Wydana na świecie w 2017 roku a w Polsce (pod dziwnym tytułem „Daddy Cool”) już dwa lata później pozycja „Mack Daddy” zaskoczyła mnie i to pozytywnie. Na początku, gdy sięgnęłam po książki od Penelope solo (wcześniej czytałam tylko w duecie z Vi Keelnad), byłam zawiedziona, że nie są one już tak interesujące, jak te, których była współautorką. Szukałam czegoś, co mnie porwie i oprócz „Gdy skończy się sierpień”, była to pierwsza pozycja tej autorki, którą udało mi się przeczytać bez długich przerw na przewracanie oczami. Chciałabym jeszcze tylko wspomnieć w tym miejscu, że nie rozumiem, dlaczego polski wydawca zmienił tytuł angielski na inny tytuł po angielsku… Mack było uzasadnione, bo to skrót od imienia bohatera. Natomiast „Daddy Cool”? Śpieszę donieść, że mało kto w dzisiejszych czasach kojarzy jeszcze piosenkę od Boney M. ;)
„Mack Daddy” czy też „Daddy Cool”, jak kto woli, to opowieść napisana wg ulubionego schematu Penelope, czyli mamy jakby dwie historie w jednej. Pierwsza z nich to czasy bieżące, a druga to opowieść o znajomości głównych bohaterów sprzed wielu lat.
Francesca to nauczycielka z powołania, której daleko do standardowych kanonów piękna. Jest urocza, ruda i przez większość swojego życia zmagała się z problemem ze wzrokiem. Będąc młodą studentką, przyjaźniła się a następnie zakochała w jednym ze swoich współlokatorów. Niestety, choć uczucie Mackenziego wydaje się być również silne, mężczyzna jest już wówczas w związku i nie planuje zdradzić swojej dziewczyny. Gdy zaś planuje z nią zerwać i związać się z tą, która zawładnęła jego sercem, coś wielkiego staje mu na drodze. Coś wielkiego i oklepanego i sądząc po tytule, pewnie nie trudno się domyślić, co to takiego. Po latach, przez które Mack nie jest w stanie zapomnieć o swojej największej miłości, którą była Francesca, ich losy ponownie się splatają. Syn Meckenziego trafia, nie do końca przypadkowo, do klasy, której główna bohaterka jest nauczycielką. Wspomnienia wracają, Franceca jest w szoku, gdy spotyka Macka po tylu latach, który w dodatku bardzo chciałby ją odzyskać. Jeden problem? Ona sama jest już w nowym związku. I do tego jest w nim całkiem szczęśliwa. I co tu teraz zrobić? ;)
Cóż, książki Penelope Ward mają kilka wspólnych cech. Nie tylko są rozłożone w czasie, często na lata, ale również sprawy związków bohaterów to też coś, co jest dość skomplikowane. Penelope pisze jakby hołdowała zasadzie „stara miłość nie rdzewieje”. W jednych powieściach wszystko wydaje się łatwe i decyzje nie są trudne do podjęcia, w innych mam wątpliwości, czy odrodzenie dawnych uczuć między bohaterami to najlepsze, co mogłoby się im przytrafić. Jak jest w tym wypadku? Sądzę, że najlepiej będzie jeśli przeczytacie i zdecydujecie sami :)
Na koniec chciałabym zaznaczyć, że nie czytałam polskiej wersji i nie wiem, czy tłumaczom udało się oddać urok i delikatny humor z tej powieści w oryginalnym języku. Miejmy nadzieję, że tak. Czy książkę polecam? Myślę, że oprócz standardowego, nieco schematycznego, ale również porządnie skrojonego romansu jest tu tyle ciekawych wątków pobocznych, że można uznać tę pozycję za wartościową. Tym razem nie ma nawet nadmiaru dramy, jak to czasem bywa u Penelope Ward. Tym razem dramaciki są całkiem ciekawe i dodają uroku:).
Ściskam i pozdrawiam
Sil
fot. Sil |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz