Ostatnimi czasy naprawdę trudno mi trafić na romans, którego przeczytanie nie jest dla mnie wyzwaniem i to nie ze względu na fakt, iż czytam powieści w oryginalnym języku, bo czytanie po angielsku stało się dla mnie czymś naturalnym, ale dlatego, że rzadko natrafiam na coś, co poleciłabym dalej. Jak pewnie pamiętacie, nie piszę recenzji książek, o których nie mogłabym powiedzieć nic pozytywnego, więc w efekcie read2sleep.pl świeci pustkami. I już nie chodzi o to, że po prostu mam wrażenie, że autorki romansów piszą w kółko o tym samym, bo to jest dla mnie zrozumiałe, zaś o to, że brak mi książki z porywającą fabułą, spójną akcją i nieco mniej banalnym poczuciem humoru. Niestety, ostatnio bardzo ciężko mi znaleźć coś, co spełnia te kryteria, ale wydane w 2018 roku „Sleepover” Sereny Bell nie jest złe i dlatego wreszcie mam coś nowego dla moich Czytelników.
W kwestii formalnej, jest to trzecia, ostatnia część serii „Under One Roof” i, jak można wnioskować po tytule posta, właśnie od niej zaczęłam lekturę. A dlaczego tak? Bo jest to jedna z tych serii, gdzie każda książka opowiada de facto o czymś innym, więc dla czytelnika nie ma różnicy, od której części zacznie. Po opisie e-booków uznałam, że ostatni tom będzie najciekawszy i po niego sięgnęłam.
Elle jest nieśmiałą, wątpiącą w siebie samotną mamą, która po kilku latach małżeństwa odkryła, iż żyła w kłamstwie. Jej ukochany mąż nigdy nie odwzajemniał jej uczuć, bo jego serce należało do kobiety, która rzuciła go tuż przed tym, jak poznał Elle. Pobrali się, ponieważ Elle była w ciąży a nie z miłości. Problem jednak w tym, że Elle tego nie wiedziała. Ona sama bardzo kochała męża a dziecko było dla niej nie pretekstem do ślubu, ale po prostu owocem miłości. W momencie, gdy odkrywa więc, że jej małżeństwo to była farsa, jest zdruzgotana a cierpi na tym nie tylko jej serce, ale również kobieca duma. Pragnie, za namową przyjaciółek (tak, znowu te przyjaciółki) odzyskać jakąś część swojej kobiecości i wdaje się w sytuację intymną z poznanym w barze mężczyzną. Szczery zachwyt nieznajomego faktycznie trochę przywraca jej pewność siebie, jednak sprawy się komplikują, gdy okazuje się, że jakiś czas po wydarzeniu w barze, nieznajomy przestaje być tylko gorącym wspomnieniem a staje się jej sąsiadem i w dodatku ojcem nowego najlepszego przyjaciela jej synka.
Swayer nie jest zainteresowany związkiem nie dlatego, że jest playboyem czy złym człowiekiem, ale dlatego, że wciąż cierpi po śmierci swojej ukochanej żony. Jako mężczyzna w sile wieku, odczuwa normalne potrzeby seksualne, więc zdarza mu się czasem umówić z jakąś kobietą tylko w takim celu, ale poza tym nie interesuje go żadna relacja z płcią przeciwną. Aż do momentu, gdy w barze spotyka śliczną, smutną kobietę, która próbuje odzyskać pewność siebie po niezbyt dla niej przyjemnym rozwodzie. Elle zapada mu głęboko w pamięć, jednak choć minęły już dwa lata od śmierci jego ukochanej żony, nie zamierza robić żadnego kroku w kierunku pięknej nieznajomej. Nie czuje się na to gotowy. Gdy jednak okazuje się, że los rzuca go w miejsce, gdzie mieszka również Elle, a jego nieco zamknięty w sobie synek odnajduje w synku sąsiadki bratnią duszę, Swayer wie, że nie uniknie interakcji z tą słodką kobietą. Broni się, broni, ale powoli czuje, że przegrywa. Tylko czy uda mu się zbudować relację z kimś, kto obiecał sobie nigdy więcej nie wiązać się z mężczyzną tęskniącym za inną kobietą?
„Sleepover” wzbudza we mnie odczucia ambiwalentne. Z jednej strony było to dla mnie coś quasi nowego ze względu na przyjaźń synów głównych bohaterów oraz na fakt, że bohaterowie mieli prawo, aby bardzo ostrożnie podchodzić do swojej relacji. Jeśli ktoś cierpi po zmarłym ukochanym, oczywiście że nie przejdzie do porządku dziennego nad tym, że jego serce znów otwiera się na miłość. Jeśli ktoś właśnie skończył trudny rozwód, oczywiście, że wątpi w siebie i jest mu trudno komuś zaufać. Więc powiedzmy, że rozumiem tempo rozwoju akcji i wątpliwości głównych bohaterów. Są one naturalne i do przyjęcia. To, co mi się nie podobało to fakt, że fabuła nie toczyła się płynnie. Miałam wrażenie, że co chwilę czegoś brakuje, jakby autorka wycinała gdzieniegdzie nadmiar tekstu czy coś takiego. Czasem wracałam nawet kilka stron, aby zobaczyć, czy czegoś nie przeoczyłam, czy coś mi się nie posklejało lub czegoś nie zrozumiałam z tekstu. Niestety, za każdym razem okazywało się, że nie. Sam język też był trochę inny niż jestem przyzwyczajona i musiałam bardziej wytężyć uwagę, aby wszystko zrozumieć, jednak to akurat mi nie przeszkadzało. Kolejna wada to mnóstwo oklepanych motywów, jak zaproszenie na ślub byłego męża i „szarmanckie” ratowanie Elle z „opresji” przez Swayera. Książka ponadto była bardzo przewidywalna i miejscami nieco przesłodzona. Dla równowagi, główni bohaterowie wydawali się bardzo autentyczni. Nie byli idealni, raczej naturalni, za co plus. To, czego dla mnie było odrobinę za dużo to sceny intymne. Nie mam nic przeciwko scenom erotycznym, ale wg mnie było ich w „Sleepover” po prostu zbyt wiele w stosunku do innych elementów fabuły, przez co cały wydźwięk książki został spłycony. Szkoda.
I na koniec. Czy polecam „Sleepover”? Ani tak, ani nie. Żebym mogła z czystym sumieniem polecić tę powieść, musiałoby być w niej coś więcej (lub mniej w przypadku scen erotycznych ;)). Ale nie była też zła i to nie była jedna z tych książek, którą miałam ochotę porzucić na którymkolwiek etapie czytania. Jednak w ostatecznym rozrachunku trochę mnie zawiodła. Myślę, że ta pozycja nada się na jakiś długi, jesienny wieczór, ale to tyle.
Ściskam i pozdrawiam
Sil
fot. Sil |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz