Pewnie narażę się wielu z Czytelników, gdy napiszę, że „Obsydian” Jennifer L. Armentrout nie porwał mnie tak, jak niektóre inne, dużo prostsze powieści. Jest jednak na pewno czymś, po co warto sięgnąć, gdy znudzą nas zwykłe romanse. Ponadto ma jedną, podstawową zaletę – posiada wydanie w języku polskim :) Od razu jednak zaznaczę, że o jakości tłumaczenia nie jestem w stanie nic powiedzieć, ponieważ czytałam po angielsku.
Kochani, zanim przejdę do treści, chciałam nadmienić, że nie znam całej serii Lux. Jest w niej sporo książek, bo aż 8 (nie jestem pewna nawet, czy wszystkie zostały wydane w Polsce). Większość jest pisana z perspektywy głównej bohaterki, ale są też takie pisane z perspektywy głównego bohatera. W tym jest dość ciekawy zabieg, bo po przeprowadzeniu całości akcji autorka jakby wraca do początku pisząc historię z perspektywy innego narratora. To jest dla mnie na plus. Mimo to nie udało mi się wciągnąć w fabułę. Przeczytałam pierwszy i drugi tom, połowę trzeciego i uznałam, że tyle mi wystarczy. Jest to typowa seria, w której książki powinny być czytane w kolejności ich wydania (poza prequelem, który można czytać albo przed „Obsydianem”, by mieć porządek chronologiczny, albo później jako uzupełnienie).
Może jestem nieco arogancka pisząc recenzję, gdy nie znam całej serii, ale ja piszę recenzję tylko pierwszego tomu, podobnie jak w przypadku „Crave” i, nawiasem mówiąc, pod wieloma względami „Obsydian” przypominał mi „Crave”. Z tym, że pierwszy tom historii od Tracy Wolf porwał mnie nieco bardziej niż pierwszy tom serii Lux.
A teraz do rzeczy…
Katy to młoda, jeszcze nie pełnoletnia, dziewczyna, która po przeżyciu osobistej tragedii, jaką jest śmierć ojca, wraz z mamą przeprowadza się daleko – do innego Stanu, aby zacząć nowe życie i zapomnieć o bólu. Jej wiecznie nieobecna z powodu pracy mama sprawiła, że Katy musiała się usamodzielnić i dojrzeć nieco szybciej niż wskazuje na to jej wiek. Jej historia jest pod pewnymi względami bardzo bliska mojemu sercu, bo podobnie jak ja, przyjacielska Katy bywa samotniczką, kocha czytać a o tym, co czyta prowadzi bloga :) Ale Katy jest również ode mnie dużo, dużo młodsza, więc jej losy traktuję trochę jak wspomnienia samej siebie, co jest nawet miłym uczuciem. Katy nie jest dziewczyną o kształtach modelki, jednak jej uroda jest naturalna i ciepła, dlatego zwraca na siebie uwagę swoich nowych, młodocianych sąsiadów – bliźniaków Deamona i Dee, którzy pomimo łączącego ich pokrewieństwa są jak ogień i woda. Dee jest przyjacielska, ciepła i uwielbia nową sąsiadkę, zaś jej brat? Niekoniecznie. Problem w tym, że Dee jest zdeterminowana, aby Katy stała się jej najlepszą przyjaciółką a co za tym idzie pragnie, by jej brat był miły dla sąsiadki. Czy jednak taka wymuszona przyjaźń między chłopakiem a nową w szkole dziewczyną ma sens? I co jeśli okaże się, że ta relacja wpędzi ich oboje w kłopoty, o jakich Katy nie czytała nawet w tak kochanych przez siebie książkach?
Kochani, gdybym miała oceniać „Obsydian” jako samodzielną powieść, podobnie jak we wspomnianym przeze mnie „Crave” byłabym zachwycona. Nie szkodzi, że grupa wiekowa jest daleka od mojej a romans jest niewinny i delikatny. Dzieje się tam tyle innych, ciekawych rzeczy, że i tak dałabym 5/5 gwiazdek. Problem w tym, że im dalej w serię, tym bardziej autorka zaczęła dramatyzować. Pojawiły się, w moim odczuciu, nie do końca przemyślane wątki, które odebrały mi radość z czytania. Dlatego jak najbardziej zachęcam do lektury pierwszego tomu, ale do drugiego już nie. I to nie dlatego, że uważam, że się nikomu nie spodoba, ale dlatego, że po prostu rozwój akcji mnie zawiódł.
Na koniec troszkę taka zabawa. Pamiętacie, jak pisałam o „Crave”? Poniżej podobieństwa, jakie znalazłam do „Obsydianu”.
Przede wszystkim ta sama grupa wiekowa, czyli druga połowa liceum.
Po drugie super piękny i arogancki główny bohater przy głównej bohaterce odbiegającej od kanonów piękna (dla mnie na plus).
Po trzecie, dla głównych bohaterek fabuła się zaczyna w nowym miejscu, w nowej szkole, po przeprowadzce w związku ze stratą kogoś bliskiego.
Po czwarte w obu głównych bohaterkach drzemała paranormalna, nieoczywista siła.
Po piąte obie główne bohaterki wplątały się przypadkiem w niemałe paranormalne kłopoty w związku ze swoją fascynacją tymi „złymi, aroganckimi przystojniaczkami” z nowej szkoły.
Po szóste obaj główni bohaterowie o paranormalnych zdolnościach początkowo byli raczej wrogo nastawieni do głównej bohaterki :). Jeszcze coś by się tam znalazło, ale myślę, że na tę chwilę wystarczy.
Jak zawsze zachęcam do podzielenia się opinią, jeśli również czytaliście „Obsydian”.
Ściskam i pozdrawiam
Sil
fot. Sil |
Często mamy bardzo podobny gust. Tu jest różnica. Całą serię Lux uwielbiam. Czytałam lotem błyskawicy. Kwestia, że są smutne momenty i w całej serii ginie nie tylko jeden bohater, a więcej. Ale nie przeszkadzało mi to w całości. To jak relacja bohaterów zmienia się w trakcie czytania tylko na plus. Na pewno wróce do tej serii, jak trochę zapomnę, żeby znowu ją przeczytac. Nie sądziłam, że książka z serii paranormalnych tak bardzo mnie pochłonie. Jestem wysoko w TOP moich ulubionych.
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc cieszę się z różnicy zdań, bo o czym rozmawiać, gdy na każdy temat ma się takie samo zdanie ;) i wiem, że to bardzo lubiana seria. Styl pisarski jest dobry, fabuła ciekawa. Jest to jedna z tych książek/serii, których nie odważyłabym się ani w 100% zarekomendować, ani odradzić. Do mnie nie przemówiła, po prostu :)
OdpowiedzUsuń