Wydana kilka lat temu książka „All the Wrong Places” Jarilee Kaye jest w zasadzie drugim tomem serii Destiny’s Games (w wolnym tłymaczeniu „Gry przeznaczenia”) a jej pełny tytuł brzmi „All the Wrong Places: Sometimes Destiny likes to play…” (W wolnym tłumaczeniu „Wszystkie złe miejsca: Czasami przeznaczenie lubi się zabawić…”) Dlaczego zaczynam od tomu drugiego? Po pierwsze, obie książki z serii to tak naprawdę dwie całkowicie różne historie, które łączy jedynie pokrewieństwo między głównymi bohaterami obu nowel. Po drugie, możliwe, że po raz pierwszy w moim życiu (choć nie ostatni ;)) sequel podobał mi się znacznie bardziej niż część pierwsza. Od razu pospieszę z wyjaśnieniem, że pierwsza część serii, czyli „All the Wrong Reasons” (w wolnym tłumaczeniu „Wszystkie złe powody”) również mi się podobała i możliwe, że recenzja tej książki znajdzie się na tym blogu w terminie późniejszym, ale póki co pragnę się podzielić opinią o mojej obecnie ulubionej książce z kategorii powieści romantycznych.
Dla porządku muszę zaznaczyć, że jak wiele spośród pozycji, które przedstawiam na niniejszym blogu, „All the Wrong Places” nie została wydana w Polsce. Można przeczytać oryginalną powieść w języku angielskim lub znów sięgnąć po okrojoną wersję w aplikacji Chapters. Nie jestem z pewnych przyczyn największą fanką Chapters, ale muszę przyznać, że dzięki tej aplikacji poznałam wiele wspaniałych powieści, których pewnie bym nie odnalazła, gdyby nie zainteresowały mnie w jakiś stopniu adaptacje z gry. Oczywiście, jak pewnie nie trudno się domyślić, oryginalna powieść jest znacznie piękniejsza niż jej wersja z Chapters, ale dla osób, które nie znają języka angielskiego, jest to jakaś alternatywa. Zwłaszcza, że „Póki los nas nie połączy” (pod takim tytułem znajdziemy powieść na Chapters) jest raczej jedną z niewielu naprawdę udanych adaptacji.
Do rzeczy… Historia bohaterów – pięknej Julianne iiii… z pewnych przyczyn nie podam imienia głównego bohatera :) to naprawdę romans wysokiej klasy, w którym autorka książki balansuje na granicy prawdopodobieństwa wydarzeń. Co mam na myśli? Fabuła jest niesamowita i nieco zagmatwana, ale nie jest nieprawdopodobna. Jerilee jest mistrzynią, jeśli chodzi o manipulowaniem faktami w ten sposób, aby czytelnik nie miał wrażenia, że historia jest niemożliwa w rozumieniu naszego codziennego życia. Owszem, romans jest mocno oparty na przeznaczeniu, ale nie jest to też coś, co mogłoby być tylko wyssane z palca. W przeszłości zdarzało mi się czytać powieści obyczajowe czy romantyczne, po których czułam niesmak, gdyż były przekombinowane lub spłycone i niezrozumiałe, ale ta nie jest jedną z nich. Tutaj, pomimo niesamowitych splotów zdarzeń, ma się wrażenie, że ta historia naprawdę mogłaby mieć miejsc. I za to właśnie duży plus dla Pani Kaye oraz miejsce na szczycie powieści z mojego osobistego TOP10.
Książka, jak wiele powieści romantycznych, pisana jest w trzeciej osobie, ale z uwzględnieniem perspektywy głównych bohaterów. Bardzo zgrabnie autorka przemieszcza się między przeszłością bohaterów a teraźniejszością. Choć fabuła bywa zagmatwana jest jednak całkowicie zrozumiała na końcu powieści. Wszystko jest logiczne, prawdopodobne i ciekawe. Sceny miłosne są piękne a uczucie między bohaterami jest głębokie. Czytając powieść ani razu nie miałam wrażenia, że akcja rozwija się zbyt szybko albo zbyt wolne. Całość toczy się w dobrym, naturalnym tempie.
To, co wyróżnia książkę Jarilee Kaye to postać głównego bohatera. Oczywiście, bohaterki są z reguły piękne i mądre a bohaterowie przystojni i silni, ale Li (zwyczajowe określenie głównego bohatera męskiego w amerykańskich romansach) w „All the Wrong Places” jest postacią szczególnie ciekawą o złożonej, nietuzinkowej osobowości. Owszem, jest silny i przystojny, co jest podkreślane na każdym etapie powieści, ale nie jest to wszystko. Postać łączy w sobie elementy delikatności i wrażliwości z bezwzględnością bad boya i to w taki sposób, że czytelnik nie ma wrażenia, iż Li ma schizofrenię, a to, muszę przyznać, nie lada wyczyn. Zwykle mamy do czynienia z typem inteligentnego przystojniaka lub mądrego, ale złego chłopca. Tu mamy wszystko naraz i jeszcze trochę.
To, za co jeszcze cenię tę pozycję to fakt, że „All the Wrong Places” nie próbuje udawać komedii romantycznej. Są książki, które ociekają humorem i to jest ok, są takie zbyt poważne, które i tak mi się podobają. Są też takie, w których autor sili się na humor i osiąga w efekcie wrażenie groteski. Ta książka jest w sam raz. Bohaterowie są całkiem normalnymi ludźmi, nawet jeśli większość z nich jest z wyższych sfer. Powieść jest napisana tak, że z łatwością mogłam się wczuć w postać MC (zwyczajowe określenie głównej bohaterki amerykańskich romansów), za co kolejny ogromny plus.
Czy „All the Wrong Places” ma jakieś wady? Nie dla mnie, bo nawet długość jest ok. Odpowiednia do treści, nic mi się nie dłużyło, nawet jeśli nie była to najkrótsza książka, którą czytałam… Może jedyną wadą jest brak publikacji w języku polskim, ale w sumie to już przestała być dla mnie wada, jako że ostatnio czytam niemal wyłącznie po angielsku. Zdziwilibyście się, jak łatwo się przestawić mając nawet niewielkie umiejętności językowe. Jako wpis na marginesie polecam spróbować rozwijać się w ten sposób językowo. Dodam, że jeszcze kilka miesięcy temu nie pomyślałabym, że będę czytać książki po angielsku a teraz jest dla mnie to naturalne, nawet jeśli moje umiejętności językowe to ledwie poziom B1/B2.
I tym optymistycznym akcentem
Ściskam i pozdrawiam
Sil
P.S.
Jutro coś z tematyki BDSM... aż się boję ;)
fot. Sil |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz