej szansy, bardzo szybko się złamała. Nie podobało mi się ponadto, że Grayson używał tylu górnolotnych słów, które nijak się miały do jego czynów. I szczerze? Nie jestem pewna, czy ten mężczyzna zasłużył na wszystkie kolejne szanse, które dawała mu Layla. Pierwszy raz czytając powieść miałam wrażenie, że bohater nie jest godny zaufania i, pomimo jak zwykle super zakończenia, gdzieś w tyle głowy siedziało mi, że kto wie, czy za parę lat ich związek się nie rozpadnie.

    Podsumowując – powieść „Naga prawda” jest dobra, ale tym razem nie podarowała mi tylu endorfin, co inne książki od Vi Keeland. Wręcz przeciwnie, na końcu zastanawiałam się, czy to wszystko się zaraz nie rozsypie i to psuło mi humor. Za to ode mnie minus, ale możliwe, że inni czytelnicy nie będą tak odbierać relacji między głównymi bohaterami.

    Książkę oczywiście polecam, bo styl autorki jest wręcz uzależniający i nie odważyłabym się odradzić ;). Jednak na tle innych powieści od Vi? Jest tak sobie.

    I jeszcze na koniec wspomnę, że powieść „Naga prawda” to jedna z nielicznych pozycji, które w ostatnim czasie czytałam po polsku. Mogę śmiało powiedzieć, że tłumacz wiedział co robi. Generalnie, z tego co zauważyłam, polskie wydania powieści od Vi Keeland są na najwyższym poziomie, za co ogromny plus.


Ściskam i pozdrawiam

Silentia


fot. Sil



poniedziałek, 27 maja 2024

„Spotkasz mnie nad jeziorem”? Ładna, całkiem nowa i po polsku, czyli powieść, którą przebiegłam wzrokiem…

 

    Na świecie „Meet me at the lake”, w Polsce „Spotkasz mnie nad jeziorem” i zaledwie kilka miesięcy od wydania. W pierwszym przypadku rok 2023, w drugim 2024. Autorki – Carley Fortune nie znałam wcześniej, ale na pewno sięgnę po drugą z jej popularnych książek „Każde kolejne lato”. Od razu jednak zaznaczę, że choć jest polskie wydanie, ja czytałam po angielsku i na temat tłumaczenia się nie wypowiadam.

    Historia bohaterów w powieści „Meet me at the lake” jest interesująca i ciekawie napisana. Fabuła jest prowadzona naprzemiennie w dwóch przedziałach czasowycha. Czasy teraźniejsze są przeplatane retrospekcjami. Dowiadujemy się, że bohaterowie poznali się lata temu, poczuli do siebie chemię, ale na długo stracili kontakt. Główna fabuła dotyczy tzw. drugiej szansy i muszę przyznać, że jest napisana naprawdę fajnie. A czego dotyczy powieść? Porządkując akcję chronologicznie, główna bohaterka – Fern miała za sobą trudne emocjonalnie dzieciństwo. Będąc jedyną córką samotnej matki, czuła się zaniedbana, gdyż jej mama żyła tylko rodzinnym biznesem – ośrodkiem wypoczynkowym nad jeziorem. Fern była wciągana w pracę w resorcie od najmłodszych lat i choć miejsce jej zamieszkania było piękne i szczerze je kochała, nie mogła się doczekać, aż z niego ucieknie. Gdy tylko mogła „schowała się” więc w stolicy kraju, w Toronto. Czuła się tam mała i anonimowa i było jej z tym dobrze. Pewnego dnia Fern po przyjściu do pracy, do kawiarni, w której dorabiała sobie studiując, zamiast tłumu klientów znalazła młodego artystę malującego mural na jednej ze ścian we wnętrzu lokalu – Willa. Zarówno ona, jak i on już od pierwszego spojrzenia poczuli magnetyzm i niemal „połączenie dusz”, jednak w życiu nic nie jest takie proste. Ich znajomość choć zaczęła się pięknie, nie przetrwała. Los rozdzielił ich na dziesięć lat. Gdy po śmierci matki Fern jest niejako zmuszona do powrotu do rodzinnego domu i rzucona w wir rodzinnego biznesu, nagle nad jeziorem zjawia się również Will. Próbuje pomóc Fern z jej biznesem, odzyskać jej afekt, ale czy kobieta będzie w stanie zaufać komuś, kto już raz zawiódł wszystkie pokładane w nim nadzieje? I czy Will udźwignie tym razem ciężar uczuć, które ponownie nim zawładnęły? A może stchórzy, jak przed laty?

    Powieść „Spotkasz mnie nad jeziorem”, choć pozornie to „zwykły” romans, zawiera naprawdę ciekawe tło. Np. historia mamy głównej bohaterki dodaje smaczku do całej fabuły. Fajnie wykreowane są postaci drugoplanowe i nie irytują mnie, jak to często bywa. Całkowity brak dram typu „szalona była/szalony były” sprawia, że sięgnę po kolejną pozycję od autorki. Książka ocieka emocjami, ale nie przesadzonymi. Są wiarygodne i odpowiednie do treści. Autorka jest w stanie budować napięcie, a jednocześnie nie razi prądem. Co do bohaterów… Will ma duszę artysty i jest mężczyzną z głębią, jednak ta głębia go trochę blokuje, topi w niepotrzebnych wątpliwościach. Fern zaś boryka się z potrzebą kochania i oddania po niezbyt ciepłym dzieciństwie (ale uwaga! Nie było tam żadnych tragedii, traum itp.) i nieudanych związkach. Powieść jest dość przewidywalna, ale są też mile dla oka zaskakujące wątki, za co ogromny plus. Czy są zatem minusy? W moim odczuciu książka jest odrobinę przegadana i osobiście uważam, że można było skrócić ją o jakąś jedną trzecią. Niektóre strony zamiast przeczytać, tylko przeleciałam wzrokiem. Ponieważ jednak ostatnio sama „użeram się” z wydawcami, zaczynam powoli rozumieć, dlaczego niektórzy autorzy dolewają do treści troszkę za dużo „wody”. Spotkałam się np. z wydawcą, który „nie przyjmuje dzieł poniżej 350 tysięcy znaków…). Nieważne, jak ciekawa byłaby historia. Nie ma 350 000 znaków? Nawet nikt jej nie przeczyta! Uważam to za sztuczne ograniczenie, które niepotrzebnie wywiera presję na autorów i w efekcie może po prostu zepsuć książkę.

    Na koniec słówko o języku, którym napisano powieść. Tym razem nie był on dla mnie zupełnie prosty i widziałam pewne różnice w stosunku do amerykańskich powieści, które czytuję. Cieszę się, bo jest to dla mnie rozwojowe. Nie wiem, czy różnice w doborze słów były spowodowane tym, iż Carley jest z Kanady a nie ze Stanów, czy czymś zupełnie innym, nie mniej jednak musiałam nieco wysilić umysł, aby wszystko zrozumieć a nawet kilkakrotnie ratowałam się słownikiem angielsko-angielskim. Tak czy tak, jest w końcu wydanie polskie, więc jeśli ktoś ma ochotę przeczytać „Meet me at the lake” to donoszę, że jest wybór ;).


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil



niedziela, 26 maja 2024

Recenzja, jakiej tu jeszcze nie było, czyli półżartem o pewnej piosence ;)

 

Kochani!

 

    Choć nie istnieje już blog "Kim jest Sil?", pewnie już wspominałam nie raz i nie dwa razy, że jedną z moich pasji jest muzyka niemal każdego gatunku. Kilka dni temu YT podpowiedziało mi nowy klip polskiego wokalisty - Krzysztofa Zalewskiego (link -> TU ). Ponieważ piosenka mnie na pół wzruszyła a na pół rozbawiła, nie mogłam się powstrzymać nie tyle przed recenzją, co przed recenzją żartobliwą, nawiązującą do gatunku ;) Have fun!


Trafia to do mnie
tak w treści, jak w formie
powiem też nieskromnie
chociaż bywa niewygodnie
w pisaniu bywam zwinna
nie czuję się winna
że kilka słów za wiele powiem
mam to w głowie
co w sercu to na języku
dajesz Krzychu
nie lubię krzyku
ale ta melodia przemówiła dziś za siebie
dawno nie słuchałam ciekawszego nic u ciebie
tak, przez chwilę byłam w niebie
wiesz muzycznym, zawsze lirycznym
poetycznym

joł!

nie potrzebuję, by ktoś mnie hejtował
często milczę, choć pomysłów pełna głowa
nie potrafię wyrazić, jak dobrze cię rozumiem
pokolenie osiem cztery żyć dla siebie nie umie
musimy się dzielić, w kawałki się roztrzaskać
jak ta szybka z przystanku, swoją duszą szastać
jeśli kiedyś usłyszysz coś dobrego o mnie
powiem nieskromnie, że tak bywa niewygodnie
wiedzieć, że cię słucha ktoś kto pewnie zrozumie
wszystkie te kompleksy, których pozbyć się nie umie
lecz nic nadzwyczajnego chcieć oddać hajs za młodą gębę
do czterdziestu lepiej policzyć, więcej pisać nie będę

Jeszcze mały peesik, co się chłopie denerwujesz?
każdemu choć raz w życiu zdarzyło się być **ujem
wiem, niektórym tak zostaje, żaden klip tego nie zmieni
więc nie czepiaj się tak bardzo do muzycznych podziemi

Sil



sobota, 25 maja 2024

Instagram... o co chodzi?

    

     Chociaż nie byłam, jak do tej pory, wielką entuzjastką Instagrama, zaglądałam tam od czasu do czasu. Czasem raz dziennie, czasem raz na kilka dni. Przeglądałam zdjęcia wrzucane przez znajomych lub sama od czasu do czasu coś tam wrzucałam. Przez chwilę starałam się nawet wyprowadzić z read2sleep.pl moją działalność poetycką, ale nie za bardzo to wyszło, więc zrezygnowałam z regularnego publikowania wierszy na Insta (mało kto zauważał, że pod zdjęciem jest wiersz, więc nie miało to większego sensu) i ponownie po prostu od czasu do czasu wklejam jakieś zdjęcie. Jednak ostatnimi czasy z Instagrama po prostu nie da się korzystać. Zamiast zdjęć znajomych, widzę setki reklam i proponowanych rolek. Wszystko się rusza i choć zapewne wszystkie proponowane rolki są niezwykle ciekawe, nie o to mi chodziło, gdy zakładałam Instagrama. Żeby zobaczyć zdjęcie wrzucone przez znajomą, muszę dłuższą chwilę skrolować i mieć nadzieję, że nie przegapię. A to sprawia, że coraz mniej chętnie korzystam ze wspomnianej platformy. Czytałam, że media społecznościowe będą się ogólnie zmieniać w najbliższym czasie. Jeśli jednak zmiany będą podobne do tych, które obserwuję na Instagramie, obawiam się, że zniechęcą mnie do korzystania.


Ściskam i pozdrawiam

Sil



piątek, 24 maja 2024

Czym właściwie jest to całe haiku? Czyli jedna z moich ulubionych form wyrazu artystycznego... ;)

Kochani!

Raczę Was od czasu do czasu swoją twórczością - wierszami, opowiadaniami, refleksjami. Jak pewnie zauważyliście, dość często zamiast "klasycznych wierszy" stosuję formę utworu typu haiku. Jest to coś, czego dawniej w ogóle nie rozumiałam (o czym za chwilę), a co nagle stało się jedną z moich ulubionych form wyrazu artystycznego.

Haiku to nic innego tylko siedemnastosylabowy wiersz pochodzący z Japonii. W klasycznej, japońskiej formie wszystkie 17 sylab było pisane w jednej linijce, jednak pisząc haiku w innym języku, należy podzielić go na trzy części. Wersy pierwszy i ostatni zawierają po pięć sylab, zaś środkowy siedem. I ten dokładny podział przez dłuższy czas był dla mnie nie do zaakceptowania. Jestem raczej fanką wierszy o dowolnej, wykreowanej przez autora formie i taki formalizm przeczył w mojej opinii idei poezji. Wiersze były dla mnie mową duszy i nie lubiłam ograniczeń w konstrukcji. Jednak z czasem znalazłam urok tych krótkich utworów, które zaczęły stanowić dla mnie po prostu wyzwanie. Jak ująć to, co chcę w tak ograniczonej formie? Podjęłam wyzwanie raz, później drugi i okazało się, że "moja dusza" znalazła wspólny język z haiku. Dziś pisanie tego typu utworów przychodzi mi naturalnie. Nadal sądzę, że poezję w przeciwieństwie do prozy, powinno się bardziej czuć niż rozumieć. I najwyraźniej potrzebowałam czasu by "poczuć" sens haiku.


Haiku (haiku)

liczenie sylab
bezsens drobiazgowości?
forma wyrazu

Sil

fot. Sil


środa, 22 maja 2024

Going with Gavin – zeszłoroczna minipowieść od Calle J. Brookes

 

    Trudno było mi ostatnimi czasy zabrać się za czytanie. I nie tylko dlatego, że zupełnie nic mnie ostatnio nie było w stanie wciągnąć w lekturę, ale również przez natłok innych spraw, którymi musiałam się zająć. Jednak wczoraj, gdy ukończyłam wreszcie jedno duże zadanie i uznałam, że potrzebuję chwili odpoczynku, weszłam w końcu do mojej ulubionej aplikacji do czytania a tam wyskoczyło na mnie kilka propozycji. Dlaczego zainteresowało mnie akurat „Going with Gavin”, czyli zeszłoroczna książka od nieznanej mi jak dotąd Calle J. Brookes? Proste! Przeczytałam, że powieść ma zaledwie 111 stron…

    „Going with Gavin” wydano w języku angielskim i nie jestem pewna, czy kiedykolwiek pojawi się polskie wydanie tej powieści. Jest to bowiem jedna z takich prostych historyjek o typowo amerykańskim klimacie. Czyta się tę pozycje lekko, łatwo i przyjemnie, ale nie ukrywam, że gdy wczoraj zaczęłam lekturę, miałam wrażenie, jakby ktoś po prostu przygotował książkę do nauki angielskiego. Język jest absolutnie prościutki, litery duże, strony przejrzyste. E-book jest pozbawiony trudnych słów oraz ciężkich tematów.

    Fabuła rozpoczyna się w momencie, w którym główny bohater - Gavin zostaje honorowo zwolniony z wojska po tym, jak uległ groźnemu wypadkowi. Szukając swojego miejsca na świecie, pragnie odszukać starszą siostrę – Glennę, aby być bliżej rodziny. Gdy jednak pojawia się na progu domu siostry, nagle okazuje się, że zastaje tam zamiast tego śliczną, szczerą do bólu Audrey – przyjaciółkę Glenny. Okazuje się ponadto, że siostra Gavina, odkąd widział ją ostatni raz, zdążyła się rozwieść, wyjechać i ponownie wyjść za mąż... Gavin nie ma pojęcia, co robić dalej, ale tak się składa, że siostra Audrey, w wyniku pewnego zarządzenia losu, znajduje się właśnie tam, gdzie poszukiwana przez niego Glenna. Dlatego Audrey, po dokonaniu kilku czynności w celu sprawdzenia przystojnego nieznajomego, proponuje mu, iż zabierze go ze sobą, gdy wkrótce będzie jechała odwiedzić własną siostrę. A jak to bywa podczas długiej podróży (zwłaszcza w amerykańskich romansach…), między głównymi bohaterami coś zaczyna rozkwitać. Niby okay, tylko zarówno Audrey jak i Gavin uważają, że nie są obecnie w takim momencie swojego życia, by się z kimś wiązać. Czy jednak będą w stanie oprzeć się pokusie? ;)

    Jeśli miałabym polecić lub nie tę pozycję, musiałabym zadać kilka pomocniczych pytań. Po pierwsze: oczekujesz ambitnej lektury? Jeśli tak, to nie jest ta pozycja. Po drugie: oczekujesz rozwoju umiejętności czytania po angielsku? Będzie trudno, bo język jest aż nazbyt prosty. Chcesz trochę emocji? W tej książce za wiele ich nie ma. Ale! Jeśli szukasz PROSTEJ książki na początku nauki angielskiego? TO będzie świetny wybór. Chcesz ładną historię na dwie godzinki, przez którą przebrniesz z uśmiechem na ustach bez wysiłku emocjonalnego? To również będzie ta książka.

    „Going with Gavin” to oficjalnie piąta i ostatnia powieść z serii „There is a Season…” i jeśli ktoś zamierza czytać całość, to polecam robić to po kolei. Można, co prawda, spokojnie przeczytać tylko jedną książkę i na tym zakończyć, bo każda powieść opowiada o innej parze, ale uprzedzam, że były takie momenty w „Going with Gavin”, że miło się wrażenie chaosu. Przypuszczam, że gdybym poznawała każdą historię poszczególnych par po kolei, łatwiej byłoby mi zapamiętać, kto jest kim.

Jeśli przeczytam coś jeszcze od Calle, na pewno dam znać.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil



piątek, 17 maja 2024

Książka z mojej młodości - jedna z tych, które ukształtowały moje gusta literackie, czyli „Pierścionki” od Danielle Steel


    Zanim usłyszałam o takich pisarkach jak Vi Keeland czy Jerilee Kaye, moją ulubioną powieściopisarką była Danielle Steel, której książki poznałam zupełnym przypadkiem. Jako młoda dziewczyna borykałam się z problemami z cerą. Któregoś razu kosmetyczka podczas zabiegu mówiła, że nie może się doczekać aż dokończy powieść, którą czytała zanim przyszłam. Zapytałam, co to za powieść i powiedziała „Pierścionki”! Byłam ciekawa, zaczęłyśmy rozmawiać o książkach i okazało się, że ja też mam jakąś książkę, którą chciała przeczytać tamta kobieta. Umówiłyśmy się na wymianę. Ja dostałam do czytania „Pierścionki” za co z ciężkim sercem pożyczyłam pierwszy tom „Wiedźmina” ;).

    Powieść „Pierścionki” doczekała się wielu wydań w różnych latach i na całym świecie. W Polsce po raz pierwszy ukazała się w 1996 roku, zaś najpopularniejsze wydanie pochodzi z roku 2005. Książka sprzedawała się w naszym kraju świetnie, choć obecnie wcale nie posiada tak rewelacyjnych opinii, jakbym się spodziewała. Może to kwestia zmiany pokoleniowej? Z tego, co wiem, część pozycji posiada też adaptację filmową pod tytułem „Pierścionki Ariany”. Książka jest zakwalifikowana do gatunku literatury obyczajowej, ale w recenzjach często jest określana jako „romans”.

    „Pierścionki” to powieść trzyczęściowa, ale nie posiada rozdzielenia na różne pozycje. Po prostu treść została podzielona na trzy obszary czasowe. Bohaterką pierwszej części jest matka głównej bohaterki z kolejnych dwóch fragmentów - Kasandra. Kasandra przeżywa wówczas tragiczny romans w hitlerowskich Niemczech. Bohaterką dwóch kolejnych części jest natomiast młodziutka córka Kasandry - Ariana. Początkowo akcja powieści również rozgrywa się w Trzeciej Rzeszy i Ariana boryka się z podobnymi problemami do tych, z którymi miała do czynienia jej matka, jednak ostatnia część „Pierścionków” to losy kobiety po ucieczce do Stanów Zjednoczonych. Powieść nie posiada jednego głównego męskiego bohatera.

    To, co ujęło mnie w książce Danielle, to świetna wielowątkowość. Czasami, gdy nawet wątków jest mniej, w takiej czy innej powieści panuje chaos i zdarza mi się, że pogubię się w sensie fabuły. U Steel tego nie ma. Wszystko jest jasne, uporządkowane, ale również bardzo ciekawe. Świetnie pokazana jest też strona emocjonalna głównych bohaterek. Podobało mi się, że nawet w trudnych czasach, Ariana pozostała silną, młodą kobietą, która potrafiła kochać pomimo przeciwności losu, ale która potrafiła również stanąć w swojej obronie, gdy należało to zrobić.

    Bohaterowie męscy natomiast nie byli w powieści zbyt wyraziści, jakby autorka traktowała ich drugoplanowo. Owszem, byli porządnymi mężczyznami, ale bez głębi. To było raczej tło czy też uzupełnienie dla bohaterek żeńskich.

    Powieść „Pierścionki” to doskonałe połączenie literatury historycznej (ze świetnie skrojonym romansem historycznym) z literaturą współczesną. Oczywiście współczesną na lata dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku. Myślę, że przemówi przede wszystkim do czytelników, którzy oczekują realistycznych opowieści o silnych kobietach. Myślę też, że dla miłośników romansów historycznych również ta pozycja się nada. Nie jest to literatura erotyczna, sytuacji intymnych w powieści jest bardzo niewiele i są raczej delikatne.

    Książkę polecam, bo ma dla mnie szczególne, sentymentalne znaczenie. Była ważnym elementem kształtującym mój gust czytelniczy i sądzę, że mogłaby być też ciekawym elementem edukacyjnym dla starszych nastolatek.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil



czwartek, 16 maja 2024

Czas dla siebie


minął jak sen złoty
i wiatr ponad miastem
był chwilą ulotną
ziarenkiem i piaskiem
w klepsydrze zamknięty
pomiędzy szkiełkami
ktoś znów nim potrząsnął
nie pozostał z nami

był jak nadzieja
co ostatnia umiera
pamiętał mnie kiedyś
lecz zapomniał teraz
wieczorne wytchnienie
jak nocy westchnienie 
nie zawsze na zawsze
zostaje wspomnienie

Sil


fot. Sil

 

wtorek, 14 maja 2024

„Listy do Redakcji”, czyli dziwactwa, które czasem czytam

 

    Wśród wielu innych artykułów, które podpowiada mi Google do czytania, znajdują się nieraz „historie prawdziwe”. Są to opowiadania, bardzo często takie mini-romanse, które teoretycznie są listami od czytelników do redakcji któregoś z internetowych portali (głównie dla kobiet). Jednym z tych portali jest strona polki.pl, na której dziś rano przeczytałam jeden z podpowiedzianych „listów do Redakcji”.(Jeżeli chcecie zobaczyć, o co dokładnie tam chodzi, tutaj jest link → https://polki.pl/po-godzinach/z-zycia-wziete,moj-maz-wpadl-na-pomysl-bym-przygarnela-jego-dziecko-z-inna-kobieta-ja-wyrzucilam-go-z-domu-i-odizolowalam-od-syna,10457639,artykul.html?fbclid=IwZXh0bgNhZW0CMTAAAR00D6ljLSbr-mqyhDi7Vow_VEVqtx-W-zdA3r5gDFNXt1UCal9zHLhBTGw_aem_AWBoFDWhWmF8DFHqbbuzL25LBX3x8HIf3jbgTfYlXnU-5FctdzE8dkpTo9u7gM-iny0vAZWaGit0Zj-9ZpnJS83D ).

    Mówiąc w dużym uproszczeniu, artykuł to był list pięćdziesięcioletniej kobiety – Marty, która opowiadała historię swojego nieudanego małżeństwa. Z mężem wychowywali syna i pewnego dnia mąż Marty poinformował ją, że ma nieślubne, dwuletnie dziecko, którego matka umiera. Chciał, aby jego żona adoptowała owoc jego zdrady. Pomysł niezwykle interesujący i tutaj nie dziwię się, że kobieta zamiast się zgodzić, postanowiła się rozwieść. Miała prawo wybaczyć mężowi i zostać lub odejść. Zrozumiałym jest dla mnie, że wybrała opcję numer dwa. Czego natomiast nie rozumiem i nie popieram to fakt, że wywalczyła również pozbawienia byłego męża praw rodzicielskich do ich wspólnego syna. Dalej Marta opowiada, że 15 lat później „przyłapała” synka na spotkaniu z siostrą. Kobieta uznała to za zdradę ze strony swojego dziecka. Ale najciekawsze było zakończenie artykułu, w którym Marta uznaje, że to ona popełniła błąd nie wybaczając mężowi. Podsumowując. Mam wielki problem, żeby zrozumieć sens postępowań bohaterów w niniejszym opracowaniu. Po pierwsze... Jeśli mąż Marty tak bardzo ją kochał, jak to było przedstawione, dlaczego ją zdradził? Skąd pomysł, że jeśli kilka lat później do tej zdrady się przyzna, nagle żona jakby nigdy nic postanowi adoptować owoc niewierności? Chyba musiałaby być w szoku, żeby się na coś takiego zgodzić. Po trzecie, dlaczego kolejna kobieta sądzi, że jej rozwód z mężem musi oznaczać również rozstanie ojca z synem? Dlaczego najbliższa jej osoba, matka, uważa, że w ogóle powinna była przejść do porządku dziennego nad zdradą męża i żyć z nim dalej?

    Czasami czytam takie historie i myślę sobie, że są zupełnie wyssane z palca. Ale później przypominają mi się wybryki niektórych z moich znajomych i już tak pewna nie jestem. Z tej historii wg mnie płynie tylko jeden morał. Rodzice, pamiętajcie, że wasz rozwód to nie jest walka dziećmi ani o dzieci (pomijam sprawy patologiczne…). Jak mówiła kiedyś słynna kampania społeczna, dziecko jest zawsze mamy i taty.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil


niedziela, 12 maja 2024

Wolność słowa a wojna informacyjna

    
    Nikomu nie trzeba wyjaśniać, że lubię czytać, jednak nigdy nie wspominałam na read2sleep.pl, że czytuję nie tylko książki, ale również niezliczoną ilość artykułów w prasie (obecnie w wydaniach internetowych). Czytam wszystko, co akurat mnie zainteresuje - sporo artykułów naukowych, ekonomicznych, publikacji z dziedziny zdrowia, ale również artykułów astrologicznych, obyczajowych, politycznych i społecznych. Czasami ograniczam się tylko do treści opracowań, a czasami z ciekawości zaglądam również do strefy komentarzy. Dziś czytając długi artykuły o bardzo trudnej sytuacji migrantów na jednej z polskich granic, byłam bardzo ciekawa opinii czytelników. Gdy jednak dotarłam do końca artykułu, przeczytałam komunikat jak na ilustracji poniżej...
    Kochani, nie jest tajemnicą i sporo osób już wie, że wojna to nie tylko strzelanie z karabinów i bomby. Jest też coś takiego jak wojna informacyjna, w której odpowiednie służby starają się manipulować opinią publiczną. W czasach Trzeciej Rzeszy istniało nawet Ministerstwo Propagandy, o czym wszyscy uczyliśmy się na lekcjach historii. Informacje w mediach to potężne narzędzie, to nie ulega wątpliwości. 
    Inna sprawa, wolność słowa kończy się tam, gdzie zaczyna się hejt oraz internetowe trolle próbują manipulować czytelnikami. Dlatego też nie mam problemu, gdy pod trudnym tematem wyłączona jest możliwość komentowania i uważam, że fora internetowe powinny być moderowane, trolle blokowane, zaś hejterzy zgłaszani do odpowiednich służb. ALE! Jeżeli czytam, że w trosce o JAKOŚĆ dyskusji jest ona uniemożliwiono to brzmi to jak żart. To nie jest nawet logiczne. Przeciwdziałanie hejtowi? Jak najbardziej. Wyłączanie komentarzy? Rozumiem. Można napisać "Ten artykuł ma wyłączoną możliwość komentowania" i tyle. Umieszczając jednak komunikaty jak poniżej, w moim odczuciu, media sprawiają, że czytelnik może poczuć, że jego wolność słowa została po prostu mu odebrana. 

Ściskam i pozdrawiam
Sil

Prt Sc by Sil

Krótka informacja o zmianach w Galatei

     

    Kochani!


    Chociaż nie korzystam już czynnie z aplikacji Galatea, wciąż tam zaglądam, aby pozbierać punkty na wypadek, gdyby znalazła się w Galatei powieść, którą chciałabym przeczytać bez czekania po kilka-kilkadziesiąt godzin na następny rozdział. :) W ostatnim miesiącu zaobserwowałam dwie zmiany techniczne w aplikacji. Do niedawna punkt za logowanie dodawał się automatycznie, po zalogowaniu. Obecnie tak nie jest. Trzeba wejść w zakładkę do zbierania punktów i kliknąć w odpowiedni przycisk (przynajmniej tak jest w wersji angielskiej, z której korzystam). Ma to swoje wady i zalety, ale z pewnych względów uważam tę zmianę za plus. Druga zmiana, a właściwie nie zmiana, tylko naprawa... to poprawa działania funkcji zbierania punktów za oglądanie reklam. Przez wiele miesięcy ta opcja działała tragicznie. Zamiast wyświetlenia 10 reklam za 20 punktów musieliśmy często obejrzeć ich nawet dwa razy tyle. Na szczęście ten błąd został naprawiony i od kilku dni faktycznie wystarczy, że obejrzę 10 reklam, bo każda jest uczciwie nagradzana. Mam nadzieję, że taki stan rzeczy się utrzyma.

Natomiast znalazło się też poważne niedociągnięcie aplikacji. Galatea reklamowała niedawno jedną z powieści, którą chciałam przeczytać, ale książka ta była dostępna tylko przy płatnej subskrypcji. Powieść miała być dostępna za darmo dla wszystkich użytkowników 7 maja. Niestety, gdy weszłam 7 maja do aplikacji, by w końcu dokończyć historię, została ona usunięta z darmowych książek. Uważam, że to bardzo nieuczciwe! Znów Galatea po prostu mnie zawiodła. Szkoda.


Ściskam i pozdrawiam

Sil



Prt Sc by Sil




sobota, 11 maja 2024

O wydawaniu książek jeszcze raz...

  

   Szukając opinii o jednym z wydawnictw wydających książki za opłatą(o wydawnictwach i możliwościach wydawniczych w Polsce pisałam już TUTAJ), natrafiłam znów na kilka artykułów oraz komentarzy na forach internetowych i na blogach, z którymi nie do końca się zgadzam. W większości opinie były negatywne, ale nie konkretnie o szukanym przeze mnie wydawnictwie, tylko o ogóle wydawnictw "usługowych". Zastanowił mnie szczególnie post jednego blogera-podobno_pisarza, gdyż w życiu nie czytałam tak długiego tekstu bez żadnych konkretów. Ale! Przez cały post przewijała się opinia, że te wydawnictwa robią krzywdę pisarzom i to właściwie była jedyna, choć wg mnie niezbyt dobrze udowodniona, teza. Drugą sprawą, która mnie zaskoczyła, była znaleziona przeze mnie opinia jednej z (chyba) autorek, która wypowiedziała się w ten sposób "płacenie za wydanie mojej książki byłoby dla mnie uwłaczające". Serio? A proszenie się o uzyskanie jakichkolwiek informacji, czekanie tygodniami na odpowiedź, która często nigdy nie nadchodzi to nie jest uwłaczające? Jak dla mnie płatność za usługę wydawniczą jest normalna. Wolę odłożyć pieniądze i wydać książkę na własnych warunkach, niż płaszczyć się przed tradycyjnym wydawcą, prosić o jakiekolwiek informacje, czy o to, żeby chociaż przeczytał propozycję wydawniczą zanim ją skreśli. A  fakt, że mogą znaleźć się wydawnictwa-oszuści, które żerują na naiwności ludzi? Oczywiście, tak jak w każdej innej dziedzinie życia. Poza tym dlaczego nie korzystać z metody hybrydowej. Poprosić wydawców usługowych o wycenę wydania naszej książki i odkładać pieniądze na spełnienie tego marzenia, a jednocześnie napisać do wydawnictwa tradycyjnego? Jeśli wydawca tradycyjny będzie zainteresowany i odpowie zanim zdobędziemy potrzebną kwotę, możemy skorzystać z jego usług. A jeśli nie? Wtedy na spokojnie płacimy za nasze marzenie o książce. Poza tym to nie jest tak, że wydawca usługowy wyda każdy bełkot. Jak powiedział mi zaprzyjaźniony wydawca, tu chodzi też o reputację jego wydawnictwa :).

 Kończąc. Wydawnictwa usługowe będą istnieć dopóki:

  1. wydawnictwa tradycyjne nie zaczną odpowiadać na maile od potencjalnych autorów (może jest po prostu za mało wydawnictw tradycyjnych?);
  2. wydawnictwa tradycyjne nie zaczną dawać krótkiego feedbacku (nie mówię o uzasadnianiu odmowy wydania dzieła, ale o krótkim mailu z informacją, że nie są zainteresowani współpracą);
  3. wydawnictwa tradycyjne będą domagać się przeniesienia autorskich praw majątkowych (uwaga! nie wiem, czy takie wymagania mają wszystkie wydawnictwa tradycyjne);
  4. wydawnictwa tradycyjne będą żądać oczekiwania na kontakt miesiącami (nawet pół roku) i to bez gwarancji jakiejkolwiek odpowiedzi.

Ściskam i pozdrawiam
Sil


czwartek, 9 maja 2024

„Seks, nie miłość”, czyli jedna z mniej lubianych przeze mnie książek Vi Keeland i ciekawy zabieg autorki

 

    W 2017 roku na świecie, w 2020 w Polsce, pojawiła się powieść „Seks, nie miłość” od bestselerowej autorki a przy okazji jednej z moich ulubionych powieściopisarek Vi Keeland. Powieść przeczytałam, jak każdą inną pozycję pióra Vi, którą tylko udało mi się kupić, ale w przeciwieństwie do większości fanek twórczości Keeland, nie byłam nią zachwycona. Po protu do mnie nie przemówiła. Gdy dostałam kilka dni temu informację, iż dziś odbędzie się premiera nowej powieści od wspomnianej autorki, bardzo się ucieszyłam. Gdy jednak zaczęłam czytać blurb, niestety przestałam się cieszyć. Vi Keeland wydała jeszcze raz tę samą powieść, tylko u innego wydawcy i z innym tytułem. Dlatego, jeżeli zastanawiacie się nad czytaniem „Something borrowed, something you” i nie możecie się doczekać polskiego wydania, śpieszę donieść, że nie musicie dłużej czekać. Wystarczy zakupić „Seks, nie miłość” znane w Polsce od czterech lat...

    Historia opowiedziana w powieści, to losy Natalii oraz Huntera, którzy poznają się na weselu swoich przyjaciół i momentalnie odczuwają chemię między sobą. Przeżywają namiętne chwile, jednak ani ona, ani on nie są zainteresowani na razie niczym więcej. No… może nie do końca, gdyż Hunter jest zdecydowanie zainteresowany jeszcze większą ilością seksu. Problem w tym, że Natalia po poprzednim niezbyt udanym związku nie za bardzo ma ochotę znów wchodzić w relacje z mężczyzną i zostawia swojego jednorazowego kochanka z niewłaściwym numerem telefonu. Gdy zaś za jakiś czas znów spotykają się u przyjaciół i znów odczuwają tę samą chemię, Hunter ponownie prosi o numer telefonu. Tym razem jednak Natalia uważa za niezwykle zabawne, iż poda swojej przystojnej randce bardzo konkretny numer telefonu. Numer do swojej matki. Nie sądzi, aby Hunter wybaczył jej podobne zachowanie i sądzi, że już więcej się do niej nie odezwie. Jakie więc jest jej zdziwienie, gdy pewnego razu na rodzinnym obiedzie u jej mamy zjawia się nie kto inny, tylko Hunter. Sprawy między nimi nabierają kolorów, ale jest coś, co powstrzymuje głównego bohatera przed zaangażowaniem się w związek ze śliczną Natalią. Czy para poradzi sobie z problemem? Czy ostatecznie uzna, że pozostanie ze sobą tylko i wyłącznie dla seksu :D.

    Wbrew pozorom historia „Seks, nie miłość” nie jest przeerotyzowana. Owszem, Vi pisze świetne sceny intymne między bohaterami, ale jeśli spodziewaliście się tutaj więcej zbliżeń niż akcji to tak nie będzie. Są fajne wątki poboczne, problem jest wiarygodny. Cała powieść jest jak zwykle pełna zabawnych dialogów i pozbawiona sztucznych dramatów. Dlaczego więc do mnie nie przemówiła? Nie wiem. Dłużyła mi się, byłam też akurat po lekturze kilku innych romansów od Vi i uznałam, że powieść jest mało oryginalna wśród prac autorki. Ale i tak w porównaniu do wielu innych książek z gatunku jest o niebo lepsza. Polecam na lato, do relaksu. Jest to z całą pewnością książka pisana ku pokrzepieniu serc i sądzę, że nie znajdziecie w niej fragmentu, który poważnie mógłby was zasmucić.


Ściskam i pozdrawiam

Sil




fot. Sil


środa, 8 maja 2024

Od zawiści...


W bzu kwiatach niewinność i czystość ukryta,

gdzie słońce oświetla pajęcze splątania

złapane są w sieci wszystkie niepotrzebne myśli

Co mam do stracenia? Co mam do oddania?


W tym świecie, w tym przepięknym, lecz pełnym nienawiści

niewinność karmicielem niejednej złej istoty

niech nas bogowie chronią od każdej zawiści

od każdej zazdrości i każdej głupoty


Silentia


fot. Sil



wtorek, 7 maja 2024

Wariacje Chapters na temat powieści Anny Albo, czyli dlaczego niektóre historie nie powinny mieć remaków

 

    Wydana w 2019 roku dwutomowa, anglojęzyczna seria „The Senator’s Son” autorstwa Anny Albo, była przez jakiś czas na mojej liście „do przeczytania”, po tym, jak dwa lata temu poznałam adaptację tej powieści w aplikacji Chapters. Chapters zatytułowało opowieść „Za zamkniętymi drzwiami” i, choć trzeba było użyć niemałej ilości diamentów na zakup odpowiedzi premium, historia mnie ujęła. Jednak szukając oryginału powieści, natrafiłam na kilka recenzji serii i po przeczytaniu informacji, że drugi – ostatni tom opiera się na zdradzie i wybaczeniu, zrezygnowałam. Nie lubię historii o zdradach i unikam ich, jeśli tylko mogę. Może jeszcze kiedyś wrócę do tematu i zakupię oryginalne e-booki, póki co jednak, moją opinię oprę na lekturze adaptacji z aplikacji do czytania pseudo interaktywnych historii.

    „Za zamkniętymi drzwiami” opowiadało historię zdolnej i pięknej szarej myszki – Emmy, która w sekrecie podkochiwała się w swoim najlepszym przyjacielu Jakeu. Gdy zamieszkała z nim w collegeu jako jego współlokatorka, miała nadzieję, że ich relacja rozwinie się w romantycznym kierunku, jednak jej przyjaciel miał inne plany. Miał dziewczynę z tych pięknych, popularnych i bogatych, która od pierwszego wejrzenia nienawidziła Emmy. Początkowo Emma starała się schodzić przemocowej dziewczynie z drogi, jednak, gdy któregoś razu nie wytrzymała i odpłaciła rozpuszczonej pannicy pięknym za nadobne, Jake stanął po stronie swojej okrutnej dziewczyny i wyrzucił przyjaciółkę z mieszkania. Na ratunek przyszedł Emmie Zach, przystojny syn senatora, bogaty i popularny tak jak i dziewczyna Jakea. Tylko w odróżnieniu od tamtej, miał dobre serce i wiele ciepłych uczuć dla Emmy.

    Historia Emmy i Zacha w adaptacji „Za zamkniętymi drzwiami” była słodka. Młodzi się wspierali a ich uczucia rozwijały się w wiarygodnym, uroczym tempie. Wielu czytelników zarzucało jednak chaptersowej wersji nudę. Widocznie tym razem ekipa Chapters wzięła sobie uwagi czytelników do serca, bo kilka dni temu w angielskiej wersji aplikacji pojawił się remake opowiadania. Tym razem pod tytułem identycznym jak tytuł oryginału, czyli „The Senator’s Son”. Z ciekawości zaczęłam czytać tę nową adaptację i… Nie mogę. Nie mogę przebrnąć nawet przez pierwsze kilka rozdziałów, które już są dostępne do czytania. Historia jest płytka, pełna agresji, nienawiści, niefajnego erotyzmu i prześladowań na różnym tle. I to już nie tylko ze strony okropnej dziewczyny przyjaciela głównej bohaterki, ale i ze strony głównego bohatera. Zach nie jest tym playboyem o dobrym sercu, którego poznaliśmy w pierwotnej adaptacji powieści Anny Albo, ale jest okropnym, przeświadczonym o własnej wspaniałości dupkiem. Jestem zawiedziona i nie jestem pewna, czy będę potrafiła dać tej historii szansę, nawet po to, by sprawdzić, czy znajdzie się w treści przemiana głównego bohatera. Już prędzej powrócę do pierwotnego pomysłu przeczytania serii w oryginale. Owszem, Drodzy Czytelnicy, na pewno nie jest teraz nudno, jednak akcja, którą w nowej odsłonie zafundowało nam Chapters w pierwszych rozdziałach jak dla mnie jest po prostu żałosna.


Ściskam i pozdrawiam

Sil




fot./Prt Sc by Sil


poniedziałek, 6 maja 2024

Krótko, zwięźle i na temat, czyli o historii, która tak mnie zaskoczyła, że może ją nawet polecę ;)

 


    Anglojęzyczna powieść, a może bardziej minipowieść, „Tucker” od Lori Foster to jedenasta z trzynastu części serii „The Buckhorn Brothers”. Została wydana w 2018 roku i łatwo ją nabyć jako e-booka. Każda z powieści w serii opowiada inną historię, dlatego nie ma znaczenia, po którą sięgnie się najpierw. Oczywiście są powiązania między bohaterami, jednak czytelnikowi nie zrobi to większej różnicy, od kogo zacznie lekturę. Dlaczego sięgnęłam akurat po część 11? Bo tak podpowiedziała mi moja aplikacja do czytania e-booków i jestem jej za to wdzięczna, gdyż spędziłam wczoraj miłe dwie godzinki.

    Tym, czym książka zaskoczyła mnie najpierw to ilość rozdziałów. Jest ich tylko 6 i cała treść mieści się na zaledwie około osiemdziesięciu stronach. Ale nie, Moi Mili, to nie jest wada. Ostatnio tak byłam zmęczona czytaniem powieści z nadmiarem treści, że z ulgą przeczytałam coś prostszego, bez głębi, ale przyjemnego dla oka i serca. Drugim zaskoczeniem była okładka. Zobaczyłam ją (zdjęcie jak zwykle poniżej) i pomyślałam, że to chyba będzie jakiś erotyk. Wahałam się więc, czy w ogóle zaczynać lekturę, ale tu niespodzianka. Zdecydowanie nie był to erotyk. Okładka jest gorąca, zaś powieść mogłabym określić jako… ciepłą :).

    Książka opowiada historię dwudziestopięcioletniej Kady, meteorolożki, która odkąd przekroczyła dwudziesty rok życia podkochuje się w starszym od niej o sześć lat szeryfie – Tuckerze. Sądzi jednak, że mężczyzna nie jest nią zainteresowany. Tucker, lokalny bohater, który bardzo dba o mieszkańców małego miasteczka, zdaje się nie zwracać na nią większej uwagi, ale Kady nie traci nadziei. Któregoś wieczoru los plącze ich ścieżki. Kady podczas szalejącej burzy wyciąga pomocną dłoń do Tuckera, zaś zamknięty z nią w samochodzie mężczyzna, nie jest wreszcie w stanie oprzeć się pięknej kobiecie. Dochodzi do pocałunku, który jest zapowiedzią czegoś więcej. Oczywiście o ile Tucker w końcu przestanie karmić swój umysł wymyślonymi przeszkodami dla związku ze śliczną Kady…

    „Tucker” to prosta historia - bez dramatów, bez mnożenia wątków, idealna na chwilę relaksu. Zaletą jest to, że pomimo ograniczonej treści, autorce udało się przemycić troszkę wiarygodnych emocji a nawet jakieś burzowe perypetie. Opowiadanko jest słodkie, co było dla mnie kolejnym zaskoczeniem, nie toporne i nie nudne. Język jest prosty, więc znajomość języka angielskiego na poziomie A2/B1 powinna wystarczyć.

    Pozycję polecam dla osób, które chcą przez chwilę emocjonalnie odpocząć od codziennego życia, ale nie mają również ochoty zagłębiać się w niewiadomo jak skomplikowane tematy. Macie wygodny fotel i półtorej godzinki? Ta książka się nada :).


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil



środa, 1 maja 2024

Maj...

 

Nie mam pojęcia, jak to się stało, że wczoraj był Nowy Rok, a dziś mamy Maj... Za kilka dni zakończę pewien etap w życiu i jest to jedna z tych rzeczy, na które nie mam wpływu nawet, gdybym bardzo chciała. Nie będzie dziś "normalnego" posta(postu? 😅), gdyż dziś a może i jeszcze prze chwilę później, biorę sobie wolne. Przynajmniej od tego, na co mam wpływ ;).

Na maj mam wielkie plany, ale o tym za jakiś czas.


Tymczasem ściskam i pozdrawiam w samym środku WIOSNY

Sil


fot. Sil


Najpopularniejsze posty :)