niedziela, 13 listopada 2022

Stara miłość nie rdzewieje, czyli „Sezon Burz” Sapkowskiego

 

    Choć pewnie większość obecnego pokolenia kojarzy „Wiedźmina” nie ze starej dobrej „Sagi” czy z opowiadań, ale z gier i nowej produkcji Netflixa, to ja zaczynałam czytać ówczesny pięcioksiąg „Sagi o Wiedźminie” Andrzeja Sapkowskiego, gdy w księgarniach były dostępne tylko dwa pierwsze tomy. A dokładniej pierwszy już był a drugi właśnie się ukazywał. Na następne musiałam już czekać. Poszło więc po kolei „Krew elfów”, „Czas pogardy”, "Chrzest ognia”, „Wieża jaskółki” i „Pani Jeziora”. Przyznam szczerze, zakochałam się w tej genialnej serii fantasy niemal od pierwszego wejrzenia, ale nawet mnie – nieco zakręconej nastolatce, wydawało się, że z każdym nowym tomem „Saga” staje się bardziej pokręcona i niestety traciła też na jakości. Pod koniec ostatniego tomu zaczęłam się zastanawiać, czy autorowi nie jest płacone od grubości książki, bo w moim odczuciu połowę treści można było usunąć. ALE! Podobnie jak w przypadku „Nocnego księcia”, którego już miałam przyjemność recenzować, mimo wszystko ogólnie całe moje odczucie wobec „Sagi o wiedźminie” jest nie tylko pozytywne, ale wręcz jestem „Sagą” wciąż oczarowana. Oczywiście, gdy czytałam po raz pierwszy „Krew elfów” nie rozumiałam tak wielu rzeczy, że długo głowiłam się, czemu fabuła jest jakby od środka. Nie miałam wtedy internetu, w którym mogłabym poszperać… (Tak, naprawdę ;)) Szperałam więc po księgarniach i wreszcie odkryłam, że istnieje też zbiór opowiadań w dwóch tomach „Ostatnie życzenie” i „Miecz przeznaczenia”, które mówią o czasach sprzed dawnego tomu pierwszego. Nowi czytelnicy nie myślą już pewnie o „Sadze” jako o pięcioksiągu, lecz o siedmioksiągu i myślę, że tak powinno było być od początku.

    Wiedźmina raczej trudno zaliczyć do powieści romantycznych, nawet jeśli wątek głównego bohatera Geralta z Rivii łączy się z piękną czarodziejką Yennefer. Mimo wszystko nazywanie „Wiedźmina” romansem byłoby raczej jak nazywanie rodzynek słodyczami. Ok, jedno i drugie jest słodkie. Ok, Wiedźmin ma wątek romantyczny. Koniec tematu. Dlatego nie będę się zagłębiać w „Sagę o wiedźminie” i nie będę recenzować czy wyjaśniać, o co w tym wszystkim chodzi. Zamiast tego pragnę przedstawić szczególny twór Andrzeja Sapkowskiego, jakim jest „Sezon burz”.

    „Sezon burz” został napisany wiele lat po zakończeniu historii o Geralcie z Rivii i muszę przyznać, że jest mi szczególnie bliski z kilku powodów. Po pierwsze mam wrażenie, że został napisany w takim sposób, jak zwykle ja zaczynam swoje opowiadania, czyli od jednego niepozornego zdania, jednej niepozornej sytuacji, wokół której nagle narasta cała opowieść. Co mam na myśli? W jednym z opowiadań ze zbioru „Miecz przeznaczenia”, a dokładniej w „Coś więcej”, Sapkowski za pośrednictwem swojego głównego bohatera wspomina pewną czarodziejkę zwaną Koral. Autor za pośrednictwem tego króciutkiego fragmentu sprawił, że zaczęłam się zastanawiać, jak wyglądałaby ta historia jako osobna książka, czy też może osobne opowiadanie. Może dlatego po jakichś 20 latach? (mogłabym sprawdzić, ale wolę strzelić ;)) mało nie spadłam z krzesła, gdy zobaczyłam reklamę najnowszej książki o losach Geralta (to był 2013 rok) i okazało się, iż Andrzej Sapkowski faktycznie napisał osobną książkę o spotkaniu Wiedźmina z Koral. Tą książką jest właśnie „Sezon burz”. Nie wiem, czy to niesamowity zbieg okoliczności, czy po prostu ten krótki fragmencik sam się prosił o napisanie historii, ale czuję się dzięki temu szczególnie i nie mogłam nie wspomnieć na moim blogu o książce, która jak dla mnie jest ponadto doprawdy bliska powieści romantycznej.

    A teraz krótko o samej treści. Jak pewnie większość z Was wie, Wiedźmin to pół wojownik, pół mag. Jest to jakby maszyna do zabijania stworzona z człowieka za pomocą magii i ziół. Nie jest to typowy czarodziej, gdyż zna tylko kilka prostych zaklęć, które wymagają raczej skupienia woli i odpowiedniego gestu niż czegokolwiek innego, ale jednak. Wiedźmini zostali stworzeni do tego, by walczyć z potworami i cała saga, jak również inne książki z tej tematyki czyli właśnie „Sezon burz” kręcą się wokół tego tematu. Czytamy o sensie człowieczeństwa, o tym, czy potwory zawsze są potworami, czy istnieje mniejsze zło, czy to nie jest tak, że często jedne potwory po prostu chcą wyeliminować inne, ale również o tym, czy miłość istnieje i czy jest wystarczającym powodem, aby zbudować związek. Sapkowski nie udziela odpowiedzi na te pytania, ale skłania czytelnika do refleksji.


    Pisałam kiedyś o tym, że dla mnie istnieją tylko książki z happy endem, bo w życiu jest tak wiele prawdziwych problemów, iż nie mam ochoty czytać jeszcze smutnych historii. Nie odpowiem Wam, czy „Sezon burz” ma szczęśliwe zakończenie, czy nie. I nie tylko dlatego, że byłoby to prawdziwym spoilerem, ale również dlatego, że zarówno w przypadku tej konkretnej książki jak i całej „Sagi o Wiedźminie” moja odpowiedź musiałaby brzmieć „nie wiem”. Naprawdę trudno to stwierdzić. Wszystko zależy od kontekstu, oczekiwań czytelnika itp. Nie mamy po prostu dobrego, ani po prostu złego zakończenia historii Geralta z Rivii. Na pytanie, czy „Sezon burz” ma szczęśliwe czy smutne zakończenie można odpowiedzieć tylko „Przeczytaj, a dowiesz się, jakie to zakończenie jest wg Ciebie”


Ściskam i pozdrawiam

Sil


P.S.

Ach, ta VI Keeland, czyli domyślcie się, proszę, co będzie jutro ;)

A jeszcze dziś wieczorem bonusowy post ;)



fot. Sil


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najpopularniejsze posty :)