Doczekaliśmy się części trzeciej ;) „Marriage on Madison Avenue” zostało wydane w 2020 roku i powiem szczerze, że to właśnie od tej pozycji zaczęłam całą serię od Lauren. Ta książka zaciekawiła mnie na podstawie opisu na okładce, więc po nią sięgnęłam, zaś po przeczytaniu powieści, byłam ciekawa losów pozostałych przyjaciółek i jak doszły do swojego happy ever after. Zaczęłam więc od końca, ale muszę przyznać, że nie miało to wielkiego wpływu na fabułę.
Jak pisałam w recenzji tomu drugiego trylogii, główna bohaterka trzeciej części ciekawiła mnie najbardziej. To jest też ta z przyjaciółek, która wbrew pozorom najbardziej ucierpiała w całej sytuacji z mężczyzną, od którego zaczął się pakt. Wzięła ona wszystko najbardziej do siebie, dlatego chciała ochronić przyjaciółki przed złymi facetami, siebie samą uznając jednocześnie za niegodną miłości. Ale po kolei…
Audrey jest najmłodszą z uczestniczek paktu, ale nie najmniej dojrzałą. To ona najbardziej liczyła na swoje szczęśliwe zakończenie w miłości, gdy więc okazuje się, że została nie tylko zdradzona i zmanipulowana, ale również, że w tym wszystkim skrzywdziła inną kobietę, nie może sobie tego wybaczyć. Postanawia więc, że odpuści sobie związki. W końcu ma teraz swoje przyjaciółki, ma swoją ukochaną, nowoczesną pracę jako influencerka, no i ma przecież Clarka, swojego nieco szalonego i rozpieszczonego najlepszego przyjaciela już od dzieciństwa. Niepoprawnego playboya w stosunku do innych kobiet, ale dla niej? Ostoję i opokę. Bo przecież przyjaźń między kobietą i mężczyzną jest możliwa! Audrey może liczyć na Clarka a Clark na Audrey w każdej sytuacji. Nawet wówczas, gdy co jakiś czas kobieta musi wcielać się w rolę „narzeczonej” przyjaciela, gdy różni bliżsi i dalsi ludzie z ich otoczenia nie dają im spokoju. Lecz pewnego razu to, co miało być tylko kolejnym odgrywaniem ról pod publiczkę, wymyka się spod kontroli. Matka Clarka, która widzi u jego boku inną, konkretną kobietę postanawia raz na zawsze ujawnić ich niewinne kłamstewko. Młodzi oczywiście nie chcą na to pozwolić i brną dalej aż nagle okazuje się, że z całej sytuacji coraz trudniej się wyplątać. Dochodzą więc do momentu, w którym muszą zdecydować, czy spalą swoją wzajemną przykrywkę, czy może jednak doprowadzą rzecz do końca…
Kochani, choć nie przepadam osobiście za romansami w stylu „fałszywych narzeczonych”, muszę przyznać że jest kilka wyjątków. Nie ukrywam też, że „Marriage on Madison Avenue” jest jednym z nich. Książka była całkiem zabawna, zgrabna, ciekawa i może nie odkrywcza, ale bardzo przyjemna dla oka. Fabuła była spójna, tempo rozwoju akcji naprawdę dobre. Ładnie i naturalnie ułożył się wątek „od przyjaciół do kochanków”. Naprawdę nie ma się tutaj czego przyczepić.
Czy książka ma wady? Pomijając oczywistą odpowiedź, że jak każda ;) to pewnie większość z moich czytelników uzna, że brak tłumaczenia serii na polski to spora wada. Podobnie jak w częściach poprzednich, brak tu opisu sytuacji intymnych, więc dla tych, którzy lubią sobie erotycznie pomarzyć będzie spore pole dla wyobraźni :D Oczywiście pewnie nie każdy będzie też chciał czytać kolejny raz o tym, jak najlepsi przyjaciele weszli w fałszywy związek, ale jak dla mnie tu akurat pasuje to bardziej niż w wielu innych przypadkach. Jeśli coś mi przeszkadzało to kolejna postać męska oparta na schemacie, w którym bogaty facet jest niepoprawnym playboyem, który zdążył już pójść do łóżka z połową żeńskiej populacji miasta, w którym mieszka. Wiecie… co za dużo to niezdrowo ;). Ogólnie jednak polecam zarówno część trzecią, jak i całą serię The Central Park Pact.
Ściskam i pozdrawiam
Sil
fot. Sil |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz