środa, 16 listopada 2022

Coś ze starej biblioteczki, czyli urok powieści „Zatoka śpiewających traw”

 

    Wydana w 1967 roku (tak, w 1967 roku, choć ja akurat mam egzemplarz z ‘89r.) „Zatoka śpiewających traw” Stanisławy Fleszerowej-Muskat nie jest określana jako romans, ale jako fikcja historyczna i dotyczy powojennej Polski. Dlaczego więc recenzja tej książki znalazła się na moim blogu? Ponieważ wbrew pozorom to jest romans i to naprawdę dobry, po drugie mam do niej ogromny sentyment.

    Z pozycją Fleszerowej-Muskat spotkałam się przypadkiem, gdy mając około 11 lat, przeszukiwałam biblioteczkę mojej mamy, aby znaleźć sobie coś do czytania. Moja mama trzymała książki w moim pokoju i pewnie nie spodziewała się, że będę zainteresowana jej starym księgozbiorem. Myślę, że do dziś nie zdaje sobie sprawy, że przeczytałam prawie wszystko z jej szafki, bo gdyby wiedziała, co czytała jej jedenastolatka… Oj, zawał na miejscu ;)

    Ale „Zatoka śpiewających traw” to nie była książka, której należało się obawiać jako lektury dla dziewczynki. Może po prostu wielu wątków nie zrozumiałam wówczas tak, jak należało, ale poza tym to była piękna quasi historyczna pozycja, którą chętnie poleciłabym młodym dziewczynom.

    Fabuła rozpoczyna się w sposób dość melancholijny. Młoda absolwentka chemii, Dorota, jedzie pociągiem do swojego pierwszego prawdziwego miejsca pracy. Wraz z przyjacielem ze studiów rozpoczęli działalność nad Zatoką Pucką i starają się wszystko ułożyć tak, aby rywalizować z zagranicznymi przedsiębiorstwami, co w tamtejszych realiach w Polsce było praktycznie nierealne. Oczywiście nie była to działalność w rozumieniu dzisiejszych firm. Dorota i Wiktor (nie, Wiktor nie jest głównym bohaterem ;)), musieli się postarać, aby nakłonić do współpracy państwo. Gdy wreszcie się udaje, niemal skaczą z radości do czasu, gdy okazuje się, iż nic nie jest takie łatwe a już na pewno nie prowadzenie Zakładu Doświadczalnego nad Zatoką Pucką.

    Ciekawe jest to, że główny bohater powieści – Dominik Gil, nie pojawia się od razu. Najpierw poznajemy historię Doroty. Wiemy, że jej mama jest lekarzem, że jej tata to kapitan żeglugi wielkiej i zaczyna mieć problemy zdrowotne oraz, że brat bohaterki o konstruktor okrętów, który wybiera się w testowy rejs do Afryki. Wiemy, że Wiktor jest żonaty i ma dwoje dzieci. Wiemy bardzo dużo, zanim w ogóle pomyślimy nawet o tym, że kogoś brakuje. Dominik pojawia się nieoczekiwanie, w nocy, gdy do nowego miejsca pracy Doroty dzwoni telefon. Akurat postanowiła przenocować w Zakładzie uciekając od problemów w domu, gdy jej sen zakłóca telefon od wściekłej kobiety. Dorota jednocześnie czuje ulgę, że nic złego nie przytrafiło się jej bliskim i wściekłość, że ktoś budzi ją po nocy, aby tak naprawdę zadzwonić do domu sąsiada – małego staruszka, który mieszka naprzeciwko jej pracy. Gdy jednak Dorota dociera na drugą stronę ulicy okazuje się, że telefon nie jest do starego Aleksa oraz, że Aleks nie jest samotny, jak wcześniej sądziła Dorota. Otóż ma wnuka – Dominika i co to za wnuk? Dorocie brakuje tchu na sam widok nawet, jeśli wściekłość przysłania jej możliwość właściwego przedstawienia się mężczyźnie.

    Romans nie zaczyna się od razu, bo jest nieco utrudniony zarówno przez negatywne nastawienie Doroty, jak i fakt, że Dominik również pływa (jako kapitan trawlera). Rozwija się więc powoli i spokojnie, ale jest. I jest naprawdę ciekawie napisany. Z zapartym tchem śledziłam losy bohaterów i próbowałam rozgryźć ich sytuację. Oczywiście nie było to łatwe dla jedenastolatki ani nawet kilka następnych razów, gdy czytałam tę książkę będąc już nieco starsza.

    Na koniec jeszcze pytanie, dlaczego „Zatoka śpiewających traw” nie jest zaliczana do romansów, ale do fikcji historycznej? Myślę, że dlatego, iż porusza tak wiele trudnych powojennych tematów, że w zasadzie przeważają one w treści. Jest też wiele innych wątków pobocznych, które może nie dominują powieści, ale sprawiają, że romans  scala fabułę, ale jej nie wyczerpuje. Mimo wszystko jednak, nie da się go nie zauważyć i jest na tyle dobry, iż ja jednak upieram się, że „Zatoka śpiewających traw” ma cechy powieści romantycznej. Czy polecam ją do przeczytania. Oczywiście i to nie tylko osobom z mojego pokolenia. Może być też ciekawym doświadczeniem dla ludzi młodych, którzy nie mają już pojęcia, jak żyło się w naszym kraju po II Wojnie Światowej. A książka autorki, która żyła w „tamtych czasach” może być ciekawym, choć nieco abstrakcyjnym doświadczeniem.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


P.S.

Zapomniałam wspomnieć, że „Zatokę” możecie przeczytać online za darmo :)


Jutro coś, czego nie jestem w stanie jednoznacznie polecić…


fot. Sil




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najpopularniejsze posty :)