„Kontrakt
na miłość” S.S. Sahoo to jedna z wielu „książek”, którą
można przeczytać w aplikacji Galatea, której (już mogę
powiedzieć) nie będę długoterminową fanką. Zanim wyjaśnię
dlaczego, mały background.
„Kontrakt
na miłość” jest podzielony na sześć tomów. Oprócz tego jest
dostępna siódma książka z dopiskiem „Finał” i jedno mogę
stwierdzić nawet po przeczytaniu dopiero pierwszej części powieści
– tłumaczenie jest zrobione niedbale, bez ładnego efektu
wizualnego, bez staranności wydawniczej. Kiepsko nawet jak na
„e-book”. W dodatku, podział na tomy jest zrobiony sztucznie,
podobnie jak podział na rozdziały. Fabuła jest niespójna,
chaotyczna, mało wyrazista.
„Kontrakt
na miłość” to dość świeża sprawa, widzę, że pierwsze
wydanie datowane jest na początek ubiegłego roku, więc jest to
kolejna historia współczesnego, amerykańskiego Kopciuszka. Tylko
książę z bajki trochę jest tu nieteges…
Nie
wiem, czy kiedyś dobrnę do końca serii, a jeśli tak – nie
szybko, dlatego postanowiłam zrecenzować najpierw pierwszy tom.
Zacznę od kwestii technicznej. Książkę czyta się FA-TAL-NIE! Po
pierwsze specyfika aplikacji. Galatea pozwala na „darmowe”
czytanie książek, ale po jednym rozdziale na 6 godzin. A ja właśnie
tę darmową wersję chciałam wypróbować. Można „kupować”
rozdziały za punkty. Punkty można zakupić, ale to już kłóci się
z moją ideą wypróbowania wersji darmowej, albo można je zdobyć
za oglądanie reklam (max 10 reklam po 2 punkty). Kolejne rozdziały
są coraz droższe. Początkowe można nabyć rozdział za 10
punktów, ale już później za 12, 14, 16, 18 i nawet 20. Po kilku
rozdziałach mamy więc możliwość zakupienia tylko jednego
rozdziału dziennie za cały blok reklam. Słabo, bo w ten sposób
jesteśmy w stanie przeczytać maksymalnie 4 rozdziały /dobę i to w
kilkugodzinnych odstępach. To po prostu irytuje. Oczywiście jeśli
z jakiegoś powodu nie możemy przeczytać rozdziału w momencie, gdy
jest dostępny, czas oczekiwania na następny się wydłuży, więc
może się zdarzyć, że nie damy rady przeczytać nawet tych 4
rozdziałów. Poza tym, z daleka widać, iż rozdziały są
podzielone sztucznie! Powinno być ich o połowę mniej, ale
najwidoczniej Galatea próbuje zirytować czytelnika jeszcze
bardziej. Widać czasem, że rozdział jest zakończony jakby w
połowie i jego kontynuacja dostępna będzie dopiero za 6 godzin.
I-RY-TU-JĄ-CE! Więc wersja darmowa jest po prostu słaba. Płatna
subskrypcja na rok kosztuje niecałe 180 zł, więc osobom, którym
aplikacja się spodoba (ja do tych osób nie należę), bardziej
będzie się opłacało zapłacić raz na rok i mieć do wszystkiego
nieograniczony dostęp. A dlaczego ja nie należę do osób, którym
się Galatea spodobała? Bo uważam za nieuczciwe, iż ostatni tom
serii „Kontrakt na miłość” z dopiskiem „FINAŁ” nie jest
dostępny do czytania w wersji darmowej. Nawet jakbym przełknęła
bloki reklamowe, aby zdobyć punkty i to czekanie 6 godzin na
następny rozdział, nie mogę przeczytać zakończenia, jeśli nie
wykupię płatnej wersji. Dla mnie jest to wielkie NIE. Na reklamach
Galatea też zarabia i uważam, iż powinna umożliwić przeczytanie
całości w wersji a’la darmowej. Owszem, można, a nawet trzeba
zrobić DODATKOWE książki tylko dla czytelników z płatną
subskrypcją, ale nieuczciwe jest, aby wyłączać zakończenie danej
historii z wersji niepłatnej.
Co
do samej powieści „Kontrakt na miłość”. Żałuję, iż nie
mogę się zapoznać z tekstem jednolitym w języku oryginalnym,
ponieważ już z daleka widzę, iż historia traci na jakości przez
tłumaczenie. Sam sposób prezentacji powieści również wpływa na
jej odbiór, podobnie jak drobne błędy.
„Kontrakt
na miłość” to historia skromnej dziewczyny - Angeli, która w
wyniku molestowania seksualnego w swoim miejscu pracy musiała z niej
zrezygnować a nawet przeprowadzić się do innego miasta, by zaznać
trochę spokoju. Pracuje dorywczo w sklepie swojej przyjaciółki i z
nią gościnnie mieszka. Niestety wciąż nie jest w stanie zdobyć
pracy w swoim świetnym zawodzie, jak się okazuje przez mszczącego
się na niej byłego szefa. Tymczasem jej ukochany Tata boryka się z
poważną chorobą, na której leczenie nie stać ich rodziny. Angela
robi co może, ale nie jest w stanie uzbierać odpowiedniej sumy.
Któregoś razu wracając do domu, widzi na ławce w parku smutnego,
starszego mężczyznę. Oferuje mu wsparcie a mężczyzna jest
zafascynowany jej dobrym sercem. W jego głowie rodzi się plan.
Sądzi, że ta piękna, bezinteresownie dobra dziewczyna będzie w
stanie mu pomóc i uleczyć jego jedynego syna.
Xavier
to dupek. Tu właściwie powinnam zakończyć opis głównego,
męskiego bohatera pierwszego tomu „Kontraktu na miłość”. W
pierwszym tomie jest tak beznadziejny, że nie miałam
ochoty czytać dalej. Zadufany w sobie, uważający się za kogoś
lepszego od innych tylko dlatego, że jest synem miliardera, wredny,
puszczalski, bo to nawet nie playboy, nie szanuje kobiet ani nikogo,
nawet ojca, który go kocha nad życie. Owszem, w trakcie fabuły
okazuje się, że ktoś mu złamał serce, ale… no ludzie! To nie
jest usprawiedliwieniem dla wszystkiego. Można cierpieć, można
nienawidzić tej, która to zrobiła (oczywiście można też podejść
do tego jak mężczyzna…), ale mścić się na całym świecie,
zachowywać się jak rozkapryszony nastolatek, któremu za łatwo w
życiu? TO słabe. Gdy ojciec mu składa propozycję nie do
odrzucenia i proponuje poślubienie młodej i słodkiej Angeli w
zamian za zarządzanie rodzinną firmą, Xavier się nawet nie waha.
Ale to, w jaki sposób traktuje później swoją żonę? Tego nawet
nie można uznać za cywilizowane potraktowanie wroga. I dlatego,
byłam naprawdę bliska, aby wielokrotnie porzucić tę powieść.
Zwłaszcza, że to taśmociag...
Ale
póki co czytam dalej, bo jestem ciekawa, czy i jak autorka
poprowadzi metamorfozę bohaterów. Mam wielką nadzieję, że nie
będzie to tak banalne, jak na razie wygląda. Mam nadzieję, że
historia zyska na jakości z czasem. Mam nadzieję, że te moje
nadzieje nie są płonne…
I
jeszcze jedno, jestem prawie pewna, że gdybym mogła czytać tę
powieść od razu w całości a nie tygodniami, moja recenzja byłaby
znacznie lepsza. Po prostu przydługi wstęp, którym na dobrą
sprawę jest pierwszy tom, nie dawałby mi się tak we znaki, gdybym
przebrnęła go w kilka godzin a nie w tydzień. Może, gdybym
zobaczyła historię na jeden raz, wydałaby mi się mieć więcej
sensu. Na razie jest słabo, ale nie przekreślam. Jeśli dotrwam do
końca, a właściwie do szóstej części, bo nie mam zamiaru płacić
180 zł tylko po to, by przeczytać ten nieszczęsny „FINAŁ”,
dodam kolejną recenzję „Kontraktu na miłość”. Może będę
wówczas mogła napisać polecam, bo na tę chwilę jestem na nie.
Ściskam
i pozdrawiam
Sil
|
fot. Sil |