Kochani, dziś krótko, bo wciąż kiepsko się czuję ;) W razie pytań o tę pozycję zachęcam do zostawienia komentarza pod postem!
Wydana w 2022 roku (tak, w 2022 ;)) książka „The Boss Project” od Vi Keeland mnie zawiodła. Oczywiście mam pozycje od tej autorki, które lubię bardziej i takie, które lubię mniej, ale to nie o to chodzi czy podobała mi się fabuła. Gdybym zaczęła swoją przygodę z powieściami VI od „The Boss” prawdopodobnie byłabym zachwycona, ale tak się składa, że tak się nie stało… Ale nie martwcie się, nie jest tak źle ;)
Książka jeszcze nie doczekała się wydania po polsku, ale to pewnie tylko kwestia czasu, więc myślę, że Ci z Was, których zaciekawi moja recenzja i zechcą sięgnąć po tę lekturę mogą spokojnie poczekać na polskie wydanie. Oczywiście zawsze i niezmiennie zachęcam do czytania po angielsku, ale wiem jak to bywa. Gdy mam do wyboru tę samą pozycję w obu językach, sama instynktownie sięgam po powieść w rodzimym języku. Teraz pytanie, czy warto czytać, czy warto czekać i dlaczego jestem zawiedziona.
Pamiętacie „Bossmana”, o którym pisałam w swojej pierwszej recenzji? W pierwszym odruchu pomyślałam, że „The Boss Project” to jakaś odnowiona wersja i choć fabuła oczywiście nie jest taka sama to jednak mocno się nie pomyliłam. Te książki mają ze sobą naprawdę wiele wspólnego, w niektórych fragmentach po prostu nazbyt wiele. Było parę zdań w biurze, które spokojnie mogłabym podciągnąć pod autoplagiat, gdybym się uparła. A nawet może nie musiałabym się tak bardzo upierać ;) I za to ogromny minus dla Vi, bo do tej pory, choć wyczuwałam jej styl na kilometr, nie było sytuacji, w której miałam wrażenie, że skończyły się jej pomysły lub, że fragmenty książki pisze na zasadzie „kopiuj-wklej”. Ale do rzeczy…
Evie szuka pracy (tak, pierwsza zbieżność z piękną Reese z „Bossmana”) i nie bardzo jej to idzie. W końcu trafia na kolejną rozmowę kwalifikacyjną, która z pewnych przyczyn miała być łatwiejsza, ale stało się odwrotnie. Potencjalny szef zdecydowanie jej tam nie chce (tak, Chase nie chciał Reese w swoim biurze, choć przynajmniej z innych przyczyn ;)) ostatecznie jednak podobnie jak Reese w „Bossmanie” Evie zostaje zatrudniona i, podobnie jak w tamtej, odległej już w mojej pamięci książce (żart, oczywiście) bohaterowie odkrywają w sobie całe pokłady gorących uczuć, którym przeszkadzają jednak nie tylko stosunki zawodowe, ale również duchy przeszłości. Podobieństw jest oczywiście więcej, niż wymieniłam, ale litościwie o nich nie wspomnę.
O samej fabule nie będę pisać więcej, bo może jednak ktoś z Was, drodzy Czytelnicy, zdecyduje się na lekturę jednej z najnowszych książek Vi. Polecam w co najmniej jednym przypadku, jeśli nie czytaliście „Bossmana” lub jeśli go czytaliście i chcecie zobaczyć, jak bardzo podobna wyda Wam się ta pozycja ;) Polecam również, jeśli ktoś po prostu lubi romanse biurowe oraz książki, zbliżone do siebie a jednak inne. Od razu zaznaczę, że to nie jest tak, iż Vi nic nie zmieniła. Różnic jest naprawdę więcej niż podobieństw i książka mimo wszystko jest interesująca. Po prostu mnie osobiście zawiodło, że niektóre sceny (np. z pomadką) były niemal identycznie napisane.
„The Boss Project” to oczywiście powieść w narracji pierwszoosobowej, jak wszystkie książki VI Keeland, które czytałam. Technicznie jest napisana bez zarzutu, bywa zabawna i całkiem szybko można przez nią przebrnąć. Mówi nie tylko o miłości, ale również o problemach, z którymi może się zetknąć każde z nas, za co najbardziej cenię książki tej autorki.
I z tym optymistycznym akcentem…
Ściskam i pozdrawiam
Sil
P.S.
Jutro kolejna podroż sentymentalna. Ciekawe, czy Was zaskoczę? ;)
fot. Sil |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz