Książka „The boy I hate” Taylor Sullivan została wydana w 2017 roku i niestety nie w Polsce. Jak więc pewnie nie trudno się domyślić, możemy ją przeczytać w języku angielskim. Choć wielokrotnie zachęcałam, aby dać szansę e-bookom w oryginalnym języku i nie przejmować się niezbyt wysokim poziomem swoich umiejętności, co np. miało miejsce w moim przypadku, to jednak wiem, że wielu z Was zrezygnuje z czytania już po tym komentarzu. Ale podejmę wyzwanie i spróbuję Was zachęcić do zmiany zdania :)
Szczerze mówiąc przeczytałam tę pozycję trochę przez przypadek i byłam naprawdę zdziwiona, gdy odkryłam, że „The boy I hate”, co w wolnym tłumaczeniu oznacza „Chłopak, którego nienawidzę”, ma dość słabe recenzje. Moja opinia była wręcz entuzjastyczna i to może nie ze względu na samą treść, bo ta nie była odkrywcza, co na sposób prowadzenia fabuły. Taylor potrafiła wyciągnąć ze mnie wszystkie emocje, a przecież tak naprawdę fabuła była dość prosta. I za to ogromny plus.
A z czym tu mamy do czynienia? Otóż artystka-rzeźbiarka Samantha, jest zaproszona na ślub swojej najlepszej przyjaciółki od dzieciństwa - Renee. Przygotowuje dla niej specjalny prezent, przepiękną rzeźbę, którą trzeba zawieźć autem, aby się nie zniszczyła. Niestety jej chłopak, również przyjaciel z dzieciństwa, informuje ją, iż nie będzie mógł jechać na wesele ze względu na pracę. Samantha jest załamana, ale jednocześnie zbyt wściekła i zdeterminowana, aby dotrzeć do swojej przyjaciółki, żeby zrezygnować z tej podróży. Postanawia pojechać sama, ale Renee nie chce o tym słyszeć i nakłania ją, aby zabrała się z jej starszym bratem – Tristanem. I tu zaczynają się schody, bo Samantha nienawidzi brata Renee. Problem w tym, że jej przyjaciółka nie ma pojęcia, dlaczego a to sprawia, iż nie daje za wygraną i nagle Samantha znajduje się w ciasnym aucie Tristana i jest zmuszona spędzić z nim w ten sposób, no cóż, zbyt wiele czasu.
Tristan również nie podchodzi do pomysłu siostry entuzjastycznie. Zmienił się od czasów szkoły średniej, w której uchodził za playboya i był obiektem westchnień każdej dziewczyny, która na niego spojrzała. Wyjątek stanowiła Samantha, piękna i w zasadzie jedyna przyjaciółka Renee, która z jakiegoś powodu trzymała się na dystans i nie próbowała go zdobyć jak cała reszta płci pięknej. Tristan był nie tylko obiektem westchnień, ale również utalentowanym sportowcem, jednak jego kariera skończyła się, jeszcze zanim na dobre rozkwitła, gdy uległ wypadkowi. Musiał wówczas zapomnieć o dawnym życiu i stawić czoło rzeczywistości. A gdy myślał, że jest już na dobrej drodze do spokojnego życia singla, los ponownie splata jego ścieżki z Samanthą.
Nie trudno się domyślić, że ta dwójka miała pewną historię i teraz, gdy znów znaleźli się w swoim życiu wspomnienia wracają. Ale co dokładnie się wydarzyło? I nic, i wszystko. Coś pięknego, coś delikatnego, coś radosnego. A później było nieporozumienie, więcej nieporozumień i tyle. To, co piękne zmieniło się w coś brzydkiego, w nienawiść. Teraz pytanie, czy Samantha i Tristan, w końcu dojdą do porozumienia. I co na to wszystko Renee?
Pamiętacie, że pisałam na początku, że nie sama treść mnie ujęła, ale forma? Naprawdę tak jest. Autorka w niesamowity sposób przechodzi od zwykłego życia zwykłych ludzi do interesującej podróży, w której uporczywą cisze przerywają jedynie natrętne myśli bohaterów, ich wspomnienia i próba zrozumienia, co właściwie się wydarzyło. Mamy tutaj romans nie tylko podróżny w rozumieniu dosłownym, ale również mamy tu swego rodzaju podróż w czasie. W myślach bohaterów poznajemy inną, piękną historię. A jest to napisane w tak ciekawy i delikatny sposób, że pomimo zawiłości w czasie, uczuciach i przestrzeni, wszystko wydaje się logiczne i łatwe do przyswojenia. Nie, nie było tu dramy, a przynajmniej takiej, która wyciska łzy z oczu, ale same „zwykłe” emocje bohaterów, które powodują i złość, i radość, i wzruszenie. I za to naprawdę ogromny plus.
Czy książka ma wady? Jak każda i jak każda inna pozycja, nie spodoba się wszystkim. Mnie porwała innością i prostotą w jednym. Wadą jest na pewno brak wydania w j. polskim. Nie jestem też pewna, czy zakończenie mnie satysfakcjonuje. W dodatku był jeden moment, w którym uznałam, że z całym szacunkiem dla głównej bohaterki, z którą w wielu względach jestem w stanie się identyfikować, niestety zachowała się idiotycznie. Tristan też miał swoje grzeszki, ale to akurat dodawało całości pikanterii. Zresztą może „wybryk” Sam też miał swój cel? Może po prostu autorka pragnęła przypomnieć, że jesteśmy tylko ludźmi i każdy z nas bywa idiotą raz na jakiś czas :)
I tym optymistycznym akcentem
Ściskam i pozdrawiam
Sil
P.S.
Jutro coś bardzo innego, bardzo dwuznacznego moralnie i szalenie interesującego ;)
fot. Sil |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz