Kochani!
Odpadłam na kilka dni. Już nie pamiętam, kiedy byłam aż tak chora. Nie mogłam czytać, nie mogłam pisać i nawet nie mogłam oddychać. Od soboty biorę milion różnych leków i powoli zaczynam wracać do życia, ale bardzo powoli... Mam nadzieję, że wybaczycie mi absencję. Od dziś powoli wracam do gry ;)
Ściskam i pozdrawiam
Sil
Yennefer i Ciri, czyli jak to się stało, że milion lat temu przeczytałam „Krew Elfów” Sapokowskiego
Wydana w 1999 roku „Krew Elfów” Andrzeja Sapokowskiego, była dla mnie swojego rodzaju objawieniem. Wcześniej czytywałam mało książek i raczej z innej półki. Owszem lubiłam fantasy, pewnie jak większość dzieci, ale raczej nieco innego rodzaju. Gdy sięgnęłam po pierwszy tom „Sagi o Wiedźminie” zrozumiałam jedno. Fantasy to niekoniecznie bajki dla dzieci…
Z „Krwią Elfów” nie zetknęłam się na początku w księgarni. Usłyszałam ją po prostu w radiu i to nie całą powieść, lecz samą końcówkę. Nie wiedziałam czy jest w ogóle wątek romantyczny w tej książce, a to co mnie ujęło i, co sprawiło, że odszukałam tę pozycję w księgarni, to spotkanie głównej bohaterki Yennefer z główną bohaterką „dziecięcą” - Cirillą.
W chwili obecnej można obejrzeć na Netflicie serial „Wiedźmin”. O ile wiem, są ukończone już dwa sezony, ale po obejrzeniu pierwszego z nich dwa lata temu zrozumiałam, że wbrew zapowiedziom, serialowi jednak daleko do oryginalnej historii.
Nie będę przedstawiała tutaj całej sagi, ani nawet recenzowała tomu pierwszego, czyli właśnie „Krwi Elfów”, ale w tym poście chciałam pokrótce przedstawić relacje Ciri i Yen. Jeśli to właśnie ta część historii mnie ujęła, kto wie? Może i Was zachęci do przeczytania.
Cirilla jest księżniczką z nieistniejącego już Królestwa Cintry. Jej rodzice zmarli, gdy była mała a jej babcia Królowa Clanathe, która roztaczała nad nią opiekę, zginęła podczas najazdu Nilfgaardczyków. Księżniczkę cudem wywieziono z pogrążonego w bitwie miasta, ale jednego szybko się nauczyła. Aby przetrwać musiała zapomnieć, kim wcześniej była. Ciri tuła się po świecie aż do momentu, gdy odnajduje ją tytułowy Wiedźmi – Geralt z Rivii - mężczyzna, do którego dziewczynka i tak właściwie należała od urodzenia z racji prawa niespodzianki. Była swojego rodzaju zapłatą, za ocalenie życia ojca księżniczki przez Geralta. Gdy ich ścieżki ostatecznie się krzyżują, Geralt zabiera swoją przybraną córkę do Warowni, w której się wychował i, w której stał się wiedźminem. Problem w tym, że dziewczyna nie jest tylko prostą, zagubioną księżniczką. W jej ciele czai się coś, z czym wiedźmini nie potrafią sobie poradzić. Muszą poprosić o pomoc magiczkę.
Geralt wie od samego początku, do kogo powinien się zwrócić o pomoc – do swojej ukochanej i byłej partnerki Yennefer. Jednak ich wspólna przeszłość nie pozwala mu zrobić tego, co powinien i w zastępstwie za piękną czarodziejkę z Vengerbergu, prosi o pomoc jej przyjaciółkę a swoją dawną kochankę Triss. Początkowo wydaje się, że zaproszenie rudowłosej magiczki do Warowni było dobrym pomysłem, lecz wkrótce okazuje się, że jednak nie. Triss nie jest w stanie okiełznać mocy, która czai się w ciele Ciri i ostatecznie robi to, co musi zrobić. Sugeruje Geraltowi, że powinien zwrócić się do kogoś silniejszego, do Mistrzyni Magii – Yennefer. Geralt za namową Triss umieszcza swoją przybraną córkę w zaprzyjaźnionej świątyni i przełykając własną dumę, prosi Yen o pomoc. Zaś Czarodziejka niezwłocznie tę pomoc oferuje, choć na samym Geralcie nie pozostawia suchej nitki za to, że nie była jego pierwszym wyborem do udzielenia pomocy ;). Yenneger również udaje się do świątyni, gdzie po raz pierwszy spotyka się z Ciri.
Relacja między Yeneffer i jej młodziutką podopieczną jest od pierwszego zdania w rozdziale niezwykle fascynująca. Jest tu tyle emocji, że może się człowiekowi zakręcić w głowie, ale to wciąż pozostaje jedna z moich ulubionych części w całej „Sadze o Wiedźminie”. Nasze drogie panie są rewelacyjne w swoich stosunkach. Są po części rywalkami, po części przyjaciółkami. Razem odkrywają doskonałe poczucie humoru, ale jest też piękna relacja mistrzyni-uczennica a nawet wiele więcej. To naprawdę wspaniała opowieść zawarta w powieści i jak dla mnie mogłaby spokojnie funkcjonować jako osobna, krótka nowela.
Jeśli nikt z Was nie lubi fantasy, brutalnego świata pełnego wojen i okrucieństwa, w którym naprawdę niewiele miejsca zostaje na miłość i wątki romantyczne, to „Saga o Wiedźminie” nie będzie dla Was. Ale polecam przeczytanie „Krwi Elfów” chociażby tylko po to, aby zobaczyć jak pięknie może być przedstawiona relacjami między dwiema głównymi bohaterkami.
Ściskam i pozdrawiam
Sil
P.S.
Jak bardzo bym Was zaskoczyła, gdybym jutro dodała recenzję… wiersza? ;)
Ostatnią część mikołajkowego opowiadanka postaram się dodać jutro wieczorem :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz