środa, 2 listopada 2022

„Bossman”, czyli wielki powrót do czytania

    Dokładnie 403 dni temu, karmiąc mojego syna i układając go do snu, zrozumiałam, że potrzebuje czymś zająć myśli. Takie karmienie-usypianie trwało nieraz i dwie godziny a ja leżałam tylko i wpatrywałam się w sufit, gdy mój niemowlak marudził i przedłużał sytuację ile się dało. Byłam zmęczona i sfrustrowana, bo w tym czasie mogłabym zrobić tyle innych rzeczy. Kocham moje dzieci nad życie, ale w takich chwilach myślałam tylko o tym, że potrzebuję też znaleźć czas dla siebie. Wrócić do któregoś z moich dawnych zainteresowań albo znaleźć coś nowego. Cokolwiek, aby tylko nie oszaleć między karmieniem, sprzątaniem, pieluchami, zakupami, zabawami, spacerami. Sięgnęłam po telefon, aby coś sprawdzić w internecie. Pamiętam, że tamtego dnia poraz milionowy wyświetliła mi się w telefonie reklama aplikacji Chapters – gry, w której czytało się opowiadania mając poniekąd wpływ na dalsze wydarzenia w historii, poprzez wybieranie odpowiedzi podstawowych lub premium (płatnych). Od niechcenia klikęłam w sklep Google Play i poczytałam o tej aplikacji. Opinie były podzielone, ale gra zainteresowała mnie na tyle, by ostatecznie zainstalować Chapters w telefonie. Pierwsza historia, która rzuciła mi się w oczy była zatytułowana „Szef”. Pominęłam wprowadzenie i przeszłam do gry. Wciągnęła mnie niesamowicie i przeczytałam niemal całość, zanim mój synek w końcu twardo zasnął a ja mogłam wstać do swoich wieczorno-nocnych obowiązkach w domu (wiecie… sprzątanie, pranie i takie tam). Gdy jednak wróciłam już do łóżka, zanim położyłam się spać, zabrałam się za kolejną historię. Qrcze… pamiętam, że zarwałam nockę, choć mając dwóch malutkich chłopców na wychowaniu to pewnie nie było najbardziej odpowiedzialne z moich zachowań. Któregoś dnia, czytając dalej historie w tej prostej aplikacji, natknęłam się na komentarz, że opowiadanie „Szef” jest całkiem ok, ale nie umywa się do oryginału. Zaczęłam się zastanawiać „Oryginału? Jakiego oryginału?” Poszperałam w googlencypedii iiii… BINGO! Mam, „Szef” to nie było, jak się okazało, twórcze przedstawienie biurowego romansu wymyślone przez twórców gry, ale adaptacja powieści „Bossman” znanej, amerykańskiej autorki powieści romantycznych – Vi Keeland. Zaciekawiona kupiłam e-book na Allegro... i? Tak, muszę potwierdzić, „Szef” nie umywał się do oryginalnego „Bosmana”.

    Vi Keeland pisze swoje powieści w dość charakterystyczny sposób. Przeczytałam już ich na tyle dużo, aby stwierdzić, że ma bardzo wyrazisty styl. Po pierwsze przedstawia akcję w mój ulubiony sposób, czyli w narracji pierwszoosobowej. Z reguły książki zaczynają się od punktu widzenia głównej bohaterki i tak też jest przedstawione większość rozdziałów, ale w dalszej części czytamy też co jakiś czas rozdziały pisane z punktu widzenia głównego bohatera. „Bossman” nie jest wyjątkiem od tej reguły. Najpierw poznajemy więc Reese, piękną chwilowo bezrobotną gwiazdę marketingu, która desperacko próbuje się wydostać z klasą z nieudanej randki. Marzy, aby z pomocą przyszła jej jej najlepsza przyjaciółka Jules, jednak nie jest w stanie się z nią skontaktować. Zamiast tego dostaje reprymendę od jakiegoś nieznajomego. Zła o to, że obcy człowiek poucza ją na temat jej życia, postanawia ustawić go do pionu, jednak zamiast tego wdaje się w krótką rozmowę, w której między nią a nieznajomym iskrzy tak bardzo, że dziwne, iż nie spłonęła cała restauracja… W ten sposób poznajemy głównego bohatera – Chasea Parkera, który ostatecznie staje się wybawicielem Reese i to nie tylko na tej okropnej randce, z której tak bardzo chciała się wydostać, ale też w wielu innych dziedzinach życia.

    Historia, choć początkowo nie wydaje się ani głęboka, ani trudna z czasem się komplikuje. Im dalej w las tym więcej widzimy sytuacji tajemniczych, trudnych, intrygujących. Coś, co na początku miało być tylko „niegrzecznym romansem biurowym” staje się coraz bardziej emocjonalne, ciekawe i głębokie. Charaktery bohaterów stają się wyraziste i nietuzinkowe a ich życiowy bagaż rośnie z każdym przeczytanym rozdziałem. Jest gorąco i namiętnie, ale to nie jest największą zaletą książki. „Bossman” ma do zaoferowania naprawdę wiele. Nie ma tutaj sztucznej, niepotrzebnej dramy, ale napięcie budowane jest sensownie a rozwiązanie wydaje się naturalne i ludzkie.

    Myślę, że nie trudno się domyślić, iż polecam tę książkę, jak i ogólnie tę autorkę (inne pozycje Vi Keeland będą recenzowane w kolejnych postach). Jednak, aby nie było zbyt słodko to muszę przyznać, że zakończenie odrobinę mnie zawiodło. Było zbyt otwarte, a ja jednak wolę, gdy historia kończy się twardym „Happy endem”. Może nie przeszkadzałoby mi takie a nie inne zakończenie spraw między bohaterami, gdybym nie zaczęła lektury od tej nieszczęsnej aplikacji Chapteres i „Szefa”. Tam zakończenie (w wersji premium) było tak słodkie i piękne, że przez cały tydzień nie musiałam jeść czekolady (inaczej dostałabym chyba cukrzycy :P). Nie zmienia to jednak faktu, że historia Reese i Chasea od ponad roku utrzymuje się w moim Top 10 historii romantycznych.


Ściskam i pozdrawiam serdecznie

Sil



P.S.


Do jutra ;)


fot. Sil
                       


1 komentarz:

  1. Też Dzięki Chapters poznałam, jako pierwszą książkę Chpaters. Dzięki Twoim komentarzom odkryłam, że jest oryginał. I... przepadłam z Vi.. jak wiesz :D. Uwielbiam te hisotrie i łykam je zbyt szybko, nie potrafiąc dozować sobie historii na więcej dni.

    OdpowiedzUsuń

Najpopularniejsze posty :)