Moi Kochani!
To już nie te czasy, że prowadzę blogów więcej niż mam na nie czasu. Teraz też mam kilka, nie powiem, ale nie jest tak, że są poukładane tematycznie i, szczerze mówiąc, nie każdemu z nich poświęcam odpowiednio dużo uwagi. Nie mam, jak to bywało kiedyś, osobnego bloga do opowiadań zwykłych, do opowiadań typu fan fiction jakiegoś tam rodzaju i osobnego na jakieś inne fan fiction. Ba, nie mam nawet osobnego bloga do poezji czy refleksji. Ale wiecie co? Nie szkodzi, bo na tym blogu, moim ukochanym read2sleep.pl, zawsze znajdzie się miejsce na coś nowego. Przecież chodzi tu o czytanie - nie tylko książek, które sama przeczytałam i polecam lub nie, ale też o czytanie tego, co wyjdzie spod moich palców w szerszym znaczeniu. Dlatego macie tutaj, oprócz recenzji oczywiście, moje wiersze czy krótsze lub dłuższe opowiadania. Ale są też refleksje. Bywały na temat autorów (Pamiętacie post o Penelope Ward? Jeśli nie to zajrzyjcie do spisu postów po prawej...), pisałam o tym, czego szukam w książkach. Pisałam również na temat reputacji i związanego z nią ryzyka w dobie Internetu. A teraz chciałabym napisać o czymś, o czym pewnie na jakimś etapie życia marzył każdy z nas. SUKCES. Dlaczego niektórzy go odnoszą bez wysiłku lub z wysiłkiem, zaś inni nie (nieważne, jak ciężko pracują, po prostu nic z tego i już).
Nie mam na tak postawione pytanie złotej odpowiedzi, bo gdybym ją miała to, sami wiecie... 😉 Ale czasem o tym myślę, gdy nie mogę zasnąć lub coś w moim życiu wyjątkowo mnie wkurzy. I wtedy przypomina mi się, jak moja mama zaprowadziła mnie jako młodą dziewczynę na konsultacje do pewnej pani psycholog (nie to, że któraś z nas miała na to szczególną ochotę ;)). Miałam wtedy jakieś 17-18 lat, czy coś koło tego, ale choć było to dawno temu, zapamiętałam z wizyty kilka rzeczy. Przede wszystkim w ten sposób się dowiedziałam, że nie da się rozwiązać swoich problemów cudzymi rękami oraz, że jest coś naprawdę ważnego w drodze do osiągnięcia sukcesu. Wiara w siebie. Nie, nie chodzi mi o wyuczone próby przed lustrem i sztuczne wmawianie sobie "Dasz radę!", "Jesteś najlepszy/najlepsza!". Nie wiem, może to też komuś pomoże, jednak tu chodzi o coś innego. O głębokie, wewnętrzne, ba! może nawet wrodzone przekonanie, że jest się super. Jakkolwiek to nie brzmi... 😅 I może Was zdziwi lub rozśmieszy, skąd te **pare lat temu doszłam do takiego wniosku, ale i tak o tym napiszę. Przeczytajcie króciutki fragment mojej rozmowy z panią psycholog
Ja: W szkole ok, ale chłopaka nie mam i raczej nie będę mieć?
Psycholożka: Dlaczego?
Ja: Bo nie jestem zbyt ładna. HaHa!
Psycholożka: Kochana, nie te dziewczyny mają chłopaków, które są ładne, ale te, które myślą, że są.
To brzmiało mniej więcej tak i był to krótki fragment bardzo długiej rozmowy, ale myślę, że już wiecie, o co mi chodzi, prawda? Zaczęłam się nad tym zastanawiać już wtedy, ale wtedy jeszcze chyba nie byłam w stanie wyciągnąć odpowiednich wniosków. Owszem, próbowałam pracować nad sobą za pomocą autosugestii, gdzie przekonywałam samą siebie, że jestem taka super i w ogóle, a jednak nie do końca to działało. No może w przypadku posiadania chłopaka podziałało, ale akurat to najmniej mnie interesowało wbrew pozorom 😜 Jednak inne sfery życia były jakby nie do naprawienia. Nie uwierzyłam, że gdzieś mogę osiągnąć sukces. Nie było tego po prostu we mnie. Zaś później, o zgrozo!, przestało mi zależeć... (Cóż, może i w tym tkwi haczyk?)
Kończąc. Więc to tyle? Wrodzona wiara w siebie i sukces gotowy? Ktoś myśli, że jest super piękny - boom! Zostaje modelką/modelem! Ktoś myśli "ależ jestem mądry!" - boom! doktorat gotowy. Ktoś inny myśli "ależ mam super talent pisarski!" i... no tu w większości przypadków tylko biedne BOOM! 😂 Co sądzicie? Ja osobiście dziś zastanawiam się jeszcze, co jest miarą sukcesu i jak określić, czy ktoś go osiągnął czy nie? Czy miarą jest sława? Pieniądze? Zazdrość sąsiadów? 😜 A może po prostu samozadowolenie/szczęście?
A czy Wy, macie swoją receptę na sukces? Dajcie znać w komentarzach :)
Ściskam i pozdrawiam
Sil
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz