Kelsie Tade, podobnie jak autorzy innych powieści z aplikacji Galatea, nie była mi wcześniej znana. Nie wiem, czy dlatego, iż jej historia dotyczy opowieści o wilkołakach, których nie jestem jakąś gorącą fanką, czy po prostu to nazwisko nie jest popularne w Polce. Jej powieść pod tytułem „Sprzedana alfie” przeczytałam zaledwie wczoraj, ale od razu napomknę, iż czytałam ją w wersji angielskiej (angielski tytuł to „Sold to the Alpha”), więc nie wypowiem się na temat tłumaczenia.
Niniejsza recenzja nie będzie długa, bo i niespecjalnie jest o czym pisać. Choć fabuła dotyczy gatunku, którego raczej unikam, czyli wilków i wilkołaków, to jednak ta książka przy niewielkich zmianach mogłaby być również zwykłym, współczesnym romansem, romansem historycznym czy czymkolwiek innym. Jest prosta, bez fajerwerków, bez dram, bez czegokolwiek, ale wiecie co? Czytało się fajnie i było dobrym, nieskomplikowanym oderwaniem myśli.
Autumn była świetnie radzącą sobie w szkole pielęgniarskiej młodą kobietą, jednak po śmierci jej rodziców okazało się, że będzie musiała wrócić do swojego stada, aby spłacić pozostawione przez nich długi. Jej stado – Stado Wysokiej Góry - nie jest dobrze traktowane przez Alfę i Lunę, a ona sama zostaje służącą. Jednak Autumn nie poddaje się, jest silna i wie, że poradzi sobie w każdej sytuacji. Z godnością znosi nową rolę i czeka na moment, w którym będzie mogła opuścić to niezbyt przyjazne miejsce. Nagle ten moment nadchodzi, lecz nie zupełnie odbywa się to tak, jak młoda Autumn sobie wyobrażała. Nie zyskuje wolności, lecz trafia na służbę do samego króla wszystkich stad – Elijaha.
Elijah – król alfa, silną ręką rządzi podległymi sobie stadami. Toteż, gdy dowiaduje się, iż wódz jednego ze stad naruszył postanowienia traktatu z sąsiadami, wymierza mu karę. Alfa Stada Wysokiej Góry ma zapłacić królowi grzywnę. Jednak zamiast gotówki, zastępca króla (beta) przywozi do pałacu nową służącą – śliczną i nieokiełznaną omegę Autumn. Czego jednak król się nie spodziewał to fakt, iż ta prosta dziewczyna będzie jego przeznaczoną partnerką. Król Elijah wie to od pierwszej sekundy, gdy tylko Autumn pojawi się w zasięgu jego wzroku, co nie oznacza, że młody władca zechce zaakceptować jako swoją Lunę zwykłą służącą, sprzedaną mu w dodatku przez jej własne stado.
Historia
Autumn i Elijaha nie jest bardzo porywająca. Jest prosta, logiczna,
ale trochę nudnawa. To, co powinno było się wydarzyć –
wydarzyło się. Fabuła niczym mnie nie zaskoczyła. Język powieści
był ładny, ale bardzo prosty. Styl autorki niewymuszony, raczej
codzienny. Widać ziarnko talentu, jednak chyba jeszcze nie do końca
wykiełkowało...
Powieść ma jednak sporo zalet. Np. od dawna
zastanawiałam się, czy istnieje jakiś romans bez najlepszej
przyjaciółki, przyjaciela geja, szalonej byłej głównego bohatera
itp. W tym wypadku na wszystkie pytania odpowiedź brzmi "tak". Nie
zrozumcie mnie źle, nie mam nic przeciwko przyjaciółce głównej
bohaterki, przyjacielowi gejowi, szalonej byłej… chociaż
właściwie przeciwko szalonej byłej jednak coś mam ;). Po prostu
czasem męczy mnie, że każda powieść romantyczna idzie wg tego schematu. W
momencie, gdy spotykam więc odstępstwo od normy, uważam to po
prostu za miłą odmianę. Powieść „Sprzedana alfie” nie ma w
sobie nic wyjątkowego, ale nad wieloma innymi z gatunku przeważa
prostotą i nieskomplikowaniem. To prawdziwy odpoczynek. I dlatego,
choć oczywiście jest mnóstwo lepszych i bardziej godnych
rekomendacji książek, to i tak tę polecam.
Jeszcze uwaga techniczna! Powieść ta niestety jest jedną z tych, które Galatea nie tylko wysoko punktuje (ostatnie rozdziały można nabyć aż za 25 punktów), ale mniej więcej od połowy historii na następne, darmowe rozdziały trzeba było czekać… 22 godziny. Trochę dramat ;).
I tym dramatycznym akcentem
Ściskam i pozdrawiam
Sil
fot. Sil |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz