niedziela, 6 listopada 2022

„Nocny książę”, jedna historia w czterech tomach

    Jeaniene Frost, nieznana mi wcześniej autorka, napisała coś naprawdę quasi genialnego. Historie o wampirach rzadko, naprawdę rzadko, wzbudzają moje zainteresowanie, zaś postać Draculi była dla mnie zawsze groteskowa a nie intrygująca. Do czasu. A dokładniej do czasu, gdy przeczytałam czterotomową serię „Nocny książę”. Z pewnych przyczyn rozważałam, czy aby nie dodać osobnej recenzji dla każdego tomu, ale porzuciłam ten pomysł, gdyż moje dobre zdanie o powieści mocno by się różniło w przypadku pierwszego tomu, którym byłam zachwycona i ostatniego tomu, którym byłam zachwycona znacznie mniej, a jednak chciałabym jasno określić, że moje ogólne odczucia co do „Nocnego księcia” są pozytywne. Było też kilka pomniejszych „przeciw”, jak np. fakt, że w przypadku tych konkretnych czterech książek tylko przeczytanie całości daje pełen obraz historii. Jednym z powodów, dla których natomiast wahałam się, czy aby nie rozbić tej recenzji na kilka był fakt, że w Polsce wydano tylko dwa pierwsze tomy. Nie znam powodu, ale może po prostu historia się u nas nie sprzedała. Jeśli tak to szkoda, bo jest to kawał dobrego fantasy.

    Wiemy już, iż „Nocny książę” opowiada inną wersję historii o Draculi, czyli legendarnego rumuńskiego księcia Vladislava Basaraba. Nie wspominałam jednak, że właściwie bardziej podobało mi się tu nie nawiązanie do historii słynnego wampira, ale raczej zupełnie nowa i niezwykle intrygująca główna postać żeńska – Leila Dalton, która w dzieciństwie uległa wypadkowi, została porażona prądem i w efekcie otrzymała pewne niezwykłe zdolności. A teraz po kolei…

    Pierwszy tom „Nocnego księcia” zatytułowany w Polsce niezbyt fortunnie jako „Pierwszy dotyk ognia” ( w oryginale „Once burned”) rozpoczyna się od dokładnego przedstawienia zdolności naszej niezwykłej głównej bohaterki. Leila przypadkowo ujawnia swoje umiejętności szerszemu gronu ludzi, czego konsekwencją jest porwanie jej przez cztery wampiry, które chcą wykorzystać tę niezwykłą kobietę, by wytropić swojego wroga, mężczyznę o zdolnościach pirokinetycznych i, jak szybko zauważa Leila, telepatycznych. Widząc, do czego nieznajomy jest zdolny, Leila postanawia raczej zaufać jemu niż czwórce swoich porywaczy. W efekcie otrzymuje ratunek, ale traci wolność, gdyż mężczyzna, który przedstawia się jako Vlad, odmawia wypuszczenia jej spod swoich skrzydeł. Zamiast tego „prosi” Leilę, aby udała się z nim do jego ojczyzny, gdzie będzie mógł się nią zaopiekować, zanim zdołają odnaleźć osobę odpowiedzialną za jej porwanie. Cóż, więcej nie napiszę, aby nie zepsuć wrażeń z lektury, ale dodam, iż historia jest naprawdę wciągająca, intrygująca, ciekawie napisana, gorąca (z wielu przyczyn ;)) a jednocześnie na tym etapie na tyle prosta, że wszystko jest wręcz idealnie wyważone. Zbędnych dramatów brak. Łatwo można doszukać się elementów doskonałego poczucia humoru. Naprawdę byłam zaskoczona, jak książka o wampirach mnie zafascynowała. W tym przypadku zakończenie oczywiście mnie nie usatysfakcjonowało, ale to nic dziwnego, jeśli mieliśmy do czynienia tylko z samym początkiem serii. Dlatego szybko sięgnęłam po tom drugi „Nocnego księcia”.

    Tak, „Drugie kuszenie płomienia”, jak zatytułowano w Polsce dalsze losy Leili i Vlada (oryginalny tytuł „Twice tempted”), również mnie nie zawiodło. Mieliśmy tu wszystko. Świetne rozwinięcie historii, dobrze skonstruowane „problemy” w związku, dużo akcji, intrygę, która sprawiała, że nie mogłam doczekać się przeczytania kolejnego rozdziału, trochę walki, dobry rozwój postaci, świetny rozwój wątku romantycznego. Zakończenie idealnie wprowadzające w dalszą część historii. Naprawdę drugiego tomu, podobnie jak pierwszego, w najmniejszym stopniu nie można się czepić. Po prostu trzeba przeczytać. I wtedy pojawia się zgrzyt, czyli tom trzeci.

    Pierwszym zgrzytem jest to, że oficjalnie „Bound by Flames” nie zostało wydane w Polsce. Można kupić oryginał w języku angielskim lub znaleźć nieoficjalne tłumaczenie w Internecie. Można też znów skorzystać z aplikacji Chapters, bo tam cała seria znalazła przetłumaczenie, ale historia w tej grze jest tak okrojona, że nie jestem w stanie jej polecić. Nieoficjalne tłumaczenie, które można wyszperać w wyszukiwarce internetowej nosi tytuł „Spętani ogniem” i jest całkiem niezłe, muszę przyznać. A teraz inna sprawa… Drugi zgrzyt to, w moim odczuciu niepotrzebne epatowanie okrucieństwem. Tak. I pierwszy, i drugi tom „Nocnego księcia” miało w sobie trochę z kryminału, ale w tomie trzecim nie tylko jest tego zdecydowanie za dużo, ale dotyczy bezpośrednio głównych bohaterów. Miejscami bywa zbyt naturalistycznie i zbyt okrutnie. Tylko ogromna miłość między bohaterami i to, że radzą sobie oni z każdym złem sprawiło, że czytałam dalej. Z ciekawostek, gdy dobrnęłam do końca tomu trzeciego, miałam wrażenie, że autorka chciała już zakończyć serię. Czekałam na wielki napis „The end” i nawet zastanawiałam się, czy aby na pewno istnieje jeszcze czwarty tom.. Owszem, był pewien wątek otwarty, ale w zasadzie przy takim a nie innym rozwoju fabuły, nie było stu procentowej konieczności, żeby zamykać tę sprawę. Pani Frost najwyraźniej uważałam jednak inaczej, bo napisała „Into the Fire”.

    Tom czwarty, w wolnym tłumaczeniu zatytułowany „W ogień” lub na Chapteres „W morzu ognia” również nie został wydany w Polsce. Można przeczytać w języku angielskim albo szukać nieoficjalnych, fanowskim tłumaczeń. Oczywiście może z czasem jeszcze ktoś wyda dwa ostatnie tomy, ale na razie ich brak.

    Tak, jak wspominałam wcześniej, gdybym oceniała serię po ostatniej części, moja opinia nie byłaby tak jednoznacznie pozytywna… Jeśli trzeci tom epatował okrucieństwem to czwarty bywa taki sam, a do tego dochodzą wątki zupełnie bezsensowne. Magia. Nie przeszkadza mi, lubię magię w książkach fantasy i to, co pojawiało się w trzech pierwszych tomach było ok. Wyważone, pasujące do akcji. Natomiast tom czwarty to magia, która staje się groteskowa i tego już nie lubię. Właściwie ostatnia część psuje całe wrażenie świetnie skrojonej serii i zgadzam się z krytycznymi czytelnikami, że prawdopodobnie została napisana tak a nie inaczej tylko w jednym celu. Aby wprowadzić czytelników w następną serię autorki, czyli „Night Rebel”. W „Into the Fire” pojawiają się oboje główni bohaterowie następnej serii, czyli Ian i Veritas, ale po tym, jak została wykreowana postać Iana, nie mam ochoty sięgnąć po kolejne powieści Jeaniene Frost. Owszem, niektórzy uważają, że postać jest niezwykle zabawna, ale dla mnie jest bardziej irytująca. Jest to też bohater infantylny, który sprawia, że cała ostatnia część „Nocnego księcia” staje się nie zabawna, ale miejscami po prostu śmieszna… Może nie byłoby to dla mnie aż tak nie do przyjęcia, gdyby nie wspaniałe pierwsze dwa i całkiem niezły trzeci tom „Księcia”. Co do magii jeszcze… Leila była naprawdę świetną, silną postacią o niezwykłych umiejętnościach, silnych podstawach moralnych, ciekawych zdolnościach. Była to postać doskonale zbudowana i świetnie rozwijała się przez pierwsze trzy tomy. Czwarty tom to zepsuł. Główna bohaterka nie tylko nagle stała się kimś innym, ale również jej ciekawe zdolności zyskały zupełnie inne źródło. Dla mnie był to wątek niepotrzebny, psujące doskonałe wrażenie z pierwszych trzech części. Jak mówią „lepsze jest wrogiem dobrego” i tutaj doskonale widzimy, jak autorka po prostu przekombinowała… No i po co w ostatnim tomie serii wprowadzać nowego wroga? Cóż, odpowiedź się nasuwa taka sama jak wcześniej, aby wypromować nową historię…

    Czytałam w kilku recenzjach, że część czytelników żałuj, iż w ogóle sięgnęła po ostatni tom „Nocnego księcia”, ale ja mam odczucia ambiwalentne. Z jednej strony wolałabym, aby pewne rzeczy nie miały tam miejsca i wolałabym, żeby autorka utrzymała poziom doskonałości z pierwszych dwóch tomów, ale cóż. To jest kreacja Jeaniene Frost. Jeśli tak chciała poprowadzić rozwój bohaterów to jest jej wybór, nawet jeśli my-czytelnicy czujemy się zawiedzeni. Przynajmniej nie zepsuła wątku romantycznego, bo to już ciężko byłoby mi wybaczyć ;)

    Na koniec o zakończeniu serii, bo też zostało poddane ogromnej krytyce. Ktoś napisał, że było po prostu nudne a ktoś inny, że zupełnie nie pasowało do reszty. Szczerze mówiąc nie zgadzam się. Moim zdaniem krytyka zakończenia jet bezpodstawna i wg mnie jak najbardziej pasowało do całości. Po pierwsze, ja właśnie czegoś takiego się spodziewałam i sama napisałabym je podobnie. Po drugie czy naprawdę po 4 tomach nieustannej akcji i fajerwerków bohaterowie nie zalogują na ciszę i spokój? Po trzecie, jeśli autorka nie zamierzała kontynuować serii, moim zdaniem, nie miała innego wyjścia niż zakończyć ostatni tom tak a nie inaczej. Po czwarte… A nie, nie ma po czwarte, bo jedno mogę zarzucić zakończeniu. To, że koniec tomu trzeciego był znacznie lepszy niż zakończenie całości. I tu znów powstaje pytanie, czy autorka nie zamierzała przypadkiem poprzestać trzech tomach i, czy faktycznie „Into the Fire” nie było napisane tylko po to, aby wypromować „Night Rebel”. Jeśli tak, to jestem odrobinę zniesmaczona. Jeśli nie? Ok, akceptuję wizję autorki.


    Jaka jest moja ostateczna recenzja? Pozytywna. Polecam dwa pierwsze tomy, polecam trzeci z odrobinę mniejszym entuzjazmem. Czwartego nie mogę z czystym sumieniem polecić, ale zachęcam do przeczytania, jeśli ktoś chce poznać ostateczny rozwój wypadków lub, jeśli ktoś jest zainteresowany przeczytaniem serii „Night Rebel”.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


P.S.

Jutro znów coś Vi Keeland, tym razem w duecie z Penelope Ward.


  fot. Sil
                                                   

                                                


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najpopularniejsze posty :)