Pamiętacie Jerilee Kaye? Pisałam o jej powieści „All the Wrong Places” w samych superlatywach i wciąż podtrzymuję swoje zdanie. Może dlatego, gdy sięgnęłam po bestseler autorki z 2014 roku, którym jest właśnie „Knight in Shining Suit” początkowo byłam zawiedziona. Zresztą nie ja jedna. Nieszczęśnicy, którzy przerwali w połowie, bo było „zbyt nudno” niech żałują. Tę książkę trzeba doczytać do końca, aby ją docenić!
Gdy zaczęłam czytać „Rycerza w lśniącym garniturze”, bo tak w wolnym tłumaczeniu brzmi tytuł, nie podobało mi się nic. Leniwy początek, oklepany motyw zdrady i odwołanego ślubu, grupa przyjaciół głównej bohaterki, główny bohater. Czytałam, czytałam. Myślałam sobie, że ok. Nie jest źle, spodziewałam się więcej po Jerilee, ale przynajmniej jest dobrze, jest słodko, jest odprężająco. I wtedy spadła bomba. Nie obraźcie się, ale fabułę i bohaterów przedstawię tylko krótko, bo inaczej czytanie tej powieści nie miałoby sensu.
Astrid to młoda planerka ślubów, która wkłada w swoją pracę całe serce. Uwielbia to, ale tylko do momentu, w którym okazuje się, że jej piękny ślub się jednak nie odbędzie, gdyż jej narzeczony właśnie postanowił zdradzić ją z jej kuzynką. Co więcej, ten drań i ta, hmmm…, nie będę przecież przeklinać na blogu ;), więc… i ta kuzyna, postanowili wziąć ślub i zorganizować wesele nie zmieniając ani daty, ani miejsca. Innymi słowy pan młody zmienił tylko pannę młodą. Co gorsza, Astrid dostaje na ten ślub zaproszenie, zaś jej rodzina, o zgrozo, oczekuje, że ona się na tym ślubie zjawi. Na ślubie, z którego została okradziona? Żeby było zabawniej traci pracę, gdyż jej szefowa nie może znieść, iż swoim podłym nastrojem odstrasza klientów, a gdy Astrid próbuje sprzedać pierścionek zaręczynowy, bo musi się za coś utrzymać…. Ups! Okazuje się, że jest w nim cyrkonia a nie diament, jak zapewniał ją jej ex. Ale Astrid nie jest sama. Ma na szczęście kuzyna – brata tamtej lafiryndy, co ukradła jej narzeczonego, który przyjmuje ją pod swój dach i zapewnia o swoim wsparciu. Adam, bo tak ma na imię ten bohater daje jej też coś więcej - 10 tysięcy dolarów, by Astrid mogła sobie wynająć kogoś, kto będzie jej towarzyszył na ślubie byłego, w którym kobieta chce uczestniczyć z podniesioną głową. Do tej roli Astrid wynajduje idealnego kandydata – Rydera, który jest uroczym barmanem. Jadą na ślub, robią widowisko i takie tam. Później nagle szczęście się uśmiecha do pięknej rudej i wszystko zaczyna się układać. Jest mała drama, trochę wzlotów i upadków, ale jest pięknie. Wydaje się, że książka zmierza szczęśliwie ku końcowi iiii… nic bardziej mylnego! :)
Tak, pewnie rozbudziłam Waszą ciekawość i pewnie wbiję teraz nóż w serce. Nie ma wersji polskiej tej powieści. Język angielski nie jest tu zbyt skomplikowany, ale wiem, że dla niektórych z Was będzie stanowił barierę nie do przeskoczenia. Ale i tak zaklinam Was! Nie próbujcie czytać tej powieści w aplikacji Chapters! Dawno tak nie zepsuli żadnej adaptacji, jak zepsuli tę. I mam pocieszenie. Jeśli wpiszecie „Knight in Shianing Suit”, nazwisko autorki i read online to otworzy się kilka linków, gdzie będziecie mogli przeczytać tę książkę za darmo. I wiecie co? Jeśli macie w Google ustawiony język polski, nastąpi automatyczne tłumaczenie treści. Oczywiście, to nie jest idealne tłumaczenie. Translator automatyczny nie odróżnia w większej części płci bohaterów, ale powiem Wam, że sprawdziłam i dało się wszystko zrozumieć. Nie było tak fajnie, jak gdy czytamy tłumaczenie fachowca, ale całkiem nieźle to wychodzi. W końcu mamy 21 wiek ;) W każdym razie nawet to tłumaczenie automatyczne jest znacznie lepsze niż adaptacja Chapters… a to już o czymś świadczy :)
Czy książka jest w moim TOP10, podobnie jak inna pozycja Jerilee? Niestety nie. Jest dobra, ale nie rewelacyjna. Wspaniały element zaskoczenia po przeczytaniu 2/3 książki to tylko jedna z zalet. Powiem szczerze, że gdy się dobrnie do końca już wydaje się oczywiste, dlaczego początek musiał wyglądać tak, a nie inaczej. Mimo wszystko zakończenia, z których byłam zadowolona w innych pozycjach autorki były znacznie lepsze niż w „Rycerzu”. Pomysł oczywiście był dobry i adekwatny do treści, jednak nieco przesłodzony. Lubię słodycze, ale wiecie sami. Od nadmiaru można się rozchorować ;) Mimo wszystko książkę polecam i polecam nie porzucać jej, ale doczytać do końca. Inaczej możecie przegapić coś naprawdę dobrego.
Ściskam i pozdrawiam
Sil
P.S. A jutro komedia romantyczna w wersji książkowej ;)
fot. Sil |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz